Niedomoga

wiosna, więc od ziemi ciągnie mrozem.

przygruntowy pies, który od stycznia leży w rowie,

jeszcze nie zaczął aromatyzować przestrzeni wokoło.

 

znowu inwazja biedronek azjatyckich. mam wrażenie,

że w dobudówce prześcigają się z kosarzami w liczbie

trupów. czyich będzie więcej, które plemię dostarczy

mi więcej zaschniętych zwłok do zmiatania.

 

wypatruję promienideł, czekam, aż skołtunione

multiwersum gruchnie bez asekuracji,

ludkowie, kołysząc się jak wytrząchane z paczki

legumiśki, wylegną z nor. na światło, z którego

nie będzie odwrotu.

 

aż na trotuarach i w fotelach zafalują ciężkie

mięsa, półpłynne żuchwy, wszechrządca runie

z wiaduktu Wysokostrady i głosem połamanego

w trzech i pół miejscach voicebota wycedzi, że dość.

 

i oczekuję późniejszego sklecania się, najazdu

betoniarek ze spoiwem. a także bólu spowodowanego

zbyt długim śmiechem, gdy okaże się, że nic się nie da

złożyć jak trzeba, tu słabo przylega, tam znów

ledwie pasuje, miasta wyrastają z nosów, jakby

malował nas zmartwychwstały

(do góry nogami!) Picasso.

 

chcę wiosenki à rebours, mchu porastającego

kamień węgielny Instytutu przeciw Wypędzeniom

z Grobów. niech się zieleni śnieg,

błyszczy na zębach czaszek.

 

i niech ktoś wreszcie sprzątnie tego psa.

Średnia ocena: 1.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania