"Miłość od pierwszego pocałunku 2"

Życie potoczyło się nam tak, jak chcieliśmy. Piękny dom, dobrze płatne prace, przyjaciele, na których możemy liczyć w każdej sytuacji. Jednak czegoś nam brakowało. Brakowało nam jakoś dokumentu, który potwierdza nam naszą miłość, która nie powinna stanowić dla nikogo żadnej przeszkody. Wraz z Leo postanowiliśmy, że najszybciej jak się da, weźmiemy ślub. Nie chcieliśmy czekać już dłużej, bo i tak długo nam zajęło podjęcie tej decyzji, lub jakiegokolwiek skonsultowania się ze sobą. Zaczęliśmy przygotowania.

Byliśmy pewni, że wszyscy naszą decyzję będą popierać. Jednak okazało się zupełnie inaczej. Rodzice z mojej strony jak i ze strony Leo chcieli, żebyśmy tego ślubu nie brali. Pytaliśmy ich dlaczego. Ich argumentacja była taka, że już i tak za dużo mamy hejtu, za dużo mamy tego jak bardzo ludzie nas krytykują. Byliśmy w szoku. Taki powód to w ogóle nie powód. Ludzie zawsze będą gadać, taka już jest natura. Swojego zdania na pewno nie zmienimy, postanowione! Rodzice wykrzyczeli nam, że na tym ślubie nie pokażą się na pewno. Było nam smutno. Nie wiedzieliśmy co mamy ze sobą zrobić. Zastanawialiśmy się, czy ślub to rzeczywiście dobry pomysł. Nie wystarczyłoby nam to, że mamy siebie?

Długo nie wiedzieliśmy co mamy zrobić. Aż w końcu nasi cudowni przyjaciele uświadomili nam, że jesteśmy dorośli, że nie musimy słuchać się naszych rodziców i to my podejmujemy decyzję w życiu, a nie oni! Ślub będzie, czy tego chcą czy nie. Jak ich nie będzie - trudno. Pogodzimy się z tym, chociaż nie ukrywam, że bardzo nam zależało na ich obecności. Do ślubu pozostało już bardzo mało czasu. Zaledwie 2 tygodnie. Z samego rana wyszedłem do sklepu po bułki, wracając, zawsze zaglądałem do naszej skrzynki pocztowej. Byłem zdziwiony, bo na liście nie było ani nadawcy, ani miejsca, skąd ten list został wysłany. Przypomniała mi się sytuacja z SMSem z początków mojej znajomości z Leo. Szybko pobiegłem do mieszkania, że z wrażenia nawet zapomniałem zamknąć skrzynki. Wszedłem do mieszkania i od razu zacząłem otwierać list. Jego treść kompletnie mnie przeraziła. Zresztą z Leo było tak samo. Treść tego listu zawierała groźby. Groźby, których bardzo się przestraszyliśmy. Zresztą nigdy nie otrzymaliśmy takiego listu! A z Leo jesteśmy ponad rok. Nasze podejrzenia od razu skierowaliśmy na rodziców, bo tylko oni byli przeciwni naszemu ślubowi.

Ja poszedłem do swoich rodziców, a Leo do swoich. Byliśmy zdenerwowani. Bardzo. Gdy tylko wszedłem do mieszkania rodziców od razu przeszedłem do rzeczy i zacząłem na nich krzyczeć. Miałem pretensje do niech, dlaczego nie pozwalają mi być szczęśliwym. Bez względu na to z kim chcę się ożenić. Patrzyli na mnie przerażonym wzrokiem i odpowiedzieli mi, że nie potrafią zrozumieć, co mam im do zarzucenia. Pokazałem im list, który otrzymałem chwilę wcześniej. Byli zdezorientowani, zapewniali mnie, że nie mają z tym nic wspólnego. Z jednej strony bardzo mi ulżyło, ale z drugiej byłem wkurzony, bo pozostali tylko rodzice Lea. Zadzwoniłem do niego i kazałem mu po mnie przyjechać. To, co powiedział w samochodzie, sprawiło mi taki mętlik w głowie, że nie wiedziałem co zrobić. Leo powiedział, że jego rodzice zapewniali go, że do takiego kroku nie doszli by.

Pojechaliśmy do domu, jadąc, zastanawiałem się, kto mógł nam napisać ten list. Gdy dojeżdżaliśmy na miejsce, zauważyłem kogoś kto wrzuca nam coś do skrzynki. To był pewnie list. Kolejny. Kazałem Leo się zatrzymać, wysiadłem z samochodu, cichym krokiem podszedłem do bloku i...schwytałem osobę, która wysyłała nam te groźby. Okazało się, że był to nasz wspólny przyjaciel. Oniemiałem. Pytałem się dlaczego? Dlaczego nam to robił? Przez jego odpowiedź, zacząłem się śmiać. On o nas i nasze szczęście był zazdrosny. Po prostu.

Jak najszybciej wyrzuciliśmy go z naszego życia. Do ślubu pozostał jeden dzień. Bardzo się stresowałem tym wydarzeniem. Leo pewnie też. Dalej nie wiedzieliśmy, czy nasi rodzice zaszczycą nas swoją obecnością. Gdy stałem przy ołtarzu, w kościele zobaczyłem najważniejszych gości. Przyszli. Przyszli nasi rodzicie. Podeszli do nas i powiedzieli nam, jak bardzo nas kochają. Leo się wzruszył, mi już też mało brakowało. Usiedli w pierwszych rzędach i ze wzruszeniem patrzyli na całą ceremonią. Po wszystkim, każdy z gości (a było ich dużo) poszli na prawdziwe wesele.

I tak to się wszystko skończyło. Nie którzy mogliby powiedzieć, że nawet dramatycznie, ale my byliśmy bardzo szczęśliwi. Pozbyliśmy się tego, co chciał dla nas najgorzej, przez zwykłą zazdrość. No i najważniejszy fakt jest taki, że nasi rodzice też byli. I widać było, że znakomicie się bawią.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania