Moje fascynujące życie

MOJE FASCYNUJĄCE ŻYCIE

 

Znów nie zdążę- myślę sobie. Ile czasu pozostanie mi na zgłębianie losów moich ulubionych bohaterów? Codziennie ten sam problem. Moje życie toczy się pomiędzy

pracą a domem, w którym na stoliku nocnym leży mój nałóg, mój portal do świata lepszego, piękniejszego i jakże fascynującego. Książka.....,ale nie byle jaka książka. Nie tam jakaś szmira czy literatura lekka i przyjemna.

Jest to jeden z wiodących na rynku wydawniczym erotyków, który zawładnął mną 30-letnią wciąż panienką do tego stopnia, że nie wiem jak się nazywam w momencie rozmyślania nad ową lekturą.

Och, no dobra nie jestem dumna, że gustuję w tego typu literaturze, ale przecież ja kobieta wolna, bez wielkich zobowiązań coś od życia dostawać powinnam. Choćby ochłapy.

No więc biegnę do chaty jak szalona, pchana impulsem, który powoduję, że drżą mi ręce. Nie postrzegam wokół siebie szarej rzeczywistości, bo na cóż mi ona.

Wiem, wiem uzależniłam się jak cholera.

Książki są moim życiem, moim błogosławieństwem i przekleństwem, a jakże. Nie mam przyjaciół, faceta a i rodzina rozproszyła się po Polsce w poszukiwaniu lepszego życia.

Moi faceci nie byli dość hmmm wspaniali, doskonali i nie byli przede wszystkim książętami na białych koniach. No niestety. Wciąż trafiam na towar wybrakowany, często z odrzutu.

W każdym mężczyźnie szukam cech partnera idealnego, pewnie byłby z tego powodu porażająco nudny, ale co tam nuda w obliczu białego welonu i kiecki dziewiczo otulającej moje zgrabne jeszcze ciało.

W moim wieku........no cóż facetów wolnych, jak na lekarstwo. Rozwodnicy ciągną za sobą brzemię w postaci dzieci, tudzież złych wspomnień pod tytułem: jakie to my żony, złe kobiety jesteśmy.

O dziwo zawsze małżonki są złe, okrutne, odstawiają od łoża. Mężowie z syndromem „odstawienia” szukają pociechy w ramionach takich panienek jak ja. Niby bez zobowiązań, seks na jedną noc, ale czy ja do cholerki mam napisane na tyłku „wagina do wynajęcia”?

Ojj mężczyźni, temat rzeka. Zresztą my kobiety również, prawda?

Biegnę zatem pędem do domu z głową zapełnioną tym śmieciowym rozmyślaniem, które jako mało efektywne ,wydaje się nierealne i pozbawione jakiejkolwiek możliwości spełnienia. Bo któż by chciał za żonę, kobietę żyjącą problemami bohaterów książek. A przy tym swoje własne życie tak dalece zaniedbała, że nie potrafi już z tego wybrnąć.

Moja mama w okrutny sposób, pozbawiony jakiejkolwiek rodzicielskiej delikatności, daje mi do zrozumienia, że mój czas mija nie ubłagalnie i nic tylko się truć tudzież wieszać w obliczu takich

okoliczności. Ale przecież ja chcę żyć!! Żyć dla mojego mężczyzny z książki. Ale moja mama nie daje za wygraną, jestem jedynaczką więc obowiązek dania jej wnuków spoczywa na moich wątłych barkach i ciąży mi to niemiłosiernie. Nawet się człowiek nie może porządnie zakochać w ledwie poznanym przedstawicielu gatunku z Marsa, bo zaraz trzeba myśleć czy inteligentny, czy ładne dzieci wyjdą, czy zdrowy i czy nasienie na tyle silne by oprócz zakochania a potem złamanego serca pozostała jeszcze fasolka w brzuchu.

Docieram wreszcie do domu z mocnym postanowieniem, że dam sobie zrobić dziecko bez miłości i bez zobowiązań, a potem myk od faceta, a ja już z moim malutkim życiem świetnie sobie

poradzimy. Tylko znaleźć kretyna, który to dziecko będzie chciał zrobić! Oj nie kretyna, przepraszam inteligentny miał być! Najwyżej trafię w rezultacie do banku nasienia, w którym to nawet kolor oczu potencjalnego dawcy wybiorę a i tytuł szlachecki wezmę pod uwagę.

Pełna tych wyobrażeń rozbieram się i szukam wzrokiem mojej odskoczni od rzeczywistości.

Leży samotnie na stoliku nocnym, oczekując aż ja wycofana z życia realnego kobieta przytulę do piersi i zagłębię się między stronnice.

Nawet jeść nie będę dzisiaj co mi tam, ważniejsze są losy mojego ukochanego z książki. Mój luby jest człowiekiem niezwykle , porażająco atrakcyjnym. Brunet typu Mat Bomer. Fascynujący w każdym calu, a jakże innego bym nie wybrała. Jest pokaleczony emocjonalnie, ale to tym bardziej stawia go na ołtarzu moich pragnień. Tak naprawdę gdybym trafiła na takiego faceta pewnie wiała bym gdzie pieprz rośnie. Bo to po psychologach trzeba latać i wciąż przymykać oko na odchyły i dewiacje różnego rodzaju. Ale w książce główna bohaterka radzi sobie doskonale niczym super heros, którym ja z oczywistych powodów nie jestem. Kocham więc tego jej faceta bezwarunkowo i tak szalenie, że sama siebie się obawiam. Ja prosta Zośka wpadłam po uszy i na to wychodzi, że po kolejnym zakończeniu lektury będę musiała udać się na terapię i usunąć z mojego fascynującego życia Davida.

Póki co hulaj duszo, kochaj się ile wlezie i licz dni, miesiące i lata stracone.

Po dwóch godzinach głód wyrywa mnie z otępienia zwanego w innych przypadkach czytaniem. Z niechęcią wstaję zatem z łóżka i na zdrętwiałych nogach udaję się do kuchni w poszukiwaniu czegokolwiek do zjedzenia. W pędzie maniakalnym z pracy do domu nie pomyślałam nawet, że człowiek musi jeść czasem, i że tak prozaiczne potrzeby fizjologiczne mogą zakłócić moje sam na sam z ukochaną lekturą.

Grzebię zatem w szafkach, lodówce nie omieszkałam zajrzeć też do zamrażarki i cóż znalazłam.....?

Jedyne lekarstwo na samotność, smutek, gorzkie rozczarowania.....lody!! Wielka łycha do tego będzie w sam raz, co będę się męczyć przy machaniu małą łyżeczką.

Zabieram zatem te moje cudowne, dietetyczne jedzonko i walę się z powrotem na łóżko. Obiektywny obserwator ujrzawszy mnie w tym momencie pomyślałby, że facet mnie rzucił. I nic bardziej mylnego. Mój facet nigdy mnie nie rzuci, bowiem wysiedział sobie gniazdko w mojej głowie wygodne i prostacko pewne siebie.

Mam chwile opamiętania oczywiście. Jeszcze takiego joba nie dostałam. To znaczy nie do końca zgłupiałam. Momenty owe się trafiają na przykład wtedy gdy dzwoni mama, albo gdy idę na hmmm fajną randkę, lub gdy oglądam rzewny film o miłości, oczywiście tej szczęśliwej. Zdarza się to coraz rzadziej i coraz częściej utwierdzam się w przekonaniu, że nic dobrego już mnie w życiu nie czeka.

Mój bohater znalazł się właśnie na zakręcie życia a ja wciąż rozmyślam, że zakręty mam non stop przed sobą. Bo jako osoba o urwanym sterze nie potrafię należycie je przejść, gdyż nieustannie błądzę.

Weszłam właśnie w trzecie stadium otępienia na świat otaczający mnie zewsząd, gdy zadzwonił domofon. Podniosłam tyłek, pewnie już powiększony o kilka centymetrów i łaskawie podchodzę do aparatu. Ledwie naciskam przycisk a w głośniku drze mi się jakiś potępieniec.

-Halo, tu kurier -mówi rozdrażniony głos- przesyłeczka dla pani.

-Przepraszam, ale ja nic nie zamawiałam-odpowiadam też już rozdrażniona, ale z zupełnie innych powodów.

-Ja się pani nie pytam czy pani coś zamawiała, proszę pani-mówi kurier, któremu już wyraźnie podskoczył poziom adrenaliny.

Naciskam zatem guzik i wpuszczam nieboraka bo jak znam życie, pewnie ma wyliczony czas na każdego delikwenta. Otwieram zaraz drzwi i widzę wielki bukiet kwiatów dzielnie idący po schodach i kierujący się do moich drzwi.

Szkoda, że nie widzieliście mojej miny. Rzadkością jest zobaczyć u mnie taki wyraz twarzy, który naprawdę, ale to naprawdę nie przystoi kobiecie. Wszystkie moje ruchy, miny i gesty są z góry wyliczone bym nie wyglądała groteskowo. Ale teraz wyglądałam, jak nic pewnie jeszcze szczęka mi opadła. Bo co tu dużo mówić, nigdy jeszcze nie dostałam kwiatów, nawet kurcze stokrotki mnie w życiu omijały szerokim kręgiem. A teraz właśnie ogromny bukiet kwiatów zmierzał do mnie i uśmiechał się nieprzyzwoicie.

Z wielkim szokiem odbieram róże od kuriera a ten z postępującą nerwicą, machając przy tym rękami zbiega po schodach ze zniecierpliwieniem kręcąc głową.

A ja biedna stoję w progu mojego domu i wciąż nie wierze temu co się wydarzyło. Nie znam nikogo kto mógłby dać mi taki prezent. Nie mam dzisiaj urodzin ani imienin, by rodzina w trosce obdarowała mnie bukietem. Wchodzę wreszcie zatrzaskuję nogą drzwi i grzebię już w różach w poszukiwaniu karteczki z dedykacją, z jakimś maleńkim słówkiem wyjaśnienia. Znajduję ją wreszcie a na kartce cudowne słowa: „JESTEŚ PIĘKNA” a pod owym zdaniem inicjał „D”.

Życie jest piękne czasem prawda? Jeden gest, jedna mała rzecz, no może duża, ale jak wiele szczęścia może dać drugiej osobie. Jako osoba o niskiej samoocenie, nie umiejąca przyjmować komplementów staję zatem przed lustrem w przedpokoju i z krytyką przyglądam się sobie.

Duże brązowe oczy patrzą na mnie z dziwnym wyrazem jakby chciały powiedzieć: ktoś sobie z ciebie kpi. Włosy ściągnięte gumką na plecach nawet już nie przypominają tych bujnych loków, które z takim niestrudzeniem zapuszczałam, pielęgnowałam i czesałam. Szukam nadal tych cech, które dojrzał autor liściku. Sylwetka jest ok, ale czym tu się chwalić, nie rodziłam jeszcze więc wystarczyły elementarne sposoby na utrzymanie szczupłej sylwetki, w tym niejedzenie lodów.

Ale to właśnie nadrabiam z nawiązką.

Kto to jest „D”-rozmyślam- ki diabeł odważył się zrobić taki krok. Pan Niewiadomy od tego momentu zasiedlił się w mojej głowie tuż obok Davida. Szukam w liściku jeszcze jakiegoś znaku, jakiejś wskazówki. Nawet sam papier zainteresował mnie niezmordowanie. Nic, zero, null!!

Umrę zestresowana nie znając odpowiedzi. Teraz analizuję znanych mi mężczyzn a konkretnie ich imiona. Był Daniel i był tez Damian, ale jawili mi się raczej jako mężczyźni niezdolni do takich romantycznych gestów. Daniel był żonaty więc odpadał już w przedbiegach natomiast Damian był nieokrzesańcem, typowym byczkiem z podmiejskiej dyskoteki. Z ogromem mięśni ciężko wypracowanych w czasie łykania odżywek i innych hmmm suplementów diety. I przede wszystkim był dwudziestoparolatkiem, któremu obce są zapewne jakiekolwiek kwiaciarnie, no chyba, że handlują tam dopalaczami.

Z totalną pustką w głowie wstawiam kwiaty do wazonu a następnie ruszam z nimi do kuchni po wodę. Wszystko robię z automatu i gdyby mnie ktoś spytał po godzinie, czy kwiaty mają wodę w wazonie nie umiałabym odpowiedzieć.

Siadam przy stole, na którym stoi ów wspomniany bukiet i z wytrzeszczem glapię się na niego. Bodziec w postaci kwiatów zadziałał na mnie jak lifting na celebrytkę i postanowiłam wyjść na miasto. Popycha mnie do tego chęć zrobienia się na bóstwo. I tak działa na kobietę mężczyzna choćby niewiadomy, ale zawsze jakiś. Narzucam kardigan i ruszam na podbój świata. Nie zdarzają mi się już takie wyjścia. Wciąż siedzę w domu.

Zajrzałam do fryzjera. Nie jakiegoś tam ulubionego, ale takiego w galerii gdzie można dostać się prosto z ulicy. Przemiła pani wyszkolona zapewne w zakresie kontaktów z klientem uświadamia mi ogrom zniszczeń na mojej głowie. Nie podcinałam włosów dwa lata. Podcięła mi je sprawiła, że stały się bardziej hmmm dynamiczne. W bujnej fryzurze a`la Justyna Steczkowska, wybrałam się na zwiedzanie (czyt. wykupywanie) galerii.

Kupiłam kieckę mega seksi, która nieziemsko opinała mój zadek. Oraz buty na 10-centymetrowym

obcasie. Gdy opuściłam centrum handlowe dotarło do mnie, że nie mam gdzie tego założyć. Działałam pod wpływem impulsu i choć owy impuls już trochę odpuszczał, nakręciłam na pięcie i ruszyłam w drogę powrotną do galerii. Ale tym razem zawitałam do kosmetyczki. Chciałam by pokazała mi najbardziej pasujący do mnie makijaż. Wyszłam po 40 minutach jako nowa Zośka. Pewna siebie 30-latka, która świat ma u stóp.

Ale że kobietą jestem mało pewną siebie ,z tym cud makijażem i równie cudowną fryzurą, ruszyłam do domu by stanąć ze swoim ja, twarzą w twarz w lustrze. Znów oceniam siebie na podstawie mało obiektywnej opinii. Czyli swojej własnej. Jest nieco lepiej niż przed nazwijmy to metamorfozą, bo mega obcasy wydłużają moją sylwetkę, a kiecka za 200zł opina moje rozochocone ciało. Mówiąc krótko zebrała mi się ochota na seks. Tylko kandydata brakuje, cholerka. Idąc za ciosem postanowiłam wieczorem wybrać się na rynek w poszukiwaniu szczęścia.

Poczułam przemożną chęć by zaszaleć. Ale na tym się skończyło, gdyż w progu mojego domu dopadło mnie przekonanie z typu : cokolwiek zrobisz i tak nic z tego nie wyjdzie. Rozebrałam się zatem i z podkulonym ogonem poszłam spać.

Kolejne dni minęły jak w transie. Wciąż przyglądałam się napotkanym mężczyznom w poszukiwaniu jakiegokolwiek zainteresowania, dalece wykraczającego poza zwykłe dzień dobry. I nic, znów nic!

Wracałam do domu w coraz gorszym nastroju. Może to wszystko mi się przyśniło. Ale o błędzie mojego rozumowania, przekonywał mnie, wciąż stojący w wazonie bukiet kwiatów.

Włosy wróciły na swoje miejsce, czyli pod gumkę recepturkę, a po makijażu pozostało tylko wspomnienie. Kiecka i buty znalazły nową siedzibę na dnie szafy, by nie kusiły i nie drażniły.

A ja sama zatopiłam się w destrukcyjnym poczuciu otępienia. Do tego mam chyba jakieś zaburzenia osobowości, bo wciąż słyszę w głowie głosy mówiące mi: obudź się wreszcie, tęsknie za tobą......

Odstawiłam książki, jak odstawia się leki, używki czy narkotyki. Błądzę jednak myślami wciąż wokół nich, ale postęp polega na tym, że doskonale zdaję sobie sprawę o ich działaniu na moją psychikę, o wyobcowaniu spowodowanym tym książkowym życiem i nieustannym, niepoprawnym bujaniu w obłokach. Nie zaryzykowałabym jednak stwierdzenia, że po „odwyku” nie tknę książki.

W pracy szło mi trochę lepiej gdyż mogłam nieco bardziej się skupić, mimo licznych, wnikliwych obserwacji jakie prowadziłam znad biurka. Żaden facet, żaden przełożony nie zwracał na mnie zbytniej uwagi. Smutne porażająco.

Przyjechałam do domu około siedemnastej i z ulgą rozłożyłam się na kanapie. Ogarnęłam się po godzinie i ugotowałam szybką wysokokaloryczną kolacje.

Nie za wiele myśląc już o trudnościach w moim życiu, poszłam spać dość wcześnie bo o dwudziestej. Obudziłam się koło trzeciej nad ranem gdyż miałam sen, w którym znów ktoś żałosnym głosem prosił mnie bym się obudziła. Nic nie rozumiem z tego snu, ale takie właśnie są te nocne objawienia, że niekoniecznie trzeba je kumać.

Wstałam zmarnowana jak nigdy. Przyszło mi na myśl zasłyszane niedawno powiedzonko, że po nocy teoretycznie przespanej nie powinniśmy się czuć jakbyśmy zmartwychwstawali. A tak cholera się czuję.

Poszłam do pracy pieszo dzisiaj, a jakże! Wchodząc do biura zauważyłam na moim stanowisku bukiet kwiatów. Matko znowu! Mam wrażenie, że jestem w ukrytej kamerze i tylko czekać kiedy ktoś dowcipny, wyskoczy zza rogu i wyśmieje mnie w niebo głosy. A ogólnie rzecz biorąc, nie jest mi do śmiechu.

Po dwóch godzinach ciężkiej (?) pracy, doręczyciel zawitał do mnie z małym pakuneczkiem.

Odebrałam to co dla mnie miał i z ogromnym wytrzeszczem oczu otwarłam paczuszkę, w której był dziwo liścik zapakowany tak sprytnie, że myślałam już o słodkościach w nim zawartych.

Liścik zawierał dość kurtuazyjne powitanie a potem strzał ….......... prosto w serce, słowa: „czekam w Cafe Room po siedemnastej” i znów inicjał „D”.

Z jakim trudem usiedziałam w pracy to jedynie bozia wie. Obmyśliłam tysiąc wersji i drugie tyle mężczyzn wzięłam pod uwagę.

Przed siedemnastą wydarłam w pracy jakby się paliło, a ogień już mi do gatek dochodził. Biegusiem do kafejki i w momencie gdy przekroczyłam próg, grom z wrażenia mnie trafił, bowiem przy stoliku zupełnie spokojnie i bez zbędnych emocji siedział David. Mój ukochany, cudowny, doskonały ….........bohater książki! Stałam jak wryta. A on z porażającym uśmiechem wstał od stolika odgarnął ręką przydługawe włosy do tyłu i ruszył w moją stronę. Naprawdę w moją!

A ja.........cóż ja wtedy usłyszałam głos w głowie: Zosiu kochanie, tu mama obudź się proszę. Kocham cie tak bardzo.

Złapałam się za głowę pełna obaw, że to co się w niej dzieje słyszą wszyscy, a do tego wyraźnie wydawało mi się, że zaraz nastąpi eksplozja.

David delikatnie chwycił mnie za łokieć i pełen obaw spytał:

-Zosiu dobrze się czujesz?

-Nie, to znaczy już tak-szepnęłam -ale nie rozumiem co ty tu Davidzie robisz?

-Czekam na ciebie-odpowiedział nadal zbyt spokojnie. A ja wtedy pomyślałam, że nie tylko ja wariuję. Że to wszystko nie może mieć miejsca, gdyż takie rzeczy po prostu się nie zdarzają. I że tak razem, będziemy chodzić sobie do psychiatry. Na randki na przykład.

Usiadłam jednak wraz z Davidem przy stoliku i bezczelnie glapiłam się na niego. Wyglądał dokładnie tak jak sobie wyobrażałam. Wysoki przystojny z szarymi oczami i ciemnymi włosami.

Ubrany w kosztowny garnitur, pewnie szyty na miarę, jakby przed chwilą z wybiegu wyskoczył.

I siedzę tak kompletnie zdezorientowana, w myślach już umawiam się na wizytę do psychiatry a David subtelnie muska moją dłoń.

Zosiu kochanie otwórz oczy- znów ten głos.....

Podniosłam głowę i wtedy oślepiające światło spowodowało, że odrzuciłam głowę do tyłu. Ktoś szarpnął moje ramię i głaszcząc mnie po głowie szeptał miłe słowa. Wciąż światło kłuje moje oczy, zaciskam więc powieki, by nie pozwolić sobie dłużej na taki gwałt na moich biednych oczętach.

Rozpoznaje głos dopiero wtedy gdy ktoś na nawołuje lekarza przechodzącego zapewne przez korytarz.

-Panie doktorze moja córka się obudziła, panie doktorze szybko-powiedział głos.

Moja mama?-myślę sobie-moja mamusia cóż ona robi przy mnie i gdzie ja w ogóle jestem?

Ktoś, chyba rzekomy doktor brutalnie rozwarł mi powieki i bez krzty delikatności usiłuje mnie wybudzać.

Pani Zofio-mówi-proszę się obudzić spała pani dwa dni, pani Zofio proszę patrzeć na mnie.

Nie chcę-szepczę-proszę mnie zostawić, miałam taki piękny sen

Córeczko -mama wreszcie przerywa lekarzowi- miałaś wypadek byłaś w śpiączce.

Przedwczoraj tak się śpieszyłaś do domu, że nie zauważyłaś nadjeżdżającego auta. Zosiu kochanie nie śpij już.

Mama zaczęła łkać a ja marzyłam, niewdzięczna tylko o tym by oddać się niebytowi.

Chciałam zasnąć bo tam w kafejce czekał na mnie David. Jak mam to zrobić by zasnąć?

Mama cały czas popłakuje a ja wciąż myślę tylko o tym, że to wszystko co się wydarzyło, te wspaniałe rzeczy nie miały tak naprawdę miejsca. To wszystko sen! Cholerny różowy sen!

Po chwili słyszałam tylko słowa:

-Pani Zofio proszę zostać z nami, pani Zofio krzyczał już głos!

A ja zupełnie go ignorując zasnęłam i wróciłam do stolika Davida. Niczym avatar weszłam w swój świat, który odtąd miał pozostać moim na zawsze!

KONIEC

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Zośka 04.07.2016
    Jak dla mnie bardzo fajne opowiadanie, trudno się od niego oderwać, umiesz pisać, tak żeby zaciekawić czytelnika. Proste, niekiedy nawet potoczne słownictwo, wychodzi w tym wypadku na korzyść. Dostrzegłam parę błędów interpunkcyjnych, więc ode mnie leci cztery. Pisz dalej, jest intrygująco. :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania