Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Nie patrz w lustra
Mark był pewien, że jego Sue podzieli los dwóch poprzedniczek. Od dawna był cieniem siebie i wrakiem człowieka niezdolnym do jakiegokolwiek działania. Ten mail mógł jednak zmienić wszystko. Zerwał się z fotela tak nagle, że pozostali przerwali pracę i patrzyli za nim jak biegnie do wyjścia ledwo unikając zderzenia z szefem omal nie pozbawiając go kawy, którą niósł przed sobą.
- Dokąd Mark? - usłyszał za sobą.
- Wyjaśnię wszystko gdy wrócę.
Nie zwolnił ani trochę i po chwili wypadł z hukiem na klatkę schodową pokonując naraz po kilka stopni. Liczyło się tylko jedno - sprawdzić kolejny trop. Może tym razem okaże się prawdziwy.
Łysy niski mężczyzna cudem uniknąwszy polania kawą złapał równowagę i ruszył dostojnym krokiem do biurka, przed którym jeszcze kręcił się pusty fotel. Na biurku stała fotografia zrobiona gdzieś na tle Wielkiego Kanionu. Ładna blondyneczka o drobnych rysach twarzy i miłym uśmiechu obejmuje Marka a jej włosy rozwiewa wiatr. "Biedny chłopak" - pomyślał. Sue zaginęła w styczniu, miesiąc po Patrycji i Weronice. Wszystkie były blondynkami tuż przed trzydziestką. Każda z nich miała drobne rysy twarzy i miły uśmiech. Dwie już się odnalazły.. niestety. Sposób w jaki zginęły był okrutny, choć w obu przypadkach inny. Ze zdjęcia ukradkiem przeniósł wzrok na ekran. Mimo współczucia jakim darzył Marka od czasu zaginięcia Sue, postanowił, że musi z nim w końcu porozmawiać, bo pobłażanie nie może być bezgraniczne a w jego firmie każdy zabezpiecza stanowisko pracy nawet wychodząc na chwilę do toalety. Otwarty mail nie miał tytułu. Z miną złodziejaszka, próbującego uniknąć wpadki zaczął czytać:
Aleja Wierzbowa 667. Przyjedź proszę. Kocham. S.
Mark żyłował silnik niebieskiego Forda pickupa sunąc przez miasto w kierunku północnym, nie zważając ani na znaki ani na światła. Znów czuł, że jest człowiekiem z krwi i kości, choć bał się nadziei, która znów zaczęła się tlić w sercu. Apatia dławiąca w nim życie od czasu zamknięcia śledztwa ulotniła się pod wpływem adrenaliny, którą wtłoczył w jego żyły niepozorny mail. Aleja Wierzbowa była drogą wyjazdową z miasta i ciągnęła się jeszcze daleko poza nim. Mijał teraz kolejne wille i obserwował numery na płotach. Może ten mail nie znaczy nic, a może zaraz spotka swoją Sue. Na zewnątrz było chłodno, nawet jak na początek kwietnia, ale Mark czuł się cały rozpalony. Skronie pulsowały a ręce drżały na kierownicy. Przeczytał ostatni numer na płocie - 268 i spojrzał z niepokojem przed siebie. Aleja Wierzbowa ciągnęła się daleko na wprost, ale nie dostrzegł już żadnych zabudowań. Teraz wierzby opadały prawie na asfalt a na polach dookoła i przed nim pokazała się lekka mgła, która jednak szybko gęstniała w miarę oddalania od miasta. Zwolnił. Silnik mruczał niskim basem. Spoglądał uważnie na boki z nadzieją, że nie przeoczy najmniejszego szczegółu na poboczu. Coraz bardziej wracało do niego przeczucie, że mail był tylko okrutnym żartem. Mark nie pamiętał aby Aleja Wierzbowa miała aż tyle numerów. Jeździł tędy rzadko, ale dalej kojarzył już tylko pola. Telefon leżący na fotelu pasażera błysnął a na wyświetlaczu pojawiło się imię George. Mark nie miał ochoty ani czasu rozmawiać z szefem więc odrzucił połączenie. Coś zamajaczyło we mgle przed nim. Wdepnął hamulec z całej siły i zatrzymał się pół metra przed ogromną bramą z kutego metalu w kolorze czarnym. Osadzona była w kamiennym murze obrośniętym pnączem pod którym Mark, gdy już się uspokoił dostrzegł tabliczkę. Widać było 6. Wysiadł i podszedł do muru. Rozsunął pnącza i oczy znów zaświeciły nadzieją. Znajdował się przed posesją numer 667.
Furtka otworzyła się z trudem i z głośnym zgrzytem. Idąc przez ogród wysoko podnosił nogi ale nogawki jego spodni i tak były po chwili mokre od rosy. Ani jeden ptak, ani szum wiatru nie zakłócały prawie prawie idealnej ciszy panującej w zasnutym mgłą dziwnym ogrodzie. Jedynie ciche metaliczne szuranie od czasu do czasu przecinało powietrze. Słońce nie mogąc przebić się przez mgłę zamieniło się w rozmytą wielką plamę. Postanowił iść w kierunku odgłosu. Z gęstej mgły wyłoniły się pociemniałe, drewniane, mające najlepsze lata za sobą ściany budynku. Mark poczuł ich wyraźny zapach przypominający wizyty w skansenach. Ciągnęły się w głąb ogrodu i w górę ginąc w czeluściach mgły. Nad wielkimi drzwiami wisiały maszkarony z upiornymi uśmiechami na twarzach. Zastukał dwukrotnie ciężką metalową kołatką. Cisza. Odczekał jeszcze chwilę.
- Jest tu ktoś? Halo?.
Naparł mocno barkiem na drzwi ale nie ustąpiły. Postanowił ruszyć śladem tajemniczego szmeru. Idąc przez ogród potknął się o kamień z trudem odzyskując równowagę. Po krótkich oględzinach kamień okazał się być nagrobkiem. Kontynuując podróż przez niekończący się ogród Mark mijał kolejne groby, dochodząc w końcu do wniosku, że znajduje się na cmentarzu. Przed sobą zauważył jakiś ruch, który był jednocześnie źródłem dźwięku. Stary mężczyzna stojący przy dziwnej, drewnianej konstrukcji nie przerwał na widok Marka szlifowania metalowego trójkątnego ostrza. Do Marka dotarło, że konstrukcja jest niedokończoną gilotyną i przeszedł go dreszcz.
- Szukam żony. Dostałem informację, że może tu przebywać. - powiedział.
Mężczyzna wyprostował się. Jego lewe oko było szklane. Drugim patrzył na Marka bez słowa.
- Drobna blondynka, ładna. Ma na imię Sue. Nie widział Pan?
Staruszek odłożył osełkę i skinął na Marka po czym ruszył powłócząc nogą a Mark po chwili w ślad za nim. Boczne drzwi do budynku zgrzytnęły przeciągle. Przeszli pod pajęczynami, przed jakiś magazyn zawalony gratami i znaleźli się, jak sądził Mark w głównym pomieszczeniu - wysokim na dwie kondygnacje i otoczonym antresolą do której prowadziły kręte schody tuż przy jednej ze ścian. Do pomieszczenia wpadało niewiele światła przez zawieszone wysoko okna wypełnione kolorową mozaiką przypominającą witraże.
Rozejrzał się dokładniej i doszedł do wniosku, że okna były w istocie witrażami a pomieszczenie w którym się znajdował było kiedyś główną nawą kościoła. Starzec kiwnął na Marka i ruszył w stronę schodów. Stopnie skrzypiały grożąc przy każdym kroku zawaleniem, więc Mark mimo że nie był strachliwy trzymał się kurczowo poręczy, choć jej stan też nie wlewał otuchy w serce. Bardziej jednak dręczyło go pytanie co on tu w ogóle robi i co robi jego żona w takim miejscu o ile oczywiście staruch prowadzi go do niej. Idąc wąską antresolą zauważył na ścianie duży obraz. Przedstawiał smutną młodą dziewczynę w białej todze zakrwawionej od dołu. Dziewczyna klęczała a jej szkliste oczy patrzyły w dal. Dłońmi podtrzymywała podbrzusze i wychodzące z niego wnętrzności. Mark poczuł mdłości i wykrzywił usta.
- Dziwny obraz - mruknął cicho, jakby bardziej do siebie niż do starca. Ten jednak dysponował słuchem o wiele lepszym niż wzrok.
- Wielebny jest miłośnikiem sztuki i ekscentrycznym dziwakiem. Ale to dobry człowiek.
Kolejna duża rama wisząca za obrazem zakryta była kocem. Mark chwycił za róg na co starzec zareagował z zadziwiającym refleksem.
- Proszę tego nie ruszać!
Gwałtowna reakcja staruszka zaskoczyła i trochę wystraszyła Marka.
- Wszystkie lustra w posiadłości są zakryte na prośbę Wielebnego. Bardzo zależy mu aby uszanować jego wolę i pod żadnym pozorem nie przeglądać się w nich.
Mark tylko wzruszył ramionami. Na antresoli po przeciwnej stronie kościoła zauważył kolejny obraz, lecz w półmroku i z tej odległości dostrzegał zaledwie ogólny zarys. Dziewczyna w białej todze z włosami w kolorze blond wisiała na szubienicy. Ruszył dalej za starcem w drogę do swojej Sue i tylko to się liczyło. Zamierzał zabrać ją natychmiast z tego dziwacznego miejsca niezależnie czy właściciel był sympatycznym ekscentrykiem czy szalonym świrem. Miał tylko nadzieję, że Sue jest cała i zdrowa. Wyobraził sobie przez ułamek sekundy, że leży na podłodze poćwiartowana a staruch otwiera drzwi przed Markiem i śmieje się upiornie. Czuł, że serce wyskoczy mu przez gardło, gdy zatrzymali się przed drzwiami i starzec wygrzebawszy duży klucz z kieszeni wsunął go do zamka.
- To tutaj.
Pokoik był niewielki i ciemny. Sue klęczała na podłodze i się modliła. Na widok gościa przerwała modlitwę i uśmiechnęła szeroko. Nie była to jednak eksplozja uczuć, do jakiej Mark był przyzwyczajony i jakiej się spodziewał.
- Mark. To naprawdę ty..
Podeszła i objęła męża. Kamień spadł Markowi z serca. Sue była cała i w dobrej formie. Miała na sobie czystą sukienkę, a rozpuszczone i starannie uczesane włosy pachniały jeszcze kąpielą. Zastanawiał się co mogła przejść i czy to mogło mieć wpływ na jej stan psychiczny.
- Naprawdę przyjechałeś.
Nie posiadał się ze szczęścia. Myśli i emocje kotłowały się w głowie. Chciał ją natychmiast zabrać stąd do domu ale jednocześnie miał tyle pytań, że nie wystarczyłoby popołudnia. Ważne, że tu była a niemożliwe stało się faktem. Przytulał żonę mocno chłonąc ciepło jej ciała i zapach włosów. Choć mógłby tak stać tuląc ją w nieskończoność chciał opuścić to miejsce tak szybko jak to tylko możliwe.
- Zabiorę cię do domu Sue. W drodze mi wszystko opowiesz.
- Usiądź - poprosiła i siadła pierwsza na ascetycznym łóżku. On obok.
Trochę posmutniała. W jej oczach Mark zauważył coś jeszcze. Ten kolor - taki brązowy. Zapamiętał jej oczy jako bardziej piwne, ale może to przez półmrok tego pomieszczenia. Bardziej niepokoiło go opanowanie żony. Zawsze była żywiołowa. Śmiała się, płakała, histeryzowała lub zataczała ze śmiechu. Ale rzadko była spokojna. Mark zastanawiał się, czy Sue nie jest po narkotykach. Poczuł niepokój i potrzeba opuszczenia tego miejsca jeszcze bardziej się nasiliła. Sue gładziła jego dłoń.
- Pojedziemy kochanie, ale musimy zaczekać na Wielebnego. Nie mogę tak po prostu wyjechać bez pożegnania. Wielebny pojechał po sukienkę dla mnie. Jutro założę ją na siebie.
- Jakie jutro? Sue! Zabieram cię stąd teraz. - Mark chwycił delikatnie, ale pewnie żonę za ramiona. - Nie podoba mi się to miejsce i myślę i wyjdziemy stąd teraz. Zadzwonimy do Wielebnego z domu i wspólnie mu podziękujemy.
Wziął ją za rękę i ruszył ale Sue stawiała opór.
- Mark! Przestań. To boli.. Nie wyjadę bez pożegnania. Wielebny to najwspanialszy człowiek jakiego spotkałam. Nie mogłabym.
- Niech ci będzie, choć nie wiem co tu jest grane. Zaczekajmy na dole. Źle się tutaj czuję.
Sue ustąpiła. Staruszek zostawił ich samych i wrócił do prac na dole. Mark idąc antresolą nie oparł się zwykłej ciekawości i podwinął koc osłaniający lustro. Sue przez chwilę błysnęło jej odbicie.
- Nie! - usłyszał wrzask Sue. - Co ty zrobiłeś!?
Wystraszony natychmiast opuścił koc i zajął się Sue.
- Co ty zrobiłeś Mark!? Nie patrz w lustra! Nie wolno ci! Obiecaj, że tego nie zrobisz.
- Spokojnie. Nawet nie zdążyłem się zobaczyć. Wszystko dobrze?
Sue cała się trzęsła. Głaskał ją i patrzył w jej piwne oczy.
- Nie wiem Mark. Nie wiem. Zabierz mnie stąd. Boję się tego miejsca.
Na zewnątrz mgła przesłaniała niemal wszystko. Ledwo widzieli grunt pod nogami. Mark chwycił Sue za rękę i szedł pierwszy. Starał się mieć ścianę budynku w zasięgu wzroku. Gdzieś przed sobą słyszeli ciche szuranie, ale inne niż poprzednio. Mark nie miał wątpliwości, że poradzi sobie w razie czego z kulawym staruszkiem, wolał jednak na niego nie wpaść. Wydostanie się z ogrodu inną trasą niż przyszedł wydało mu się bardziej ryzykowne. Posuwali się powoli trzymając ściany kościoła. Nagle Mark potknął się o pryzmę ziemi i upadłby, gdyby nie złapał mocno linki piorunochronu tkwiącej w ścianie. Znów coś szurnęło i szpadel rzucił na pryzmę nową porcję ziemi. Z mgły wyłonił się starzec. Sue wtuliła się mocniej w męża. Za pryzmą zauważyli prostokątny dół, który nie mógł być niczym innym niż grobem. Nie był duży i wymiarami mógł pasować do niewielkiej kobiety.
- Zabierz ją stąd przyjacielu. - powiedział starzec. - Uciekajcie!
W samochodzie Mark wypuścił z ulgą powietrze z płuc. Aleją Wierzbową jechali szybko, ale już w mieście oboje poczuli, że są bezpieczni. Zatrzymali się z motelu, gdyż Sue nie była pewna, czy zdradziła Wielebnemu gdzie mieszkają. Zresztą mógł to wiedzieć już dużo wcześniej.
- To naprawdę ty wysłałaś maila.
- Wielebny mi pozwolił. Chciał, żebyś był na moim pożegnaniu.
Wtuliła się w ramię Marka i rozpłakała.
- Dziękuję, że przyjechałeś. Nie masz pojęcia kim oni są.
Leżeli obok siebie na niewygodnym motelowym łóżku. Teraz jego blondyneczka była sobą. Zniknęła gdzieś obojętność wyparta przez huśtawkę płaczu i śmiechu.
- Wezmę kąpiel i zaraz ci wszystko opowiem.
Mark bardzo chciał wysłuchać opowieści Sue, ale ciężkie jak ołów powieki w końcu się zamknęły i zapadł w twardy sen. Sue wyszła z łazienki i obudziła męża.
- Mark.. Mark.. Tak chcesz spać? Idź, ogarnij się trochę. Czekam na ciebie.
Coś zaniepokoiło Marka w wyglądzie Sue, ale zaspany nie przejął się tym za bardzo i chwiejnym krokiem ruszył do łazienki. Przetarł zaparowane lustro i zgolił trzydniowy zarost. Gdy wrócił przepasany ręcznikiem do pokoju Sue nie była sama.
- To Wielebny kochanie.
- Miło mi w końcu poznać. - Niski łysy mężczyzna o twarzy błazna wyciągnął rękę. - Sue bardzo zależało, żeby był pan na Pożegnaniu.. Właśnie. Mam już dla ciebie sukienkę na jutro Sue. Jest biała jak sobie życzyłaś.
Krzesła w nawie głównej kościoła ustawione były w półokręgu w jednym rzędzie i wszystkie były zajęte. Tajemniczy goście siedzieli nieruchomo a na twarzach mieli wyglądające komicznie a zarazem potwornie maski weneckie. Musiała być noc, bo przez kolorowe witraże nie wpadało ani trochę światła, a wnętrze rozświetlały jedynie liczne pochodnie. Na poręczy antresoli przysiadło spore stado kruków. Część główna, gdzie w kościele bywa ołtarz oddzielona była czerwonymi kurtynami. W środku okręgu stało pojedyncze krzesło a przy bocznej nawie stała trumna w której kulawy starzec z jednym okiem i czerwonym kapturem na głowie układał czerwoną poduszkę. Obok trumny stały wiązanki czerwonych róż - ulubionych kwiatów Sue, która właśnie weszła do sali prowadzona za rękę przez Wielebnego. Była pogodna i spokojna a długie proste włosy opadały na ramiona białej togi. Goście przywitali wchodzących stonowanymi oklaskami.
- To twój wielki dzień Sue. Jesteś gotowa opuścić nas dzisiaj?
- Tak Wielebny. - pocałowała go w dłoń z pierścieniem na palcu serdecznym. - Wiedziałam, że ten dzień musi kiedyś nadejść.
Wielebny pomógł Sue usiąść na krześle. Zapadła cisza. Starzec dokuśtykał trzymając w dłonie wielkie nożyce krawieckie. Ułożył włosy Sue na plecach i wprawnymi cięciami skrócił je powyżej karku odsłaniając długą i smukłą szyję dziewczyny. Sue poczuła gęsią skórkę. Czuła się podekscytowana ceremonią.
- Mam nadzieję, że się nie boisz moje dziecko.
- Nie Wielebny. Nie mogę się doczekać.
Starzec pociągnął za liny rozsuwające kurtyny i oczom zamaskowanych widzów ukazała się gilotyna. Ukośne ostrze było podciągnięte do samej góry. Starzec wziął metalowe wiadro stawiając je pod suwnicą. Sue położyła się na wznak twarzą do ziemi kładąc głowę na wcięciu w drewnianej belce. Staruch założył górną belkę i zabezpieczył zamkami, następnie przypiął ręce i nogi Sue skórzanymi pasami.
- Czy masz jakieś życzenie Sue? Chciałabyś może zobaczyć jak wyglądasz?
- Pozwoli mi Pan spojrzeć w lustro.. ?
- Dziś ci wolno kochanie.
Sue uniosła głowę jak tylko mogła, by w lustrze z rzeźbioną ramą ujrzeć twarz. Na delikatnych ustach pojawił się lekki grymas przypominający niepewny uśmiech. Krótkie blond włosy przedzielone równo na czole opadały do wysokości uszu. Z każdą chwilą brązowe oczy jaśniały a iskrę ekscytacji zastępował w nich smutek. Uśmiech na twarzy przerodził się w grymas strachu, a całkiem piwne już oczy szeroko otwarte patrzyły wciąż w lustro z niedowierzaniem. Naprężyła mięśnie rąk i nóg, ale zapięte ciasno pasy nie ustępowały ani na centymetr. Mięśnie na zmianę napinały się i rozluźniały, ale walka z maszyną była bezcelowa. Po policzku Sue spłynęła łza.
- Nie chcę. - wyszeptała. - Mark. Zabierz mnie stąd. Zabierz mnie.. słyszysz?!.
Postacie naprzeciw siedziały w milczeniu i w bezruchu. Mark też był na widowni i Sue czuła to od samego początku. Gdy jedna z zamaskowanych postaci wstała, Sue poczuła że to on. Przyklęknął przy jej głowie głaskając włosy. Kruki z antresoli przyglądały się upiornie. Sue jednak odczuła ulgę. Mark zawsze znał wyjście z każdej sytuacji. Nie wiedziała jak, ale czuła, że coś wymyśli. Obok panicznego lęku pojawiła się iskierka nadziei.
- Jestem kochanie.
- Zrób coś Mark. Słyszysz?
- Zaufaj mi. Zabiorę cię do domu. Wszystko będzie dobrze kochanie.
- Mark. Wypuszczą mnie? Powiedz im, że nie chcę! Błagam. Powiedz im to!
Mark w milczeniu głaskał jej włosy i policzek. Sue drżała, ale nie była sama. Mark zabierze ją do domu. Nigdy, ale to nigdy nie pozwoliłby jej skrzywdzić. Nikomu. Zdjął maskę i uśmiechnął się do niej. Miał spokojną twarz i łagodnie głaskał jej włosy. Sue podniosła z wysiłkiem głowę i spojrzała w jego brązowe oczy..
Na dzwonnicy odezwały się złowróżbne dzwony. Zakapturzony staruch powłócząc nogą dokuśtykał do dźwigni. Ostatnim dźwiękiem jaki słyszała był szmer opadającego ostrza. Nie słyszała już brzęku wiadra ani skrzeczenia kruków, które teraz latały chaotycznie pod dachem. Mięśnie szybko kurczyły się i rozluźniały w spazmach śmierci. Na chudych ramionach wyszły żyły. Korpus unosił się w górę na ile pozwalały przywiązane pasami kończyny a z szyi sikała krew. Nagle ciało opadło bezwładnie. Ucichły również dzwony.
Mark jechał powoli Aleją Wierzbową. Nie było mgły a noc rozświetlały gwiazdy i księżyc. Spojrzał w lusterko wsteczne by zobaczyć leżącą po środku z tyłu podłużną sosnową skrzynię.
- Zabieram cię stąd kochanie. Jedziemy do domu.
Komentarze (24)
Z minusów - w czytaniu przeszkadza kulejąca interpunkcja. Brak całego stada przecinków, wielkropki z dwoma kropkami... trochę to daje po oczach.
Ale ogólnie - historia na duży plus. Mimo że temat jest nieco ograny, to upchanie historii z niezaburzonymi proporcjami w niewielkim opku - dla mnie jest sztuką.
Niektórzy się tu męczą latami, aby do tego punktu dojść.
Minusy wskazała C Tjeri.
Strona techniczna utworu psuje odbiór i warto byłoby pochylić się nad interpunkcją, np.: - Nie chcę. - wyszeptała. [bez kropki po chcę]
Z każdą chwilą brązowe oczy jaśniały a iskrę ekscytacji zastępował w nich smutek. [przecinek przed a]. Takich błędów interpunkcyjnych jest sporo.
Zawsze stawiamy przecinek przed: który, że, bo, ponieważ, choć, chociaż, dlatego, dlaczego, lecz, jednak...
Zawsze separujemy przecinkiem, tzw. imiesłowowy równoważnik zdania, czyli:
Sue położyła się na wznak twarzą do ziemi kładąc głowę na wcięciu w drewnianej belce. [przecinek po ziemi]
Dużo powtórzeń, szczególnie nadużyłeś imion Sue i Mark.
- ...a całkiem piwne już oczy szeroko otwarte patrzyły wciąż w lustro z niedowierzaniem. - czy oczy przechodziły transformację i wcześniej były mniej piwne? Rozumiem zamysł, ale opis jest mocno niefortunny, a i szyk wyrazów w zdaniu prosi się o naprawę. -
Autorze, pomysł na pisanie jest, teraz popracuj nad warsztatem :)
Resztą niech zajmą się mądrzejsi ode mnie, hi, hi
Ps: kolor oczu ma duże znaczenie i nie jest niezmienny.
Pozdrox
Ogarnęła mnie refleksja, że może być odwrotnie. Człowiek będzie egzystował w przestrzeni sacrum, ale to co śmiertelne oddane zostanie przestrzeni profanum. Człowiek buja się między świętością a racjonalnością (celowo jest tu ukryte założenie, że świętość nie jest racjonalna), ale świętość tutaj absolutnie nie jest pozytywna, to kompletna zagłada umysłu. Jak w Katedrze Tomka Bagińskiego.
I gilotyna. Dlaczego akurat gilotyna?! Ponieważ człowiek traci głowę w tym gabinecie luster. Piękna dowcipna i przewrotna metafora. Tekst ma więc ariostyczny uśmiech w tym wszystkim i dlatego fraza "sikała krew" jest jak najbardziej uzasadniona, to daje smaczku "tarantinowego" opowiadaniu.
"Każda z nich miała drobne rysy twarzy i miły uśmiech". - to troszkę nie bardzo, bo wygląda jakby miała rysy na twarzy zrobione na przykład nożem. Rysy twarzy mogą być symetryczne (lub nie), foremne, nieforemne, ale drobne to chyba nie:)
Ładnie napisane. Klimatyczne. Wielokropki to trzy kropki, nie dwie (w dwóch miejscach chyba).
W wypadku tego opowiadania słaba interpunkcja absurdalnie przemawia na twoją korzyść, bo gdybyś pisał dużo to interpunkcja byłaby lepsza, a znowu samo opowiadanie nie jest takie jakbyś pisał mało... Czyli tak jak napisał puszczyk - jeśli dopiero startujesz to masz dobry pułap.
Niekiedy nie czułem się do końca przekonany dialogami, może mogłyby być trochę lepsze w tej przestrzeni, którą wykreowałeś.
Główna bohaterka nazywa się Sue, ale dlaczego dwie inne dziewczyny nazywały się zatem Patrycja i Weronika? Ale może to były Polki i się czepiam?
Wrażenie ogólne jest takie, że było to fajne opowiadanie do poczytania, fajnie się czytało, była nutka tajemnicy z lustrami, no i oczywiście romantyczne zakończenie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania