Mówili pijak...

Czknięcie i jeszcze raz czknięcie. Dźwięk ten, nieco drażniący wydobywał się z ust Stacha, znanego wszem i wobec wiejskiego, czasem również miejskiego (kiedy chciało mu się ruszyć w miasto po jakąś lepszą flachę) żula. Swoją pracę, jaką było picie browca i od czasu do czasu zakąszenie ogórem, wykonywał sumiennie. Nie znał nikogo kto umiał tak pić jak on. Czasem do towarzystwa przy flaszce przychodzili jacyś małolaci z sąsiedniej wioski, szybko jednak wymiękali. On siedział w tym nieco dłużej. Mimo że, wiecznie był skacowany, to nigdy nie był agresywny, a dodatkowo po alkoholu można było od niego usłyszeć sporo ciekawych, czasem zaskakujących rzeczy. Ludzie lubili Stacha, był nieszkodliwy, kulturalny, czasem nieco śmierdział, jednak warto było to przeboleć, żeby z nim porozmawiać. Nawet ksiądz z parafii łomżyńskiej wyrażał się o nim w samych superlatywach. A to dla Stacha było coś. Duże coś.

Siedział właśnie na ławce pod monopolowym, a że było to jego stałe miejsce, w którym przebywał dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu (z małą przerwą na oddanie moczu), to postanowił nieco zmienić scenerię. Wstał zataczając się i z czknięciem na ustach udał się do parku. Flachy już nie wziął, bo wypił, ale zabrał ze sobą trochę chleba- dla gołębi.

Dotarłszy już do parku, siadł ciężko na ławce. Zmęczyła go ta podróż, miał już swoje lata. Przeżył swoją żonę, która umarła młodo- mając niespełna 23 lata. Było to ledwo miesiąc po ślubie. Stach zamknął oczy czując napływający potok łez. Nie pozwolił sobie na to. Mógł być uważany za żula, ale nie za mięczaka. Rozejrzał się, po czym wyciągnął przed siebie rękę, licząc, że trafi na flaszkę. Po chwili zdziwienia, że nie ma nic w ręce, przypomniał sobie, przecież zostawił ją pod sklepem. Westchnął. Miało być miło, miał się na chwilę oderwać od picia, miał na chwilę zostawić swoją codzienność. Ale nie. Przed jego oczami znów, jak żywy stanął portret Marysi. Była piękna, miała szare, inteligentne, a zarazem słodkie oczy, długie blond, wręcz białe włosy i usta, które wciąż czasem wędrowały po zakamarkach jego pamięci. Nawet wtedy gdy był w alkoholowym delirium.

Stach, Stanisław tak naprawdę nigdy nie uważał się za pijaka, jak zwykli o nim mówić ludzie. Mężczyzna miał siebie za coś gorszego, a mianowicie- za smutnego człowieka. Wspomnienie żony wciąż paliło go żywym ogniem, po stokroć gorszym niż gdyby ktoś przykładał mu do skroni rozżarzone węgle.

-Pijak!- usłyszał za sobą głos, którego właścicielem był prawdopodobnie jakiś, najwyżej trzynastoletni szczyl. Stach wyrwał się z zadumy. Tak, był pijakiem i właśnie wracał do pracy. Wstał i nie oglądając się za siebie, poszedł pod monopolowy, zostawiwszy na parkowej ławce wszystkie wspomnienia, łącznie z portretem ukochanej żony...

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • wolfie 27.02.2015
    Bardzo ładne opowiadanie z nutką nostalgii. Ode mnie 4.
  • KarolaKorman 27.02.2015
    - II - - II- - II - :)
  • KarolaKorman 27.02.2015
    To miało oznaczać, że nie będę się powtarzać, zgadzam się z wolfie :)
  • DuŚka ^.^ 04.03.2015
    Gratulacje:) Świetne opowiadanie...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania