Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Milion [fragment]

Pani Malcher załamuje ręce. Jej przestarzały płaszcz - niegdyś zielony, dziś szarawy - trzeszczy i przeciera się na łokciach. Czerwona chustka, którą owinęła szyję, skrzy się od zamarzniętych smarków. O czapce ze smętnym pomponem już lepiej nie wspominać, lepiej zostawić obraz takim, jaki jest.

Kobieta ustala w pamięci sumę swoich długów z odsetkami, szukając okrągłej kwoty, żeby podać na spotkaniu. Kupiec czeka cierpliwie, aż kobieta się zbierze w sobie. Ten szczupły, schludnie ubrany, najwyżej trzydziestopięcioletni mężczyzna, mógłby być kolegą, może mężem Agaty, gdyby ta urodziła się normalna...

Łzy napłynęły jej do oczu. Stoi w ciemnym pomieszczeniu rozświetlonym jedynie jedną, punktową żarówką, mnie koniec długiej, starej chustki, która smętnie zwisa z jej chudej, przedwcześnie pomarszczonej szyi.

W końcu odważa się powiedzieć na głos kwotę, którą nie chciwie i nie chytrze, a zapobiegawczo i rozważnie, zaokrągliła w górę o kilkanaście tysięcy, tak na wszelki wypadek.

- Pięć...dziesiąt pie... Pięć. - zająknęła się dwa razy, głos odmówił jej posłuszeństwa. Odchrząknęła sucho. Obciągnęła na sobie stary płaszcz.

- Pięćdziesiąt pięć tysięcy. - powtórzyła, zebrawszy się w sobie i prostując, ustalając coś ze sobą raz na zawsze. Pani Malcher widzi siebie, jak oddaje długi z odsetkami, jak idzie do sklepów i kupuje sobie nowe ciuchy, może nawet z tych droższych. Może nawet z wystawy?

Oczyma duszy widzi to małe, śmierdzące mieszkanie, pełne smutku i starych książek, pełne pieluch i krzyżówek. Kuchnia, niemalowana od lat, śmierdząca starymi kartoflami. Koniec z tym! Koniec z biedą! Koniec z dziadostwem i głodową pensją w Tesko!

Wyprostowała się i wyciągnęła rękę do mężczyzny.

- Pięćdziesiąt pięć tysięcy, proszę - powiedziała. Mężczyzna uśmiechnął się jak szuler i wyciągnął zza pleców teczkę.

- Musi pani podpisać przekazanie, że oddaje pani... do ośrodka. Jak ktoś panią zapyta, gdzie jest..., przekaże pani informację, że w specjalistycznym ośrodku opłacanym przez znanego dobroczyńcę szejka Ahmuda z Emiratów. Proszę podpisać. - Wskazał stolik tuż obok nich, prawie zupełnie niewidoczny w półmroku.

Kobieta podeszła powoli do blatu. Tam, oprócz żółtego długopisu bic, stała ogromna torba. Mężczyzna podszedł i sprawnie rozsunął zamek błyskawiczny. Sięgnął ręką w bok i nacisnął przycisk na ścianie, który okazał się włącznikiem. Druga punktowa żarówka dołączyła do pierwszej, zalewając półmrok światłem.

Po co taka wielka torba? - pomyślała pani Malcher, która wcześniej widziała dziesięć tysięcy w filmie raz, i wiedziała, że pięćdziesiąt, to będzie niewiele więcej. Jak cegła, mniej więcej. I mniej więcej o tej samej masie.

- Co jest w tej torbie? - spytała, gdy upewniła się, że podpisała wszystkie papiery we właściwych miejscach, zaznaczonych haczykami. Odłożyła długopis.

Mężczyzna sięgnął do torby i wyciągnął plik stuzłotówek.

- Tu jest cała kwota - powiedział. - Okrągły milion.

Zrobiło jej się słabo. Milion? Przecież...

Ciśnienie jej skoczyło, poczuła pulsowanie krwi w głowie. Ona, zawsze licząca każdy grosz, od dwudziestu (ponad!) lat pod kreską każdego miesiąca, dnia, roku. Te same ciuchy, te same ściany, to samo mydło i szary papier, tylko książki z biblioteki inne. Ten sam wózek inwalidzki dla córki...

A tu, w torbie - milion. Powtarzała w głowie kwoty długów z odsetkami, co do grosza liczyła, żeby nie za chciwie i nie za mało. Przede wszystkim: żeby nie stracić kupca, bo taka okazja mogłaby się nie powtórzyć. Okazuje się, że na próżno. Mogłaby rzucić cyfry z księżyca, a i tak dostałaby tyle samo:

- Milion - powtórzyła bezwiednie. Wzrok w półmroku pomieszczenia mógł płatać figle. Słuch też. Ale czy własny głos?

Jeden milion złotych. Za tyle pieniędzy można spłacić długi, wierzycieli, banki, oddać pożyczki, zabrać z lombardu złote pierścionki, jeśli jeszcze nie poszły w świat, zacząć całkiem nowe, dostatnie życie.

Pani Malcher ma niecałe czterdzieści lat, ale wygląda na sześćdziesiąt. Od dwudziestu lat utrzymuje przy życiu niepełnosprawną córkę, Agatę.

No, utrzymywała. Od dziś już nie musi. Dziś rano umyła i wyszykowała Agatę jak do kościoła w niedzielę, spakowała jej walizkę i w południe poszła z nią na długi spacer. Pchała wózek dziarsko jak nigdy dotąd. Nawet wysupłała pięciozłotówkę ze szczupłych zaskórniaków i zjadły razem po ciastku w parku. Teraz, gdy zapadł zmrok, zostawiła ją w rękach tych dwóch łysych panów, którzy obiecali o nią dbać. Może nawet ją wyleczyć. Wtedy, być może kiedyś, Agata odnajdzie ją i... Ale to wtedy. Teraz jest dziś. A dziś?

Dziś w drżących dłoniach trzyma wielką, ciężką torbę z milionem złotych, w samych setkach. W torbie znajduje się też plastikowa koszulka z podpisaną zgodą na hospitalizację niepełnosprawnej córki.

Mężczyzna zaproponował, że ją odwiezie do domu, żeby nikt jej po drodze nie napadł. Oszołomiona wciąż nową perspektywą wyjścia z nędzy i rozpoczęcia nowego życia, zgodziła się bez wahania. Wsiadła razem z nim do fioletowego opla astra i pojechali. Gdy jechali, nie rozmawiali. Kobieta patrzyła w oszołomieniu na nieliczne świecące jeszcze, niewytłuczone latarnie w nieciekawej okolicy, którą zamieszkiwała. Zazwyczaj blade i nieciekawe, zbyt słabe, by dać jakiekolwiek światło - dziś mieniły się blaskiem tysięcy słońc.

Samochód zatrzymał się na ciemnym parkingu, na końcu uliczki. Tutaj przez ostatnie dwadzieścia lat mieszkała sama w klitce na parterze. Dwadzieścia lat wyrzeczeń. Bólu. Biedy. Żebraczej pensji. Braku własnego życia.

Teraz miał nadejść koniec.

Wysiadła z samochodu. Ukłoniła się, wzruszona, mężczyźnie za kierownicą i weszła do ciemnej bramy, taszcząc raźno ciężką torbę. Mężczyzna uśmiechnął się.

Gdy już-już miała opuścić plamę cienia i wejść pod słabo oświetlone wejście do bloku, z ciemności za nią wynurzył się stojący dotąd w bezruchu mężczyzna. Bezdźwięcznie uniósł długi kształt i energicznie opuścił.

Rozległ się stłumiony trzask, a po nim dźwięk, jakby zrzucić z piętra worek ziemniaków. Mężczyzna kilkakrotnie kopnął ciało, przerwał, kopnął jeszcze kilka razy, podniósł torbę i poszedł w stronę uruchomionego samochodu. Wrzucił torbę na tylne siedzenie i pojechali.

Przez dłuższą chwilę podróżowali w milczeniu. W końcu, gdy mężczyzna na fotelu pasażera zdjął kominiarkę, można było dostrzec, że to jeszcze dzieciak. Mógł mieć najwyżej osiemnaście lat. Kierowca spytał:

- Co tak długo? - Nie zapytał ani dlaczego tamten kopał zwłoki, ani dlaczego przerwał.

- Kilof ugrzązł. - odpowiedział tamten, zdejmując powoli rękawiczki ze sztucznej skóry.

Kierowca uniósł brwi.

- Kilof? - spytał retorycznie, bo przecież był tam i widział, jak w teatrze cieni. Ten drugi wzruszył ramionami.

Jak tak, to tak, pomyślał kierowca. Jak tak, to tak.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Canulas 28.12.2017
    Pierwszy opis cudo. W ogóle, sorry, ale teraz, w sensie w tych treściach o Henkelsie się jakiś "dystyngowany" wydajesz. Wcześniej, w Pulpach, taki złoty, szlony łobuziak, ale tutaj. Tutaj inaczej. Opis tej babki naprawdę zacny.
    I od razu refleksja. Czytelnik leci po tym okiem w około 15 sekund, ale żeby tak napisać, trzeba się najebać pewnie dłuuugo. To jest ciekawe.
    Koniec całusów. pacczz tuuu.
    "Kobieta ustala w pamięci kwoty swoich długów z odsetkami, szukając okrągłej kwoty, żeby podać na spotkaniu. " 2x kwota. Może synonimem pierdolnąć? "Suma" na przykład?

    " Stoi w ciemnym pomieszczeniu rozświetlonym jedynie jedną, punktową żarówką, mnie koniec długiej, starej chustki, " - co jest z tym "mnie" Jak międli?

    "- Pięć...dziesiąt pie... Pięć. - zająknęła się dwa razy, głos odmówił jej posłuszeństwa. Odchrząknęła sucho. Obciągnęła na sobie stary płaszcz." - od tego momentu wyskakujesz z narracji teraźniejszej. Zmieniasz ją.

    "Koniec z tym! Koniec z biedą! Koniec z dziadostwem i głodową pensją w Tesko!" - albo celowy zabieg, albo Tesco.

    "- Milion - powtórzyła bezwiednie. Wzrok w półmroku pomieszczenia mógł płatać figle. Słuch też. Ale czy własny głos?" - bardzo ładne. Lubię.

    "Pani Malcher ma niecałe czterdzieści lat, ale wygląda na sześćdziesiąt. Od dwudziestu lat utrzymuje przy życiu niepełnosprawną córkę, Agatę." - I tutaj wracasz do narracji teraźniejszej, choć będąc już w tym momencie tekstu, nie mam pewności czy ten zabieg nie był celowy.

    " Dwadzieścia lat wyrzeczeń. Bólu. Biedy. Żebraczej pensji. Braku własnego życia. Wyrzeczeń. " 2x wyrzeczeń.

    Końcóka w moim stylu. Wycia do księżyca brakowało.

    Ogólnie jestem na tak. Chwyt z pieniędzmi zawsze działa. Sugestywnie przedstawiony , powoduje, że kibicuje się biednej osóbce, której życie ma się odmienić.
    Tylko, że Ty o tym dobrze wiesz.

    Gryzie mnie dwojakość narracyjna. Klimat jest mniej gęstszy, niż we fragmencie drugim, który jest dla mnie kultowy.
    Enigmatyczne to i ciekawe, ale można jeszcze coś podłubać.
  • Okropny 28.12.2017
    Wiem, że 2x wyrzeczeń. Specjalnie. Chujowo.
    Zmiana czasu też specjalnie, choć nie wiem, czy wychodzi dobrze czy chujowo. Tak mi pasowało, tak brzmi naturalnie. Chuj wie, na razie tak zostaje.
    Tesko też specjalnie.

    Wrzuciłem, żeby nawiązać dialog, poza tym, wrzucając, poniekąd zamykam fragment.

    To małe fragmenciki są, takie mini-całości.

    W ogóle, Pulpy... Pulpy piszę na żywca, na flow, płynę po fali i napierdalam rekiny z kradzionej beretty, za mną na Ślepnirze płynie Kleo, skopując ze skrzyni ze skarbami kraby, przy pomocy niebotycznych obcasów. Jej wydatne piersi ledwo-ledwo zakryte kusą, podarta bluzeczką falują, gdy większa fala zatrzęsie psem... Flow, panie, krzyczy ruski gangster strzelający do mnie raz po raz z trzymanego w jednej ręce kałacha. Flow! ryczy orka z klasycznego familijnego filmu z lat dziewięćdziesiątych.
  • Okropny 28.12.2017
    Poprawiłem co nieco.
  • Canulas 28.12.2017
    No ja się domyślam. To się wydaje bardziej wysublimowane. Wszystko, czego nie jestem pewien, Ci pokazuję. Ty se zrobisz, co chcesz.
    Z tym Twoim czasem jest tak.
    Zgrzyta mi do ponownego przejścia w teraźniejszy. Czyli zgrzyta pierwsze wejście na przeszły. Choć jestem świadom, że miało mieć to wydźwięk retrospekcyjny. Potem, jak sie już łapię, że jest to raczej zamyślne, złe wrażenie przechodzi.
    Tak to wygląda.
  • Ritha 09.01.2018
    "żółtego długopisu bic" :> (długopisy są spoczi)
    "Po co taka wielka torba? - pomyślała pani Malcher, która wcześniej widziała dziesięć tysięcy w filmie raz, i wiedziała, że pięćdziesiąt, to będzie niewiele więcej. Jak cegła, mniej więcej. I mniej więcej o tej samej masie" - tu, rozważania, zatrzymanie myśli, lubię

    Ciekawi mnie to opowiadanie, serio, serio. A najbardziej, co przehandlowała...

    O lool. To już wiem co, a raczej kogo. Kolejne pytania - po co tamtym niepełnosprawna Agata za taki hajs...

    Cofam, hajs wrócił do właściciela. Zacne Okropny, idź w ten deseń, widzi mi się.

    Błędziorki:
    "Pięć. - zająknęła" - kropka niepotrzebna
    "pięć tysięcy. - powtórzyła" - tu też
    "- Kilof ugrzązł. - odpowiedział" - i tu

    Tera tak. Te "fragmenty" to są fragmenty jednego tak? Tego samego co Pet? Bo muszę mieć jasność umysłu :)
  • Okropny 09.01.2018
    Tak, tego samego, co Pet. Tam, gdzie fragment w nawiasie - tam jedno. Miniatury, to dtugie.
  • Ritha 09.01.2018
    Kumam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania