Nadpalone mosty - 00 - Prolog

Muzyka w tle: 30 STM - "Up in the air"

 

Codzienny rytuał pobudki panny Smith był niezmienny od kilku lat. Jej przytulny błękitny pokój posiadał jedno dość rozległe okno, które starannie przesłaniały bladożółte firanki. Za nimi właśnie krył się smukły kształt zwieńczony puszystym, złotym ogonem, który leniwie kiwał się na wszystkie strony. Kotka w pewnym momencie, z właściwą sobie zjadliwością, wskoczyła wprost na czarne włosy swojej właścicielki. Panna Smith, z twarzą wtuloną w lazurową poduszkę, rękoma zwisającymi za łóżko i stopami wysuniętymi spod kołdry, jęknęła cicho. Powolnym ruchem usiłowała wymacać przeszkadzającą jej kotkę, jednak jej palce ciągle zaciskały się na powietrzu. Złota kulka futra przemknęła po plecach dziewczyny i zatrzymała się na łydkach. Z groźnym błyskiem w królewsko błękitnych oczach przyczaiła się i zapolowała na dużego palca u stopy swojej nierozważnej pani.

- Szlag! – warknęła zupełnie obudzona Alleyah. – Hrabina cudownie sobie poczyna, nie ma co!

Zepchnęła rozjuszoną kotkę, która natychmiast czmychnęła do drzwi, wskakując na klamkę. Ciche odgłosy łapek potoczyły się po korytarzu. Leyah spuściła bose stopy na puszysty chabrowy dywan i schyliła się, by podnieść książkę, która spadła z łóżka. Znowu zasnęła zaczytana i zapomniała odłożyć pasjonującą lekturę na jedną z wielu półek. Uśmiechnęła się i podeszła do uchylonych drzwi, szybko przedostając się do łazienki. Ożywczy prysznic dodał dziewczynie uczucia świeżości. Jednym ręcznikiem owinęła całe ciało, drugim mokre włosy. Wróciła do swojego pokoju i otworzyła kolejne drzwi, prowadzące do sporych rozmiarów garderoby. Westchnęła cicho, rozglądając się uważnie i dobierając czarne rurki do błękitnego topu, który przylegał do ciała, uwidaczniając jej idealną figurę. Z szafki wyjęła czarne, dziesięciocentymetrowe szpilki, które były jej ulubionymi sandałkami. Spokojnie skierowała się w stronę toaletki. Leyah nie była jedną z zakompleksionych nastolatek, wręcz przeciwnie – lubiła i szanowała siebie, mimo wszystko zachowując pozory skromności. Ot, bestyjka w kobiecym ciele, któremu niczego nie brakowało. Zadziwiające, fiołkowe tęczówki skupiły się na czarnych kosmykach. Nastolatka zamyśliła się, by po chwili bez większego problemu zmienić kolor i strukturę włosów. Kasztanowe pukle spływały łagodnymi falami na ramiona, a zawadiacka grzywka nieco przesłaniała oczy. Ley zdmuchnęła ją na boki, rozjaśniając twarz uśmiechem. Minimalistyczny makijaż, złożony tylko z czarnego tuszu do rzęs, podkreślał naturalną urodę dziewczyny.

- Alleyah, zejdź na śniadanie! – miły w brzmieniu, choć noszący wyraźne zmęczenie, głos matki dochodził z kuchni, po której krzątała się już od wczesnego poranka.

Leyah zbiegła ze schodów, w palcach ściskając swoje szpilki, po czym usiadła przy okrągłym stole. Zapach słodkich naleśników z klonowym syropem mieszał się z delikatną wonią czarnej kawy. Napój ten był nieodłącznym elementem rytuału panny Smith, która nie pozwalała, aby zawierał choćby najmniejszy kryształek cukru lub co gorsza kropeleczkę mleka.

- Spakowana? – jak zawsze zapytała mama, choć wydawało się, że robi to tylko automatycznie, nie oczekując nawet odpowiedzi.

- Jasne – mruknęła Alleyah, kiwnięciem głowy wskazując spory kufer. – A gdzie Hrabina?

- Włożyłam ją już do koszyka – oznajmiła Mandy Smith. – Nie obyło się bez walki.

Na jej przedramieniu widniały krwiste ślady ostrych pazurków złotowłosej kotki. Ley westchnęła cicho, pociągając ostatni łyk kawy. Bez słowa wyszła z kuchni, włożyła szpilki i wytoczyła kufer przed dom. Ledwie zatrzasnęły się drzwi, usłyszała pierwsze nuty Bacha – niezawodny znak, że matka znów wpada w depresję. Fizycznie nieobecny ojciec i mentalnie nieobecna mama. Można powiedzieć, że dziewczynę wychowała ulica, którą znała jak własną kieszeń. Szesnastoletnia Alleyah miała wszystko, co dało się kupić za pieniądze i nieomal nic uczuciowego. Przynajmniej nie w tym świecie. Wsiadła do taksówki.

- Na dworzec, proszę – mruknęła, wręczając taksówkarzowi banknot. – Byle szybko.

***

- Mugole tego nie zrozumieją – tłumaczyła dobitnie rudowłosa Lily Luna Potter. – Quidditch to niesamowita gra, prawda Ley?

- Jeszcze się pytasz?! – James Syriusz Potter wtrącił się bez wahania. – Ale w tym roku możesz zapomnieć o byciu ścigającą, Lils.

- A niby dlaczego?! – uniosła się piętnastolatka.

- Jestem kapitanem – szesnastoletni chłopak wyprężył pierś i postukał palcem w srebrną oznakę. – Leyah przyjmę bez przeszkód, jeśli zgodzi się na randeczkę…

- Wybacz, ja jednak wolałabym kogoś… - panna Smith rozejrzała się po wypełnionym po brzegi przedziale – bardziej okrzesanego, może…

- Mnie! – krzyknął rozradowany Hugon Weasley.

- Chyba śnisz, cymbale! – mruknęła, rozkoszując się dźwiękiem wypowiedzianych słów. – Ja tam wolałabym Scorpiusa Malfoya.

Rudowłosa i zielonooka Lily, kruczoczarno-włosy i brązowooki James, brązowowłosy i stalowo-szarooki Hugo, blondwłosy i błękitnooki Albus Severus Potter oraz szarooka Rose Weasley, posiadaczka rudych loków, równocześnie spojrzeli na metamorfomagiczną Gryfonkę. Zapadła gęsta cisza, którą delektowała się jej sprawczyni.

- Żartowałam, głuptasy – zaśmiała się wreszcie, powodując rozluźnienie atmosfery i ogólną radość. – Gdybyście widzieli wasze miny…

- Przestań! – jęknęli równocześnie, rozpoczynając salwę chichotu.

Alleyah odwróciła się do okna i zadrżała, widząc wędrującą po szybie kroplę. Nienawidziła deszczu, który kłócił się z jej ognistym charakterem. Westchnęła bezgłośnie, palcem wypisując na przezroczystej tafli imię, które rozpalało ją uczuciem. Po chwili delikatnie zmazała je dłonią, by nikt nie zauważył. Jej życie było jednym wielkim kłamstwem. Uwikłana w pajęczynę sekretów nakładała coraz to inne maski. Marzyła o prawdziwej przyjaźni i miłości pozbawionej fałszu. Zerknęła ukradkiem na rozgadanych Gryfonów, wyławiając spojrzenie Albusa, który obserwował ją zza grubej książki. Uśmiechnęła się, odganiając od siebie problemy, od których dzieliła ją coraz większa odległość. Rzuciła się w wir wesołych rozmów, zbliżając się do prawdziwego domu – Hogwartu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania