Moje Powstanie
Jaka ta wojna dziwna? Jeszcze rok temu biegałem z chłopakami z lasu, w którym pachniało żywicą, a dziś biegam po gruzach Warszawy pachnącą trupem człowieczym. Ciepła końcówka lipca. Chłopaki nabuzowani że aż kipi. Atmosfera gęsta i pełna obaw. Trwają przygotowania do odwetu ostatniego zrywu na wroga niemieckiego. A drugi czeka tuż za Wisłą jak koń trojański. Czeka by dobić, ale pokładamy w nim dużo nadziei że pomoże szkopa wygnać z Warszawy. Gdy przybyłem do okolic puszczy Kampinowskiej, rozpoznałem kolegę ze szkoły Mańka. Pogadaliśmy dłuższy czas. Z racji że był przydzielony do innego oddziału rozłączyliśmy się i już go później nigdy nie spotkałem. Nie wiem czy żyje.
Trafiłem do kapitana Mitczuka. Przed godziną siedemnastą nikt jeszcze nic nie wiedział. Czy atak nastąpił. Jak najbardziej! O godzinie siedemnastej biegnę pod ścianą gruzu z podstawą karabina, kolega Michał biegł z resztą. Nie pamiętam jaka to była ulica, ale na pewno gdzieś w Markach. Był usypany mur z gruzów, rowerów, ram łóżek starych krzeseł nasza reduta. Tam nas rozlokował nasz dowódca. Po drugiej stronie rynku byli Niemcy. Bardziej uzbrojeni i lepiej zaopatrzeni. A my?! Ledwie dziesięć karabinów, jeden ckm i wiadro granatów. A i kamienie szły w ruch. Gdy szkop dostał w łeb kamieniem, ruszał się energicznie chyba był zaskoczony że to nie granat. Ale nasi snajperzy wyłapywali takich zaskoczonych. Zastał zmrok, przymknąłem oczy na chwilę raptem, obudził mnie krzyk kolegi
-czołg! A przednim żywa tarcza z mieszkańców.
Rozległ się huk, cegły i poskręcane kawałki metalu przeleciały obok mojej głowy, pocisk z pantery całkowicie zniszczył nasz wał. Zabił też ludzi przed czołgiem, a resztę rozjechał. Większość z nas zginęła. Kolega od ckm-a leżał pod karabinem z rozprutym brzuchem, jego trzewia wypłynęły na ziemię. Odczołgałem się na tyły, wskoczyłem do piwnicy pobocznej kamienicy. Rozległy się słowa
-Sznela sznela!
Zrozumiałem że przedarli się na nasze okopy i szukają niedobitków. Niewiele myśląc przykryłem się trupem kolegi i czekam. Słyszę łomot kolby w drzwi. Wlazł szkop stojąc w wejściu przeładował karabin i strzelał na oślep. Gdy magazynek wystrzelał wszedł głębiej zatrzymując się, zapalił papierosa. Ustał na mojej ręce i tak stoi. Ja skręcam się z bólu, powstrzymuje się żeby nie wrzasnąć. Zaciągnął się tytoniem i wyszedł. Wszem obecna śmierć niesiona przez wroga, systematyczne wyburzanie miasta. Masowe egzekucje ludności. Gehenna trwała sześćdziesiąt trzy dni. Przeżyłem powstanie w rozsypce w sensie wojskowym, ale dumny że próbowałem walczyć o wolność. Że wszyscy próbowaliśmy. Widziałem ciała małych dzieci w opasce z kotwicą na ramieniu. Ciężki widok. Trudny do nie pamiętania.
Pamiętam to. Moim wnuczkom wpajam swoje wartości z tamtych lat
„Bóg, Honor, Ojczyzna”
Dzisiaj te wartości są tłamszone, wyciszane. Nie możemy zapomnieć.
Warszawa pamięta. Ja pamiętam. My pamiętamy
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania