Mikołajek

Grudzień jest szczytem sezonu robienia prezentów najbliższym i każdego roku zastanawiamy się, co włożyć do skarpety wiszącej na kominku i wcisnąć pod choinkę. Stare konie nie wierzą w brodatego Mikołaja i gwiazdkę, lecz oczekują na paczuszkę z niemniejszą niecierpliwością niż dzieci i z ochotą łapki po nią wyciągają. Od najmłodszych lat wolałem mieć bardziej wypasiony jeden prezent niż dwa oddzielne, którymi zazwyczaj były skarpetki, kapcie albo krawat.

Początkiem grudnia firma przystąpiła do realizacji wygranego w październiku konkursu ofert na obsługę centralnych uroczystości barbórkowych. W ramach umowy mieliśmy zamontować oświetlenie i nagłośnienie. Wymagania spore dlatego szef właśnie mi polecił zawieszenie oświetlenia zgodnie z otrzymanym projektem. Zadanie było dość trudne, ponieważ było sporo kabli, które musiałem tak ukryć, żeby podczas transmisji telewizyjnej były niewidoczne. Najrozsądniejszym rozwiązaniem było podciągnięcie ich górą, wtedy odpadał problem deptania i potykania się o nie. Mocno spocony z wysiłku balansowałem kilka godzin na drabinie w nieświadomości, że moje narzędzia w tym czasie zmieniają właściciela. Każdy człowiek przywłaszczający nie swoją własność dobrze zna prawo i wie jak z niego korzystać w przeciwieństwie do takich jak ja. W konsekwencji pozostała mi drabina, na której stałem i narzędzia jakie miałem w kieszeniach kombinezonu. Niepotrzebnie zgłosiłem sprawę na komisariacie i w ten sposób zamiast wypoczywać, mówiłem w kółko kilka razy to samo. Komisariat opuściłem późnym wieczorem i stojąc przed budynkiem rozglądałem się z nadzieją za mocno opóźnionym ostatnim autobusem, lub jakąś okazją. Humorku dobrego nie miałem, ponieważ w konsekwencji byłem bosy i goły, a jeszcze za taryfę zapłacić musiałem. Prawie krew mnie zalała i bardzo wysokie ciśnienie z pewnością osiągnęłoby swój cel gdyby nie przedzwonił w kieszeni telefon.

- Słucham – powiedziałem nie patrząc na wyświetlacz.

- To ja – odpowiedziała opiekunka tradycji.

Zgodnie z sugestią zgłosiłem swoje zapotrzebowanie do głównego rodzinnego organizatora, zastępującego nam z powodzeniem świętego Mikołaja i przedstawiłem swój pomysł, a na pytanie.

- Co to ma być?

- Jakiś miernik – odpowiedziałem i oczywiście spodziewałem się, że reszty się do myśli skoro jestem elektrykiem. Mogłem wymyślić coś profesjonalnego, lecz wtedy musiałbym sporo dopłacić, a tego chciałem za wszelką cenę uniknąć.

Następnego dnia rewelacji nie było po zrobieniu w firmie remanentu, z wyposażenia pozostało troszkę więcej niż nic. Najbardziej brakowało mi mierników, bez których ciężko było pracować i skazywało mnie na niekomfortowe pożyczki albo metodą z półwiecza. Kiedyś tak pracowałem, jednak teraz przyzwyczaiłem się do szybszego i bezpieczniejszego sposobu.

Wigilia w naszej rodzinie wygląda bardzo podobnie od wielu lat, tylko biesiadnicy przy stole się starzeją, lub zmieniają. Młodzi zastępują starszych i nikogo to niedziwni, wręcz przeciwnie jest oczekiwane. Smak świątecznych potraw też ulega zmianie, ponieważ młode gospodynie nie potrafią tak przyrządzić jak te, które na wieczność odeszły.

Zaraz po wieczerzy najmłodsze potrafiące czytać dziecko uroczyście przystępuje do wyciągania z pod choinki prezentów i obdarowuje nimi zgodnie z przypiętymi karteczkami. Najbardziej zawsze się cieszy gdy trafia na swój i często wtedy ktoś inny musi zastąpić „gwiazdeczkę”. Tym razem przebiegało to sprawnie, ponieważ Pawełek podszedł do swojego obowiązku wyjątkowo profesjonalnie i kiedy trafił na swój, przeczytał i odłożył. Prawie pod koniec wręczył mój i prawie jako ostatni wyciągnąłem prezent z pudełka. Dookoła stołu słychać było pytania – co dostałaś/eś? Podobnie zostałem kilkakrotnie zapytany, lecz zgodnie z prawdą odpowiedziałem.

- Nie wiem.

W dłoniach trzymałem elektroniczny przedmiot wyprodukowany w Chinach, którego przeznaczenia nie znałem. Najgorsze dla mnie było to, że instrukcja była w języku angielskim, a ja w szkole uczyłem się rosyjskiego. Tylko w teorii sklepy internetowe też powinny wyposażać sprzedawane przedmioty w instrukcje w języku polskim. Jednak żaden organ państwowy nie pilnuje respektowania przepisów, więc mamy wolną amerykankę zamiast porządku.

Dzieci zajęte swoimi prezentami przetłumaczyły mi, że jest to miernik pola L. Resztę sam sobie dodrukowałem i wyszedł mi miernik L, czyli linia oznaczająca przewód pod napięciem. Tłumaczenie instrukcji w Internecie niczego zrozumiałego nie przyniosło. Urządzenie niewykorzystywane przeleżało w szufladzie prawie rok i żaden znany mi elektryk, nawet inżynierowie nie potrafili mi niczego konkretnego po spoglądnięciu na przedmiot powiedzieć. Dopiero przypadek rzucił światło.

Prawie każda większa miejscowość w naszym kraju organizuje na rynku jarmarki bożonarodzeniowe, na których można kupić prawie wszystko do konsumpcji i dekoracji świątecznych, a nawet ubrania. Snując się bez celu wzdłuż straganów trafiłem na stoisko z jakimiś przyprawami, butelkami z zalanymi czymś ziołami. Przeznaczenia tego świństwa nie znałem, lecz było to na tyle ładne, że zastanawiałem się czy nie kupić czegoś jako elementu dekoracji świątecznej. Nagle dostrzegłem leżący miernik taki jaki ja pod choinkę dostałem.

- Dzień dobry – powiedziałem i wskazując ręką dodałem – mam takie samo urządzenie w domu.

- Miernik pola life – odpowiedział mocno zdziwiony ekspedient.

- Otrzymałem identyczny na prezent, mam nawet zdjęcie w telefonie to panu pokażę.

Chwile trwało moje mocowanie się z rękawiczkami, później ze smartfonem i w końcu pełen triumfu powiedziałem.

- Proszę zobaczyć.

Zrzucił jedynie okiem na ekran i uważnie popatrzył na mnie.

- Potrafi pan obsługiwać? – zapytał unosząc brwi.

- Nie, ponieważ instrukcja jest w języku angielskim, a ja go nie znam. Nawet starałem się przetłumaczyć, lecz wychodzą mi same bzdury. Próby użytkowania też niczego nie przyniosły, z pewnością nie jest to watomierz, waromierz, amperomierz, woltomierz, omomierz, częstotliwomierz czy fazomierz. Jeżeli jest to jakiś miernik to cholera wie, co mierzy.

- Czy słyszał pan o mierzeniu biopola?

- Nie – odpowiedziałem i zapytałem – A jest coś takiego?

- Widocznie jest skoro ten przyrząd to mierzy – odpowiedział i przystąpił do zademonstrowania mi jego funkcjonowania. Gdybym tyko potraktował go poważnie i zaczął uważnie słuchać oraz zadawał pytania, z pewnością bym się czegoś nauczył. Nawet wykres mojego potencjału elektrostatycznego pola „L” i jego słowa – pana kolor biopola jest purpurowy, dlatego proszę iść do lekarza, ponieważ świadczy to o zaburzeniu układu krążenia – niczego mnie nie nauczyły. Dopiero badania kontrolne i wizyta w gabinecie specjalisty sprowadziły mnie do parteru.

Siedząc nad gorącą herbatką w domu podczas chorobowego, przypomniały mi się jego słowa - umysł regulowany wolą reguluje biopole człowieka czyli jest zdolny do wpływania na jego ładunki i programuje funkcjonowanie całego organizmu – tylko mój podczas lekcji na chwilę zasnął. A może na dłużej?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 02.01.2019
    Witam
    Już po grudniu, ale tekst aktualny i na czasie, bo rok długi, a to oznacza też, że różne okazje na prezenty nas czekają. A i też spotkamy się z różnymi sytuacjami, może nawet na komisariacie czy u lekarza.
    Najważniejsze nie przejmować się, tylko jak to zrobić?
    Z dystansem i z humorem odpowiadam.
    Pozdrawiam serdecznie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania