Nieczysta Łazienka

********************************

Nigdy nie myślałem o duchach czy sprawach nadprzyrodzonych, dopóki 15 lat temu nie spotkałem człowieka, który twierdził, że potrafi nawiązać kontakt z tamtym światem. Pojechałem do jego domu aby wziąć udział w sesji. Pan Łakomski, bo tak się nazywał, posadził mnie i siebie za stołem, na którym widniały jakieś nieznane mi rysunki, znaki i symbole. Zapadła komplenta cisza. Nie było słychać nawet naszych oddechów. Pan Krzysztof skoncentrował się w sobie, skupił się na dziwnych znakach i zaczął mówić. Wszystko co powiedział wprawiło mnie w osłupienie, bo były to dla mnie sprawy dziwne i niejasne. Opowiadał, że każdy człowiek ma w sobie energię, która w zależności od jej natężenia przyciąga lub odpycha duchy i demony z tamtego świata. Dla mnie było to dziwne, bo w tych sprawach wykazywałem raczej daleko idący sceptycyzm, który nie był nieskończony. Coś tam jednak we mnie tkwiło, bo w małej części wierzyłem w istnienie duchów. Gdy koncentracja Pana Łakomskiego sięgnęła zenitu, wpadł w jakiś dziwny trans, a źrenice jego oczu zniknęły ukazując tylko białkówki. Wtedy zaczął mówić o duchach nas otaczających. Mówił, że wokoło nas, w większości, krążą tylko te złe duchy, które dążą do tego, aby zrobić nam krzywdę. Pomiędzy nimi są też duchy naszych przodków, które próbują nas strzec i chronić. Ale jest ich zdecydowanie mniej i są słabsze od złych demonów. Oczywistym jest, że te jego dewagacje wprowadziły mnie raczej w wesoły nastrój, ponieważ obudził się mój sceptyzyzm , który nie pozwalał mi pozbyć się racjonalnego myślenia. Pan Łakomski kontynuował swój nawiedzony wywód, tłumacząc mi, że każdy człowiek ma w sobie energię, która pozwala lub nie zbliżyć się duchom do nas. Twierdził, że ludzie, którzy mają poniżej 90 stopni tej energii boją się duchów i wręcz je do siebie przyciągają. Osobnicy z energią od 90 do 120 są dobrym medium – przyciągają do siebie duchy, ale potrafią sobie z nimi radzić. W pewnym momencie poruszył się gwałtownie i powiedział bardzo zdziwiony, że jestem bardzo rzadko spotykaną osobą, bo mam 180 stopni tej jakiejś tam energii. Stwierdzenie to wywołało uśmiech na mojej twarzy, ale on mówił dalej. Ludzie z taką energią nie boją się żadnych duchów ani demonów, a wręcz trudno jest duchom zbliżyć się do tych osób, a demony nawet ich się boją. Wtedy mina mi trochę zrzedła, bo przez głowę przewinęły się wszystkie wspomnienia dotyczące mojego kontaktu z duchami. Przypomniałem sobie gdy na początku podstawówki bawiliśmy się z kumplami w Klossa i pisaliśmy różne szyfry na karteczkach i ukrywaliśmy je w różnych, trudno dostępnych miejscach. Moi kumple nigdy nie odkryli moich szyfrów nawet jeżeli wiedzieli, gdzie karteczki były schowane. Najczęściej chowałem moje szyfry pod poduszką nieboszczyków w trumnach leżących w kostnicach na pobliskim cmentarzu. Nie miałem żadnych oporów aby podnieść wieko 200 letniej trumny i schować swój szyf pod poduszką nieboszczyka. Dalej przypomniałem sobie pijackie imprezy w lesie w środku nocy kiedy kumple wywoływali duchy przy pomocy talerzyka. Nigdy się talerzyk nie ruszył gdy ja byłem w pobliżu ale szalał gdy się oddaliłem. Zawsze chodziłem w tak zwane nawiedzone miejsca, aby sprawdzić czy coś wydarzy się w mojej obecności. Nigdy się nie wydarzyło. A teraz, gdy ten „czarnoksiężnik’’ opowiadał mi takie niestworzone rzeczy, wszystkie sytuacje stawały mi przed oczami. Od czasu zakończonego seansu zawsze starałem się być w miejscu, o którym ludzie mówili, że jest nawiedzone. Mnie nie straszyło nigdy i nic.

 

Mój sceptycyzm nie pozwalał zaakceptować wersji Pana Łakomskiego ale z drugiej strony zdrowy rozsądek podpowiadał, że ma to sens. Wszyscy moi znajomi opowiadali o jakichś przygodach z duchami, a u mnie nic. Nigdy żaden duch się w mojej obecności nie pojawił, nigdy w mojej obecności nic nie pukało, stukało. Kompletna cisza, jakby inny świat w ogóle nie istniał. To karmiło moją nieufność w sprawy życia pozagrobowego. Do czasu.

 

Kilkanaście lat później miałem okazję przenocowania w zamku w miejscowości Moszna pod Wrocławiem. Zamek zbudowano pod koniec XIX wieku ale, stylem nie odbiegał od zamków średniowiecznych. Było w nim coś niesamowitego. Gdy przyjechaliśmy na miejsce z moim towarzyszem podróży, wydawało się mi, że to następne miejsce, które wygląda jak nawiedzone ale żadne nadprzyrodzone zjawiska nie wystąpią. Zjedliśmy kolację w sali rycerskiej popijając kilkoma piwami i poszliśmy spać, każdy do swojego apartamentu – ja do ‘’białego’’ a mój towarzysz do ‘’czarnego’. Już na korytarzu przydarzyło mi się coś bardzo dziwnego. Jechaliśmy razem windą, on na trzecie, a ja na drugie piętro. Gdy wysiadłem z windy ciągnąc za sobą swoją walizkę, winda odjechała na wyższe piętro, a na korytarzu zgasło światło. Oczywiście nie wywarło to na mnie żadnego wrażenia mimo, że dookoła zapadła całkowita ciemność. Pociągnąłem swój bagaż i poszedłem do przodu wzdłuż ściany szukając włącznika światła. Nagle poczułem na piersi lekki dotyk, który spowodował, że się zatrzymałem. Dotknąłem ściany po prawej stronie i znalazłem włącznik. Zapaliłem światło i stwierdziłem, że koło mnie nie ma nikogo, a ja właśnie stoję na krawędzi stopnia schodów, których w dół było ze trzydzieści. Wyraźnie ktoś mnie zatrzymał. Jako, iż wierzę w pomoc naszych nieżyjących przodków, podziękowałem im i poszedłem wrost do mojego ‘’białego’’ apartamentu. Pokój był bardzo przestrony i jasny, w kolorach białych i jasno kremowych. Sufit ozdobiony sztukaterią unosił się wysoko nad głową, a na jednej ze ścian usytuowano pięknie zdobiony kominek. XIX wieczne meble były fantastycznie odrestaurowane i cudownie komponowały się kolorystycznie z salonem. Stary parkiet, ułożony w zmyślną mozaikę skrzypiał przy każdym postawionym kroku. Atmosfera pokoju była bardzo przyjemna, zwiewna – pachniało historią.

 

Bardzo lubię takie klimaty więc poczułem się w tym salonie wyluzowany i odprężony. Poczytałem chwilę ‘’Diariusz Życia’’ Beaty Woytowicz, który zawsze mam ze sobą, aby zagłębić się w zapisanych przez nią myślach. Teksty tej autorki dają mi wieczorne ukojenie ducha mimo, że nie zawsze tryskają radością. Czytam je z nieopisaną przyjemnością, bo jest w nich głęboka nadzieja i optymizm na lepsze jutro. Z racji późnej pory i planowanego wczesnego wyjazdu postanowiłem zarzyć kąpieli i kłaść się spać. Gdy tylko wszedłem do łazienki, cały mój spokój prysł jak bańka mydlana. Łazienka była bardzo duża, w większości wyłożona białym marmurem z cudną sztukaterią na suficie. Zbliżyłem się do wielkiej wanny, myśląc przez chwilę o kąpieli, ale niepokój, który mnie ogarnął po wejściu do łazienki nie pozwalał skoncentrować myśli. Niepokój narastał , powoli przeradzając się w strach. Skóra na przedramionach zamieniła się w gęsią skórkę. Rozejrzałem się dokoła, ale pokój kąpielowy był pusty. W wielkich lustrach na ścianie zobaczyłem tylko własne odbicie i nikogo więcej. A odniosłem wrażenie graniczące z pewnością, że dziesiątki czy nawet setki oczu przyglądają się mojej osobie. Wrażenie było nie samowite. Bardzo surrealistyczne. Czułem na sobie wzrok wielu osób, ale nie słyszałem żadnych odgłosów. Było niewiarygodnie cicho, a jednak ktoś mnie obserwował. To uczucie było nie do zniesienia. Szybkim krokiem udałem się do miejsca gdzie król zazwyczaj chodził piechotą, usiadłem na tronie i zamknąłem drzwi. Ale nic się nie zmieniło. Wciąż czułem wwiercający się we mnie wzrok setek osób. Czułem, że ktoś gapi się na mnie od strony podłogi, ściany i sufitu. Jeszcze w życiu nie odbyłem tak krótkiego posiedzenia na tronie. Starałem się uciec z stamtąd jak najprędzej. Gdy ponownie wszedłem do pokoju kąpielowego, nie odczułem żadnej zmiany. Nie opuszczało mnie bardzo silne wrażenie czyjegoś wzroku zawieszonego na mnie. Oczywiście żadnych dźwięków czy hałasów. Całkowicie nic, tylko ci gapie wokoło mnie. Zrobiłem najprostszą z możliwych toalet – twarz , zęby – i odwrót z łazienki. Myśl o kąpieli uleciała mi z głowy tak szybko jak sokół w czasie lotu nurkowego. Po kilkunastu sekundach byłem z powrotem w salonie. I jaka ulga! Jaki błogi spokój. Skóra na rękach wyprostowała się natychmiast. Tu się nic nie działo – nikt się we mnie nie wpatrywał. Nie da się ukryć, że byłem silnie wystraszony. W celu skierowania myśli na inne tory, sięgnałem ponownie po Diariusz ale nie mogłem się już skupić. Postanowiłem zaryglować drzwi od łazienki i pójść jak najszybciej spać, aby obudzić się rano z przeświadczeniem, że był to tylko sen. Gdy tylko położyłem się w alkowie i zgasiłem światło, usłyszałem odgłos kroków idących wolno przez pokój, po skrzypiącej podłodze. Wyraźnie ktoś szedł bardzo wolnym krokiem w stronę alkowy. Odgłos kroków był tak głośny i jednoznaczy, że nie można było tego pomylić z czymkolwiek innym. Pomyślałem sobie:

- Dziadku Wojtku(1) , jeżeli jesteś tu przy mnie, proszę pomóż mi i pogoń to, co się do mnie zbliża.

Kroki było słychać już na schodkach do sypialni. Bardzo wyraźnie słyszałem jak ktoś postawił nogę na pierwszym schodku a po dłuższej przerwie... na drugim. Znowu skóra mi się zmarszczyła a włoski na rękach stanęły. Nakryłem się kołdrą i zacząłem mówić szeptem:

- Pater noster, qui es in caelis, sanctificetur nomen tuum, adveniat regnum tuum, fiat voluntas tua sicut in caelo et in terra...........In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Amen.(2)

I trzeciego kroku już się nie doczekałem. Zapanowała cisza. Mimo wszystko nie odważyłem się wychylić głowy z pod kołdry. Pomyślałem, że niech się dzieje co chce i tak nie jestem w stanie nic więcej zrobić. I tak z głową pod kołdrą zasnąłem. Obudził mnie piękny , wrześniowy poranek. Przez duże okno w sypialni wpadało poranne światło, a przez otwarte okno słychać było świergot kosów.

Jaka błoga atmosfera – pomyślałem sobie i natychmiast spojrzałem na schodki. Ale żadnych śladów tam, ani na podłodze w salonie nie znalazłem. Światło wpadające do pokoju przez wielkie okna sprawiało wrażenie, że pokój jest znacznie większy i ładniejszy niż wieczorem. Nikt po pokoju nie chodził, nikt się mi nie przyglądał, więc wprawiło mnie to w dobry nastrój. Odezwał się we mnie sceptyk, który pomyślał, że to zapewne były jakieś omamy słuchowe i nie ma się co dalej na tym skupiać. Rozebrałem się z pidżamy i tanecznym krokiem z wesołą miną na twarzy poszedłem do łazienki. Gdy otworzyłem drzwi i wszedłem do środka, ponownie cała moja wesołość gdzieś uleciała. Byłem w bardzo dużej, bardzo jasnej łazience, oświetlonej światłem słonecznym wpadającym przez ogromne okna, ale znowu nie byłem tam sam, chociaż nikogo tam nie było. Pomyślałem, że nie wolno dać się zwariować i poddać się jakiemuś dziwnemu myśleniu. Powiedziałem do siebie:

- Przecież tu nie ma nikogo. W kibelku też sprawdziłem – nic. A więc o co tobie chodzi? – pytałem się samego siebie. – Teraz jest tak bardzo jasno, że nikt nie może się tu schować a jeżeli nikogo tu nie ma wieć nic tobie nie grozi.

Postarałem się zebrać w sobie wszystkie siły wewnętrzne i cały optymizm jaki we mnie pozostał, nawet zacząłem śpiewać pod nosem i przystąpiłem do porannej toalety zaczynając od golenia. Pierwszy ruch brzytwą po policzku, pierwsze spojrzenie w lustro i natychmiast zauważyłem, że ktoś za mną stoi. Obróciłem się gwałtownie ale nikogo nie było. Spojrzałem w lustro – nikogo oprócz mojej namydlowej gęby. A jednak ktoś tam był. Patrzył się na mnie od tyłu. Czułem na sobie wzrok, czułem to spojrzenie nawet w lustrze. Ponownie rozejrzałem się po łazience. Nie było nikoga a zarazem czułem, że tu jest tłum ludzi, stojących i patrzących się na mnie. Było to nie do wytrzymania. Golenie dokończyłem już maszynką do golenia ze względu na dużo krótszy czas potrzebny do oskrobania twarzy. Ktoś stał metr za mną – czułem to. Ktoś patrzył w lustro – czułem to. Bałem się pochylić nad umywalką z obawy, że ktoś może wskoczyć mi na plecy. Nie mogłem już dłużej wytrzymać. Pośpiesznie dokończyłem golenie, zebrałem swój sprzęt łazienkowy i szybko opuściłem pokój kąpielowy. Gdy wszedłem do salonu, wszystko prysło jakby ci , którzy napatrzyć na mnie się nie mogli pozostali w łazience. To było ponad moje siły. Nie chciałem pozostawać tam dłużej. Najszybciej jak mogłem spakowałem swoje rzeczy i znalazłem się w recepcji na parterze. Zapytałem recepcjonistkę o historię tego miejsca. Opowiedziała mi ją po krótce, nie omieszkając dodać, że poprzednio był tutaj dom wariatów, który słynął z wysokiej umieralności. A ja dodałem, że zapewne większośc pensjonariuszy zmarła w mojej łazience, albo tam właśnie przechowywano ich ciała po śmierci. Pani nie zrozumiała mojej aluzji, a ja wcale się nie dziwiłem.

 

Jako, że mój współtowarzysz podróży jeszcze nie wstał udałem się do ogrodu zamkowego na dłuższy spacer. Ogród jak i park były doskonale utrzymane i zadbane. Poranne powietrze i widoki wlały we mnie spokój. Chodziłem alejkami i myślałem sobie o tych wszystkich ludziach, którzy tutaj za czasów PRLu zmarli. Nasuwało mi się wiele pytań, na które nie potrafiłem sobie odpowiedzieć. Czy ten wzrok, który czułem to były duchy zmarłych tutaj pensjonariuszy? Czy bali się do mnie zbliżyć z powodu 180 stopni, jakiejś energii, którą posiadam. A może pan Łakomski miał słuszność twierdząc, że ta energia chroni mnie przed duchami? A może to są tylko bzdury, nad którymi nie ma się zastanawiać? Ale jeżeli tak jest, to skąd tak silne odczucie czyjegoś wzroku na mnie? Wszystkie te pytania obecnie zostaną bez odpowiedzi. Może kiedyś jakiś naukowy autorytet będzie w stanie udowodnić istnienie życia po życiu.

********************************************

 

Napisano w dwa dni po przekroczeniu magicznej granicy i ponownym narodzeniu.

Roku Pańskiego 2017

 

Oberszter

 

Przypisy

1) Dziadek Wojtek – mój dziadek, który nie żyje od 27 lat, a o którym zawsze myślałem, że broni i pomaga mi z

zaświatów.

2) Pater noster, qui es in caelis... (łac.) – Ojcze nasz , któryś jest w niebie......

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania