Narodziny

Zanim się poznałyśmy byłam infantylną romantyczką, która taktowała ciążę jako ciekawy eksperyment powstawania człowieka, zaś siebie odbierała jako kreator, tego w jaki sposób będziesz wyglądać i jak się zachowywać. Byłam egoistką.

Pytając podczas rutynowych wizyt o Twoje zdrowie, tak naprawdę nie chodziło o Ciebie. Zadając pytanie – Czy jest zdrowa? Myślałam zawsze – Mam nadzieję, że wszystko jest dobrze bo nie poradzę sobie jako matka niepełnosprawnego dziecka. Oby nie wyglądała jak babcia i żeby nie była beznadziejna z matematyki za mną. ZAWSZE chodziło tylko o mnie.

Początek zderzenia mojej wyidealizowanej wizji oczekiwania na dziecko z rzeczywistością nastąpił w pierwszym trymestrze. Czułam złość i bezsilność bo wiedziałam, że mój plan sypie się na tak wczesnym etapie.

Z każdym dniem czułam się bardziej pusta…

Końcówka ciąży była najbardziej stresującym momentem w moim życiu. Wiedziałam co chce zobaczyć. Wiedziałam jak chce być traktowana. Wiedziałam już co powinno mnie czekać. Nie wiedziałam za to nic o Tobie…

Blisko terminu narodzin otrzymałam skierowanie do szpitala. Byłam raczej zadowolona że zaraz stan błogosławieństwa odejdzie w niepamięć. Nareszcie usłyszę, że otrzymałaś dziesięć punktów w skali Apgar, ubiorę Ciebie w piękne śpioszki i w oczach rodziny męża stanę się pełnoprawną członkinią Państwa X.

Nie byłam zaniepokojona wynikiem KTG. Byłam zaniepokojona nieznanym.

Po kolejnej wizycie, która zakończyła się odmienną ekspertyzą innego lekarza postanowiłam zadzwonić do szpitala w rodzinnej miejscowości. Oczywiście moja obawa nie opierała się na tym, iż coś z Twoim tętnem jest nie tak, lecz bałam się tego w jaki sposób Ciebie ze mnie usuną. Zostałam przyjęta.

W szpitalu widziałam zbolałe kobiety i obojętnych lekarzy. Mi też wszystko było obojętne… nawet wtedy kiedy lekarz w asyście czterech innych ludzi oraz położnej badał moje rozwarcie a z sali porodowej roznosiły się straszliwym echem krzyki innych kobiet. Tez chciałam coś wykrzyczeć, lecz zdobyłam się jedynie na żałosne jęknięcie podczas usuwania balonika Foleya.

Kiedy nadszedł dzień Twoich narodzin czułam jak zwykle pustkę. Rano wstałam i oczekiwałam kolejnego jałowego śniadania. Moją jedyną atrakcją było zgadywanie czy dziś na zmianie pojawi się ta miła położna w czarnych włosach czy może dziś będzie to ta stara wysuszona śliwka. Pech chciał, że do sali skoro świt zawitała ta druga i oznajmiła, że lekarz chce żebym przyszła. Zapytałam czy mogłabym umyć tylko zęby i skorzystać z toalety ale pewnie się domyślasz jaka była odpowiedź. Ginekolog zapytał czy czuje skurcze, zbadał a raczej zdrapywał przydługimi paznokciami ścianki mojej macicy i oznajmił uroczyście, że mają mnie zabrać na porodówkę bo będę rodzić.

Oczywiście nie wiedziałam co się dzieje. Nie czułam potwornych skurczy o których mówiła każda matka. Wiedziałam tylko, że mam już siedem centymetrów rozwarcia i jestem niezłą szczęściarą, że do tego momentu wytrwałam bez uczucia bólu – bez jakiegokolwiek uczucia. Zapytałam tylko czy mogę wysłać smsa do Twojego taty, żeby ktokolwiek wiedział że rodzę. Opisałam po krótce sytuację i niecierpliwie czekałam na odpowiedź, zanim otrzymam kolejną dawkę. Przeczytałam zwykłe ok i wtedy już wiedziałam, że jestem SAMA. W głębi zawsze chciałam rodzić wspierana przez kogoś kto mnie kocha, jednak na wcześniejsze pytania położnej czy chce aby mąż był przy porodzie odpowiadałam wesoło – On jest wrażliwy na takie widoki a ona tylko pobłażliwie się uśmiechała.

Tak więc położna podawała mi kolejne dawki oksytocyny po których czułam jedynie delikatne ciągnięcie w podbrzuszu. Po kilkunastu minutach zaczęło się coś zmieniać..

Oszczędzę Ci reszty zbędnych opisów. Mój poród nie był godnym porodem. Jednak nie to było najgorsze. Najgorsza była świadomość, że czułam się SAMA.

Kiedy usłyszałam po raz pierwszy Twój płacz automatycznie zapytałam czy jesteś zdrowa. Usłyszałam potwierdzającą odpowiedź. Poczułam jedynie ulgę.

Zapytana przez lekarza czy chce zobaczyć córkę - co było pytaniem retorycznym, chciałam krzyknąć nie jestem gotowa i wybiegnąć zakrwawiona przed odpowiedzialnością. Zanim zdobyłam się na wydobycie z siebie jakiegokolwiek dźwięku położono na moich piersiach człowieka – obcego człowieka.

Trudno to opisać słowami bo mimo świadomości przebiegu całej ciąży i porodu byłam po raz pierwszy szczęśliwa. Byłaś taka bezbronna, jednak widziałam w Tobie ogromną wolę przetrwania kiedy próbowałaś przypełznąć do mojej piersi…

Poczułam obce mi do tej pory ciepło rozlewające się po całym moim ciele. Pod powiekami zaczęły wzbierać się gorące łzy. Były to łzy wzruszenia, jednak przede wszystkim żalu i złości na siebie. Widząc Ciebie zrozumiałam, że po raz pierwszy w moim życiu pojawiła się osoba która potrzebuje mnie bezgranicznie bez względu na to kim jestem, co robię a także jak się zachowuje. Istniałam z Tobą i dla Ciebie i tylko to wystarczyło abyś mogła mnie bezgranicznie pokochać. Nie oceniałaś…Po prostu byłaś.

Płakałam bo wiedziałam, że byłam zepsutym człowiekiem któremu obojętny był los człowieka, który kochał mimo wszystko. Słowo przepraszam było niewystarczające …

Chciałabym dać Ci wszystko co mam w sobie najlepszego i kochać Ciebie w taki sam sposób w jaki Ty byłaś w stanie mnie pokochać. W dniu Twoich narodzin ja również narodziłam się na nowo.

Zawsze zastanawiałam się nad sensem życia, jednak nie przypuszczałam, że mogę go poznać w dniu Twoich narodzin.

Upadłam i zakochałam się na nowo w istocie która była cząstką mnie samej płaczącej i krzyczącej o przetrwanie. Czułam niewyobrażalny spokój, mogąc przytulać Twoje drobne ciało i szepcząc do Twojego ucha zwykłe kocham Cię…

W dniu Twoich narodzin dotknęłam prawdziwego Boga…

 

Na zawsze Twoja..

Mama

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania