Moje Największe Dzieło - historia heroicznej głupoty, mojego palca, a także dowód na istnienie Boga - cz. 1.
Ta historia wydarzyła się miesiąc temu i jest prawdziwa. Dopiero teraz udało mi się ją opisać. Całe wydarzenie miało olbrzymi wpływ na resztę mojego życia i pewnie będzie ciągnęło się za mną do końca.
____________________________________________________
Żółte światło latarni, przebijające się między konarami drzew, zalewało wąską uliczkę przy bramie do wejścia na działkowe ogrody.
- No, dawaj – zachęciła Ona, blond włosa piękność, która działała (i nadal działa) na mnie bardziej, niż każda inna działała i działać będzie.
Słowa te padły zza zielonej, wysokiej na dwa i pół metra, metalowej bramy z niewielkimi ozdobnymi (a może właśnie nie?) kolcami na samym czubku.
Niepewnie spoglądnąłem na bramę, a potem na Nią – stojącą już po drugiej stronie i czekającą na mnie - gotową na wejście w głąb działek i na poszukiwania zaginionego klucza do jej własnej działki jak i do bramy, przez którą właśnie przechodziliśmy.
Nie mogłem odmówić. Chciałem tylko jak najszybciej znaleźć zgubę i spędzić resztę czasu z Nią, sam na sam.
Może nie jestem najlepiej zbudowany, ani zbyt silny, ale z pewnością mogę nazwać siebie wysportowanym człowiekiem.
Sprawnie wspiąłem się do połowy wysokości, opierając się o metalowy, prostopadły pręt. Z przełożeniem nogi też nie miałem problemu. Lekki dyskomfort odczułem dopiero na czubku, gdy – uważając, by ostre kolce nie wbiły mi się w krocze – stałem w rozkroku „na bramie”, nie wiedząc do końca co zrobić.
Może to „motyle w brzuchu”, może to trzy piwa spożyte przed godziną, a może to zwykła głupota kazały mi po prostu zeskoczyć.
Podtrzymując się lewą ręką przełożyłem drugą nogę i sekundę później wylądowałem łagodnie na ziemi, zaraz obok Niej.
I w tej właśnie chwili moje życie zupełnie się odmieniło.
Syk bólu wyrwał mi się z gardła.
Zgięty w pół, już wewnątrz ogrodów, spojrzałem najpierw na zakrwawioną prawą rękę, a potem na…
Białe, długie i powłóczyste jak makaron ścięgno, które jak dotąd mogłem oglądać tylko w książkach od biologii, zwisało mi z rozharatanego palca nieprzyjemnie smyrając wewnętrzną skórę dłoni. Z głębokiej na centymetr rany, ciągnącej się od połowy wskazującego palca ( a raczej jego resztek), aż do śródręcza, ciekły litry czerwono-czarnej mazi, w której odbijały się refleksy światła latarni i północnego księżyca.
Momentalnie schowałem rękę za plecy.
- Dzwoń po karetkę. – wydyszałem.
- Co?
- Dzwoń po karetkę.
- Jak to, pokaż to – lekko zaśmiała się Ona, myśląc, że żartuje.
- Dzwoń! – Uniosłem się lekko, zasłaniając ranę. Nie chciałem, by patrzyła, ale ona i tak to zrobiła.
- O Boże…
To nie były żarty.
- Tak, kolega rozciął sobie rękę – mówiła do słuchawki telefonu, spokojnym głosem, choć ze łzami w oczach (trzeba Jej oddać, że całe połączenie zostało wykonane podręcznikowo)
Ja natomiast, stojąc obok, zanosiłem się histerycznym śmiechem, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą się stało.
Może kiedyś byliście w podobnej sytuacji, ale dla mnie była to zupełna nowość. Spoglądając przez sekundę na rozpieprzoną rękę, boleśnie docierało do mnie, że popełniłem błąd, który może kosztować mnie kończynę do końca życia. Podświadomie pragnąłem tylko, żeby to był sen. Żeby tylko otworzyć oczy i obudzić się we własnym łóżku, jak zdarzało się to już setki razy.
Ale w tym momencie wiedziałem, że to prawda. wiedziałem, że czasu nie da się już cofnąć. Wiedziałem, że dałem dupy.
Ale trzeba było iść dalej.
- Może to jakoś zatamować – mruknęła przejęta, gdy skończyła rozmawiać. Spojrzała na mnie.
- Nie, tylko nie patrz tam…
- Masz chusteczkę?
- Chyba mam, muszę mieć, zawsze mam - Gdzieś przecież miałem… Chciałem włożyć rękę do kieszeni, aby sprawdzić, ale…
Sama podeszła do mnie i sprawdziła mi wszystkie kieszenie. Znalazła chusteczki dopiero w torbie.
Nadal śmiejąc i kręcąc głową usiadłem na krawężniku. Ona, ze łzami w oczach, mimo moich protestów, przykryła mi zakrwawioną rękę chusteczkami (sam pewnie nie zrobiłbym nic lepszego).
I trwając tak w chwili ciszy, nagle przypomniałem sobie o celu naszej wizyty, tu wewnątrz działkowych ogrodów.
Spojrzałem na nią, a ona na mnie. Zrozumiała od razu.
- Klucz – wyszeptała tylko. Po czym odwróciła się i pobiegła w głąb ogrodów, zostawiając mnie samego. Roześmianego i zakrwawionego.
Komentarze (10)
Chyba jej się podobło :D chciałem dac 4ale poszło 3...mam za grube paluchy :/
I co? Ratownicy skakali przez płot, czy blondyna znalazła klucz?
Mam nadzieję, że z łapa wszystko będzie ok
(zakłada ciemne okulary)
W następnym odcinku
No to wstawiaj nastepna czesc, bo jestem ciekawa co Bog robi w tytule;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania