Nieporadny pamiętnik a'la James Cook

Marzec, dwudziestego któregoś, wczesny ranek

 

Postanowiłem kontynuować pamiętnikarskie poczucie tożsamości z Cookiem. Odkrywam nowe lądy wewnątrz własnego ja, czuję dreszcze tudzież dreszczyk emocji, ilekroć sięgam głębiej w trzy pełne strachu dni od pamiętnej nocy wywoływania duchów. Mój Lekarz zalecił częste wycieczki w tamte rejony, gdyż tam, jak stwierdził, znajduje się klucz do Oktawii i jej nawiedzeń. Odwiedziłem dziś Wyspy Pierwszej Rozmowy oraz Krainę Niewiedzy, Jak Zachować Się Z Duchem (ta druga nazwa wymaga poprawki na bardziej chwytliwą… czy Cook też miał takie problemy?). Dzisiejszy wpis nosi znamiona chaosu, ale mam nadzieję, że to nie szkodzi.

Pamiętam bardzo dobrze okoliczności pierwszego razu, gdy dałem się wciągnąć w dyskusję. Jej słowa brzmiały (o ile się nie mylę):

— Goran Bregović lubi sobie posiedzieć na koncertach, co nie?

Było to o tyle dziwne, że wcześniej rozmawiałem o tym z kierowcą autobusu. Gość wydawał się być bardzo zaabsorbowany teledyskiem do “Kałasznikowa” Bregovića i zagadał do mnie, że dziwne, że najczęściej artyści siedzą tylko, gdy grają na gitarze na przykład albo na wiolonczeli, a Goran nawet gibie się na siedząco, tańczy siedząc na krześle i śpiewa też w ten sam sposób. I że, czy ja nie uważam, że to niespotykane. Odpowiedziałem wtedy, albo i wydaje mi się dziś, iż odpowiedziałem, że może nabawił się problemów z kręgosłupem - albo to jego "thing", taki styl, że inni stoją, on siedzi, na siedząco tak jakby tańczy. I gestykuluje przy tym jak rewolwerowiec w parodii westernów spaghetti. Przyznałem wtedy szczerze, że wcześniej nie znałem owego artysty od tej strony i nawet zapisałem sobie w notatniku.

Nie wspominałem jak dotąd o notatniku, a powinienem był. Jedna z Nich zasugerowała mi, żebym prowadził zaawansowane notatki na temat rzeczywistości. Co napisane, to zapamiętane, powiedziała: “jak ty nie zapamiętasz, papier zapamięta”.

Posłuchałem Jej i od tego się wszystko zaczęło. Notatnik stał się sposobem na utrzymanie się w stanie jako takiej poczytalności w obliczu wtedy regularnych cykli obcowania z literaturą na poziomie metodologicznym i teraz równie częstych nawiedzeń. Gdy zostajesz całkiem sam, wierzysz tylko temu, co poświadczysz sam przed sobą na piśmie - oraz co przeczytać może któraś z Nich - przy okazji daje to szansę na zacieśnienie więzi, tak potrzebne do szczęścia. Wszystkie ważne dni i myśli wpisuję w wiernego, drugiego już moleskina. Pierwszy oddziela rzeczywistość nacechowaną literaturą od tej trzeźwej.

 

Gdy następnym razem oglądaliśmy ten sam teledysk na telefonie w pustym prawie przedziale kolejki, Ota, ilekroć Bregović pojawił się na ekraniku szeptała mi do ucha, że Bregović wygląda na pijaka. To samo mówiła o każdym nieogolonym, mijanym na ulicy facecie. Z moim odbiciem w wielkich szybach witryn włącznie. Pijak, pijak, pijak. Nie da się ukryć, w moim przypadku miała rację.

 

— Mam za mało danych, żeby to sprawdzić — odpowiedziałem cicho, jakąś godzinę po inicjalnym zagadnięciu. Zerknąłem na nią wówczas - jej oczy rozjarzyły się jak dwie niebieskie gwiazdy (bardzo przesadzam) i cała jej dusza fizjonomia wydała mi się o wiele, wiele lat młodsza.

Chodziłem nawet do toalety, przyznam szczerze, z notatniczkiem i długopisem, z zamiarem zanotowania wszystkiego, co pamiętałem - na wypadek, jakbym faktycznie miał zwidy i tracił zmysły. Notowałem ważne rzeczy: hasła do kont, numery telefonów, adresy, nazwiska, daty, co robiłem z kim i kiedy, o czym i z kim rozmawiałem. Pin do banku nawet. Takie ważkie informacje, gdy jest się praktycznie pewnym stopniowego popadania we własne szaleństwo. W razie jakby mnie znaleźli, katatonika, poszarpanego przez bestie z zaświatów, dowiedzą się chociaż kim byłem.

W drugim notesie (czerwonym) skrupulatnie notuję wszystko, co mówi Ota, usiłując zdobyć podstawy do zrozumienia własnego schorzenia.

Tyle się przecież czyta czy słyszy na schodach, przystankach i w kolejkach o tym, że jak jest nagle w środku nocy smak na przykład na orzechy, to organizm usiłuje coś powiedzieć. Tak działa pradawny, zapomniany instynkt każący chodzić i wąchać liście lub korzenie w poszukiwaniu takiego, który pachnie, jakby miał wyleczyć ból zęba czy krwawienie z nosa.

— Może mój mózg usiłuje powiedzieć coś mnie, pokazując mi moją byłą, o której właściwie już zapomniałem. Może to jakiś sposób na pokazanie czegoś… — powiedziałem Lekarzowi. Zapowiedziałem, że chcę przestać pić i nie wrócę do literatury, ale i obawiam się, że w kwestii nawiedzeń nic mi to nie da, bo wywołana dusza jednak jest namacalna na tyle, że czy chcę tego, czy nie, może udzielać mi informacji.

Lekarz poprosił, abym spytał Otę o cokolwiek namacalnego. Odpowiedziała mi po miesiącu, że przez kilka lat błąkała się wokół swoich bliskich i nikt jej nie odpowiadał, więc wyniosła się stamtąd i zaczęła podróż w stronę kogokolwiek, kto mógłby ją dostrzec. A potem najwyraźniej to ja przywołałem ją i została ze mną.

Odpowiedź dopiero po miesiącu uzyskałem dlatego, że Oktawia (jak to ona, do czego w pamięci musiałem się dokopać), gdy czuje się nie w centrum uwagi, musi zrobić na złość i kazać czekać. Lekarz czekał na moją odpowiedź (zależną od niej) i Ota czuła triumf, że ma mnie w garści. Najpierw odmawiała udzielania informacji, które mógłbym przekazać Lekarzowi by wyjść na poczytalnego, potem wręcz mnie nimi zalała.

Przez cały następny tydzień w ramach nagrody olewałem ją totalnie i tym razem nie mogła odejść do nikogo innego. Niewidzialna jak bezdomny w obliczu samotnej wieczności, musiała ustąpić.

Pierwszy wolny od Oktawii dzień szczęśliwie wypadł w piątek. Odwiedziły mnie One i opowiedziały mi wesołe historyjki, które przydarzyły się Im i Ich znajomym. Zrelaksowałem się tamtego dnia przy Nich na tyle, że znalazła się we mnie i krztyna ludzkich uczuć i żal mi się biednej, samotnej i nieśmiertelnej duszy zrobiło. Tak żal, że postanowiłem ją przygarnąć. Tak zapobiegawczo, jak postępuje się ze źle wychowanymi zwierzętami. Z kredytem zaufania, ale nie bez czułości. Przygarnąłem zabłąkaną duszę.

 

Odkąd rzuciłem picie, Marek Aureliusz stał się mi nieco obcy i trochę czułem, że potrzebowałem towarzystwa. Nie byłem jeszcze gotów na żadną stałą żywą obecność, bądź co bądź nie nadaję się ani na randki, ani na dyskurs filozoficzny.

Póki co jest, jak jest.

Nie piję. Mieszkam z duchem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • jesień2018 28.11.2018
    Fajnie, że wracasz :)
  • xfhc 28.11.2018
    Naprawdę przyjemnie się czytało

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania