Morfiniści

Pamiętał ten pierwszy raz, jakby to było wczoraj. A jeszcze wyraźniej pamiętał samego siebie sprzed tamtego dnia – tę pustą skorupę, która pozostała z naiwnego marzyciela po latach zmagania się z nieukojonym bólem egzystencjalnym. Już wtedy z własnego doświadczenia doskonale znał działanie wielu rozmaitych używek – i wszystkie go zawiodły. Żadna z nich nie zdołała uwolnić go od bólu czy chociażby sprawić, by stał się on dla niego bardziej znośny, przynajmniej nie na długo. Do czasu, aż wreszcie trafił na nią. Ona była remedium na wszelakie cierpienie, jakie kiedykolwiek go spotkało lub dopiero miało spotkać. Ona była niespodziewanym, lecz długo wyczekiwanym ratunkiem i bardzo prędko stała się dla niego wszystkim – całym światem, w oddzieleniu od którego nie potrafił i nie chciał już egzystować. Dopiero dzięki niej naprawdę uświadomił sobie, jak bardzo nienawidził dawnego siebie – bo ona go odmieniła, ulepszyła, uczyniła szczęśliwszym i silniejszym. Pomogła mu się ukształtować w najlepszą możliwą wersję samego siebie i był jej za to piekielnie wdzięczny.

A skoro już o piekle mowa… Życie z nią wcale nie należało do najłatwiejszych, lecz bez niej było jeszcze gorzej. Dziś odczuwał to z wyjątkową mocą. Ręce tak mu się trzęsły, że nie był w stanie nawet utrzymać w nich kubka z kawą. Natomiast sam zapach ciemnego napoju, który przecież uwielbiał, tym razem zaczynał powoli przyprawiać go o mdłości. Już trzeci dzień nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca. Całymi godzinami miotał się w tę i z powrotem, dziwnie podekscytowany i zaniepokojony. Przedwczoraj zbił dwa talerze i cholerną lampkę do wina. Jakiś niewidoczny odłamek szkła chyba tkwił od tamtej pory gdzieś głęboko pod jego skórą, drażniąc i sprawiając pulsujący wzdłuż wszystkich nerwów ból. W nocy nie mógł przez niego spać, aż w końcu, gdzieś nad ranem, udał się do kuchni po dobrze naostrzony nóż z zamiarem użycia go do wykrojenia intruza ze swojego ciała. Zmienił zdanie w ostatniej chwili, gdy jego uwagę przyciągnęła przygasająca za oknem latarnia. Miał wrażenie, że ktoś próbuje za jej pomocą nadać do niego wiadomość alfabetem Morse’a, więc spędził długie godziny, próbując ją odczytać i zrozumieć. Nawet gdy świt nakazał latarni wreszcie zakończyć tę grę światła i cienia, w głowie obserwującego ją mężczyzny wciąż mnożyły się pytania bez odpowiedzi. Pogrążał się wolno w bezdennym oceanie własnych domysłów, które ostatecznie i tak powróciły ku niej – tej, która bezwiednie stanowiła o jego życiu lub śmierci.

To wszystko było wszakże jej winą. A może raczej zasługą? Sama myśl o niej paliła go w żyłach żywym ogniem. Teraz wiedział już na pewno, że zostali ze sobą połączeni na zawsze. Nigdy nie zaznał silniejszej więzi – zżerała go ona od środka, czyniąc całkowicie bezbronnym. Było to jednocześnie najlepsze i najgorsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doznał.

Wczoraj jednak przygniótł go gęsty, lepki mrok. Zrodził się nagle, z niespodziewanego przeczucia, że to koniec i że łatwiej byłoby mu zginąć, niż żyć z bólem utraty. Cały dzień przeleżał w łóżku, wgapiając się beznamiętnym spojrzeniem w nierówny sufit, po którym w pewnej chwili zaczął spacerować długonogi pająk. „On chociaż wie, po co żyje” – przemknęło mu wówczas przez myśl. Zapragnął być jak on – wolnym od łańcuchów codziennie podejmowanych decyzji, mogącym kierować się wyłącznie prostym instynktem przetrwania. Tylko dzięki jej pomocy potrafił właśnie tak się czuć. Dzięki niej mógł być pająkiem, a bez niej jedynie zaplątaną w jego sieć muchą.

A dziś? Dziś tylko czekał, wsłuchując się w miarowe tykanie zegara. Coraz głośniej odbijało się ono echem w jego głowie, uderzając w nią wolno i metodycznie, jakby chciało rozsadzić mu ją od środka. Teraz trząsł się już cały, a po plecach spływały strużki zimnego potu. Niezrażony niczym zegar tykał nadal. Czas nigdy się nie zatrzymuje ani nie patrzy wstecz, jednak dla samotnego, zmęczonego bezcelową egzystencją człowieka, wspomnienia nazbyt często są wszystkim, co pozostaje.

Pamiętał początki, jak przynosiła mu błogi spokój i ukojenie. Jak dzięki niej zapominał o swym bólu, kołysząc się spokojnie na wzbierających falach euforii. Cały świat w jednej chwili stawał się nieskończenie piękny, a on pragnął go odkrywać na nowo, dogłębnie poznawać wszystkimi zmysłami. Nie istniały głód, zmęczenie ani beznadzieja codzienności. Słyszał i czuł każdy oddech, każde uderzenie serca, mocniej i wyraźniej niż kiedykolwiek. Był niczym pająk pożerający swoją ofiarę – przetrwanie było jedynym słusznym sensem istnienia i wyłącznie z niego czerpał całą siłę i radość. Wszystko inne odchodziło w niepamięć.

– Jak długo jeszcze? – pytała go czasami, gdy zatapiali się razem w oceanie spokoju i spełnienia. Nie rozumiał tego pytania, bo wcale nie chciał zrozumieć. Nie chciał też na nie odpowiadać, bo żadne słowa nie przychodziły mu wówczas łatwo. Może to był właśnie jego błąd?

Całe życie szukał dokładnie takiej jak ona – dziewczyny niczym morfina, która zawładnęłaby nim już przy pierwszym dotyku i nigdy nie opuściła. Wiedział, był pewien, że ona również go szukała, że był dla niej tak samo ważny, że oboje zatracili się w sobie jednakowo. Odeszła jednak, wpierw uzależniając go od siebie i nie pozwalając zapomnieć. A teraz pozwalała, by tu gnił, niczym owoc, który za wcześnie spadł z drzewa. Pozwalała, by wypatrywał jej każdego dnia i nocy, by szukał jej na jawie i w snach, wierząc, że wciąż może ją odzyskać.

Jego jedyne uzależnienie – dziewczyna podobna morfinie, zdolna ukoić wszelki ból, lecz nazbyt cenna i unikatowa, by móc mieć ją tylko dla siebie. Prędzej czy później wszystko znika, wszystko przemija i wszystko umiera. Nawet statki buduje się po to, by w końcu pozwolić im zatonąć.

Czy oni właśnie tonęli?

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • NataliaO 30.10.2016
    Szczerze, jak to czytałam to przypominały mi się dni przed chorobą, a im głębiej szłam w tekst patrzyłam na te dni, które obecnie mam i chciało mi się płakać, pojawił się smutek. Ten tekst był idealny dla osób, które są chore, są uzależnione, mają jakiś problem, są chore na ciele i duszy. Było w tym wiele prawdy. Każde słowa brzmiały jak filozofia racji, kłamstwa, obłudy, przyjemności...
    Są piękne słowa w tym tekście, np.:
    Żadna z nich nie zdołała uwolnić go od bólu czy chociażby sprawić, by stał się on dla niego bardziej znośny,...
    Tekst ma w sobie dużo melancholii, rozpaczy, to takie gorzkie, a zarazem słodkie.
    I to zakończenie. Pytanie Twoje i odpowiedź czytelnika - Tak, tonęli i to było takie dobijające.... Piękne ; 5 :)
  • Morfina 31.10.2016
    Nie spodziewałam się, że tekst może zadziałać na kogoś aż tak mocno, lecz cieszy mnie ten osobisty odbiór. Wyciągnęłaś z niego wiele rzeczy, które tam wplotłam i chciałam ukazać - czy to bardziej, czy mniej wprost. Miałam też nadzieję na ukazanie tych słodko-gorzkich smaków uzależnienia, przywiązania, niespełnienia w obrazowy, łatwo przyswajalny sposób i liczę, że choć trochę się to udało. :)
    Bardzo dziękuję za tyle miłych słów!
  • NataliaO 01.11.2016
    Morfina dla mnie udało Ci się przekazać te rzeczy ;)
  • Troszkę jakby opowieść zawierała lokowanie produktu... Dodał bym, że nie polecam nikomu zabawy z morfiną (czy w ogóle narkotykami), bo jak raz się w to wpieprzyć, to praktycznie jest koniec życia. Mało kto wychodzi z opiatów na prostą.
  • Morfina 31.10.2016
    Hmmm... przyznam, że z tym lokowaniem produktu to taka połowiczna prawda... Bo sam tekst tak naprawdę nie traktuje ani o morfinie, ani o innych środkach uzależniających - a przynajmniej nie tylko. Właściwie chciałam tu poczynić z uzależnienia metaforę - bo bywa, że równie silnie, co od używek jako takich uzależniamy się np. od drugiego człowieka. Miłość też bywa bardzo silną morfiną. ;)
    Dziękować za podzielenie się komentarzem, z którym w zupełności się zgadzam!
  • Don Vito 18.01.2017
    "Mało kto wychodzi z opiatów na prostą"? Brałeś ty kiedyś coś chociaż, żeby mieć prawo do mówienia na ten temat? Czy tylko słuchasz co pierdolą ci politycy w TV?
  • Don Vito 18.01.2017
    Nie wiem jak to ująć, ALE ty jesteś w pozytywny sposób pierdolnięty. Nick "Morfina", opowiadanie "Morfiniści", avek rodem z apteki. Zaczynam się bać
  • Morfina 01.02.2017
    Skoro w "pozytywny sposób" to chyba nie ma się czego bać, czyż nie? ;) Tak czy inaczej wielkie dzięki za komplement. :D
  • Pasja 01.02.2017
    To spowiedź morfinisty. Na myśl przychodzi Morfina Szczepana Twardocha. Jego prządka losu Melancholia, Morfina idzie z nim cały czas nie opuszczając go. Bohater próbuje odnaleźć swoją tożsamość.
    Straszna na końcu tekstu metaforą wraku, człowieka idącego na dno. Pzdr i 5
  • Morfina 01.02.2017
    Coś w tym jest, że poddając się całkowicie jakimkolwiek nałogom czy słabościom łatwo zagubić część siebie, może nawet nieodwracalnie. Nasuwa się tu pytanie - czy warto? Ale na to każdy już powinien odpowiedzieć sobie sam. Dziękuję za wizytę, komentarz i ocenę. ;)
  • Moon 09.03.2017
    i tu tu
  • Morfina 09.03.2017
    Co "tu tu"? Ja żyję nadal, wbrew przesłankom wszelakim. :P

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania