Mr John

John zaciągał koc wokół swoich pleców i z powrotem przyłożył czoło do zimnej szyby okna. Nie potrafił stwierdzić, czy obraz bardziej przesłaniają mu kręte strugi deszczu z wolna spływające na ceramiczny parapet, czy łzy zbierające się pod powiekami. Patrzył w pustkę, jednocześnie szukając pocieszenia gdzieś w moknącym świecie. Wciąż zadawał sobie pytanie: dlaczego to ciągle sprawia mu taką przykrość? Przeżywał ją regularnie, za każdym razem tak samo, bez względu na to, ile razy zdołał już sobie wytłumaczyć jak żyć. Wspomnienia wracały. Wracały uderzając co raz to z innej strony, a on ich już nie chciał. Tak mu się wydawało, dopóki nie przychodził kolejny promień nadziei. Jedno jej spojrzenie wynagradzało godziny płaczu, dni pełne cierpienia i bezczynności. Jedno spojrzenie wystarczyło, by znów przywołać wszystkie, jeszcze kilka chwil wcześniej bolesne, wspomnienia. Rozważał je na nowo, usprawiedliwiał ją ze wszystkiego co zrobiła, wybaczał i oswajał się z przeszłością, a gdy zdążył się z nią pobratać, Ann już uśmiechała się do innego. Nie był to zwykły uśmiech. Był to ten uśmiech, podczas którego dziewczyna patrzy prosto w oczy kładąc głowę na swoich dłoniach. Mimo wszystko nie mógł jej tego zabronić. Chciał, żeby była szczęśliwa. O tak, niczego tak nie chciał jak tego, by była szczęśliwa. I na nowo przełykał z nieludzką cierpliwością dławiącą go kulę żalu. Po raz kolejny rozważał swoją bezcelową rozpacz i znów odrzucał wszystkie duszące serce wspomnienia.

 

Koc nie wystarczał, by ogrzać przeszyte dreszczami ciało Johna. Postanowił rozpalić w kominku. Było to jedno z jego ulubionych zajęć. Jedno z tych, które pozwalały ukoić nerwy, a te bardzo tego wymagały. Miał swoją wypracowaną metodę. Najpierw wybierał cieńsze kawałki drewna- takie by można je było pociąć za pomocą specjalnie do tego przeznaczonego noża. Kroił deseczki na połowy, do momentu, w którym przypominały rozmiarem zapałki. Niektóre strugał na grubość papieru, którego mógł w prawdzie użyć, ale wolał być pewnym, że w sytuacji gdy go zabraknie, będzie mógł sobie poradzić z tym, co ma. Poza tym to rozdrabnianie drzewa wyjątkowo go uspokajało. Skupiał się na tym, by każde następne paliczki były odrobinę większe od poprzednich i gdy miał ich już wystarczającą ilość, układał je na kształt miniaturowego ogniska. Podpalał je, z uwagą przyglądając się jak malutki płomyk łapczywie pożera coraz to większe kęsy drewnianych wiórków. Te z kolei zarażały ogniem bezbronne wykałaczki, które przekazywały go największym patykom. W ten sposób gorący język oplatał całą stertę chrustu. Był to moment, w którym należy układać najgrubsze drwa. Nie można tego robić wcześniej, gdyż zdusiłyby one pierwszy płomień i całą zabawę trzeba by powtarzać. Ogień dawał coraz więcej ciepła, a wciągające zajęcie pozwoliło Johnowi oddalić zmartwienia. Nie zapominał o nich całkowicie. Miał jednak na tyle siły, by ustatkować emocje i wyznaczyć sobie ponownie od dawna wyznaczane cele. Najważniejszym dla niego było bycie dobrym człowiekiem. Chciał prawdziwie kochać Ann, a jednym z warunków takiej miłości jest pozostawienie drugiej osobie wolnej woli. Nie jest to wbrew pozorom powód do odbierania sobie szczęścia, wręcz przeciwnie, musiał go teraz dokładnie szukać.

 

Westchnął głęboko i zdał sobie sprawę z pustki, jaką ma teraz wewnątrz siebie. Wieloletnie doświadczenie i głęboka wiara nauczyły go, że genialnym wypełniaczem pustych dusz jest Bóg. Jednym z argumentów, które za tym przemawiają, jest jego nieskończona ilość. Boga nigdy nie zabraknie, by uleczyć rany. Można się całkowicie zatopić w istocie Najwyższego. Nie było to ulubione zajęcie Johna, ponieważ długotrwałe zatapianie się powodowało u niego niewyjaśniony niepokój i silny ból brzucha, zwłaszcza gdy robił to nocą. Modlitwa jednak zawsze była nieocenionym ratunkiem dla błądzącego grzesznika. Często żałował, że jest jej w jego życiu za mało, ale bywały dni, w których był dumny ze swojej więzi z Panem. Potrafił cały dzień rozmawiać z Jezusem, dziękować za najprostsze rzeczy i zwierzać się z każdego problemu. Nie umiał sobie tylko wytłumaczyć, dlaczego od tego odchodził, skoro zawsze mu to pomagało. Niejednokrotnie popełniał te same grzechy zachodząc później w głowę- jak można robić coś, czego tak bardzo się nienawidzi.

 

Po długich rozważaniach zaczął zdawać sobie sprawę, że ostatnio wcale nie jest tak źle. Zaczął dostrzegać więcej radości, które wyrastały znikąd jak śliczne kwiaty. Złe nawyki powoli zanikały. Choć był przygnębiony, potrafił znaleźć pozytywy. Trzeba przyznać, że optymistyczne spojrzenie na rzeczywistość nigdy nie przychodziło mu z trudem. Musiał tylko bardzo ostrożnie postępować, by nie zepsuć dobrej passy. Postanowił wrócić do życia. Wielokrotnie już to postanawiał z marnymi skutkami, ale nadzieja nigdy nie umiera, zawsze warto stawać do walki. Dał więc sobie za zadanie wzięcie się do roboty. Do tej pory nie przykładał się zbytnio do swoich obowiązków. Co jakiś czas tylko zapalał się, robił więcej niż trzeba i szybko wracał do życia w ponurej bezczynności i dobijającej nudzie. Tym razem chciał stopniowo przystosowywać się do systematycznej pracy. Znalazł interesujące go zajęcia, uporządkował obowiązki i ułożył plan. Była to pewnego rodzaju terapia odwykowa od silnego uzależnienia lenistwem. Był zadowolony z siebie. Zastanawiał się jedynie nad tym, co takiego się zmieniło, że czuł, iż tym razem się na pewno uda. Tym razem chyba udało mu się znaleźć nowe źródło miłości. Nowych ludzi, dla których warto się starać. "Tak, to na pewno to" pomyślał. Uśmiechnął się sam do siebie, jak miał w zwyczaju, gdy oświecała go oczywista prawda i wytarł łzę wzruszenia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Drzazga w mózgu 05.02.2017
    Wstawię sobie komentarz, żeby mieć łatwiejszy dostęp, gdyż opublikowałem to przed założeniem konta, a nie chcę wrzucać drugi raz tego samego.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania