Miasto

1.Preludium ciemności.

Deszcz stukał głucho w szyby wielkich wieżowców zmywając brud okropnego miasta, miasta mordu i występku. W taką noc nikt nie wychodził na ulicę, wszyscy chowali się w swoich bezpiecznych domach. Stała na molo. Gotowa na wszystko. Czerwona suknia opinała dokładnie każdy skrawek jej boskiego ciała. Była boginią, różą w mieście gdzie gościła tylko śmierć. Podszedł blisko, niemal dotykał ustami jej złotych włosów. Odwróciła się wolno, było w tym coś pozaziemskiego. Ich oczy spotkały się, blask błękitu z pospolitą szarością. Trwali tak w milczeniu. Uśmiechnęła się i padła mu w ramiona. Szept tłumika został zagłuszony przez spadające ciężko krople deszczu. Mężczyzna żyje, bogini umiera. Czuł na sobie ciepło jej ciała. Powoli jakby z namaszczeniem położył ją na deskach molo, uśmiechnął się i odszedł w noc. Ona nie była jego, należała do miasta i spała teraz słodko snem umarłych. Deszcz przestał padać, a na horyzoncie powoli wschodziła złota tarcza słońca. Zapowiadał się naprawdę dobry dzień. Ze śmierci budziło się życie. Mężczyzna wrócił do swojego mieszkania. Obskurna nora, bez wygód, bez znaczenia. On był tylko ręką na usługach wielu. Nie wiedział kim była: kochanką, prostytutką, żoną. Zrobił to co do niego należało. Teraz przyszedł czas odpoczynku, czas zapomnienia. Powoli wysypał na rękę tabletki na sen popijając je jak zwykle dużą ilością wódki z lodem. Orfeusz wziął go w swoje ramiona.

Ciemność, uczucie spadania, nicość, zapomnienie. Nagły szok. Coś było nie tak. Może przesadził z prochami, a może to jakieś fatum? Przeszłość go dopadła. Stał teraz samotny w niekończącym się korytarzu ciemności. Nie było to jednak zwykłe obskurne miejsce, czuć w nim było zapach śmierci i rozkładu. W dali majaczyło nikłe światło. Nie był to też dobrze znany z opowiadań tunel, który ponoć widzi się po śmierci. Nie było słodkich głosów, światło nie przyciągało, a wręcz przeciwnie czuć było od niego jakieś dziwne zimno i grozę. Cisza. Przejmująca i nieprzenikniona cisza. Powoli jego oczy przyzwyczajały się do ciemności, zaczynał dostrzegać kształty. Korytarz był wypełniony obrazami. Piekielny Luwr. Nie było tam żadnych protekcjonalnych widoczków i martwej natury. Obrazy przedstawiały śmierć w czystej postaci. To były portrety jego ofiar. Nie rozpoznawał ich, a jednak to wiedział. Szedł powoli w kierunku światła, a wszystko co pozostawało w tyle znikało w morzu ciemności. Najgorszy był wzrok postaci z obrazów. Spojrzenia pełne pogardy i wyrzutu. To były tylko obrazy, namalowane farbą, nic nie mogły mu zrobić. Wiedział jednak, że każdy z nich w jakiś sposób żyje. Portrety nie były zwyczajne, wyczuwał to. To były dusze, egzystencja zamordowanych przez niego osób. Miasto się nimi żywiło, pochłaniało ich strach, ból, mękę. Oni nigdy nie umarli. Oni stali się pożywieniem i choć nie mieli ciała to cierpieli teraz o wiele bardziej niż za życia. Konsumowani bez końca w ślepej pętli swoich ostatnich chwil. Nie dostrzegł tego ale jego postać wtopiona była w każdą źrenicę oka, na każdym portrecie. Blade światło zbliżało się coraz bardziej. Był w nim kształt. Rysowała się tam sylwetka kobiety. Bogini. Bez molo, bez deszczu. Stała zupełnie naga. Źródło światła. Początek kresu. Powoli rozłożyła skrzyżowane na piersiach ręce. Wtedy zobaczył, że jej nogi nie dotykają ziemi. Unosiła się w powietrzu. Jej złote włosy przypominały promienie słońca. Była jego przewodnikiem. Miała go zaprowadzić ku przeznaczeniu jak Wergiliusz Dantego. Uniosła prawą dłoń do ust i przyłożyła do nich palec, jak matka uspokajająca niesforne dziecko , lewą wskazała w dół. Otworzyła oczy i nagle świat zapłoną. Portrety zniknęły, ze ścian patrzyły na niego teraz czaszki powykrzywiane w szyderczym uśmiechu. Świat płoną, on płoną razem ze światem. Widział jak ciało staje się coraz bardziej czarne. A bogini ponownie rozłożyła ręce. Apokalipsa. Najpierw w pył zamieniły się jego palce. Potem nogi i reszta tułowia. Głowa turlała się bezwładnie, ale on nie umarł. Nastąpiła tylko kolejna ciemność i cisza. Minęły sekundy, minuty, godziny, dni, lata, a może całe eony. Nie wiedział tego. Otworzył oczy w kolejnym kręgu. Stał na ogromnym stole do gry w pokera. A może to on był mały jak porcelanowa figurka? Tego też nie wiedział. Rozejrzał się dookoła. Przy stole siedziało trzech facetów. Grali na poważnie. Zdziwił go jednak fakt, że nie widział żadnych żetonów ani pieniędzy. Dlaczego? Nad stołem unosiła się bezdźwięcznie bogini oświetlając zielone sukno nikłym blaskiem. Jeden z olbrzymów chwycił go w swoje paskudne tłuste łapska. Wtedy ich rozpoznał. To byli jego zleceniodawcy. Ale oprócz nich czuł obecność czegoś jeszcze, czegoś starszego i mroczniejszego. To coś ukrywało się w mroku. Gruby biznesmen jak dziecko bawiące się plastikową figurką wziął go za ręce i przywiązał do nich sznurki, podobnie zrobił z nogami. Teraz stał się tym czym był od zawsze – marionetką w ich rękach. Posłuszny jak tresowany piesek, który zrobi wszystko za smakołyki. Przez chwilę bawił się nim, po czym rzucili go w kąt stołu. Chciał uciekać ale nie miał gdzie. Trzech facetów zaczęło nagle gorączkową kłótnie. Zupełnie jak mali chłopcy podczas grania w gry komputerowe. Każdy uważał, że teraz jest jego kolej. Tylko, że tym razem nie chodziło o miejsce przy komputerze ale o niego. Wiedział to i napawało go to lękiem i obrzydzeniem. Zaczynał rozumieć. Na stole pojawił się rewolwer. Łysy facet wysypał na stół wszystkie naboje pozostawiając w bębnie tylko jeden. Rosyjska ruletka. Prosty i skuteczny sposób - jeden z trzech. Na stół zaczęły powoli spadać krople krwi. To bogini płakała nad jego losem. A może pieczętowała w ten sposób jego przeznaczenie? Pierwsza kolejka przeszła bez strzału. Łysy zakręcił bębnem rewolweru. Przyłożył go do skroni. Nacisnął spust 1:0. Mózg Łysego ku uciesze reszty zapaprał cały stół. Zostało dwóch. Chudy rozpieszczony celebryta i niski gruby facet. Załadowali kolejną kulę. Gruby włożył lufę do ust. Głuche kliknięcie. Śmiech szczęściarza rozległ się gromkim echem po pomieszczeniu. Kolej chudego. Również nic. Gruby poległ dopiero w trzeciej kolejce. Z tyłu jego głowy unosił się dym. Grubas umiera chudy żyje. Śmierć potrafi być dość zabawna. Nie zabiło go jedzenie, zrobił to sam, ona prawie nie musiała ingerować. Stół spowiła zupełna ciemność. Twarz chudzielca był jednak rozświetlona i powykrzywiana psychopatycznym śmiechem. Krył się w niej obłęd. Bogini nadal unosiła się nad stołem. Krwawe łzy spadały jedna po drugiej na rozgrzaną lufę rewolweru i znikały jak płatki śniegu przy zetknięciu z jeszcze ciepłą ziemią. Cicho, bezszelestnie i bezpowrotnie. Mężczyzna czuł, że to koniec. Wiedział, że teraz będzie marionetką na usługach jednego pana. Znowu będzie zabijał, bez motywu, bez uczuć, dla kaprysu. Nie było to jednak takie proste. Było jeszcze coś. Była ta dziwna mroczna obecność, byt poza wszystkim. Dłoń Chudego bezwiednie złapała za broń. Krwawa łza spływała mu po nadgarstku. Bogini przestała płakać. Histeryczny śmiech przerodził się w krzyk zdziwienia, bólu, rozpaczy. Oto zwycięzca powoli ponosił klęskę. Próbuje to przerwać, ale to coś jest silniejsze od niego. Odciąga rękę trzymającą rewolwer. Nic to nie daje. Lufa ląduje w jego ustach, parzy język, łamie zaciśnięte zęby. Łzy płyną mu po policzkach. Głuchy wystrzał. Zostaje tylko śmierć. Nie mój chłopcze – słyszy dziwny głos w swojej głowie – śmierć przy mnie to błogosławieństwo. Jestem tym co było przed śmiercią. Jestem bezładem, pustkowiem, nicością przy której czarna dziura to dziecinna igraszka. Wy nazywacie mnie Miastem ale mam wiele imion. Byłem Babilonem i Rzymem. Byłem Rozpustą i Ciemnością. Zagłada Atlantydy to ja. Hades jest moim placem zabaw, a piekło to stół do gry w pokera. Bogini to tylko nędzna iluzja – czyta mi w myślach – tak synu Adama. Jesteś tylko pyłem, niczym więcej. Przemijasz jak jedno uderzenie serca. Ale spokojnie nie umrzesz, jeszcze nie teraz bo jesteś moją zabawką i lubię się tobą bawić. Od teraz ten dzień, twój ostatni dzień stanie się twoim przekleństwem. Nieskończona pętla czasu, wąż pożera swój ogon. Wiesz ile może trwać nieskończoność? Całą wieczność. Czeka cię więc cholernie długi czas mordu z pełną świadomością. Najgorsze jest jednak to, że będziesz mordował to co pokochałeś. Tak bogini to twój cel, wieczny cel. Ciągle łamiące się serce. Ciemność zalała mu oczy i duszę. Poczuł bezwład spadania.

Błyskawica przecięła niebo. Deszcz głucho bębnił w dachy wieżowców. Minęły całe epoki. Miasto w istocie się nie zmieniło. Było tym samym siedliskiem zła choć zbudowanym już nie z betonu, a ze szkła i bazaltu. Tylko slumsy śmierdziały jak zwykle. Molo mokre od deszczu niknęło w ulewie. Stała na nim kobieta. Czerwona suknia dokładnie opinała jej idealne ciało. Bogini. Podszedł do niej cicho. Odwróciła się powoli i wpadła w jego ramiona. Tłumik zagłuszył huk wystrzału. Bogini umiera, mężczyzna żyje. Okrutny żart śmierci. Sekwencja powtarzająca się w kółko, jak zacięta płyta. Próbował to zmienić setki razy. Nie mógł jednak nic zrobić. Był lalką, robocikiem na baterie, zaprogramowanym do tego jednego bolesnego strzału. Czy coś mogło to zmienić? Mówił, że był Babilonem, a ten przecież upadł. Rzym kiedyś płoną, a Atlantyda zniknęła z powierzchni ziemi. To musiało go osłabić. Miasto też kiedyś musi przestać istnieć. To będzie jego szansa, ostatni zryw. Nie ważne jaki będzie wynik. Życie oznacza mękę bez miłości, śmierć to wyzwolenie. Nie chciał być już bezwładną lalką. Czekał na cud.

2. Zadatek nieba.

Andrew był zwykłym facetem. Był szary zupełnie jak świat który go otaczał. Mieszkał w Mieście. Nienawidził tego siedliska zła. Wszystko w nim wprawiało go w stan depresji i gdyby nie Kate już dawno by ze sobą skończył. Znalazła go gdy nie miał już w sobie sensu. Leżał przed barem pogrążony w słodkiej nieświadomości alkoholowego ciągu. Dlaczego się nad nim pochyliła? Może to jej natura społecznika, może to przez jej zawód w końcu była pielęgniarką, a może to jego szkliste błękitne oczy. Nie wiedziała tego, zresztą żadne z nich nie wiedziało. Pomogła mu. Wzięła go do domu. Siedziała przy nim całą noc. Czuwała. Rano kiedy wstał ręce tak mu się trzęsły, że nie mógł utrzymać kubka z herbatą. Patrzyła na nią trzeźwym wzrokiem. Po przepiciu wszystko wydaje się dokładniejsze, świat nabiera niesamowitej ostrości. Widział każdy jej ruch. Widział jak idąc lekko przechyla się w lewą stronę, widział anielski dołeczek na prawym policzku gdy się uśmiechała, dostrzegał jej słoneczne włosy. Bogini. Opiekunka domowego ciepła, strażniczka dobra. To były tylko chwile bo nie sądził, że może to potrwać dłużej. W końcu po co ktoś taki jak ona miałby się jeszcze raz spotkać z takim menelem jak on. Wychodząc podziękował jej, coś go jednak tchnęło i zapytał czy nie chciałaby się z nim jeszcze kiedyś zobaczyć. Uśmiechnęła się i odpowiedziała, że jeśli będzie trzeźwy to czemu nie. Nie mógł w to uwierzyć. Wymienili się numerami telefonu i pożegnali ściskając sobie dłonie.

Blask słońca uderzył go niemiłosiernie. W gardle miał Saharę, a w uszach zawodzący dzwon. Poszedł do pierwszego lepszego sklepu. Miał przy sobie tylko kilka dolców. Wybór: piwko na kaca czy mineralna. Miliony myśli tańczyły mu w głowie szaleńcze tango. Ciało mówiło mu całą mocą weź piwko poczujesz się lepiej, ale rozum podpowiadał mu nie pij ona by tego nie chciała. Andrew przymknął oczy i wtedy zobaczył jej uśmiech. Bogini. Z tym się nie dyskutuje. Wziął mineralną. Dobry wybór. Menel umiera, Andrew żyje. Pierwszy krok do szczęścia. Siedział na ławce w parku i wpatrywał się w kartkę z jej numerem telefonu. Detox. Ta myśl krążyła mu ciągle po głowie. Zdecydował, zrobił to dla niej. Nie było łatwo ale po miesiącu był czysty. Zapisał się na grupę AA. Zdecydował, że zadzwoni chociaż cały czas wydawało mu się, że śni tylko jakiś piękny nierzeczywisty sen. Ręka drżała mu kiedy sięgał po telefon i wybierał numer. Bał się że zaraz się obudzi i wszystko zniknie. Odebrała. Bał się, że nie będzie go pamiętała. Ona jednak ucieszyła się gdy zadzwonił. Powiedział jej, że jest czysty. Była z niego dumna. Umówili się na kawę. Po pół roku wzięli ślub. Piękna ceremonia bogini i anioł który przeszedł przez czyściec. Układało się im dobrze, za dobrze. Życie było jak bajka. Rok po ślubie przyszła na świat ich córeczka Anna. Oddali jej wszystko. Kochająca rodzina - król, królowa, księżniczka. Odkąd założył własny interes stać ich było nawet na pałac na przedmieściach. Trzy lata. Trzy lata szczęścia. Trzy lata w niebie. Potem wszystko prysło tak nagle jak bańka mydlana. Bogini umierała, nic nie mógł zrobić.

Wyrok. Rak mózgu. Zostało jej najwyżej pół roku. Andrew zapamiętał dokładnie ostatni dzień jej życia. Po chorobie prawie nie było śladu. Poszli razem na spacer do parku. Śmiała się do świata, ale jej oczy były dziwnie nieobecne. Kolacja. Jedli krewetki w drogiej restauracji i popijali je dobrym białym winem. Położyli się spać o dwudziestej. Kiedy się obudził była już martwa. Bogini umiera, mężczyzna żyje. Kiepski żart, ale śmierć nie umie przecież żartować.

3. Piekielna otchłań.

Niebo płakało. Wszystko malowało się w szarych barwach. Tłum ludzi brnął powoli w głąb cmentarza. Czerń. Ksiądz kończył obrzęd pogrzebu. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Te słowa były jak ostatni gwóźdź wbijany w trumnę szczęścia. Stał bez duszy, bez sensu. Nicość, pustka, ból. Na nagrobku leżała czerwona róża, ostatnia kropla krwi. Próbował być dobrym ojcem. Za bardzo przypominała swoją matkę. Ciemność wciągała go do otchłani żalu. Śmierć zaciskała swoje szpony na jego duszy. Zaczął pić. Nie był już sobą. Anna miała sześć lat kiedy pierwszy raz trafiła przez niego do szpitala. Uderzył ją tak mocno, że spadła ze schodów. Złamana ręka nie bolała tak bardzo jak utracona miłość ojca. Lekarzom powiedział, że to był nieszczęśliwy wypadek. Uwierzyli. Razem z nim staczała się ona. Kiedy miała szesnaście lat zakradł się po pijaku do jej sypialni. Spała spokojnie. Usiadł na brzegu jej łóżka i wpatrywał się w nią nieprzytomnym wzrokiem. Była piękna. Niedoskonały obraz jego Bogini. Jak odbicie w krzywym zwierciadle. Wąchał jej włosy. Uderzył go dobrze znany słodki morelowy zapach. Jej małe kształtne piersi unosiły się wolno pod zwiewnym materiałem. Chciał jej dotknąć. Od pogrzebu Kate nie był z kobietą. Czuł odrazę do samego siebie. Ale to nie był on, Andrew dawno umarł teraz był po prostu mężczyzną. Ona nie była już jego córką stała się zwykłym przedmiotem. Była jego własnością. Ciało z ciał, kość z kości. Dotykał lekko jej piersi. Sutki zaczęły nabrzmiewać. Oddech przyspieszył nieznacznie. Nie chciał jej obudzić. Nie był na to gotowy. Podniecało go to coraz bardziej. Czuł wstręt do samego siebie jednak żądza była silniejsza. Powoli zsunął z niej kołdrę. Chwilę stał i patrzył na jej boskie ciało. Nie była już małą dziewczynką, stawała się kobietą. Zdjął spodnie i zaczął się masturbować. Powoli zbliżył się do niej i położył się obok. Pocałował ją lekko w usta. Wąchał jej ciało. Zatrzymał się na majteczkach. Dotknął jej. Była mokra. Zaczął ją pieścić. Jej oddech przyspieszał. Obudziła się. Jej oczy napełnił strach i obrzydzenie. Poczuła ostrą woń alkoholu. Czuła podniecenie. To było najgorsze uczucie jakie kiedykolwiek miała. Chciała krzyczeć. Nie mogła. Próbowała uciec, ale on był silniejszy. Przycisnął ją swoim silnym ramieniem do łóżka. Po twarzy płynęły jej łzy. Dlaczego? To pytanie pędziło jej w głowie jak szaleniec po autostradzie. Była dziewicą. Wszedł w nią brutalnie. Ból, strach i wstyd zmieszały się w niej i zlały w jedność. Skończył szybko. Ubrał się i wyszedł bez słowa. Została sama w ciemności. Płakała. Następnego ranka zagroził jej, że jeśli komukolwiek coś powie albo ucieknie znajdzie ją i zabije. Była młoda chciała żyć. I żyła z tą tajemnicą przez dwa lata. Dwa lata codziennych gwałtów. Przyzwyczaiła się do tego. Była jak bryła, kupa mięsa, sex zabawka. Nie mogła tego wytrzymać. Nie miała odwagi aby podciąć sobie żyły więc spróbowała tabletek. Połknęła całe pudełko środków przeciwbólowych. Śmierć była bezbolesna i szybka. Mężczyzna jeszcze przez tydzień gwałcił jej zwłoki. Potem postanowił się ich pozbyć, dziewczyna zaczynała po prostu śmierdzieć. Anna spoczywa spokojnie w ciemnej toni jeziora pod molo w Mieście. Teraz jest jej na pewno lepiej niż za życia. Mężczyzna żyje, dziewczynka umiera. Kaprys piekieł.

Szedł przed siebie coraz bardziej brnąc w ciemność. Zimny deszcz zmywał z niego poczucie winy. Bał się. Odkąd zabił Annę cały czas miał wrażenie, że coś go obserwuje. Czuł przy sobie jakąś straszną obecność. Czasem widział w mroku płonące oczy. Wzrok rodem z piekła. Potykał się, alkohol krążył mu w żyłach rozmywając rzeczywistość. Głosy w jego głowie stawały się coraz bardziej wyraźne. Dręczyły go. Zobaczył ją. Była daleko. Uliczka zwężała się coraz bardziej. Budynki pięły się w górę. Niebo zniknęło. Jej nagie ciało przyciągało go jak blask latarni. Szła dumnie choć była lekko pochylona w lewą stronę. Złote włosy mokły od deszczu. Bogini. Chciał ją dogonić, chciał zmazać swój grzech. Jednak ona oddalała się coraz bardziej. Upadł. Jej stopy były przed nim. Lekko unosiła się nad ziemią. Wstał i popatrzył jej w oczy. Błękit gwiazd. Chciał coś powiedzieć. Nie zdążył. Powoli zaczęły wypadać jej włosy. W końcu była całkiem łysa. Błękit zmienił się w czerwień. Przyłożyła palec do ust i zniknęła w odmętach ciemności. Zostały tylko oczy. Przewierciły mu głowę na wylot. Tępy ból odzywał się w każdej części jego ciała. Głos - bezwzględny i złowieszczy. Ty mnie zabiłeś Andrew. Tak to byłeś ty. Spałeś głęboko kiedy się dusiłam. Mogłeś wezwać pomoc, ale ty sobie smacznie spałeś. Byłam słaba, wiedziałeś o tym. Jesteś winny. Morderca. Morderca. Morderca!!! Rzeczywistość powróciła. Szedł dalej brudny, obszarpany. Wyglądał jak bezdomny. Alkohol przestawał działać. Głowa zaczynała go boleć jak cholera. Wtedy ją zobaczył. Małą dziewczynkę z misiem zabawką. Jej złote loki i piękny uśmiech. Księżniczka uciekała. Gonił ją. Chciał złapać swój sen. Dziewczynka przewróciła się i zaczęła płakać. Złapał ją za ramie. Odwróciła głowę. Mężczyzna zamarł. To była jego córeczka. Anna wróciła. Tato! - zawołała. Chciał wziąć ją w ramiona. Znowu głos, bezwzględny i zły jak zawsze. Morderca. Nie jesteś moim ojcem. Jesteś zwykłym zwierzęciem. Gwałciciel. Podobało ci się moje nastoletnie ciało, co tatku? Podobało tak bardzo, że bawiłeś się nim nawet po mojej śmierci. Zboczeniec. Ale nie przejmuj się, śpię sobie teraz spokojnie. Nikt mnie nie znajdzie, ryby obgryzają moje kości. Kolejna wizja. Spada w toń jeziora. Nie może oddychać. Dusi się. Otwiera oczy. Kości dziewczynki bieleją pośród odmętu. Z szyi zwisa jej złote serduszko z wygrawerowanym napisem. W dniu urodzin – kochający tato. Grzmot wyrywa go z krainy cienia. Kroczy teraz między jawą, a snem. Nie wie już co jest na prawdę, a co tylko udaje świat. Wariował. Głosy w głowie nasilały się. Morderca. Gwałciciel. Zboczeniec. Nędzny pył. Nie wiedział co ma zrobić. Chciał się zabić. Mieć to z głowy. Próbował wiele razy. Zawsze wychodził bez zadrapania. Wezwij nas. Wypowiedz nasze imię, a będziesz wolny. Wypowiedz nasze imię. Znasz je dobrze. Pomożemy ci. Damy zapomnienie. Ustąpimy. Niemy krzyk rozdarł ciemne ulice miasta. Błyskawica i grzmot. Cisza. Z zaułka wyłonił się jakiś kształt. Najpierw rozmazany, potem coraz bardziej ostry. Widział go dobrze, przybrał postać człowieka. Faceta w długim płaszczu z wysokim kapeluszem na głowie. Wiedział, że jest czymś innym. Doskonale znał czerwony blask jego oczu. Nawiedzał go nieustannie. Powiedział mu, że może pomóc. Wystarczyła jedna przysługa i podpis na jakimś piśmie. Podpisał własną krwią. Papier zapłoną błękitnym płomieniem i wtopił się w jego ciało. Głosy zniknęły. Pamięć spowiła pustka. Nie wiedział kim jest, ani kim był. Wiedział jedno - musi zabijać. Piekło, które go czekało miało nadejść niebawem, nawet nie wiedział jak szybko. Lucyfer zawsze dotrzymuje słowa.

4. Ogień zapomnienia.

Mężczyzna miał szczęście. Kolejne zlecenie już na niego czekało. Dziwne ile osób potrzebuje płatnego mordercy. Powodziło się mu nieźle. Przynajmniej dwa zlecenia w miesiącu po dziesięć patyków za każde. Dobra stawka. Szefowie mafii, biznesmeni, celebryci. Wielcy ludzie z małymi problemami, które muszą zniknąć. Mężczyzna miał pieniądze, kupę pieniędzy. Nie mieszkał jednak w wypasionej willi i nie jeździł drogim samochodem. Nie kręciło go to. Lubił zabijać. To była jedyna rzecz którą umiał. Poza tym był całkowicie anonimowy. Nikt nie pytał go o imię, rodzinę, przeszłość. Cieszyło go to bo niczego nie pamiętał. Zadzwonił telefon. To Grubas - szef sycylijskiej mafii. Jakaś prostytutka groziła mu, że ujawni ich zdjęcia w łóżku jeśli nie zapłaci miliona. Prosta sprawa. Obejdzie się bez broni. Mężczyzna lubił się czasami pobawić.

Bety miała dwadzieścia dwa lata z czego ostatnie cztery spędziła na ulicy. Nie przeszkadzał jej seks z każdym facetem - dopóki płacili. Jeśli klient był naprawdę obleśny wyobrażała sobie, że robi to z Bradem Pitem. Zawsze pomagało. Ostatnio spotykała się z nadzwyczaj paskudnym gościem. Mówili na niego Grubas, był szefem mafii. Teraz trzymała go w szachu. Miała zdjęcia, które go kompromitowały. Zdjęcia ze sobą w roli głównej. Nie lubiła lateksu i pejczy, ale tym razem zrobiła wyjątek. Rosie - jej kumpela - zrobiła masę zdjęć, wszystkie ostre i wyuzdane. Milion baksów. Nowe życie. Seks z tym z kim będzie chciała. Bety była nimfomanką. To pomagało w zawodzie.

Była piękna księżycowa noc ona stała tam gdzie zwykle – przy wjeździe do miasta. Wielka ciężarówka sunęła powoli w jej stronę. Kierowca zatrąbił. Pokazała mu cycki, to przyciąga klientów. Taka promocja. Facet zatrąbił drugi raz i odjechał. Kiepski wieczór. Stała przy drodze już od dwóch godzin i nic, żadnego napalonego gościa. Pożądanie osiągnęło w niej stan krytyczny, czuła że zaraz wybuchnie. Poszła by teraz nawet z napalonym małolatem, choćby za pół ceny. To było jak głód narkotykowy i powoli doprowadzało ją do obłędu. Mogła sama się zadowolić, ale to jej już nie wystarczało, szukała mocniejszych wrażeń. Niedługo to się skończy – powtarzała w myślach – już wkrótce będę miała swoje męskie dziwki, będą na moje rozkazy, zadowolą mnie gdy będę tego chciała. Mężczyzna jechał swoim zdezelowanym fordem na obrzeżach miasta. Zrobił dobry wywiad. Koleżanki po fachu, alfonsi. Wszyscy zgodnie mówili, że Bety lubi stać przy drodze wjazdowej do miasta. Burdel jej nie wystarczał. Wolała nutkę niepewności - bo nigdy nie wiesz kto się zatrzyma i sięgnie po chwilę przyjemności. Jechał powoli, rozpoznał ją bez problemów. Lolitka w skąpej mini z włosami upiętymi w dwa kucyki. Wyglądała jak szesnastolatka. Mała napalona ździra. Zatrzymał się i odsunął szybę. Bety pochyliła się ponętnie i oparła łokcie o drzwi samochodu - uwydatniało to jej małe piersi. Uśmiechnęła się uwodzicielsko i powiedziała: Co sprowadza takiego macho do miasta w taką noc? Chcesz się zabawić? Zapytał ile będzie go kosztowała cała noc. Cena była dobra 1500 dolców. Wsiadła do jego samochodu i popędzili w kierunku Miasta. Lubił się zabawić przy robocie. Weszli do jego mieszkania. Wytłumaczył jej, że ma dziwne upodobania. Spytał o sznury i kajdanki. Zgodziła się. Musiała pozbyć się rosnącego od dawna napięcia. Kazał jej się rozebrać i położyć na łóżku. Zrobiła to, a on poszedł po narzędzia. Kajdankami przypiął jej ręce do metalowych krat za łóżkiem. Nie musiał prosić, sama szeroko rozłożyła nogi. Przywiązał każdą osobno do nóg łóżka. Czekała. Dlaczego się nie rozbierał? Coś było nie tak. Gapił się swoim nieobecnym wzrokiem na jej sterczące piersi. Pożerał jej ciało. Założył jej knebel i poszedł do kuchni. Chciała protestować - nie mogła. Słyszała, że coś przesuwa. Ale co to do diabła było? Wkrótce miała się dowiedzieć. Zobaczyła go w drzwiach. Mocował się z wielką zamrażarką. Mięśnie na jego rękach naprężyły się, nabrzmiałe żyły wyglądały jak wijące się węże. Bety zrobiła się mokra. Ten obraz zwiększył jeszcze bardziej jej podniecenie, które i tak było już nie do wytrzymania. Nie odzywał się. Przysuną zamrażarkę do łóżka i podłączył ją do prądu. Poczuła chłód. Zabawa dopiero się zaczynała. Na początku naprężył linki tak mocno, że nawet najmniejszy ruch stał się niemożliwy. Bolało ją to ale też podniecało. Myślała, że to gra wstępna. Sam mówił o swoich chorych upodobaniach. Otworzył zamrażarkę. Była pełna kostek lodu. Wziął jedną z nich i zaczął nią zataczać kręgi na jej małych piersiach. Jęczała z rozkoszy. Czuła się bosko, gdy przesuwał w dół kostkę lodu. Masował nią jej brzuch, uda, stopy. Zimna woda spływała cienką stróżką po jej rozpalonym ciele. Widział rosnące pożądanie, niezaspokojoną rządzę, czuł jej przyspieszony oddech, wiedział, że dochodzi. Orgazm - największy jaki kiedykolwiek przeżyła. Dał jej odczuć tą ostatnią przyjemność. Dziś był łaskawy. Przypominała mu kogoś z przeszłości, nie pamiętał kogo, ale na pewno była to jakaś ważna osoba. Jej ciało wygięło się, oczy rozbłysły. Wybuch supernowej, śmierć gwiazdy. Koniec psot. Trzeba się brać za robotę. Myślała, że to koniec. Ale to był dopiero początek. Mężczyzna obkładał lodem każdy cal jej ciała. W powietrzu unosiła się para. Traciła czucie. Najpierw zdrętwiały jej nogi, potem tułów, ręce na końcu kark. Uśmiechną się do niej. Po godzinie przyszedł ponownie. Lód spowolnił krążenie. Mężczyzna odgarnął lód z jej piersi. Odsłonił mostek. Był blada, trupio blada. Postawił obok łóżka mały stolik na którym rozłożył zestaw przyrządów chirurgicznych. Łzy zamarzały na jej policzkach. Podniósł skalpel i dokładnie jak wzięty chirurg zaczął powoli rozcinać jej skórę. Trochę to trwało. Nie czuła bólu. Była przytomna kiedy wycinał jej serce. Śmierć nadeszła szybko. Artysta skończył swój kolejny portret. Usiadł i napawał się jej widokiem. Patrzył jak dziura po sercu pięknie kontrastuje z bielą jej ciała. Prostytutka dziewczyna bez serca. Uśmiechnął się do tej myśli. Ciała pozbył się szybko. Wrzucił je do jeziora. Miejsce niedaleko molo to jego miejsce. Jego galeria. Serce wysłał Grubasowi. Był zadowolony. Kolejny piękny dzień ciężkiej pracy, o której jutro nie będzie pamiętał. Obraz trafia na ścianę.

Jakiś czas później. Tydzień, miesiąc czy rok. Nieważne. Czas był dla niego nieistotny. Znowu zadzwonił telefon. Kolejne zlecenie. Dzwonił pewien celebryta. Kochany dzieciak, mówili na niego Chudy. Był prawie normalny i rodzice prawie go kochali. Plamił go jeden drobny szczegół - Chudy lubił chłopców. Jeden z jego partnerów chciał żeby się ujawnił, a to zniszczyłoby jego karierę. Nie mogło do tego dojść Derek – bo tak miał na imię – musiał zniknąć. Mężczyzna zwykle nie zabijał facetów, wolał kobiety, uwielbiał na nie polować. Odwieczny łowca. Dwadzieścia tysięcy dolarów przekonało go. Mógł zabić cherubinka, czemu nie, kolejna ofiara, może będzie fajnie.

Derek był zwykłym chłopcem z przedmieścia. Miał kochającą rodzinę i psa, którym opiekował się od dzieciństwa. Nikt nie wiedział, że kręcą go faceci. Jego rodzicom złamałoby to serce - byli wierzącymi ludźmi. Chodził do liceum. Był lubiany, dziewczyny za nim szalały ale nie dbał o to. Wysoki blondyn z idealnym ciałem. Cherubinek. Jego pasją był football, nie dlatego, że lubił sport. Lubił szatnie, kochał patrzeć na spocone nagie ciała kolegów. Podniecała do wspólna kąpiel - wyglądali jak herosi ze starożytnej Grecji. Powstrzymywał się od erekcji. Zawsze wychodził z pod prysznica ostatni. Czekał na samotność aby dać upust emocjom. Pieścił się przywołując w wyobraźni nagie ciała zawodników, widział ich muskularne ramiona, wspaniałe nogi i członki w każdym kształcie i rozmiarze. To był jego sekret. Jego przestrzeń, świat snów. Chudego poznał na imprezie po meczu. Wpadli sobie w oko. Derek bał się znał celebrytę. Nieraz widział go w reklamach bielizny otoczonego przez grono pięknych kobiet. Te reklamy podniecały go, kochał jego ciało. Apollo. O dziwo po imprezie Chudy zaprosił go do swojego domku nad jeziorem poza miastem. Pojechali tam jego czerwonym ferrari. Rozpalił w kominku i podał Derekowi wino. Licealista rozluźnił się i zaczął marzyć. Wstyd. Wzwód był tak duży, że zdawał się rozsadzać mu spodnie. Zakłopotanie. Mógł tego nie zauważyć. Próbował zmniejszyć ciśnienie, ale nawet myśl o nagiej Pameli Anderson nie skutkowała. Chudy go uspokoił. Wziął go za rękę i poprowadził do kominka. Kochali się przez całą noc. Potem odwiózł go do domu. Ich romans trwał już od dwóch lata. Derek nie mógł znieść ciągłego ukrywania się. Chciał cieszyć się pełnią życia bez ograniczeń. Mogli przecież wyjechać do Holandii, tam by ich zaakceptowano w Amsterdamie są setki homoseksualistów. Tydzień temu wieczorem Derek powiedział to wszystko Chudemu. Celebryta nie był zadowolony. Cherubinek dał mu równy tydzień na poukładanie spraw, inaczej wszystko miało trafić do mediów. Kochał Chudego i musiał użyć tak bolesnych środków, żeby chociaż spróbować go przekonać. Nie wiedział, że Chudy kocha coś bardziej od niego, kocha swoją karierę i jest dla niej gotowy poświęcić wszystko. Derek stał teraz samotny przed domkiem nad jeziorem. W ręce trzymał list od Chudego. Zaprosił go na wieczór, mieli ustalić szczegóły wyjazdu do Holandii. Cieszył się niezmiernie, nacisnął klamkę i wszedł do środka. Kominek był pełny ciepłego ognia, polana drewna paliły się i pstrykał raz po raz radosnymi iskrami. Nigdzie nie było Chudego. Nagle poczuł, że coś złapało go za szyje. Stracił przytomność. Chloroform - niezawodny jak zawsze.

Mężczyzna jak zwykle dobrze się przygotował. Kupił w mieście niezbędne elementy. Łańcuchy i grube uchwyty. Najpierw zakuł w łańcuchy ręce i nogi chłopca. Dwa uchwyty przymocował do sufitu, a dwa do podłogi. Powiesił na nich śpiącego jeszcze Dereka. Jego ciało utworzyło literę X. Dużymi nożycami krawieckimi rozciął jego ubranie. Był nagi. Sam też się rozebrał. To była część planu. Cherubinka miały czekać piekielne męki. Chłopak powoli odzyskiwał świadomość. Nie wiedział co się dzieje. Wisiał rozpięty do granic możliwości, nie mógł się ruszyć. Zobaczył przed sobą nagiego mężczyznę. Wyglądał jak rzymski gladiator. Idealne muskuły, brązowa skóra, istny Mars. Mężczyzna uśmiechnął się widząc wzwód chłopca. To była część planu. Zawsze lubił wzbudzać pożądanie. Był artystą. Na początku zrobił dwa nacięcia na plecach – wzdłuż łopatek. Zdobycie piór nie było łatwe, reszta to pestka. Derek krzyczał. Mężczyzna się uśmiechną. Byli na odludziu. Jego krzyk giną w ciemnościach. Oprawca był dumny ze swojego dzieła. Istne cudo: dwa wielkie białe skrzydła. Derek zapłakał. Mężczyzna wziął do ręki igłę i strzykawkę, napełniał ją powoli. Znieczulenie miejscowe – nie mógł pozwolić by chłopak stracił przytomność to popsułoby zabawę. Lekkie ukłucie. Dziwne mrowienie przeszyło plecy Dereka. Lek zaczynał działać. Trochę minęło zanim przyszył skrzydła. Miał teraz przed sobą anioła z wielkim wzwodem. Cierpienie Dereka dobiegało końca. Prosił, błagał żeby go zostawił. Za późno. Domino ruszyło. W czystej stali odbijały się języki tańczących w kominku płomieni. Myśliwski nóż do oprawiania zwierzyny. Dobre narzędzie. Lekko naciął skórę w kącikach oczu. Krwawe łzy spływały po policzkach anioła. Ostatni etap. Złapał chłopca za krocze. Członek był twardy i nabrzmiały. Zaczął go pieścić prawie doprowadzając do wytrysku. Przestał w ostatniej chwili. Szybkim ruchem pozbawił go męskości. Derek prawie nic nie poczuł. Nóż był diabelnie ostry. Mężczyzna uniósł swoje trofeum przed oczy cherubinka. Teraz był prawdziwym aniołem, czystym i wolnym. Derek żył jeszcze przez chwilę. Jego krew tworzyła na podłodze upiorną mozaikę. Mężczyzna nie lubił chłopców, ale kochał anioły. Wysłał Chudemu piękną pamiątkę. Dał mu to co kochał w Dereku. Trofeum miłości. Kolejne ciało wylądowało w odmętach jeziora. Kolejny obraz do potępieńczej kolekcji. Kolejna dobra noc. Rano przyjdzie zapomnienie. Na księżycowym niebie szybuje biała mewa – Anioł snów. Cherubinek śpi słodko snem sprawiedliwych.

Pierwszy śnieg zaczął z wolna pokrywać brudne ulice Miasta. Oczyszczenie. Mężczyzna siedział w barze grzejąc swoje zmarznięte ciało szklaneczką whisky. Od jakiegoś czasu było nudno. Żadnej konkretnej roboty, żadnego wyzwania. Jezioro zaczynała pokrywać cienka tafla lodu. Czekał. Wiedział, że za chwilę coś się stanie. Kiedy płacił rachunek zadzwonił telefon. Łysy. Zaczynało się robić ciekawie. Łysy był radcą miejskim, na wiosnę miał kandydować na burmistrza. Miał jednak mały problem. Żona zdradzała go z inną kobietą. Gdyby to był facet, jakoś by to przeżył. Zrobiłby z siebie męczennika okrutnie oszukanego przez kobietę którą kochał. Ale wiadomość o tym, że jego żona jest lesbijką ośmieszyłaby go i doprowadziła do klęski. Musiała zniknąć. Jej partnerka też. Mężczyzna uśmiechnął się. Dwa prezenty pod choinkę od jednej osoby. Rzadkość. Musiał je przyjąć przecież nadchodziły święta.

Bety pochodziła z patologicznej rodziny. Jej ojciec był policjantem. Prawy człowiek. Szkoda, że zbyt często zaglądał do butelki. Kiedy wypił stawał się dzikim zwierzęciem. Zaczęło się od bicia. Złamana ręka, noga, nos. Matka jej nie pomagała, wolała siedzieć cicho bo sama też mocno obrywała. Kiedy Bety miała sześć może siedem lat obudziła się w nocy. Miała koszmarny sen, pobiegła do sypialni rodziców. To co zobaczyła prześladowało ją do końca życia. Ojciec brutalnie gwałcił jej matkę. Płakała. Nauczyła się znosić ból. Uderzenia bolały coraz mniej. Wszystko zmieniło się gdy miała piętnaście lat. Matka stała się wyniszczona i mało atrakcyjna. Policjant nabrał ochoty na świeże mięsko. Dziewica. Bety zaczynała nabierać kobiecych kształtów. Palił ją wzrok ojca gapiącego się na rysujące się pod bluzeczką małe sutki. Widziała jak ślini się na jej widok. Bała się. Wiedziała, że nic nie może zrobić. Miał znajomości. Nadchodziła ciemność. Nitka pozorów pękła kiedy jej matka trafiła do szpitala. Wtedy zrobił to pierwszy raz. Czuła na sobie jego obleśny oddech. Czuła smak alkoholu w ustach. Bolało ją, ale on na to nie zważał. Był jak napalony pies – szybki i brutalny. Bety przez tydzień leżała w łóżku z poczuciem wstydu i upokorzenia. Jej męczarnie trwały przez rok. Ojciec zginął podczas służby - strzelanina w banku. Miał piękny pogrzeb. Chowano go jak bohatera. Mała Bety nie uroniła żadnej łzy. Znienawidziła facetów. Pewnej nocy w barze, w którym pracowała zjawiła się piękna kobieta. Spytała co robi po pracy i zaproponowała jej drinka. Pojechały do jej domu. Miała na imię Gina. Bety czuła się zakłopotana kiedy nieznajoma pocałowała ją po raz pierwszy. Była jednak taka ciepła i miła. Rozebrała ją i zaczęła całować jej piersi. Bety poczuła po raz pierwszy miłość. Poczuła ciepło jej ciała, delikatne usta i aksamitne dłonie. Znienawidziła facetów, pokochała kobiety. Paradoks losu. Świat zaczynał robić się piękny. Złe wspomnienia zniknęły. Zapisywała teraz nowe karty swojego życia. Zapisywała je szczęściem. Trwało to przez dwa lata. W tym czasie zdążyła zbudować piękny domek z kart. Myślała, że jest niezniszczalny. Zapomniała jednak, że przy takich budowlach kręci się pełno niesfornych dzieci, które tylko czekają żeby je zniszczyć. Jedno małe dmuchnięcie obróciło w proch całe jej szczęście – choroba matki. Po latach bicia nerki przestały jej funkcjonować. Jedynym ratunkiem był przeszczep. Na dawce czeka się długo, zbyt długo. Czarny rynek oferował lekarstwo za jedyne sto tysięcy. Nie miała tyle, Gina też nie. Próbowała wszystkiego, banki, fundacje, darczyńcy. Nic. Wtedy go poznała. Łysy, członek rady miejskiej, bogaty człowiek. Uwiodła go. Dla matki potrafiła zrobić wszystko. Po dwóch miesiącach byli małżeństwem. Cieszyła się - uratowała matkę. Łysy dał jej pieniądze na przeszczep w końcu rodzina jest najważniejsza. Żart śmierci. Matka Bety zmarła na stole operacyjnym – świeć Panie nad jej duszą. Doznała wreszcie ukojenia. Dziewczynka zostaje matka idzie do nieba. Uczciwa wymiana. Nie mogła opuścić Łysego był zbyt wysoko postawiony, a ona była w ciąży. Kochała Gine i po urodzeniu córeczki zaczęła się z nią spotykać. Jeździła do jej domu kiedy mąż był w pracy. Oddawały się rozkoszy, a potem wracała. Łysy zaczął coś podejrzewać po pół roku. Bety nie chciała z nim spać. Początkowo mówiła, że dopiero co urodziła i chce trochę poczekać, zrzucić dodatkowe kilogramy. Uwierzył jej, z resztą po co miałaby kłamać była jego żoną. Wierzył przez miesiąc, dwa, trzy, ale pół roku to była lekka przesada. Podejrzewał, że ma kochanka. Wynajął prywatnego detektywa żeby ją śledził. Zdjęcia były jednoznaczne. Miała kochankę. Musiała zniknąć tak jak detektyw, ale jej śmierć miała być znacznie bardziej okrutna i poniżająca. Kula to błogosławieństwo, Mężczyzna przekleństwo.

Śnieg padał coraz mocniej. Zwierzęta w ZOO robiły się leniwe. Bety jechała do Giny. Chciała poczuć choć odrobinę ciepła, iskierkę miłości. Był wieczór, jej mąż wyjechał na delegacje do Vegas. Weekend należał do nich. Wieczór przebiegał zupełnie normalnie. Smak wina w ustach mieszał się z namiętnymi pocałunkami. Nie śpieszyły się. Patrzył. Napawał się widokiem ich spoconych ciał. Ocierały się o siebie jak kociaki. Był zachwycony. Nocne łowy. Zapach seksu i potu mieszał się z różaną wonią kadzidła. Pobudzał zmysły. Drapieżca podkrada się do śpiącej ofiary. Drobne ukłucie. Środek usypiający zadziałał natychmiast. Nie ubierał ich. Nie były teraz ludźmi, były zwierzyną. Ford ma bardzo pojemny bagażnik, w sam raz na dwie kobiety. Odjechał w noc. Lwica sennie przeciągała się w swojej klatce. Bety otworzyła oczy. Zimny wiatr ocierał się o jej nagie ciało. Chciała coś powiedzieć. Nie mogła - knebel spełniał doskonale swoje zadanie. Była przykuta do zimnego betonu. Wyglądała jak dzika kotka kiedy wyprężała plecy próbując się uwolnić. Naprzeciw niej identycznie skrępowana stała Gina. Sutki stwardniały im od zimna, nie czuły rąk i nóg. Były bezbronne. Lwica krążyła spokojnie. Obwąchiwała je, ocierała się o nie. Była miękka i puszysta. On stał i patrzył jak zamarzają im łzy. Płatki śniegu powoli upadały na ich nagie ciała tworząc małe obłoczki pary. Lwica nie atakował, była jeszcze pad wpływem narkotyku. Krążyła wokół nich, ocierała się o nie i mruczała jak mały kociak. Narkotyk działał też jak afrodyzjak, a mężczyzna zadbał o to by odpowiednie części ciała Giny i Bety były wyjątkowo kuszące. Kochanki czuły wzrastające podniecenie kiedy lwica lizała szorstkim językiem ich ciała. Wbrew sobie powoli dochodziły do orgazmu. Szczytowały. Narkotyk powoli przestawał działać. Lwica była głodna. Nie jadła od dawna. Wbiła pazury w pośladek Bety. Ból tylko bardziej ją pobudził. Koło fortuny zaczynało się kręcić. Proszę państwa jeden głodny lew i dwa smakowite kociaki. Przystawka i główne danie. Gina miała szczęście. Wydawała się bardziej apetyczna. Lwica zaatakowała. Powoli rozdzierała jej pośladki odrywając paszczą kawały mięsa, kruszyła jej kości, rozdzierała piersi. Bety nie chciała na to patrzeć, ale on to przewidział - wyciął jej powieki. Musiała patrzeć jak jej kochana Gina powoli zamienia się w karmę dla zwierząt. Mężczyzna uśmiechał się do swojego pomysłu. Zawsze był kreatywny. Gina umierała długo. Bety całą wieczność. Zwierzak był najedzony więc deserek trochę mu zajął. Lwica zjada lwicę. Wbrew prawom przyrody. Kanibalizm w czystej postaci. Resztki z posiłku trafiły do hien i tygrysów. Nie wybrzydzały. Zjadły wszystko co do okruszka. Grzeczne dzieci. Lód na jeziorze stawał się gruby. Kochanki odchodzą do wieczności. Nikną z tego świata. Lecą na skrzydłach miłości. Szekspirowska śmierć. Najwspanialszy dramat. Mężczyzna odchodzi w ciemność zapomnienia. Galeria powoli się zapełnia. Zostało jedno wolne miejsce.

Noc była duszna. Ciężkie powietrze zwiastowało burzę. Mężczyzna nie mógł zasnąć. Coś czuł. Strach przed tym co było. Strach przed zgubieniem niepamięci. Gwałtowny powiew wiatru otworzył z hukiem okiennice. Błyskawica rozdarła niebo. Wtedy go zobaczył. Znał go lecz nie wiedział kim jest. Czarna peleryna, kapelusz i te czerwone płonące oczy. Przypomniał sobie. Witaj Andrew – usłyszał w swojej głowie – już dawno nikt cię tak nie nazywał prawda? Przyszedłem odebrać swoją własność. Zadanie. Pamiętasz? Obiecałeś coś dla mnie zrobić. Przez te kilka lat dostarczyłeś mi wiele radości. Dziękuje za obrazy do galerii są naprawdę wyjątkowe. Ale musisz zapełnić ostatnie miejsce. Nie chcę jednak nowoczesnej sztuki, wiem że ją lubisz, ale to musi być coś na starą modłę. Jeden prosty strzał. Znajdziesz ją w swoim pokoju z zabawkami. Nie możesz się zawahać. Pamiętaj. Zawarliśmy pakt. Coś paliło jego pierś niczym rozgrzane do białości żelazo. Spojrzał w dół i zobaczył pojawiające się na niej litery. Był tam jego podpis. Lucyfer zawsze dotrzymuje słowa.

Szedł w noc. Najciemniejszą jaką widział. Pod płaszczem ukrył pistolet z tłumikiem. Zbliżał się do molo. Ostatnia robota. Potem go zostawi. Zobaczą się dopiero po śmierci. Wiedział, że był mordercą. Niepamięć. Dar z niebios, a może żart piekieł? Wiedział, że to miało mu pomóc ale tak naprawdę zniewoliło go. Deszcz stukał lekko w bruk chodnika. Miasto go odpychało. Po raz pierwszy w niepamięci poczuł wstręt do tego miejsca. Musiał to zrobić, musiał wypełnić zadanie. Niepamięć była jak narkotyk - uzależniała. Nie chciał bez niej żyć, a gdyby zawiódł wiedział, że ją straci. Przypomnienie napawało go lękiem. Zobaczył ją na molo. Długa czerwona suknia opinała dokładnie jej boskie ciało. Widział jej złote włosy mokre od deszczu. Zatrzymał się żeby na nią popatrzeć. Dar niebios. Bogini. Błyskawica rozświetliła niebo. Kobieta przechylała się lekko w lewo. Patrzyła w otchłań jeziora. Ciemna toń przyciągała ją, hipnotyzowała. Ruszył powoli w jej stronę. Nie mógł oderwać wzroku od jej idealnej talii. Deszcz powoli przestawał padać. Chciał to zrobić szybko. Wiedziała, że po nią idzie. Nie uciekała. Czekała dumnie na śmierć. Był tuż za jej plecami. Czuł morelowy zapach jej włosów. Przyciągało go bijące od niej ciepło. Odwróciła się powoli. Ich spojrzenia spotkały się błękit i szara zwyczajność. Na ułamek sekundy coś w nim pękło. Kate! – słyszał wrzask w swojej głowie. Kobieta padła mu w ramiona. Szept tłumika uciszył ją na zawsze. Trwali tak przez chwilę. Greckie posągi bogów. Wieczna miłość. Romeo i Julia. Zastygli w wieczności. Ostatni obraz w piekielnej galerii. Początek drogi bez kresu. Lucyfer zawsze dotrzymuje słowa, ale na swoich warunkach.

5. Pętla Syzyfa.

Syzyf toczył swój kamień pod górę. Niekończąca się praca. Ślepe koło. Wieczna retrospekcja. Kiedyś nazywał się Andrew ale nie pamiętał już tego imienia, teraz był Syzyfem. Jego kamieniem była Bogini, doskonała kopią jego żony. Zabijał ją bez końca. Jedna noc przez całe życie. Jedna fatalna noc - konsekwencja wyboru. Zawsze jest wybór czerń i biel, prawo i lewo, śmierć i życie. On wybrał wieczną niepamięć. I miał ją przez wiele lat, a w bonusie otrzymał rządze perwersyjnego mordu. Nikt nie czyta umów, zwłaszcza tego co jest napisane małym drukiem. Molo, deszcz, wystrzał, niepamięć. W kółko to samo. Setki, tysiące, miliony powtórzeń. Musiał być jakiś sposób. Zawsze to sobie powtarzał. Niepamięć jego błogosławieństwo stało się przekleństwem. Chciał przestać istnieć. Luką w darze była szczątkowa pamięć. Zupełnie jak licznik. Wiedział, że epizod w którym uczestniczy powtarza się w nieskończoność. Coś jednak się zmieniało, czuł to. Miasto. Tak, to było miasto. Za każdym razem odrobine inne. Nie dało się tego dostrzec w jednej czy dwóch sekwencjach. Ale milion to już całkiem duża liczba. Zrozumiał, że to co było jego przekleństwem mogło być błogosławieństwem. Był związany z miejscem i czas dla niego się zatrzymał. Miasto nie mogło sobie pozwolić na ten luksus. Rozrastało się. Rosło dzięki niemu, napędzał jego tryby. Nie mógł co prawda nic zrobić sam, był tylko marionetką. Miasto żywiło się mordem, a apetyt rośnie w miarę jedzenia jest tylko jeden problem, kiedy zjesz za dużo zawsze rozboli cię brzuch. Liczył na to, bezwiednie oczekiwał wolności, potrzebował tylko drobnej chwili. Miasto powoli stawało się metropolią. Zdawało się ogarniać wszystko. Świat stawał się Miastem, a Miasto stawało się Światem. Bogini. W jakiś sposób to ona była kluczem. Restartowała projekcję. On był tylko zapalnikiem. Detonatorem w ręku diabła. Śmierć za śmiercią. Posiłek za posiłkiem. Teraz było jednak inaczej. Deszcz był ciepły, a w powietrzu czuć było napięcie. Coś się działo. Nie wiedział co, ale był czujny. Drapieżnik wyruszył na łowy. Molo spowijał deszcz. Bogini lśniła złotym blaskiem. Nowy element. Anomalia w pętli. Podszedł do niej i wtedy zdarzyło się coś przeczącego prawom fizyki. Już miał nacisnąć na spust. Nie zdążył. Bogini zapłonęła niebieskim światłem i wzniosła się ku górze. Widział jak niknie wśród gwiazd. To ginął wszechświat. Wybuch był piękny. Błękitna fala trawiła budynki. Olbrzym umierał z przejedzenia. Przyłożył lufę do głowy. Był wolny, nareszcie wolny. Tłumik wydusił z siebie cichy szept. Pocałunek kochanki. Syzyf kończy pracę.

6. Ostatnia rozgrywka.

Andrew obudził się na ulicy. Niemal płakał, miał koszmarny sen. Wtedy ją zobaczył. Bogini stała przed nim. Blady blask jej ciała rozświetlał noc. To nie sen – powiedziała – to jedna z wersji przyszłości. Odgrywasz w niej istotną rolę, ale masz wybór. Możesz zostawić wszystko i pójść inną drogą. Bardziej bolesną tu, ale ocalisz wiele istnień. Wybieraj człowieku: Andrew czy Mężczyzna? Alternatywa. Zawsze jest Alternatywa. Blask zniknął. Stała nad nim kobieta, zupełnie jak ta ze snu. Pomogła mu. Obiecała nawet, że się z nim spotka jak przestanie pić. Siedział na ławce w parku, już od pewnego czasu był czysty. Ściskał w dłoni numer telefonu. Chciał zadzwonić do Kate. Alternatywa – pomyślał. Wyrzucił kartkę do kosza i przeniósł się do innego miasta. Miasta Aniołów. Andrew żyje, mężczyzna nigdy się nie narodzi. Przez dwa lata był szczęśliwy. Dwa lata w raju. Całe jego późniejsze życie było powolnym staczaniem się na dno. Był na szczycie szczęścia kiedy zmarła jego matka. Ostatnia osoba, którą kochał. Wrócił do picia. Stracił pracę, przepił dom, samochód. Nie miał nic. Błąkał się po ulicy licząc na odrobinę alkoholu. Pił wszystko: denaturat, perfumy, cokolwiek wpadło mu w ręce i miało choćby cień procentów. Smutny epilog życia. Nerki nie wytrzymały. Zmarł w ciemnej alejce przy śmietniku. Miasto załatwiło mu pogrzeb. Plastikowa trumna, cmentarna kaplica i miejsce na obrzeżach cmentarza – tyle dało mu miasto. Nie miał rodziny. Ksiądz spodziewał się, że sam będzie odprowadzał go do wieczności. Jednak ku jego zdziwieniu przyszło kilka osób. Jak tam trafili? Kim dla nich był? Sami tego nie wiedzieli. Przy trumnie Andrew płakała wysoka blondynka z córką – blondynka lekko przechylała się w lewą stronę. Był tam też chudy mężczyzna z blondwłosym licealistą – trzymali się za ręce. Była młoda kobieta ubrana w czarną mini i bluzkę ze zdecydowanie za dużym dekoltem. Były też dwie kobiety w średnim wieku – obejmowały się. Wszyscy płakali. Czuli, że coś mu zawdzięczają. Życie kwitnie na polu śmierci. Gdzieś poza wszystkim Bogini gra w szachy z Lucyferem. Szach mat. Znowu wygrałeś Gabrielu – mówi Lucyfer – ale pamiętaj dobra passa nie trwa wiecznie. Ciekawe. Ludzkie losy bywają zaskakujące. Prosty wybór, a tyle konsekwencji. Bogini zmienia się w anioła. Uśmiecha się. Wiesza w swojej galerii kolejny obraz. Portret Andrew. Teraz jest szczęśliwy. Ból zamienił się w radość, łzy w uśmiech. Kolejny żart śmierci. Nad miastem wschodzi słońce. Zalewa czerwienią swoich promieni dachy wieżowców. Lucyfer rozstawia pionki. Gra rozpoczyna się na nowo. Toczy się jak zawsze, od zarania dziejów. Człowiek jest główną stawką. O czyją duszę grają? Może ty będziesz dzisiaj musiał dokonać wyboru. Pamiętaj – zawsze jest kilka dróg. Wybieraj mądrze. Lucyfer zawsze dotrzymuje słowa. Niebo nie zawsze jest takie proste jak się wydaje. Alternatywa. Czasem lepiej zdobyć śmierć by wygrać życie. Twój ruch. Ostatnia rozgrywka.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania