Muza [miało być na N.S.: Mój token]

[Miało być na N.S., ale nie było, dopisałam inne zakończenie i niechże już będzie jako mój 40-ty tekst na tej stronie, dodany w dniu trzynastego sierpnia, niestety nie w piątek.]

 

Plik białych kartek rozsypał się z cichym łoskotem u jego stóp, od razu dając się poderwać lekkim podmuchom wiatru, by stworzyć w plastycznej wyobraźni mężczyzny obraz podobny skrzydłom zrywających się do lotu gołębi. Był jednakowo niezdarny przez całe swoje życie, zdążył się już do tego przyzwyczaić i uwierzyć, że nigdy się to nie zmieni. „Artystycznie niezdarny” – tak właśnie lubił o tym myśleć. Artysta powinien żyć w ogólnie pojętym nieładzie i nieogarnięciu – powinien mieć go zarówno w głowie, jak i wokół siebie. Ponieważ nieład jest pożywką dla kreatywności, wyłącznie z niego można ulepić coś wartościowego… a nawet jeśli nie, to chociaż jest to jakiś rodzaj wymówki.

Przykucnął, by zebrać papier, zanim wiatr zdąży roznieść go po całej okolicy. Uczynił to jednak na tyle gwałtownie, że przy okazji siła grawitacji ściągnęła w dół pokaźną kolekcję ołówków, które miał niedbale poupychane w kieszeniach luźnej, sportowej bluzy. Nawet go to nie rozdrażniło, nie przywołało siarczystego przekleństwa na jego usta – jedyną reakcją było ciche westchnienie i bezradne wzruszenie ramion. Nie spodziewał się, że którykolwiek z mijających go ludzi zechce obdarzyć go czymś więcej ponad krótkie, przelotne spojrzenie lub pogardliwy uśmieszek. Wszyscy byli zbyt zajęci własnymi sprawami, żeby przejmować się cudzą niezdarnością, zbyt skupieni na sobie, by dostrzec drugiego człowieka. Przywykł już do tego, więc on również chwilowo nie zwracał na nich większej uwagi, ze spokojnym skupieniem zbierając swoje rzeczy. Poszło mi to nad wyraz sprawnie – lata praktyki w byciu niezdarą jednak przyniosły jakieś korzyści. Niby donikąd mu się nie spieszyło, ale nie lubił też przełamywać ustalonej rutyny swojego dnia z powodu byle głupstwa, więc gdy tylko powrócił do pozycji stojącej, zaraz ruszył przed siebie w zdwojonym tempie.

Niedługo później rozsiadł się wygodnie na swojej ulubionej ławce, schowanej w przyjaznym cieniu drzew, a mimo to dającej możliwość dosyć szerokiego oglądu najbliższej okolicy wraz ze szwendającymi się po niej ludźmi. Najwięcej motłochu plątało się zwykle wokół fontanny. Co bardziej naiwni trwonili w niej drobne monety, mamrocząc pod nosem swoje głupie marzenia, które i tak nie miały szans się spełnić. Marzyciele, psia ich mać – nie mógł uwierzyć, że kiedyś był do nich podobny, a nawet, o zgrozo, był jednym z nich! Tymczasem jacyś młodzi żartownisie ochlapywali się nawzajem wodą, inni robili sobie zdjęcia, jakieś dziecko krzyczało, ile sił w płucach – za nic nie zdołałby odgadnąć, po co właściwie to wszystko. Z jak wielu przypadkowych i bezsensownych chwil składa się każde ludzkie życie? Być może z nazbyt wielu, jednakże dla niego to właśnie one zwykle stawały się najbardziej smakowitą pożywką.

Wbił wzrok w przelewającą się monotonnie wodę, a chwilę później, gdy już oczyścił umysł ze wszystkich zbędnych myśli, zaczął rozglądać się za pierwszą dziś potencjalną ofiarą. Aż wreszcie trzymająca ołówek dłoń sama poddała się nagłemu impulsowi, uwieczniając na jednej z białych kartek wyrwany z kontekstu fragment czyjegoś życia. Wszystkie podobne skrawki, niby niepasujące do siebie puzzle, składały się już od dawna na jego codzienną egzystencję. Zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę jest podglądaczem, rodzajem pasożyta, żerującego na cudzych dobrych i złych chwilach, ponieważ nie posiada nic swojego. Jego własne życie było bowiem ze wszech miar nijakie – nikt nie chciałby uwiecznić go na żadnym obrazie czy choćby zdjęciu. Powinien coś z tym zrobić, ocknąć się z letargu i ruszyć wreszcie do przodu – czekanie w zawieszeniu było jednak znacznie wygodniejsze i wcale mu się nie spieszyło do wykonania jakiegokolwiek ruchu.

Niespodziewanie trans twórczy, w jakim się znalazł, został przerwany przez podniesione głosy, docierające do niego od strony jednej z parkowych alejek. Cała jego uwaga automatycznie skierowała się w tamtą stronę i już po paru sekundach ujrzał młodą kobietę o długich, ciemnych włosach, jeszcze dłuższych nogach i, dla odmiany, dosyć krótkiej sukience w kolorze czerwonego wina. Podążał za nią mężczyzna w średnim wieku, odziany w doskonale skrojony i na oko bardzo drogi garnitur, elegancką koszulę, krawat i skórzane buty. W ręce kurczowo ściskał czarną teczkę.

– Co ja ci takiego zrobiłem? – lamentował w ślad za swą urodziwą znajomą. – Przecież robiłem, co chciałaś! Nigdy nie puściłem pary z ust, nigdy…

– Zamknij się wreszcie – odwarknęła, nawet nie patrząc w jego stronę. – Dość mam już tego twojego biadolenia. Mieliśmy umowę. Ja jej dotrzymałam.

– Ja też. Popełniłem tylko jeden mały błąd, nie możesz przez to wszystkiego przekreślić…

– Nie udawaj głupszego niż jesteś i nie traktuj mnie jak głupią. – Kobieta szybkim krokiem podeszła do fontanny. Dopiero wówczas cichy obserwator dojrzał w jej ręce mały, podłużny przedmiot. Wieczne pióro – odgadł od razu. Wyglądało na równie drogie, co cały strój eleganckiego mężczyzny o wyglądzie wysoko postawionego urzędnika. Kobieta w czerwieni uniosła pióro w swoich długich, smukłych, zakończonych wyraźnie zaostrzonymi paznokciami palcach, zawieszając dłoń ponad pulsującą w fontannie wodą.

– Nie możesz mi tego zrobić! – krzyknął mężczyzna, tym samym ściągając na siebie zaciekawione spojrzenia całej okolicznej gawiedzi. – Co z moim kontraktem? Co z moją przyszłością… z naszą przyszłością?

– Nie ma już ani nas, ani przyszłości, przynajmniej dla ciebie. – Uśmiechnęła się, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Nie był to wcale przyjemny uśmiech, a na jego widok patrzącego z ukrycia rysownika przeszedł dreszcz. – Dość jabłek już zjadłeś z nieswojej jabłoni. Uznaj naszą współpracę za zakończoną.

Rozchyliła szczupłe palce, pozwalając, by eleganckie pióro z cichym pluskiem wpadło w wodę. Stojący obok mężczyzna w swoim pierwszym odruchu, przedziwnym i sprawiającym wrażenie zupełnie nieracjonalnego, wypuścił z ręki teczkę i rzucił się ku fontannie. Zaczął nieskładnymi, nieskoordynowanymi ruchami rozchlapywać wodę, zupełnie jakby od tego nieszczęsnego pióra w jakiś sposób zależało jego życie. Może faktycznie tak było?

Kobieta jedynie przyglądała mu się z wyraźną dezaprobatą i zniesmaczeniem. Gdy wreszcie udało mu się wydobyć pióro z wody, natychmiast wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki bawełnianą chusteczkę i zaczął niezdarnie osuszać swój skarb. Ciemnowłosa pokręciła lekko głową.

– To nic nie da, przecież wiesz – odezwała się wreszcie. – Już za późno.

– Nie. – Ścisnął pióro w dłoni i rzucił kobiecie przelotne spojrzenie. – Nie odbierzesz mi wszystkiego, co zbudowałem. Nie masz takiej władzy.

– Masz rację – przyznała niespodziewanie. – Nie mogę ci odebrać czegoś, co nigdy do ciebie nie należało. Nie obchodzi mnie, co teraz ze sobą zrobisz, bylebyś tylko nigdy więcej nie pokazywał mi się na oczy. A teraz idź już. Zachowujesz się jak jakiś paranoik i straszysz dzieci.

Rzeczywiście, okolice fontanny nagle nieco opustoszały. Rodzice łapali wałęsające się dokoła dzieci za ręce i powoli, niby to bez szczególnego powodu, znikali z nimi w którejś słonecznej alejce. Nikt nie lubił oglądać podobnych scen, szczególnie gdy nie do końca było wiadomo, jak powinno się na nie zareagować. Nikt prócz niego – podglądacza i złodzieja cudzych żyć. On również nie reagował – nie czuł takiego obowiązku ani potrzeby. On jedynie patrzył. Aż tu nagle, gdy mężczyzna w garniturze zaczął już powoli odchodzić, nadal starając się doczyścić swoje cenne pióro, wzrok obserwatora spotkał się ze spojrzeniem kobiety w czerwieni. I przez tę krótką chwilę, po raz pierwszy od bardzo dawna, poczuł się dziwnie zawstydzony własną ciekawością. Lecz prawdziwe przerażenie ogarnęło go dopiero wówczas, gdy kobieta pewnym krokiem ruszyła w jego stronę. Nagle znieruchomiał i wstrzymał oddech, jakby nie będąc pewnym, czy powinien zerwać się do ucieczki. Ona jednak, a może tylko jej spojrzenie, zatrzymało go w miejscu, niby żelazny łańcuch. Chwilę później siedziała już obok niego, a on miał wrażenie, że po prostu wgapia się w nią z mało inteligentną miną, niczym cielę w malowane wrota.

– Niewiarygodne – odezwała się przyjemnie melodyjnym głosem. – To podobieństwo – uściśliła, gdy wyczytała z jego twarzy niezrozumienie, skinieniem głowy wskazując leżący mu na kolanach rysunek. Z trudem zwalczył chęć natychmiastowego zgniecenia kartki w palcach. – Mogę go dostać w prezencie?

– Ja-jasne – zająknął się, czując równocześnie, jak czerwienieją mu policzki. – Ale to nic wielkiego… Zwyczajna bazgranina…

– Nie żartuj. – Roześmiała się. – Zdecydowanie masz talent. Wierz mi, potrafię rozpoznać ludzi utalentowanych. Szkoda tylko, że tak go marnujesz. Mógłbyś zostać kimś naprawdę wielkim… a przynajmniej rozpoznawalnym. I dobrze opłacanym.

W gardle urosła mu nagle jakaś dziwna gula. Przecież właśnie tego chciał przez całe swoje życie, czyż nie? Lecz w tej właśnie chwili ponownie stanął mu przed oczami obraz mężczyzny z teczką i piórem. Swoją drogą, facet o teczce zapomniał – nadal leżała porzucona pod fontanną. Kobieta tymczasem delikatnie wyjęła rysownikowi z dłoni ołówek i zaczęła wolno obracać go w palcach.

– Kim jesteś? – zapytał bezmyślnie, bo niczego więcej nie był w stanie z siebie wydobyć.

– Twoją Muzą – odparła, nie ukrywając lekkiego rozbawienia. – Lub… weną twórczą… czy jakkolwiek zechcesz mnie nazywać. Mogę sprawić, że wszystko, co narysujesz tym ołówkiem zamieni się w złoto… No, może nie dosłownie, ale chyba wiesz, co mam na myśli. Ten ołówek stanie się symbolem i narzędziem twojego zwycięstwa. Rodzajem amuletu. Jeżeli zrobisz z niego dobry użytek, przyniesie ci wyłącznie szczęście.

– Ale… – Wciąż był pełen zdumienia i niedowierzania. Potrząsnął lekko głową, jakby chciał się tego wyzbyć. – Czego chcesz w zamian?

– Niczego. Tylko twojego pełnego zaangażowania. Widzisz, tamten głupiec z teczką dawno temu dostał ode mnie wyjątkowe pióro. Każdy kontrakt, który nim podpisał, okazywał się strzałem w dziesiątkę i przynosił ogromne zyski. Teraz pióro zamokło i straciło swoje właściwości. Znów jest zwyczajne, ponieważ on nie potrafił uszanować i docenić jego siły. To jedyna cena, jaką możesz zapłacić, jeśli przystaniesz na moją propozycję. Lecz tylko w chwili, gdy świadomie popełnisz błąd i mnie zlekceważysz.

Wciąż nie do końca pojmował jej słowa, chociaż próbował sobie je poukładać w głowie. Czuł, że musi w tym być jakiś haczyk, a poza tym – amulety i symbole? Nigdy nie wierzył w takie rzeczy, dlaczego teraz miałby zacząć? I tamten facet… Zachowywał się przecież jak paranoik z niezdrową obsesją na punkcie zwyczajnego pióra. Toż to jakieś szaleństwo!

– Wiem, że trudno w to wszystko uwierzyć. – Usłyszał ponownie głos kobiety w czerwieni. – Ale to naprawdę całkiem proste. Spróbuj, a sam się przekonasz. Wreszcie przestaniesz być obserwatorem, a staniesz się uczestnikiem. Wreszcie zaczniesz żyć. Chyba tego chcesz, nie mylę się?

No właśnie – chciał tego? A co będzie z ceną, jaką przyjdzie mu za to zapłacić? Ale… czy naprawdę zamierzał się nią teraz martwić? Wzrok skupił na swoim własnym ołówku w smukłych, delikatnych, kobiecych dłoniach. Bzdury, bzdury, bzdury. Przecież nic złego się nie stanie, bo to zwykłe bzdury. Po prostu trafił dziś na parę wariatów, ale co mu szkodzi zagrać w ich grę?

Odetchnął głęboko i już miał otwierać usta, by dać tej całej „Muzie” odpowiedź, gdy przyszła mu do głowy dziwna, choć przez wzgląd na jego życiową nieskładność całkiem racjonalna myśl. A jeśli znów wypadną mu gdzieś te cholerne ołówki, to po czym zdoła rozpoznać „ten właściwy”?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Nuncjusz 13.08.2016
    WOW świetne! :D Czytałem z wypiekami na licach XDDD
    Przydałaby mi sie taka Muza ;__;
  • Nuncjusz 13.08.2016
    ale to prawie jak zaprzedać dusz e diabłu, w sumie i tak nie mam nic do stracenia XDDD
  • alfonsyna 13.08.2016
    Się nie ma duszy, się nic nie traci, można tylko zyskać. XD
    Dzięki! ;)
  • Nazareth 15.08.2016
    Zacząłem sie zastanawiać czy przjajbym taki ołówek... Nie wiem, naprawdę nie wiem... Świetne opowiadanie, skłania do refleksji
  • Nazareth 15.08.2016
    Zacząłem sie zastanawiać czy przjajbym taki ołówek... Nie wiem, nie wiem... Świetne opowiadanie, skłania do refleksji
  • alfonsyna 15.08.2016
    Ja bym przyjęła - no risk, no fun. XD
    Dziękować za wizytację Szanownemu Panu! ;)
  • Rasia 30.10.2016
    "jest podglądaczem, rodzajem pasożyta, żerującego na cudzych dobrych i złych chwilach, ponieważ" - tutaj żerowanie odnosi się do pasożyta, więc bez przecinka po nim :)
    "zatrzymało go w miejscu, niby żelazny łańcuch" - bez przecinka, porównanie proste
    "wgapia się w nią z mało inteligentną miną, niczym cielę w malowane wrota." - to samo
    Podoba mi się ten humorystyczny akcencik na sam koniec. Twoje opowiadania są na granicy rzeczywistości i fantazji, to jest naprawdę wciągające. Nie zapominasz jednak także o nutce refleksji czy ironii, którą czytelnik potem może rozpatrywać na własnym przypadku czy po prostu jakoś szerzej analizować, a to jest naprawdę świetne. Bardzo mi się podobało w każdym razie, świetny pomysł. Niby wiele się nie dzieje, ale tak przyjemnie się czyta... :) Zostawiam piątkę. A, swoją drogą! Masz przeuroczą jaszczurkę na swoim profilu :D
  • alfonsyna 01.11.2016
    No właśnie, chyba tutaj znowu się pokazuje, jak bardzo lubię te "drugie dna" i dodatkowe znaczenia, niejednoznaczności i wszystko, co może podlegać indywidualnej interpretacji. To zdaje się takie moje zboczenie - nieuleczalne, cóż poradzić? :D A jaszczurka wbrew pozorom dość pracochłonna była - ale chciałam sobie jakoś profil urozmaicić. ;) Dziękuję.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania