Moje wesele

Mówi się o kimś, że był chowany pod kloszem – ja to znam z autopsji. Wyrosłam pod skrzydłami rodziców; rozpieszczana, ale też strzeżona i pilnowana na każdym kroku.

Mój starszy brat miał wiele swobody, w wieku zaledwie osiemnastu lat został ojcem. Był konsekwentny i ożenił się z matką dziecka; jednakże rodzice synowej nie zaakceptowali. Chcąc żyć po swojemu, a nie pod dyktando – wyjechał na drugi koniec Polski.

Od tego czasu ojciec użala się, że stracił syna. Przy córce więc, postanowili dmuchać na zimne. Szkoła – dom, później praca – dom; to był schemat mego życia. Zdarzało się oczywiście, że ktoś mnie adorował i chciał się spotykać.

Rodzice życzyli sobie, aby chłopak przychodził do nas , do domu. Przez jakiś czas podporządkowywali się, ale na dłuższą metę żaden tego nie wytrzymał.

Tak więc skończyłam dwadzieścia sześć lat i zaczęło mi się zanosić na staropanieństwo. Dozór zelżał.

W szkole średniej przyjaźniłam się z dziewczyną, która dojeżdżała ze wsi. W czasie urlopu postanowiłam ją odwiedzić. Myślałam o spacerach po jesiennym lesie, o grzybobraniu; tymczasem trafiłam na młockę.

Nie wypadało mi iść na grzyby, gdy cała rodzina Joli ciężko pracowała obsługując młocarnię. Pomagałam dzielnie przy wynoszeniu słomy, aż do zmroku.

Po skończonej pracy zasiedliśmy do posiłku – rodzina i sąsiedzi.

Poniekąd byłam bohaterką wieczoru. Wszyscy podziwiali mnie i chwalili, że z miasta, a taka pracowita i zaradna; bo roboty takiej niezwyczajna, a jak sobie radziła!

Było mi przyjemnie, jednakże ukradkiem zerkałam na swoje, pokryte bąblami dłonie i w duchu mówiłam sobie: nigdy więcej takiej harówki.

Wieś – to nie jest miejsce dla mnie. I byłabym zaraz następnego dnia odjechała, ale raz, że już nie planowano żadnej roboty z moim udziałem, a dwa, że intrygował mnie jeden z pomocników. Na dobrą sprawę przez cały wieczór nie wyrzekł ani słowa. Pierwszy też się pożegnał i poszedł do domu. Nie byłabym kobietą, gdybym nie wypytała Joli o tego pana. Okazało się, że to sąsiad zza płotu.

Nie do śmiechu mu, bo ma ciężko chorą matkę. Przeszła wylew i jest częściowo sparaliżowana.

Zaspokoiwszy pierwszą ciekawość drążyłam dalej:

- Takiego przystojnego sąsiada masz i nic? Żadnego podrywania, romansowania?

- Może i byłoby coś z tych rzeczy, ale ponieważ znamy się od dziecka i wiemy, co które planuje, o czym marzy – nie brałam go pod uwagę, bo on chce żyć na wsi. A ja pragnę jak najszybciej wyrwać się stąd. Zawsze tego chciałam. No i dlatego mam chłopaka z miasta, no a Jasiek jest jak najbardziej do wzięcia! – roześmiała się na koniec.

Następnego dnia wybrałyśmy się na grzyby. Tuż przed lasem dogonił nas Jasiek, który dziwnym trafem też zaplanował grzybobranie na ten czas. A że nie zabrał koszyka? No cóż, każdy może zapomnieć.

Zanurzyliśmy się w leśną gęstwinę; wkrótce stwierdziłam, że moja Jola gdzieś przepadła, nie odpowiadała na wołanie - zostawiła mnie. Nie znając lasu, chcąc , nie chcąc musiałam trzymać się blisko Janka. Trochę się bałam , ale nadrabiałam miną i traktowałam go nieco z góry. Dość obcesowo wypytywałam o gospodarstwo, o zawód; posunęłam się tak daleko, że zapytałam, czemu się nie ożenił.

Odpowiadał machinalnie, jakby myślał o czymś dalekim, cały czas jednakże bacznie mi się przyglądał. Ja też łapałam się na tym, że zamiast pod nogi – gapiłam się na niego. W jego uśmiechu krył się jakiś trudny do opisania urok.

Wkrótce napełniliśmy grzybami i koszyk i zapasową torbę. Odpoczywaliśmy. Przytuliłam się do smukłej brzózki i odczuwałam błogi spokój. Pomyślałam, że mogłabym tak stać godzinami. Gdy oddawałam się błogiej medytacji, Jan podszedł i objął mnie i drzewo.

- A wie pani co ja teraz zrobię? – zapytał szeptem.

- Wolę nie wiedzieć, mam nadzieję, że nic – odrzekłam trwożnie. Czułam zimne ciarki na plecach, choć od mężczyzny biło gorąco. Odsunął się i rzekł uśmiechając się figlarnie:

- Ucieknę i zostawię panią samą w lesie.

- Nie! Proszę, tylko nie to. – A wiadomo, co mu strzeli do głowy? Byłam naprawdę wystraszona.

- No dobrze, zastanowię się; zostanę i razem wrócimy, jeśli zgodzi się pani na spotkanie...

Popatrzyłam z bliska w jego szare, szczere oczy i pomyślałam, że jedno spotkanie, to nie problem, tylko co dalej?

Ja na przelotne romansiki nie mam ochoty, ani czasu – a brnąć w coś, co z góry skazane jest na porażkę? Po co? Już miała mu to powiedzieć, gdy zza krzaków wyłoniła się Jola. Patrzyła na nasze niepewne miny i śmiała się, i żartowała sobie z nas.

Nie chciałam się umawiać – wyznaczać dzień, godzinę... Chciałam mieć czas na pozbieranie myśli; w końcu to był zupełnie obcy człowiek. Że ładny, że miły, że mną wyraźnie zainteresowany? Wszystko to brałam pod uwagę, ale on jest ze wsi, no i ta mama.

Wróciłam do domu i tu ani przez chwilę nie mogłam przestać myśleć o Janku.

Rozsądek wyraźnie mówił: dziewczyno, nie jesteście połówkami tego samego jabłka, a serce zupełnie coś przeciwnego. Właściwie nic się nie stało, nic nie zostało powiedziane, ani postanowione, ale chyba coś się we mnie zmieniło, bo i w domu i w pracy wciąż mi powtarzali, że się zakochałam.

Walczyłam ze sobą – jechać tam znów, czy nie. No bo i po co? Nikt mnie nie zaprasza, oni mają swoje sprawy, swoje życie , nie czekają na moje powtórne odwiedziny. A grzyby już się skończyły.

I właśnie wtedy zadzwoniła Jola i zaprosiła mnie na zabawę andrzejkową! Przygotowania trwały trzy dni – nowa fryzura, nowa sukienka, buty, kurtka, torebka. Maseczki, wypróbowywanie nowych kosmetyków – słowem, wariactwo! Rodzice byli niezmiernie ciekawi dla kogo to wszystko, kto do tego stopnia zawrócił mi w głowie. Nic im nie powiedziałam.

Całą paczką poszliśmy na tę dyskotekę: Ja, Jola ze swoim chłopakiem, siostrą i dwoma młodszymi braćmi. Zabawa była wyborna, hulałam „siłą rozpędu”, lecz wraz z kolejnymi godzinami przemijał też mój zapał i humor.

Nie było Janka! Udawałam zainteresowanie kolejnymi partnerami do tańca, ale nieustannie go wypatrywałam wśród tłumu młodzieży. W końcu oklapłam zupełnie; nie chciało mi się ani tańczyć, ani rozmawiać – ba, z trudem hamowałam łzy. Jola kazała bratu zaprowadzić mnie do domu. Po drodze wypytywałam go o sąsiada. Powiedział mi o wiele więcej, niż skłonna była wyjawić siostra.

Dowiedziałam się, że jego ojciec – budowlaniec, pracował na budowach, lecz zawsze wybierał pracę jak najbliżej domu – a od kiedy żona zachorowała, wyjeżdża w delegacje jak najdalej – najchętniej na drugi koniec Polski, tak ,że cały ciężar opieki spoczywa na Janku. No, czasem zagląda siostra z PCK. Jest jeszcze Bożena – siostra Jaśka, o niej to się już zupełnie nie wspomina, bo tam w Niemczech, gdzie pojechała zarobić, związała się z jakimś Arabem!

Rodzina się jej wyrzekła. Ludzie mówią, że przez to wszystko matka miała ten wylew. A w nocy u sąsiadów coś się działo, bo światła się świeciły i jakiś samochód odjeżdżał sprzed domu. Być może wzywali pogotowie do chorej, albo ktoś odwiózł ją do szpitala. Dziś u nich puściutko było na podwórku, no i Janek nie przyszedł do remizy , choć wiedział, kto ma przyjechać.

Zastanawiałam się, dlaczego Jola nie wspomniała o tym wszystkim ani słowem. Następnego dnie odrzekła, gdy ją zagadnęłam:

-Na nasze potańcówki przyjeżdżają chłopacy z całej okolicy, pomyślałam , że sobie jakiegoś poderwiesz, bo z tym Jankiem...

Straciłam ochotę na dalszą gościnę, mimo przepraszania i nalegania spakowałam torbę i poszłam na przystanek autobusowy. Stałam zamyślona i bardzo smutna, gdy najniespodziewaniej nadbiegł Janek.

Co mnie prowadziło na ten przystanek? – pomyślałam uradowana. Chciał porozmawiać, postanowiłam więc, że wrócę wieczornym autobusem i poszliśmy na daleki spacer. Było mgliście i dosyć ciepło, jak na koniec listopada. Nad pustymi polami krążyły stada jakichś, czarnych ptaków.

Mój towarzysz milczał długą chwilę, po czym wyrzucił z siebie cały niepokój i strach i bezradność ; Zeszłej nocy matka dostała ataku serca; był moment, że umierała. Leży w szpitalu i jest dużo lepiej, ale, co trzeba było przeżyć – to nie daj Boże.

Najgorsze jest to, że jej stanem nie przejmuje się ani ojciec, ani siostra Bożena. Oboje zostali zawiadomieni, co się dzieje i do teraz nie przyjechali, nie odezwali się. Jasiek popatrzył na mnie oczyma pełnymi łez i dodał:

-Wszystko wskazuje na to, że mój tatuś ma inną kobietę i mamę zwyczajnie przekreślił. Ale Bożena – oczko w głowie mamusi, ukochana córunia? Żeby miesiącami nie napisać, nie zadzwonić – wyobrażasz sobie coś takiego?

Ujęłam go delikatnie pod ramię i szliśmy w milczeniu; a mgła gęstniała coraz bardziej, tak, że ledwo widzieliśmy zarys drogi przed nami. Postanowiliśmy wracać, drogi się rozwidlały.

-No i co, jak idziemy w prawo, czy w lewo? – zapytał Jasiek z filuternym uśmiechem.

- Nie mam pojęcia, ale ty znasz drogę .

- Znam. Chciałbym przez całe życie tak cię prowadzić, żebyś nie błądziła – rzekł i przygarnął mnie do siebie. Od słodyczy pocałunku, od tej mgły i tych oświadczyn kręciło mi się w głowie; poza tym zbliżała się pora ostatniego kursu autobusu. Nagliłam, żeby wracać. A zasadnicza przyczyna była taka, że nie chciałam angażować się w ten związek. I tak sprawy za daleko zaszły – uważałam.

Ze wszystkiego, co mówił , wynikało, że on zamierza zostać na wsi. Czy po to z wielkim mozołem skończyłam zaocznie prawo administracyjne, by teraz zakopać się na tej wioszczynie? A do tego ta matka...

Nastały ciężkie dla mnie dni – z jednej strony tęsknota, a z drugiej chłodna kalkulacja, że ten związek nie ma przyszłości.

Byłam tak udręczona, że zwierzyłam się mamie. Po chwili rozmowy, już żałowałam swojej szczerości. Postawiłam moją rodzicielkę w arcytrudnym położeniu. Oni oboje z ojcem ustalili strategię postępowania ze mną, która miała na celu zapewnienie mi szczęścia. Moje wyjazdy na wieś, odmiana w wyglądzie i zachowaniu – to wszystko potwierdzało, że kogoś tam poznałam.

Ale, żeby ze wsi?! Dla ich córeczki, ich dumy i nadziei? No i teraz mama nie wiedziała, jak wybrnąć. Rozumiała mnie i moją rozterkę, pociechą dla mnie byłyby słowa: jeśli kochasz, to bądź z nim, miłość wszystko pokona – ale ona tych słów nie mogła wyrzec.

Tędy, owędy , klucząc i plącząc się w argumentach , wypowiedziała rady wręcz przeciwne.

Byłam zawiedziona i rozżalona, cierpiałam podwójnie; ale rzecz dziwna, po jakimś czasie nabrałam wreszcie rozeznania – czego chcę: Na dobre i na złe i na zawsze chcę być z Jankiem! Mając taką jasność sytuacji odetchnęłam z ulgą.

Podczas następnego spotkania dowiedziałam się, że przyjechała siostra Bożenka, że załatwiła mamie rehabilitację w dobrym ośrodku i że obie z mamą bardzo chcą mnie poznać.

Wizyta przebiegała w bardzo miłej atmosferze; piliśmy w kuchni kawę i czekaliśmy, kiedy matka się obudzi, żeby przejść do pokoju.

A kiedy już można było tam pójść , mało nie upadłam. Straszna, wykrzywiona w grymasie twarz, półotwarte oczy, ślina z ust... Wyciągnęła do mnie zdrową rękę i wydała z siebie jakiś niezrozumiały bełkot.

Odwróciłam głowę, to było ponad moje siły. Jakoś wytrwałam do końca odwiedzin, ale ten koszmarny obraz prześladował mnie dniami i nocami. Jeśli wyjdę za Janka, będę musiała żyć pod jednym dachem z tą nieszczęśliwą kobietą – innej możliwości nie ma.

Chyba, żeby...Gdyby zmarła, problem by się rozwiązał. To było silniejsze ode mnie – życzyłam jej śmierci. Odganiałam te myśli, spowiadałam się z nich, lecz one wracały. Przepełniona tym złem, nie mogłam popatrzeć, jak dawniej, szczerze w oczy Jankowi. Czy wyczuł, czy zmęczyła go wciąż niepewna sytuacja, nie wiem. W każdym razie, zaczął unikać spotkań. A ja cierpiałam istne katusze; i znikąd pomocy.

Od Joli dowiedziałam się, że matka Janka po leczeniu w prywatnej klinice czuje się na tyle dobrze, że zaczęła chodzić. No i że Jasiek jest bardzo zajęty, bo przebudowywuje oborę; ma zamiar powiększyć stado krów.

A więc, to koniec. On mnie już nie potrzebuje, najgorszy dla niego okres minął – teraz da sobie radę i znajdzie taką, co te krowy będzie z nim doiła – pomyślałam i rzuciłam się w wir życia towarzyskiego, żeby zapomnieć

Tak mi minęło upalne lato. Lecz pierwsze podmuchy jesieni przypominały mi boleśnie tamte spotkania sprzed dwóch lat – dlaczego nie ma dalszego ciągu? Czy tak miało być?.

Pewnej wrześniowej niedzieli, kiedy snułam się po domu smutna i rozbita, ktoś podjechał pod dom wynajętą taksówką. O, mój Boże – Janek! Taki elegancki, z kwiatami – a ja w szlafroku.

- Pewnie przyjechał się oświadczyć; biegnijże dziewczyno ubrać się, a ja go zagadam – już dawno nie widziałam mojej rodzicielki tak poruszonej i przejętej.

Kwiaty były dla mamy. Były też przeprosiny , że tyle czasu minęło, a moi rodzice jeszcze go nie poznali. No i nowiny: że mama czuje się coraz lepiej, że jeździ po kuchni na fotelu z kółkami i zaczyna gotować obiady.

Najważniejszą jednakże sprawą jest to, że tato przeprowadził rozwód i zrzekł się praw do ziemi i domu. W tej sytuacji Janek postanowił część ziemi sprzedać na działki. Tu zaczynają się schody - czyli skomplikowana procedura przekształcenia ziemi ornej na teren pod zabudowę. I tu właśnie jest potrzebna moja pomoc i prowadzenie. O, jakże byłam zawiedziona! Rodzice zresztą także. Nie na to czekaliśmy.

Gdy odjechał, byłam bliska płaczu. Ale, jeśli chodziło tylko o poradę fachowca, to co znaczą te gorące spojrzenia, przytulanie i pocałunki – jak tylko zostaliśmy sami?

Ze zdziwieniem słuchałam teraz wypowiedzi moich rodziców, jaki to ten młodzian przystojny, ułożony, rozważny – po prostu idealny kandydat na zięcia. Rzecz tylko w tym żeby zechciał się żenić!

Wysłałam Jankowi wzory potrzebnych pism, później odebrałam przesyłkę z podziękowaniami i słodkościami – i nic, cisza. Za to zadzwoniła do mnie Jola, miała wielką potrzebę wygadania się. Była przybita po zerwaniu z narzeczonym – a już mieszkali razem od roku i ślub był kwestią miesięcy. Wyżaliła się, po czym zaczęła mnie ciągnąć za język, co u mnie. Widać nie była zadowolona z moich skąpych zwierzeń, bo mnie skarciła, że kłamię. A fakty są takie, że u sąsiadów po modernizacji obory przyszedł czas na dom. Trwa remont; mama Janka zagadnięta – odrzekła, że to była konieczność, bo wiadomo, jak jest wesele – to w każdym kąciku musi być porządek i ładnie. A jeśli wesele, to tylko Janka – innej możliwości nie ma. A z kim niby on miałby się żenić, jak oprócz mnie nikogo nie ma ?!

- Moim zdaniem, to będzie mistrzostwo świata, jak wy się pobierzecie, no bo ile razy wyście się spotkali? Myślę, że w zupełności starczyłoby mi palców obu rąk! – zakończyła z sarkazmem.

Ten telefon, aczkolwiek niezbyt miły dodał mi skrzydeł.

W wielkiej tajemnicy, nic nie mówiąc nikomu, kupiłam materiał na suknię ślubną i czekałam i tęskniłam i marzyłam.

Na początku grudnia odwiedził nas mój Jasiek i zaprosił mnie i rodziców na całe święta do siebie. Tym razem nie czekaliśmy daremnie. Uroczyście i z pompą w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia Janek poprosił rodziców o moją rękę. Obie mamy rozpłakały się ze wzruszenia, a później moja przyszła teściowa długo patrzyła na mnie.

- Zawsze prosiłam Pana Boga o dobrą żonę dla Janka. Teraz widzę, że nasz Pan mnie wysłuchał. O lepszej i piękniejszej nie mogliśmy marzyć...

Coś dławiło mnie w gardle, nie mogłam wyrzec słowa. Przypadłam do niej, objęłam, uściskałam. A w duchu poprzysięgłam sobie, że wynagrodzę jej to, że kiedyś tak źle jej życzyłam.

Spędziliśmy razem urocze, rodzinne , pełne ciepła święta. Termin ślubu został wyznaczony na połowę czerwca. Teraz widywaliśmy się tak często, jak to tylko było możliwe. Jednakże i tamten dwu i pół roczny okres, kiedy fizycznie nie przebywaliśmy ze sobą , nie był stracony. Nie było chwili, żebyśmy nie rozmyślali o sobie. To był czas dopasowywania się do siebie nawzajem, a kolejne spotkania pokazywały, co jeszcze trzeba dograć, żeby kiedyś móc stać się jednością.

W pochmurną i chłodną sobotę czerwcową braliśmy ślub. Kiedy w przeddzień narzekałam na pogodę, moja teściowa uświadomiła mi, że ten chłód – to prawdziwe dobrodziejstwo.

- Dziecko kochane, panu Bogu podziękuj. Nic się nie popsuje. I tak żeśmy lodówek naściągali skąd się dało, ale jak by utrzymał się ten upał – to by była katastrofa; przy takich gorączkach - na stołach jedzenie fermentuje.

Aczkolwiek przejęta i roztargniona – jak to w dzień własnego wesela – jednakże z niemałą satysfakcją dostrzegłam zaskoczenie u wszystkich , naszych „miastowych’ gości.

No bo wiocha, a takie domy! Takie przy nich ogrody, takie przed nimi samochody! A już zupełnie pokonani byli przy stołach zastawionych przepysznymi, świeżutkimi smakołykami. I cygańska kapela, a jakże! I wodzirej – pierwsza miłość mojej teściowej. Ten potrafił przemawiać; i do śmiechu i do płaczu, ten potrafił prowadzić tańce i zabawy! Ach, Boże mój – czym ja sobie zasłużyłam na tak piękne wesele, które było wspominane i komentowane miesiącami!?

Aktualnie pracuję w domu przy komputerze, do swego urzędu jadę raz w tygodniu. A ponieważ jestem w stanie błogosławionym, zamierzam w przyszłości kontynuować taki styl pracy. Przydarzyła się nam najprawdziwsza miłość – dar boży – nie do przecenienia. Toteż dziękuję za nią każdego dnia, może nie tyle słowami, co dobrymi uczynkami wobec bliskich i obcych.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Minia215 05.10.2018
    Hmmm dość nieprawdopodobne.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania