Nie wiadomo jaki cud

Piotr był rolnikiem na sporym gospodarstwie i wiodło mu się nieźle. Z całego dobytku najbardziej lubił konie. Co rano pierwsze kroki kierował do stajni. Tam poił, karmił i czyścił swoją parę siwków i dopiero później zaczynał inne prace.

Przed tym jednak… wypijał kielicha. Zrobiłby to już wcześniej, ale bał się koni, które drażnił zapach alkoholu. Były wtedy niespokojne, nie pozwalały blisko podejść i kopały. Gospodarz nie chciał się kopać z końmi i swojego pierwszego wypijał dopiero po wyjściu ze stajni. Żona na to nie reagowała, bo uważała, że „jeden chłopu nie zaszkodzi”.

Gdy pracował przy domu, poranny kieliszek przeważnie wystarczał mu na cały dzień. Dopiero wieczorem wypijał jedno piwko „do telewizji”.

Inaczej było w dni, gdy wyjeżdżał do pracy na polu. Było ono dość daleko od domu, a mógł tam jechać boczną drogą lub szosą. Boczna droga była krótsza i bardziej nadawała się dla konnego zaprzęgu, ale szosa miała jeden niezaprzeczalny plus - był przy niej sklep z alkoholem. Dlatego Piotr zawsze jeździł na pole boczną drogą, a wracał szosą.

Przy sklepie stawał, żeby - jak mawiał - dać odetchnąć koniom. Konie odpoczywały, a woźnica tymczasem raczył się piwem. Przeważnie było to tylko jedno piwo.

Bywały jednak dni, gdy gwiazdy stały w takiej konfiguracji, że powodowały u Piotra wielkie pragnienie. Wtedy postój przed sklepem był dużo dłuższy, a potem jego zaprzęg jechał już dalej na automatycznym pilocie. Spity woźnica z trudem wdrapywał się na wóz i, wybełkotawszy „wio!”, zasypiał. Konie ruszały i wolniutko człapały do domu. Tam zatrzymywały się przed stajnią i czekały, aż je ktoś wyprzęgnie.

Robiła to przeważnie żona. Obrządzała konie, a męża zostawiała śpiącego na wozie.

Piotr przesypiał tak do nocy, a po przebudzeniu ruszał do domu, którego drzwi zastawał zamknięte. Gdy zaczynał w nie łomotać, wtedy w oknie nad nimi ukazywała się żona i rozpoczynała się scena balkonowa niczym z „Romea i Julii”, ale w mieszanej polsko-ukraińskiej mowie.

– Otwieraj! – wołał Piotr.

– Trastia tebe morduwała!* – odpowiadała z okna żona i zaczynała litanię wyzwisk i żalów.

– Otwieraj cholero! – krzyczał mąż i kopał w drzwi.

Żona strzelała z góry długimi seriami epitetów, a Piotr z dołu uparcie powtarzał swoje „otwieraj!”. Taki nierówny dialog trwał wiele minut, aż w końcu drzwi się otwierały i Piotr wtaczał się do środka.

Myliłby się ten, kto oczekiwałby wtedy odgłosów tłuczonych talerzy czy krzyków bitej żony. Nic takiego nie było. Po chwili światło gasło, w domu zapadała błoga cisza, a w tejże ciszy zachodziła jakaś przemiana. Była ona tajemnicą obojga małżonków, bo następnego ranka w dobrych humorach ruszali do swoich porannych zajęć. Zajęcia te dla Piotra kończyły się oczywiście wypiciem pierwszego kielicha.

Czas płynął i Piotr pił coraz więcej. Nie wystarczał mu już poranny kieliszek i wieczorne piwo. Zaczął w tajemnicy przed żoną kupować wódkę i chować ją w stodole. Zaglądał tam kilka razy dziennie i zdrowo pociągał „z gwinta”. Również postoje pod sklepem były coraz dłuższe. Sceny balkonowe były coraz częstsze i nie kończyły się już happy endem.

Rodzina zrozumiała, że Piotr wpadł w nałóg i każdy jej członek próbował na swój sposób z nim walczyć. Córka uważała, że z pijakiem nie ma co gadać i chodziła wiecznie obrażona. Syn próbował prośbami skłonić ojca do rzucenia nałogu, natomiast żona płakała i groziła, że pójdzie od niego, gdzie ją oczy poniosą.

Cała wieś jej współczuła i zgodnie orzekła, że pomóc może tylko Bóg. Nie było jednak jasne, jaką drogą należy się do Boga zwrócić, bo wieś i Piotrowa rodzina była dwuwyznaniowa.

Żona była prawosławna i wolałaby drogę przez cerkiew. Jednakże Piotr był katolikiem i nie było jasne, czy można się za niego modlić w cerkwi. Na pewno można byłoby to robić w kościele, ale czy mogłaby to robić prawosławna?

Zdesperowana kobieta postanowiła skorzystać z obu możliwości. Najpierw poszła do popa. Ten wysłuchał jej i powiedział, że Bóg jest miłosierny i na pewno nie odmówi łaski - nawet innowiercy. Ucałowała więc kapłańską dłoń, poprosiła o modlitwę i wręczyła sowity datek.

Następnie pobiegła do katolickiego księdza. Ten też wysłuchał jej z powagą i powiedział, że Bóg jest miłosierny i na pewno nie odmówi łaski grzesznikowi - nawet, jeśli prosi o nią niekatolik. Uszczęśliwiona tym kobieta zapłaciła zaraz za trzy msze.

Niestety ani modły, ani prośby syna, ani fochy córki nie pomagały i wszyscy stracili już nadzieję na wyciągnięcie Piotra z nałogu.

Aż nadszedł dzień, w którym wszystko się zmieniło.

Tamtego ranka Piotr obrządził konie, a potem cichaczem poszedł do domu na jednego. Nalał wódki do szklanki i już miał ją wypić, gdy przypadkiem spojrzał w lustro. Zobaczył w nim nieogolonego faceta z podkrążonymi oczami i ze szklanką w dłoni. Był to widok, jaki znał od dawna, ale tamtego dnia wydał mu się on jakiś wyjątkowo straszny i odpychający. Stał przed lustrem dłuższą chwilę, a potem wylał wódkę do zlewu. Coś w nim pękło i od wtedy nie wypił już ani kropli.

Wszyscy zgodnie uznali to za cud, ale nie byli zgodni co do tego, czyich modłów Bóg wysłuchał.

Piotrowa żona wierzyła, że to ona wymodliła cud w cerkwi. Jednak na wszelki wypadek pobiegła czym prędzej do świątyń obu obrządków, aby finansowo odwdzięczyć się za tę łaskę niebios. Przyrzekła też, że zaraz po wykopkach ziemniaków pójdzie na dziękczynną pielgrzymkę na Górę Grabarkę i Jasną Górę.

Radość trwała krótko, bo Piotr dostał zawału. Lekarze mówili, że jego organizm, nawykły od lat do alkoholu, upomniał się o swoje. Na szczęście zawał nie był ciężki i pacjent dość szybko z niego wyszedł.

Niedługo potem miało być wesele córki i rodzina bała się, że ojciec panny młodej nie wytrzyma i wypije. Postanowiono nie zostawiać Piotra w czasie wesela ani na chwilę bez nadzoru i nawet siłą odebrać mu ewentualnego kielicha. Roli tej podjął się syn i jeden z kuzynów.

Nadzór okazał się niepotrzebny, bo Piotr nawet nie umoczył ust w lampce powitalnego szampana. Nadzorcy mimo to nie spuszczali go z oka. Odpędzali wszystkich chcących wypić ze świeżo upieczonym teściem, a w skrajnych przypadkach sami z nimi pili. W wyniku tej trudnej służby, pod koniec wesela obaj zasnęli przy stołach.

Od tamtego „cudu” życie Piotra biegło jak dawniej, tylko bez alkoholu. Jak dawniej zaczynał dzień od przywitania z końmi i jeździł na pole boczną drogą, a wracał szosą. Jeździł tak z przyzwyczajenia i nawet konie z początku same zatrzymywały się przed sklepem. Woźnica jednak nie pozwalał na postój i z czasem konie odwykły.

Co złośliwsi sąsiedzi z początku nasłuchiwali, czy którejś nocy nie usłyszą znowu „sceny balkonowej”, ale i oni stracili w końcu nadzieję.

Wszystko szło jak powinno, ale dawny nałóg zostawił dziwny ślad na Piotrowej psychice. Ilekroć widział jakąś cenę, lub płacił za coś, to zawsze przeliczał, ile butelek wódki lub piwa mógłby za to kupić.

 

*Trastia tebe morduwała – rusiński zwrot odpowiadający polskiemu „żeby cię cholera wzięła”.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Szudracz 03.09.2017
    Miał szczęście Piotr zbliżając się po pijaku do koni. Słyszałam taką historię, że jednego pijanego gospodarza, kopnął koń w głowę i z czaszki niewiele zostało. Przypuszczam, że opowiadanie zaczerpnięte z życia. Pozdrawiam
  • Marian 04.09.2017
    Dziękuję za wizytę i komentarz. Opowiadanko na bazie kilku prawdziwych wydarzeń.
    Pozdrawiam.
  • maga 04.09.2017
    Ciekawy tekst i bardzo pouczający. Czytało sie bardzo przyjemnie. Alkohol to nie zabawka Temat alkoholu jest zbyt mało rozpropagowany. Owszem, jest dużo o alkoholikach, ale za mało o alkoholizmie.
    Ciekawe jest to o koniach. Większość tych zwierząt jest uczulona na alkohol? W filmie pt. "Mis" to konie były podpijane.
    Pozdrawiam 5:)
  • Marian 04.09.2017
    Dziękuję Ci za wizytę i komentarz. Generalnie to konie nie piją i nie lubią zapachu alkoholu, ale, podobno, niektórym pasuje piwo. Ja takiego nie spotkałem.
    Pozdrawiam.
  • Nerd 18.09.2017
    "Były wtedy niespokojne, nie pozwalały blisko podejść i kopały. Gospodarz nie chciał się kopać z końmi i swojego pierwszego wypijał dopiero po wyjściu ze stajni".

    Nie używa się tak blisko jednego słowa- kopać. Sam się tego teraz uczę i dlatego zwróciłem na to uwagę :) Opowiadanko super. Doskonale przedstawiony żywot alkoholika. 5.
  • Marian 19.09.2017
    Dziękuję Ci za wizytę i komentarz.
    Wszyscy tu uczymy się pisać. Dziękuję za zwrócenie uwagi.
    Cieszę się, że opowiadanko się podobało.
    Pozdrawiam.
  • Pasja 23.09.2017
    No cuda się zdarzają. Zwłaszcza te opłacone modlitwy, tylko jest jeden szczegół... który to Bóg wysłuchał modlitwy. Ale też na tym wszyscy ucierpieli, koń musiał zmienić nawyki, żona nie kłóciła się i sąsiedzi nie mieli o czym mówić. A i psychika Piotra została skrzywiona, bo został buchalterem. Pozdrawiam serdecznie 5)
  • Marian 23.09.2017
    Dziękuję Ci za odwiedziny i komentarz. No popatrz, do czego może doprowadzić abstynencja?
  • MarBe 08.10.2017
    Będąc na wakacjach sam byłem świadkiem, jak konie zostały spłoszone przez wyjątkowo głośny szybki motocykl, kiedy gospodarz robił zakupy w przydrożnym sklepie, pognały z wozem i na nic nie przydał się hamulec. Kilka godzin gdzieś przebywały i po uspokojeniu same wróciły do stajni. Pozdrawiam 5:)
  • Marian 10.10.2017
    Dziękuję Ci za przeczytanie i komentarz. Jak widać, wielu ma jakieś przeżycia związane z końmi.:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania