Nauczyciel

Strzały ucichły dopiero, kiedy Colt wypluł z siebie dwa magazynki, po siedem naboi każdy. Nad krwawiącymi ciałami nastolatków stał ubrany w beżowy sweter mężczyzna o ziemistej cerze, którego czarne jak smoła włosy zaczęły nieśmiało zdradzać srebrzyste oznaki zmęczenia. Z lufy pistoletu unosiła się żałobnym echem smużka drżącego z przerażenia dymu. Krzyki młodych ludzi i wybuchającego prochu ustąpiły jeszcze głośniejszej ciszy. Mężczyzna położył broń dziadka na biurku i usiadł w swoim rozklekotanym fotelu. Ignorując kolejny punkt regulaminu szkoły wyciągnął paczkę papierosów i zapalił jednego. Rozejrzał się po nadzwyczajnie spokojnej klasie, wziął z blatu egzemplarz "Pana Tadeusza" i spakował go do rozlatującej się skórzanej torby. Po chwili zastanowienia zasnutej zamyślonym obłokiem wyjął książkę i cisnął nią z obrzydzeniem. Okładka dziedzictwa narodowego otworzyła się rozpaczliwymi skrzydłami i drogocenne karty upadły w jedną z kałuż krwi, których ekspansywna polityka zajmowała coraz więcej szarych płytek, niosąc na swoich karmazynowych strużkach brud z fug.

Marek Barańczuk dopalił papierosa kontemplując dziwne piękno zatrważającej sceny, której ponura dynamika przekształcała się powoli w podniosłą statykę. Czuł się jak malarz, obserwujący schnące przed nim dzieło. Sięgnął po następnego papierosa i ponownie schylił się do swojej umęczonej latami pracy torby. Zdążył jeszcze pomyśleć, że skórzanej towarzyszce chyba należy się już emerytura w pawlaczu, gdzie wreszcie będzie mogła oddać się spokojnemu kolekcjonowaniu warstw kurzu, kiedy usłyszał kilka szybkich, nierównych kroków. Zanim zdołał się podnieść lub nawet odwrócić głowę w stronę nieoczekiwanego dźwięku, jego uszu dobiegł metaliczny klik i poczuł wciskające się w jego prawą skroń zimno.

- Nie ruszaj się ty… Ty… Morderco! – rozdygotany głos należał do Krzysztofa Szmajdzińskiego, bystrego młodzieńca, który zawsze siedział sam w ostatniej ławce w odległym końcu klasy, tuż pod koronką opuszczonej pajęczyny.

- Sądząc po zaistniałej sytuacji mogę powiedzieć, że przyganiał kocioł garnkowi – próbował zadrwić nauczyciel, chociaż krople potu momentalnie pokryły jego kamienną twarz. Nie doczekawszy się odpowiedzi uniósł ręce nad głowę i powoli wyprostował na skrzypiącym fotelu. Dym z trzymanego w ustach papierosa szczypał go w oczy, które zaczęły łzawić rozmywając twarz Krzysztofa, na której jednak wyraźnie malowała się skomplikowana ekspresja trwogi, zagubienia i wściekłości. Uczeń nie przestawał celować drżącą lufą pomiędzy oczy nauczyciela. – Krzysiek, oboje wiemy, że tego nie zrobisz. Nie ja byłem twoim celem. Nawet jeżeli nim byłem, to i tak kara zostanie mi wymierzona, tylko nie przez ciebie. Nie wymigam się od tego. Nie mam nawet zamiaru próbować. Masz, czego chciałeś – oni nie żyją, a ty ani razu nie musiałeś pociągnąć za spust – Marek wypluł niedopałek, który zaczynał parzyć go w usta. – Właściwie, to nie ma za co – dokończył. Łzy z podrażnionych oczu spłynęły mu po policzkach i mógł dokładniej przyjrzeć się pucołowatej twarzy średniego wzrostu blondyna. Przestał również przeszkadzać irytujący pistolet, który opuścił pierwszy plan i spoczął przy udzie młodzieńca. Jego oczy nadal wpatrzone były w nauczyciela, jednak powoli opuszczał je wrzątek emocji rozszerzonych źrenic, ustępując obojętnemu błękitowi tęczówek. Krzysiek minął mężczyznę w fotelu, oparł się plecami o tablicę i osunął ciężko na ziemię, rozmazując przy tym kredowy napis „Lekcja”.

Nauczyciel obrócił się z siedziskiem w stronę ucznia i już miał coś powiedzieć, kiedy drzwi do klasy uchyliły się i zatrzymały napotkawszy nieustępliwy opór jednych ze zwłok. W powstałej szparze zaczęła ukazywać się burza rudych loków, eksplodujących koncentrycznymi spiralami z rozżarzonego jądra planety, będącego twarzą pani Cybulskiej – nauczycielki biologii. Marek zerwał się z fotela, chwycił z biurka swój pistolet i obrał najłatwiejszy cel, czyli krater rozdziawionych ust koleżanki po fachu. – Wypierdalaj, bo zrobię ci drugą gębę na czole, ty jebany butlonosie! – ryknął. Pani Cybulska zbladła, przybierając barwy narodowe i uciekła tak szybko, na ile pozwalały jej coraz ciaśniejsze, ale od siedemnastu lat ulubione buty na obcasach z klamerkami. Barańczuk szybko podszedł do drzwi klasy, zamknął je i przekręcił klucz w zamku, po czym podstawił krzesło pod klamkę. Następnie wrócił na fotel i odłożył broń na biurko. Krzysiek przez cały ten czas nie zmienił pozycji, podtrzymując przechyloną głowę na lufie pistoletu. Jego bezruch wydał się Markowi bardziej niepokojący od martwych ciał, a wrażenie bijącej od młodzieńca apatii przeszywało dreszczem silniej niż obojętne spojrzenia wygasłych oczu. Zainteresowany mężczyzna powoli wstał i zajął miejsce obok ucznia. – Teraz nikt nie powinien nam przeszkadzać – powiedział.

- Dlaczego pan to zrobił? – głos Krzyśka był tak cichy, że mógł wydać się omamem lub ostatnim tchnieniem dogorywającego ucznia.

- O nie, mój drogi, nie zapominaj się, – odparł ostro Marek – nadal jesteś uczniem w klasie, a ja nauczycielem prowadzącym lekcję, być może najważniejszą w twoim życiu. Ja zadaję pytania i zacznę od tego najbardziej cisnącego się na usta – dlaczego ty chciałeś to zrobić? Jaka była motywacja bohatera? Opisz mi zarys psychologiczny postaci – polecił, teatralnie splatając palce pod brodą.

- Pan tak na serio? – skrzywił się chłopak. – Proszę pamiętać, że to ja mam naładowany pistolet. Myślę, że to całkiem solidny argument.

- Bohater próbuje być arogancki, zupełnie nie zwracając uwagi na słowa swojego rozmówcy, – perorował Barańczuk – nie zauważył lub nie zrozumiał faktu, że siedzący obok mężczyzna nie obawia się śmierci. W związku z tym, albo może nadal być ignoranckim głąbem, albo spróbuje skonfrontować się z niecodzienną sytuacją i wyciągnąć jakąś z niej naukę – zakończył i sięgnął po kolejnego papierosa.

- Nie mam czasu na te gierki i nie jestem panu nic winien – burknął Szmajdziński. Zza klasowych drzwi dobiegł odgłos przesuwanych krzeseł, z początku nieśmiały, a następnie stopniowo narastający i dochodzący wkrótce zza ścian, zasłoniętych okien, spod podłogi i znad sufitu. Wkrótce do szurania dołączyło tupanie i liczne, rozkazujące głosy, które szybko ustąpiły jeszcze liczniejszym i rozhisteryzowanym, tworząc chaotyczną symfonię ewakuacyjnego jazgotu.

- Jak zapewne słyszysz, to ja nie mam czasu, – powiedział nauczyciel, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu – więc bądź tak miły i podziel się ze mną swoją historią.

Krzysiek wsłuchiwał się przez chwilę w dźwięki nieudolnie kontrolowanego zamętu zastanawiając się jaki sens mają wielokrotne ćwiczenia ewakuacji szkoły. Spojrzał na palącego się beztrosko papierosa Marka, a już po chwili, jak na wezwanie, pod jego nosem pojawiła się wymięta paczka, uśmiechająca się do niego nieszkodliwymi zębami białych filtrów.

- Bohater utworu to pozornie normalny nastolatek – zaczął Szmajdziński, wydmuchując dym.

- Oczywiście, że pozornie, inaczej nie znalazłby się w miejscu, w którym jest – prychnął Barańczuk. Uczeń popatrzył na niego z wyrzutem, po czym kontynuował.

- Nie jest szczególnie przystojny, ale też nie bardzo brzydki. Określiłbym go jako przeciętnego wyglądu. Bez cech wyróżniających. Pochodzi z normalnej rodziny, bez problemów ani natury finansowej, ani związanej z nałogami czy przemocą. Ot, z takiej sobie rodziny, z takiego sobie piętrowego domu na przedmieściach. Jego rodzice są…

- Przeciętni? – zasugerował nauczyciel.

- Chce pan słuchać czy nie? – warknął Krzysiek. Usta Marka przez chwilę były otwarte w oczekiwaniu aż język dostarczy odpowiednią ripostę, ale zamknęły się, próżne. – Jego rodzice są przeciętni, owszem, ale bardzo kochający i niekryjący dumy z powodu sukcesów syna w szkole. Za każdy dobry stopień, wyróżnione wypracowanie, ocenę z zachowania okazują dziecku chociaż drobną aprobatę, jak chociażby większą porcję ciasta drożdżowego, albo po prostu uścisk. Widać, że się starają – młodzieniec zaciągnął się.

- Być może zachęcają bohatera do dalszej nauki, - wtrącił Marek, wykorzystując pauzę - a może starają się odwrócić jego uwagę od faktu, że małżeństwo powoli przestaje funkcjonować tak, jak powinno? Być może kierują jego oczy z dala od dwóch kołder na łóżku, a o dokonaniach syna dyskutują tak starannie, ponieważ brak im innych tematów? Być może oszukują tym samym siebie, że łączy ich coś więcej niż li tylko wspólny potomek? – trzy kółka z dymu opuściły usta Barańczuka, który wpatrywał się w grzbiety lektur na półkach meblościanki. „Tango” Mrożka nieco wystawało z równego szeregu książek.

- Być może – powiedział beznamiętnie Krzysiek. – Nie zmienia to faktu, że się starają doceniać ponadprzeciętne wyniki syna w ich przeciętnym świecie. Bohaterowi niczego nie brakuje, ale i niczego nie zbywa. Ma dość liczne grono różnych kolegów. Są ci biedniejsi, którzy na imprezach w przestronnych domach tych bogatych kolegów upijają się drogą wódką i szukają bójek, po czym zapłakani na schodach tarasowych zarzekają się, że wcale nie są tacy jak ich ojcowie, którzy mają zapalenia trzustki od taniej wódki i biją matki. Są też ci bogaci, którzy nigdy nie pamiętają imion tych biedniejszych, dokładnie zaś pamiętają ile kosztowały granitowe blaty w nieużywanej kuchni. Bohaterowi bardzo żal tych biedniejszych i nieco wstydzi się własnej radości, że nie jest na ich miejscu. Z drugiej strony bardzo lubi błyszczące parkiety, kolorowe marmury, miękkie fotele i najnowsze playstation tych bogatszych i nieco wstydzi się własnej zazdrości... – wywód Krzyśka został zagłuszony przez rumor ciężkich butów, a następnie piszczący skrzek megafonu.

- Jesteś otoczony! Wyjdź z rękami za głową! W przeciwnym razie wyważymy drzwi!

Nastolatek nie zauważył, kiedy papieros zgasł między jego palcami. Czuł się jakby balansował na krawędzi snu, oszołomiony nierealnością niedorzecznej rzeczywistości, która tak nagle stała się jego rzeczywistością. Spojrzał na nauczyciela, siedzącego w absolutnym bezruchu ze spuszczoną głową. Przez mgnienie oka wydawał się bardziej martwy niż szczerzący się w stężeniu pośmiertnym uczniowie. Trącony lekko dłonią ucznia Barańczuk potarł grzbietem dłoni oba policzki i zapalił papierosa.

- Dobrze. Bardzo dobrze. Świetnie zarysowana postać. Bogate tło, o wysokim potencjale, niepozorne, ale solidne pobudki, – Marek ignorował megafon ponaglający go do zakończenia lekcji – bardzo łatwo można się utożsamić z bohaterem, czuje się wobec niego empatię. Można nawet pokusić się o przewidywania odnośnie jego przyszłości…

- Dlaczego pan to zrobił? – powiedział Krzysiek, zdając sobie sprawę z grającego w przeciwnej drużynie czasu. Chociaż, w której drużynie był on sam?

- Mniemam, że bohater chciał uchronić „tych biedniejszych” od beznadziejnej przyszłości, a „tym bogatszym” chciał odebrać taką, której mógłby im zazdrościć – oczy nauczyciela były teraz łagodne, pozbawione niedawnej jeszcze złośliwości i gniewu. Były niemal… Poszukujące. I odnalazły swe lustrzane odbicie, swoje potępione, cierpiące bliźniaczki. – Oddaj mi pistolet – powiedział stanowczo. Coś ciężkiego uderzyło w drzwi klasy, rozdzierając całun ciszy, który był kropką na lekcyjnej tablicy. – Nie będą się zastanawiać, kiedy tu wejdą. Oddaj mi go – młodzieniec nie mógł się poruszyć, wpatrzony w widmo przed sobą nie potrafił odróżnić szczęścia od pecha. Drugie uderzenie rozkwitło tryskającym drzazgami pęknięciem. – Krzysiek, daj mi pistolet! – to, co było, co jest i co mogło być zlało się w oczach ucznia, skupiając ogniskową gdzieś między rozciągniętymi splotami beżowego swetra. – Proszę cię, Krzysiu - drzwi ustąpiły z jękiem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania