Niekończąca się opowieść

Krzyk.

Długi, ostry, przecinający powietrze.

Mój?

Błysk światła pod powiekami.

Przebudzenie.

Moje?

Powoli otwieram oczy.

Żyję.

Dziwne, ale znajduję się w pozycji horyzontalnej.

Zawroty głowy i ogromny szum w uszach zagłuszający myślenie.

Refleksja: znowu przedawkowałem.

Efekt uboczny alkoholu.

Nowy produkt, który pojawił się na rynku, a któremu spece od reklamy nadali dźwięczną nazwę "Styks".

Że niby pijąc ten szajs, odbywasz podróż na gondoli w krainę łagodnego zapomnienia.

Odlotowe cudo.

Dosłownie.

Wzoru chemicznego nie pamiętam...

Zresztą, jakie to ma znaczenie?

Pamiętam tylko, że...

Właściwie, to niewiele pamiętam.

Próbuję pozbierać strzępy wspomnień, dojść do jakiegoś konstruktywnego wniosku...

Empirycznie odkryć prawdę na podstawie logicznej analizy ostatnich wydarzeń.

Nic.

Zero.

Kompletne nul.

Myślę, że w tym momencie najważniejsze to nie wpadać w panikę.

Znaleźć jakiś punkt zaczepienia i koniecznie skoncentrować się na nim.

Tylko na czym?

W miejscu w którym się znajdowałem panował półmrok.

Ze szczególnym naciskiem na "mrok".

Wprawdzie nad moją głową dyndała żarówka, ale tyle z niej było pożytku, co kot napłakał.

Próbuję podnieść głowę.

Eeeech...

Widzę palce moich stóp, a na nich jakieś karteluszki na których widnieją: mój pesel, adres, numer telefonu, numer karty ubezpieczeniowej, numer podatnika, numer sraki, numer taki i owaki...

Niezły numer!

No tak...teraz wszystko stało się jasne: jestem na "dołku".

Zgarnęli mnie gdzieś po drodze, pieprzeni wolontariusze, strażnicy moralności.

Mobilni Aniołowie Kościoła Prohibicji.

Konkluzja?

Jedna.

Mam teraz równiusieńko przesrane...

Opadłem na leżankę, kompletnie wyzuty z sił.

Wiara w odzyskanie wolności również oklapła.

W sumie...to i tak miałem to w dupie.

Kupiłem "Styks", w jednym, konkretnym celu.

Nie, bynajmniej nie po to, aby oślepnąć i nie widzieć już więcej okropności tego świata.

To był bilet w jedną stronę.

Wiedziony złą sławą "Styksu" kupiłem go, aby odbyć ostatnią podróż życia.

Kierunek i stacja końcowa nie miała znaczenia.

Najwidoczniej nic z tego zamiaru nie wyszło.

Nagły dźwięk przerwał moje rozmyślania.

W pomieszczeniu rozbłysło ostre, białe światło.

Pełen nadziei pomyślałem, że jednak byłem w błędzie i moja ostatnia podróż ma jednak szczęśliwy epilog.

Z ufnością dziecka, wyciągnąłem ręce w kierunku źródła białego światła.

W oczekiwaniu na to, co nastąpi zastanawiałem się, jak "tam" jest.

Nagle wszystko znikło.

Białe światło.

Moje stopy.

Dziwne pomieszczenie.

Ja sam również znikłem...

Nie wiem, gdzie jestem.

Nic nie widzę.

Nic nie słyszę.

Nic nie czuję.

Gdzieś głęboko we mnie tli się dziwne przeświadczenie, że to jakaś poczekalnia.

Miejsce "za" i miejsce "przed".

Niekończąca się opowieść...

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • riggs 09.05.2017
    Coś Ty tam dosypał do tego Styksu? Ciesz się, że nie dostałeś prysznica wężem strażackim. Jak Ci odpuści to światłowstręt minie. Haha. A na poważnie całkiem to ciekawe. Może nie na 5, ale na takie mocne 4+. Ta chęć ucieczki, tylko przed czym i po co? Całe życie jest przecież poczekalnią...
  • Pan Buczybór 09.05.2017
    Bardzo dobra ta opowieść. Przygnębiająca i chaotyczna. Pełna zagubienia. Miodzio. 5
  • motomrówka 09.05.2017
    Już miałam napisać "Znowu o kacu na kacu?", ale nie napiszę, bo wybrnąłeś bardzo ciekawie z tego "dołka". I ten początek - urywane równoważniki, czy jak to tam nazywają ci nieznośni poloniści - pomaga dosłownie "wjechać" w akcję, ona się tu nie zaczyna, w nią się wjeżdża. Wydaje mi się, że to odgrzewka, coś jak guma?
    Nawet jeśli - świetna. 5
  • ówczesny 09.05.2017
    Odnalezione w stosie kartek opowiadanie: )

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania