Nic o mnie nie wiecie - część I

W gabinecie dyrektorki gimnazjum panowało milczenie. Może to i dobrze – pomyślała kobieta, wciąż patrząc na siedzących przed nią rodziców. Chociaż akurat w przypadku tego człowieka, coś było nie w porządku – stwierdziła z niepokojem. Zawsze go odczuwała, ilekroć rozmawiali. Ale to było dosyć racjonalne podejście. Jego miesięczna pensja w porównaniu do jej poborów... Jego znajomości, a jej znajomości... Szkoda gadać. Pocieszała się tylko faktem, że nawet w jego życiu nie wszystko jest idealne.

-Ja tego tak nie zostawię – usłyszała, dobrze sobie znaną, formułkę. Tylko ton jego głosu był jakiś dziwny, wręcz nienaturalny. Taki spokojny, jakby siedzący przed nią człowiek nie był w ogóle zdenerwowany.

-Panie Andrzeju jest mi naprawdę bardzo przykro z powodu zaistniałej sytuacji – odpowiedziała machinalnie. Dla większości rodziców to by wystarczyło. Ale na pewno nie dla niego.

Mężczyzna, ubrany w jasnoszarą marynarkę, spojrzał na swojego Rolexa.

Dlaczego nie wyśle tego swojego dzieciaka do jakiejś prywatnej szkoły? - przemknęło przez myśl dyrektorce.

Skrzywił się nieco.

No tak... czas to pieniądz – pomyślała z ironią. - Szkoda, że nie potrafi go znaleźć wystarczająco dużo dla swojego syna.

Z powrotem podniósł wzrok na kobietę. Kąciki jego ust delikatnie uniosły się do góry, po czym momentalnie opadły. Wiedziała już, co nastąpi za chwilę.

 

Maciek od piętnastu minut czekał na korytarzu. Sam. Jak zwykle. Wbił wzrok w starą, zabrudzoną drewnianą podłogę. Czuł się jak zwykle. W sumie, to wszystko było w normie. Jednak za każdym razem coraz bardziej czuł, że ma tego wszystkiego dosyć. Dlaczego tak musiało być? To nie była przecież jego wina. Może trzeba było z tym wszystkim skończyć... Tak na dobre. Definitywnie. Tylko jak? Tabletki, żyletka, pasek, sznur? Czasami, szczególnie w dni takie jak ten, kiedy już leżał w łóżku, zastanawiał się jak to jest. Co jest potem? Co dzieje się z człowiekiem, kiedy zrobi już ten krok? Co tam na niego czeka?

Zza drzwi gabinetu dyrektorki usłyszał krzyk ojca. Jak zwykle. I tak nic to nie da. Tak już będzie. Do czasu.

Wyjął telefon. Włączył przedni aparat i spojrzał w ekran. Dzisiaj nie było aż tak źle. Poprzednim razem było zdecydowanie gorzej – uznał. Ale akurat dzisiaj coś go naszło. Chciał zrobić to, o czym myślał już od dłuższego czasu. Nie myślał już teraz o Czapim i Doggu. Miał ich w dupie. W głowie kłębiły mu się zupełnie inne myśli. Jak? Gdzie? Kiedy? Powinien zrobić coś przed tym? Może jakoś się pożegnać? Nie miał chyba z kim... No może z jednym wyjątkiem.

Z zamyślenia wyrwał go dźwięk gwałtownie otwieranych drzwi.

-Maciek! Idziemy!

Powoli podniósł się z krzesła. Miał dosyć. Miał, kurwa, dosyć. Już podjął decyzję. Raczej.

 

-Cześć, mamo!- zawołał Artur, jednocześnie sięgając za klamkę. Kątem oka rzucił jeszcze na wiszący w niewielkim przedpokoju zegarek. Nie chciał się dzisiaj spóźnić.

-Synku? -dobiegł go głos matki, która właśnie wychyliła się z kuchni.

Popatrzył na nią pytająco.

-Śniadanie zjadłeś?

-Tak, mamo -odparł niemal natychmiast. Miał jeszcze pół godziny, ale coraz bardziej zaczynał się denerwować.

-A czemu nie masz dzisiaj...

Na jego twarzy pojawił się ledwo widoczny grymas.

-Przecież mó...- zaczął spokojnie, ponownie zerkając na zegarek.

-A no tak- speszyła się nieco. - Poczekaj- podeszła do niego, trzymając w ręku papierową torebkę.

Uśmiechnął się do niej. Kochał tę kobietę. Wychowała go, troszczyła się o niego, gotowała mu, dbała, żeby zawsze chodził w wyprasowanych koszulach. Nie był typowym maminsynkiem. Potrafił robić te rzeczy. Nie miał po prostu na nie czasu. Na szukanie żony, która robiłaby to za nią, też za bardzo nie.

-Dziękuję- wziął od niej kanapki.

-Powodzenia, synku- stanęła na palcach, żeby pocałować go w policzek.

Droga na Bema jakoś mu się dłużyła. Z każdym czerwonym światłem, zaczynał coraz bardziej się niecierpliwić. Nie pomagała nawet muzyka z radia, która zawsze go uspokajała. Poczuł, że pocą mu się dłonie. Nigdy nie lubił zmian. Szczególnie na początku. Lubił stabilność. Chociaż, akurat w tym przypadku, przeniesienie do kryminalnego, było spełnieniem jego marzeń. Obawiał się jednak, jak sprawdzi się w nowej roli. Jeszcze nie potrafił do końca wyobrazić siebie jako, chociażby prowadzącego przesłuchanie. Do tej pory miał dosyć prostą, jeżeli można było tak w ogóle powiedzieć, robotę. Jeździł w patrolówce. Na co dzień użerał się z nachlanymi gośćmi, zakłócającymi ciszę nocną, mężami urządzającymi domowe awantury i gówniarzami odwalającymi przeróżne numery. Jego rola ograniczyła się przede wszystkim do opanowania i załagodzenia sytuacji, a w razie czego powiadomienia kryminalnych. To właśnie oni odwalili resztę roboty. Szukali, rozpytywali, dochodzili- kto i dlaczego.

Chociaż wydawało mu się to dosyć trudne, to zawsze chciał spróbować. To była swego rodzaju elita w policji. Najbardziej pomysłowi, kreatywni, sprytni, inteligentni. Dzisiaj miał do nich dołączyć. Nie był tylko pewien, czy się wśród nich odnajdzie.

Zaparkował na parkingu komendy. Wyłączył radio. Wziął głęboki wdech. Zostało mu jeszcze dziesięć minut. Dwukrotnie, jak zresztą zawsze, upewnił się, czy zaciągnął ręczny, po czym wysiadł z auta i niezbyt szybkim krokiem ruszył do wejścia.

 

Delikatnie zapukał do drzwi, przed którymi zostawił go policjant z recepcji.

-Proszę!- usłyszał, zanim zdążył cofnąć rękę.

Wszedł do pomieszczenia średnich rozmiarów. Nie znajdowało się w nim nic oprócz biurka, wykonanego z jasnego drewna, dwóch, stojących przed nim krzeseł i rośliny, ustawionej w jednym z rogów.

-Słucham?- łysiejący mężczyzna około pięćdziesiątki nie podniósł nawet wzroku znad rozłożonych kartek.

-Aspirant Artur Czachor. Miałem się dzisiaj zgłosić- powiedział uprzejmie, zatrzymując się prawie przy samych drzwiach.

Dzieliło ich około dwóch, góra trzech metrów. Czachor poczuł się trochę nieswojo. Będzie go wypróbowywał, dojeżdżał, próbował złamać? Liczył się z tym, choć miał nadzieję, że jakoś uda się tego mimo wszystko uniknąć. W policji było to jednak chyba niemożliwe.

Policjant, siedzący za biurkiem, zmierzył go wzrokiem. Aspirant przypomniał sobie pierwsze dni w szkole w Słupsku. Gorzej raczej nie powinno być. W końcu był już „swoim”.

-Chuj, i tak nie zapamiętam- rzucił lekceważąco, podnosząc się z krzesła. -Nadkomisarz Marek Tupalski. Jestem naczelnikiem- przedstawił się, podchodząc do Czachora.

Artur również zrobił kilka kroków do przodu. Podali sobie dłonie. Uścisk nowego szefa był nieprzyjemnie mocny.

-Chodź, przedstawię cię nowym kolegom- powiedział, przechodząc obok Czachora.

Szli przestronnym korytarzem z czyściutką ciemnoniebieską wykładziną. Teraz chyba jeszcze bardziej się denerwował. Udało mu się zrobić dobre pierwsze wrażenie? Co pomyślał o nim Tupalski? Da mu szansę, czy będzie chciał jak najszybciej się go pozbyć?

-Henryk Zajączkowski, Eryk Nowakowski, Piotrek Duda, Aga Łapińska- przedstawił kolejno cztery osoby, siedzące w pokoju, do którego właśnie weszli. -Nowy kolega- dopiero w tym momencie obrócił się bokiem do aspiranta- A...Aaaa

-Artur Czachor- uśmiechnął się nieśmiało.

-Dokładnie. Macie coś dla pana aspiranta?- popatrzył po swoich podwładnych.

Wszyscy, jakby nieco zakłopotani, spuścili wzrok.

-Dobra- westchnął po chwili. -Dokumenty do prokuratury wszystkie pozawożone, Heniu?

-Nie. Właśnie przydałoby się, żeby ktoś się tym zajął- odpowiedział najstarszy z całej czwórki.

-Samochód pan ma?- Tupalski zwrócił się do Artura.

-Tak.

-To świetnie, zaoszczędzimy trochę na benzynie- stwierdził, wyraźnie usatysfakcjonowany. -Wytłumaczcie mu, co ma zrobić- poprosił, wychodząc z pomieszczenia.

Zostali sami. Przez chwilę panowało niezręczne milczenie. Wszyscy patrzyli na Czachora, ale najwyraźniej nie wiedzieli, co powinni w tej sytuacji powiedzieć. Aspirant nie widział jednak u nich jakiejś szczególnej niechęci. Czyli raczej nie było źle.

-Nie obrażaj się na szefa, Artur- odezwał się w końcu Zajączkowski. Choć nie miał na sobie munduru, Czachor szybko domyślił się, że to on jest najstarszy stopniem. - Na nas też nie. Po prostu mamy pozaczynane sprawy i szybciej będzie, jeżeli dokończymy je sami, niż gdybyśmy mieli cię w nie wprowadzać. Rozumiesz?

-Tak, spoko. Nie ma żadnego problemu. To mam wziąć jakieś papiery, tak?- rozejrzał się niepewnie po pokoju.

-No mamy trochę zaległości u prokuratora, a sam się pewnie domyślasz, jak to jest- zaśmiał się. -Akurat motyw z durnowatych filmów glina kontra prokurator jest prawdziwy. Zresztą, niedługo się przekonasz.- Podszedł do aspiranta i poklepał go po ramieniu. - Pokażę ci, co masz zawieść.

 

Następne dwadzieścia minut spędził na upychaniu kartonów z aktami do niewielkiego bagażnika swojego fiata punto. Nie było szans, żeby zrobić to za jednym zamachem. Będzie musiał obrócić w tę i z powrotem co najmniej kilka razy. Ale przynajmniej podlaska policja zaoszczędzi na benzynie- pomyślał z ironią, zamykając klapę bagażnika.

Zajączkowski obiecał, że jeżeli dostaną coś nowego, to Czachor będzie mógł im z tym pomóc. Aspirant jednak szczerze wątpił, że już w pierwszym tygodniu uda mu się wymigać od odwalania czarnej roboty. Co najwyżej wyślą go, aby zawiadomił rodzinę o czyjejś śmierci. To też zaliczyło się do czynności nielubianych przez policjantów. Ale jak dla niego mogło być. Zdarzało mu się już to robić. Oczywiście nie było w tym nic fajnego, na swój sposób ciekawego, ale też nie czuł przed tym większych oporów. Zresztą, mało co go ruszało. W zasadzie to chyba nic. Służąc w patrolu można naoglądać się wielu nieprzyjemnych rzeczy. Wypadki samochodowe, rozkładające się zwłoki, martwe noworodki. Wszystko to już widział. I nic. Czasami go to wręcz przerażało. Był jednak policjantem. Nawet jeżeli było mu kogoś żal, uważał że nie powinien tego okazywać. Miał być twardy i wykonywać swoją robotę.

Inni też dziwili się jego gruboskórności. Choć nikt mu nigdy o tym nie mówił, wiedział to doskonale. Może właśnie dlatego został przeniesiony do wydziału kryminalnego. Tutaj mógł w pełni wykorzystać swój „atut”.

Kursowanie między prokuraturą na Mickiewicza a komendą skończył chwilę przed siedemnastą. W międzyczasie zrobił sobie półgodzinną przerwę na obiad. Zważywszy na to, że do pracy miał dzisiaj dopiero na jedenastą, nie było wcale tak źle. Wjeżdżając na parking liczył, że będzie mógł już skończyć. No bo co niby miałby robić? Zresztą, reszta pewnie też wybierała się już do domu. Kiedy miał już wysiadać z samochodu, zadzwonił telefon.

-Młody, gdzie jesteś?- usłyszał w słuchawce głos Zajączkowskiego.

-Pod komendą. Właśnie skończyłem. Mógł...

-Słuchaj, mam coś dla ciebie. Jesteśmy z Agą na Białówny. Mamy pobitego dzieciaka. Przyjeżdżaj.

 

Na początek mogło być- uznał. Nie nastawiał się od razu na zabójstwa. Zresztą, z tego co się orientował, tym głównie zajmowała się wojewódzka. Miejskiej zostawały kradzieże, włamania, rozboje, pobicia. To, z czym do tej pory, stykał się przynajmniej po kilka razy dziennie.

Zaparkował na krawężniku. Ponieważ był już koniec października, na zewnątrz panował chłód. Do tego dzisiaj było wietrznie i deszczowo. Naciągnął kaptur na głowę i ruszył w kierunku błyskających lamp radiowozów.

-To nowy, przepuśćcie go- polecił jednemu z funkcjonariuszy Zajączkowski.

Czachor przecisnął się przez dosyć sporą już grupkę gapiów. Karetka była jeszcze na miejscu. Jeden z ratowników właśnie zamykał drzwi.

-Znalazł go jeden z mieszkańców- zaczął policjant. -Leżał tutaj w tej bramie. - Skierował światło latarki, na kiepsko oświetlone przejście. Już z daleko dało się dostrzec ślady krwi. -Lekarz nie miał wątpliwości, że to pobicie. Ktoś mu całkiem nieźle wpierdolił.

-Jacyś świadkowie? -Czachor próbował pokazać się z jak najlepszej strony.

-Facet, który wezwał pogotowie. A tak, to na razie nic.

-Wiemy co tutaj robił ten dzieciak?

-Gość twierdzi, że znał chłopaka z widzenia- odezwała się Agnieszka. -Mówił też, że jedna babka z tej kamienicy udziela korków z matmy.

Aspirant popatrzył pytająco na Zajączkowskiego.

-Jak myślisz, co powinniśmy teraz zrobić?- uśmiechnął się do młodszego kolegi.

-Myślę, że powinniśmy odwiedzić tę kobietę- odpowiedział pewnie. To było akurat oczywiste.

-Ok. Aga- zwrócił się do trzydziestoparoletniej funkcjonariuszki – pójdziesz z nim do tej laski, a ja pojadę do szpitala zobaczyć, co z chłopakiem i pogadać z jego rodzicami.

-Znamy w ogóle jego tożsamość? - zapytał aspirant.

-Nie- odparł przeciągle- ale mamy telefon z numerami jego rodziców. W szpitalu mieli ich powiadomić.

Pożegnali się i Zajączkowski odszedł w kierunku służbowej corolli. Czachor został sam z Łapińską. Policjantka budziła u niego sympatię. Była szczupła i wysoka, jak na kobietę. Miała delikatne rysy twarzy, na którą opadały sterczące spod zimowej czapki kosmyki jasnych blond włosów.

-Mieszkanie... - zajrzała do notatnika- dwadzieścia osiem. Chyba idziemy, co?

Przeszli obok dwóch techników, którzy fotografowali ślady krwi w miejscu, gdzie leżał chłopak.

-Ile on ma lat?- zagadnął, kiedy wchodzili na klatkę.

-Kto? Ten chłopak?

-Mhm.

-Nie wiem. Tak na oko piętnaście, może z szesnaście.

-Co obstawiacie?

-Jeszcze nic. Nie miał przy sobie portfela. Z tego co wiem, to kręcą się tutaj czasem różne dziwne typy.

Motyw rabunkowy? Wprawdzie nie miał jeszcze żadnego doświadczenia, ale już teraz coś mu w tym nie pasowało.

-Zabraliby portfel, a zostawili telefon?

-Może się bali, że ich namierzymy.

-Dresiarze? Nawet jeśli, to przecież mogli wywalić SIM-a.

-Jest jeszcze IMEI, kolego- uśmiechnęła się tryumfatorsko.

-Dresiarze?- popatrzył na nią z lekkim niedowierzaniem.

-Dobra, Artur, wyluzuj- zaśmiała się policjantka. -Tak sprawy nie rozwiążesz. Najpierw przydałoby się pogadać z tą kobietą- wskazała na drzwi, przy których się zatrzymali.

Aspirant kilkukrotnie wcisnął dzwonek. Dziewczyna przewróciła oczami.

-No co?

-Nic- westchnęła nieco teatralnie. -Nie przyszliśmy do bandy...

W tym momencie ktoś przekręcił zamek.

-Tak?

W drzwiach stała kobieta ubrana w luźną, przydużą koszulę i powycierane spodnie od dresu.

-Aspirant sztabowy Agnieszka Łapińska, mój kolega - aspirant Czachor- wskazała na Artura. -Komenda Miejska Policji w Białymstoku, wydział kryminalny.

Z kieszeni kurtki wyciągnęła legitymację, jednocześnie szturchając Czachora. No tak, przecież nie miał na sobie munduru- zaśmiał się w duchu.

-Coś się stało?- zaniepokoiła się kobieta.

-Możemy wejść?

Na twarzy lokatorki pojawił się strach przemieszany ze zdziwieniem. Norma. Czachor od samego początku przyzwyczaił się, że ludzie tak na nich reagują. Po części mieli w końcu rację.

-Tak, proszę- odparła słabym głosem, przepuszczając ich w drzwiach.

Znaleźli się w niewielkim, skromnie urządzonym salonie. Na regałach, pamiętających chyba jeszcze poprzednią epokę, stały zakurzone kryształy.

-Proszę siadać- gospodyni wskazała na poprzecieraną kanapę. -Coś do picia? Kawę, herbatę?

-Kawę – poprosiła Agnieszka.

-A pan?

-Dziękuję – uśmiechnął się grzecznie.

-Dobrze, proszę chwilkę zaczekać- powiedziała, wychodząc z pokoju.

-To tak można?- zapytał szeptem, kiedy kobieta zniknęła z ich pola widzenia.

-Co?- zdziwiła się Łapińska.

-No częstować się tak...

-Boże- zachichotała po cichu. -Pewnie, że tak. Skracasz dystans, rozluźniasz atmosferę i takie tam. Zresztą jak mam pracować jeszcze przez kilka godzin, to muszę wypić jakąś kawę.

Po około trzech minutach, kobieta wróciła z filiżanką, którą postawiła przed policjantką.

-Dziękuję.

-Czy coś się stało? - zapytała ponownie, siadając naprzeciwko funkcjonariuszy, w równie zużytym fotelu.

-Przed chwilą, w bramie pani kamienicy doszło do pobicia – zaczęła aspirantka.

-A no tak... Słyszałam syreny. Widziałam nawet przez okno karetkę, ale myślałam, że ktoś po prostu zasłabł.

-Mhm- pokiwała głową. - Proszę powiedzieć, pani udziela korepetycji, tak?

-Zgadza się- odparła powoli. - Z matematyki.

-Przychodzi do pani taki chłopak... ja wiem... może około piętnastoletni, jasne włosy, szczupły?

-Tak. Maciek Wysocki. Wyszedł ode mnie jakieś pół godziny temu... - spojrzała zaniepokojona na policjantów. Najwyraźniej skojarzyła.

Czachor wyciągnął notatnik.

-Będziemy mieli do pani kilka pytań – stwierdziła Agnieszka.

 

Gdyby nie rozwiódł się dwa lata po ślubie, miałby teraz pewnie syna w jego wieku. Może dobrze, że nie miał. Dzieciaki były dzisiaj niemożliwe. Wystarczyło popatrzeć chociażby na tego za szybą. Zaintubowali go. Wokół niego było pełno różnych kabli i przewodów. Na specjalnym uchwycie wisiało kilka kroplówek. Nie musiał rozmawiać z lekarzem, żeby zrozumieć, że z chłopakiem było źle. Bardzo źle. Ile on mógł mieć lat? Najwyżej z szesnaście. Na więcej nie wyglądał. Kurwa, co on musiał zrobić, że ktoś go tak załatwił?- zastanawiał się, tępo wpatrując się w szpitalne łóżko. Dzisiejszy świat był pojebany- stwierdził w końcu, odchodząc od szyby, oddzielającej go od sali.

Krążył w tę i z powrotem po korytarzu. Nie było jeszcze rodziców. Lekarz był zajęty. Miał ochotę zapalić. Nigdy nie lubił spraw, w których ofiarami były dzieci. Tym bardziej tych, gdzie mogły być one sprawcami. Nie zdziwiłby się, gdyby akurat w tym przypadku chodziło o jakieś szczeniackie porachunki.

-Z policji, tak? - zagaił lekarz, który wyszedł właśnie od chłopaka.

-Tak. Komisarz Zajączkowski, miejska – przedstawił się krótko.

-Wprowadziliśmy go w stan śpiączki farmakologicznej. Ma obrzęk mózgu. Narządy wydają się być na szczęście całe. Musimy czekać.

-Mógłby pan coś powiedzieć o tych obrażeniach?- zapytał rzeczowym tonem.

-Nie jestem medykiem sądowym, więc nie chciałbym się wypowiadać... Ale jeżeli pan pyta, to chłopak dostał czymś prawdopodobnie w głowę.

-Pięścią?

-Nie. Zdecydowanie nie- energicznie zaprzeczył. -Obstawiałbym... no nie wiem co... Na pewno coś twardego.

-Pobraliście krew na toksykologię?

-Oczywiście. Jak będzie coś wiadomo, damy znać.

-Super. Dzięki. - Zajączkowski wręczył lekarzowi swoją wizytówkę. - A rodzice?

-Dzwoniliśmy. Powinni się zaraz zjawić. Gdyby ktoś przyszedł, proszę powiedzieć, że jestem w pokoju lekarskim.

-Jasne.

Obrzęk mózgu. Dziecko. Miał ochotę w coś przypierdolić. Chociażby w te drewniane krzesełka, które odpadłyby zapewne z połową tej popękanej ściany. Usłyszał odgłos szpilek. Obrócił się. Dostrzegł w oddali, idącą szybkim, zdecydowanym krokiem, kobiecą postać. Matka.

Zatrzymała się tuż przy drzwiach od sali jej syna. Następnie spojrzała wyczekująco na komisarza.

-Dobry wieczór. Pani jest matką?

-Tak- odpowiedziała zdyszana.

-Komisarz Henryk Zajączkowski, wydział kryminalny Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku.

-Co z moim synem?- zapytała łamiącym się głosem.

Nie czekała nawet na odpowiedź. Zupełnie nie zwracając uwagi na policjanta, podeszła do szyby, za którą leżało jej dziecko.

Nie lubił takich momentów. Może trzeba było zostać z młodym i wysłać tutaj Agę... Dziewczyny chyba lepiej nadawały się do takich rozmów. Za późno.

-Boże!- wrzasnęła widząc w jakim stanie jest chłopak. -Co oni mu zrobili?! Jezu Święty! Maciek! Boże!

Zastanawiał się, czy jakakolwiek rozmowa ma teraz sens. Chyba nie.

-Mogę tam wejść?- zapytała, nieco ochłonąwszy.

Policjant wzruszył ramionami. Zdecydowanie się do tego nie nadawał. To nie było dla niego.

-Doktor czeka na panią w pokoju lekarskim.

-Boże! Co oni mu zrobili?! Co oni mu zrobili?! Bandyci!- rozhisteryzowana, pobiegła w głąb korytarza.

Zapowiada się trudna noc- westchnął w duchu Zajączkowski. Koniecznie musiał zapalić. Ruszył powoli w tę samą stronę, co zrozpaczona kobieta.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Adam T 17.12.2016
    Napisane lekko, zgrabnie, bez zbędnych dłużyzn; mam trochę uraz do takich tematów dzięki paradokumentom z komercyjnych telewizji, których szczerze nie trawię, ale Twój tekst broni się ludzką stroną bohaterów - policjantów. Czytając, widzę przede wszystkim ludzi, a nie pracoholiczne "cyborgi", język dialogów jest bliski "żywemu" i mógłby być jeszcze bliższy:) Drażnią mnie językowe kalki, którymi jesteśmy katowani w prasie, książkach i tv, one sprawiają, że mam wrażenie, iż wszystko pisze jedna i ta sama osoba. To wtedy nie jest "styl" tylko "copywriting". OK, dość gadania:) 5 i czekam na "dalej":)
  • Dziękuję serdecznie za miłe słowa. Opowiadanie jest już prawie skończone w całości, więc wkrótce powinny pojawić się kolejne części :)
  • detektyw prawdy 17.12.2016
    noi po i przed mysnikami stawiamy spacje.tyle lece lac
  • Wiem, miałem drobny problem z edytorem tekstowym. Trochę chyba zbyt surowa ocena, jak za same myślniki...
  • illibro 18.12.2016
    Michał Kułakowski Długie myślniki to ctrl oraz numeryczny minus ;-) Jeśli piszesz w wordzie
    oczywiście ;-)
  • illibro Dzięki ;)
  • KarolaKorman 18.12.2016
    ,,Zawsze go odczuwała, '' - tu raczej napisałabym; Zawsze to odczuwała, bo mowa o dziwnym zachowaniu mężczyzny
    ,,Czuł się jak zwykle.'' - powtórzenie ,,jak zwykle'' - nie wygląda to ładnie
    ,,patrząc na siedzących przed nią rodziców.'' - z dalszego ciągu opowiadania wynika, że był tylko jeden rodzic
    ,,sięgając za klamkę. '' - sięgając do klamki lub łapiąc za klamkę.

    ,,-A czemu nie masz dzisiaj...
    Na jego twarzy pojawił się ledwo widoczny grymas.
    -Przecież mó...- zaczął spokojnie, ponownie zerkając na zegarek.
    -A no tak- speszyła się nieco. - Poczekaj- podeszła do niego, trzymając w ręku papierową torebkę.
    Uśmiechnął się do niej.'' - tutaj jest wszystko niejasne :( Czego nie ma dzisiaj? Co jej mówił? I dlaczego się speszyła? - nie rozumiem tego fragmentu :(

    ,, Dwukrotnie, jak zresztą zawsze,'' - kolejny raz ,,jak zawsze''. Może zastąp go: za każdym razem, każdorazowo, rutynowo
    ,,-Proszę!- usłyszał, '' - Usłyszał
    ,,-Słucham?- łysiejący mężczyzna - Łysiejący
    ,, naczelnikiem- przedstawił się, - Przedstawię
    ,,- dopiero w tym momencie '' - Dopiero
    ,,- przedstawił'' - Przedstawił
    ,,- popatrzył po swoich'' - Popatrzył
    ,,- rozejrzał się '' - Rozejrzał
    ,,- pomyślał z ironią,'' - Pomyślał

    Wszystkie nie gębowe ( westchnął, powiedział, dodał) dużą literą

    ,,dzisiaj było wietrznie i deszczowo. '' - to mogłeś napisać wcześniej, ponieważ przy przenoszeniu dokumentów taka pogoda też nie jest wskazana

    Narracja jest trzecioosobowa i jak widzę nie opowiada tego nikt z bohaterów więc powinna być pozbawiona mowy potocznej. Narrator nie powinien używać zwrotów takich jak: ,, Miał ich w dupie.'', ,,Miał, kurwa, dosyć.'', ,,z nachlanymi gośćmi,'', ,,wymigać od odwalania czarnej roboty. '' - takich zwrotów jest multum w tym tekście. Mógłbyś tak prowadzić narrację, gdyby opowiadał to jakiś bohater, bo wówczas są to jego słowa.

    Historia jest ciekawa i przeczytałam z przyjemnością, zaglądnę do kolejnej części. Dziś nie oceniam, pozdrawiam :)
  • Dziękuję za poświęcenie czasu na tak wnikliwą analizę tekstu i zwrócenie mi uwagi na kilka aspektów (szczególnie na sposób zapisywania dialogów, bo co do tego miałem zawsze wątpliwości, a Ty mi je nieco rozjaśniłaś).
    Nie zgodzę się tylko odnośnie narracji. Owszem, narrator jest trzecioosobowy. Ja osobiście preferuję jednak styl, w którym narrator przedstawia punkt widzenia bohatera (narracja w 1 os. jakoś nigdy do mnie nie przemawiała). Zauważ, że np. w scenie "szpitalnej" wydarzenia opisane są z perspektywy komisarza Zajączkowskiego (chociaż mówi o nich narrator trzecioosobowy). Zabieg ten widziałem w wielu powieściach, opowiadaniach, a nie szukając daleko chociażby w "Lalce" Prusa.
  • KarolaKorman 18.12.2016
    Nie będę się z tobą kłócić, bo to Twoja twórczość i to Ty decydujesz, jak chcesz, żeby wyglądała. Mnie jednak uczono, by (pomijając pierwszoosobową) unikać takiego słownictwa.

    Zacytuję Wikipedię:

    ,,Kolokwializm, potocyzm[1] – wyraz, wyrażenie lub forma składni – stosowane wyłącznie w języku potocznym, zasadniczo tylko w mowie, w życiu codziennym, a jednocześnie w sytuacji, gdy nie ma wymogu dbałości o czystość literacką. Nagminne stosowanie kolokwializmów odbierane bywa jako niedbałe, czy wręcz prostackie traktowanie języka.

    Wynika stąd, że stosowanie kolokwializmu w innej niż potoczna formie wypowiedzi jest błędem językowym. Można go, co prawda, użyć w celu szczególnym, np. dla stylizacji środowiskowej czy ekspresji artystycznej, jednak nawet wtedy powód użycia kolokwializmu musi być dla odbiorcy łatwo rozpoznawalny.

    W literaturze pięknej używanie kolokwializmów ma miejsce niezbyt często, za to zawsze w sytuacjach jednoznacznych (aby autor nie został posądzony o brak warsztatu).

    Poeta Miron Białoszewski uczynił stosowanie kolokwializmów jedną z cech charakterystycznych swojej twórczości.

    Kolokwializmy są typowym elementem tekstów w takich rodzajach muzyki, jak punk czy rap oraz disco polo, a także ska.''

    Nie znam twórczości Białoszewskiego i nie wiem jaką narracją się posługiwał, może pisał swoje dzieła z własnego punktu widzenia.
  • Zgodzę się, że ciągłe prowadzenie narracji w taki sposób przy dłuższej formie (np. powieści) byłoby, mówiąc kolokwialnie, przegięciem. Aczkolwiek, tak jak mówiłem, czytałem kilka, kilkanaście tekstów, w których narracja była prowadzona właśnie w taki sposób i szczerze mówiąc tekst wtedy do mnie zdecydowanie bardziej przemawiał. Myślę, że w tej kwestii dużo zależny od samego autora i tego, jaki charakter chce nadać swojej pracy.
  • KarolaKorman 18.12.2016
    Dlatego napisałam wcześniej, że to musi być twoja decyzja, a ja jako czytelnik nie nam w tej kwestii nic do gadania :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania