Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Mroczny wskrzeszenie - Mistrz kocur cz.3
Wyrwany kawałek miasta ze swoimi mackowatymi uliczkami zwisał z ogona. Ciągnął za sobą fragmenty topografi, grzebiąc w rynsztoku, a raczej beczce zanurzonej w dobrodziejstwach mieszczuchów. Szkielet ryby zgubił łeb w otchłani czarnej mazi. Zanurkował łapą, zamieszał i wyłowił tchawice krowy. Trzęsący się niczym sprężyna organ kończył długi szorstki jęzor.
Mistrz kocur podskoczył na rondzie pojemnika, zatoczył się w przód i tył. Miałknął rzałośnie czując na swoim grzbiecie zaciskającą się dłoń.
— Ty wyliniały kocurze! — warknął grubas w czerwonym od krwi fartuchu.
— Wyliniały! — Głośnym żałosnym tonem wypuścił z siebie słowo, zanim wylądował na kocich łbach.
— Ty podły draniu! — Sponiewierany, próbował się podnieść. Mój Pan każe powiesić cię na dziedzińcu, kiedy tylko dorośnie. — Mistrz kocur fukał na rzeźnika jeszcze dłuższą chwilę, zanim tłuścioch rzucił w niego skrzepami krwi z ohydnego rękawa, który zamoczył w niejednym podgardlu.
— Twój pan, twój pan, a niech cię! — zaśmiał się rubasznie.
— Mój pan — powtarzał, wstając z poobijanymi kośćmi. — Dokończył swoją myśl, kiedy olbrzym potoczył się do szopy. — Mój pan jest potężnym władcą ty śmierdzący morderco! — rzucił w myślach.
Słońce prowadziło promienie po deptaku niczym bezdomny laską swoje przedłużenie wzroku.
Wyczerpany powrotem stracił nie jeden pazur na walkach z przybłędami okolicznych wsi.
Wysoka wieża zamku otulała się ciepłem zmierzchu. Nietoperze siedzące pod dzwonem kościelnym strzeżyły małe kły, rozprostowując skrzydła.
Kilka kłutych ran zaaplikowały mu ostatniej nocy. Spanie bez chociażby dziurawego łacha było śmiertelnie niebezpieczne.
— Muszę znaleźć, chociaż wyrwę w ściśnie, żeby te nocne latawce nie wyssały mi ostatniej kropli. — Myślał też o szybkim sposobie dotarcia do Zamku, który strzegły żywopłoty i koścista brama.
Biegnące dziecko roślin potknęło się o leżący kłębek mocno z filcowanego futra. Upadło jak długie łamiąc ręce z trzaskiem zapałek.
Płacz rozlał się niczym mleko z mgły po śpiącym zaułku razem z Kocurem.
Wybudzony przecierał oczy, zaschnięte śpiochy skleiły mu powieki, ale uszy miał ostre jak brzytwa, które kładł po sobie, żeby nie ogłuchnąć.
Te małe drewniaki nie mają płuc, ale ciśnienie w ich gardłach ma siłę trąby powietrznej.
— Gdzie się rozkładasz z tymi zwłokami. — zasyczał mu do klapniętego ucha młodzieniec w czarnym płaszczu.
— Panie! — Kocur jednym obrotem stał wyprostowany jak struna. — Oczy wypełniły się czarnymi plamami, głębia ich spojrzenia pożarłaby noc, gdyby ta jeszcze trwała.
Komentarze (18)
''Miałknął żałośnie, czując na grzbiecie... ''
O leżący kłębek mocno sfilcowanego futra, potknęło się, biegnące dziecko roślin →może tak lepiej, bo u Cie, to jakby futro połamało ręce, zrozumieć można:)
Może niektóre zaimki niekonieczne?
Pozdrawiam?:)
Dzięki za śledzenie w dalszym ciągu nie kończącej się opowieści. ?Będę pisać dożywotnio o nich. ?
A przecież trzeba jeszcze chwalić, bo inaczej też mu nie dogodzi.
Przychodzą te "genjusze" z tych porąbanych portali, gdzie za wszystko tylko się chwalą i mało że "poeci" z nich pełną gębą, to jeszcze tutaj chcą wprowadzić byle co.
Genjusze...
Sławę??
O matko i córko!
Pozdrawiam ?
? Mistrz kocur już nie żyje we wcześniejszych częściach.
Inspiracją był kot sąsiada, chociaż wyglądem się trochę różnią.
Dziękuję za powrót i pochylenie się nad tekstem. ?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania