Poprzednie częściNłar cz. I/ II

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Nłar cz. II.- OSTATNIA

Do grubasa zjeżdżają goście.

Właśnie wtacza się na podwórze bordowa pokraka, motoryzacyjna kałamarnica z odrąbanymi mackami, głowosilnik.

Jak ja nienawidzę matizów...

Wyłupiastookie koreańsko- żerańskie gówienko. Gorsze są multiple i micry, trójki, kadwunastki.

Tych to nic nie przebije pod względem brzydoty.

Designerom i producentom powinno się dopieprzać kary za zaśmiecanie miast i wsi, za szpecenie kraju takimi szkaradzieństwami.

To już nie kwestia gustu. Pewnych rzeczy z zasady nie powinno się robić: gwałcić, mordować, znęcać się nad zwierzętami, jeździć matizem.

To jak włożene sobie... nieważne.

Ropucha wypluwa ślicznotkę. O ja pierniczę, ale zajebista czarnula. Idealna. No nie, to córka tego buraka?

Niemożliwe, pewnie jej matka puściła się w delegacji z jakimś Włochem, lub Hiszpanem. Baryła w sandałach mógłby co najwyżej spłodzić zezowatego, śliniącego się niedorozwoja.

Dziewczyna jest ubrana w sukienkę, chyba ze skóry anakondy. Czarne szpilki. Koronkowe stringi. Do diabła, kto tak się ubiera na wizytę u starego?

Pewnie niezła z niej wywłoka. I dobrze.

Żeńskie się budzi, nasze biseksualne, dwupłciowe, gejowsko- lesbijskie ciało drży z podniecenia. Wzwód, cipeczka robi się mokra. Prawie słyszę, jak kruszy się mur Jerycha, betonowy hymen.

Mam ochotę wyleźć spod ziemi i wziąć tę panienkę. Na nierozpalonym grillu. Mieć gdzieś krzyki i wyzwiska wąsatego wieprza, rżnąć.

Wyciągnąć w ostatniej chwili, spuścić się jej w majteczki.

I niech, czując moją wilgoć, jedzie tym cholernego matizem do pobliskiego miasta i przejdzie się po ulicy. Faceci będą się oglądać. Wdychać dyskretną woń feromonów, fetor mojego zaschniętego nasienia. Jestem zboczony, czarnulko, składam się z impulsów nerwowych i wydzielin, zbrązowiałych kości i smalcu.

Mnie już de facto nie ma, istnieją tylko myśli. Pragnienia. Pożądanie. Zadołowane uczucia.Pozostał czerniejący od gangreny język, którym bredzę. Chętnie posmakowałbym ... wiesz co.

Dobra, zmieńmy temat. Trzeba się wyciszyć. Niech półkobieta znów zapadnie w letarg. Opowiam wam o przedwojennej kamienicy. Armalnowik Górny, ul. Naddniestrzańska 46. Ostatni lokatorzy wyprowadzili się w latach 70. Ja, żyjący w meblach zdziczały squatter. Połamane meblościanki, latarka, siwe włosy na porzuconej szczotce, skołtunione ubrania. Tapczan, odpadające tapety, zaśniedziałe sztućce. Mieszkanie, mój pierwszy nagrobek.Nie wiem, jak tam trafiłem. Było to krótko po śmierci. Znaczy... po zmianie.

Ledwie słyszalny oddech, ptak próbujący wlecieć do mojej samotni. Wstrętny zapach spalenizny z trzeciego piętra. Szczury i ćpuny w piwnicy, zużyte prezerwatywy, rdza, złodzieje złomu. Bicie serca, wypalone okna. Obce wspomnienia mieszające się z zaciekami wilgoci, wplecione w pajęczyny.

Odciski palców od dawna nieżyjących ludzi.

Przeterminowane leki, słoiki po ogórkach, zbite żarówki.

 

Czasem włamywały się do mnie łobuzy. Tłukły co popadnie. Totalna rozpierducha. Gnojki miały spreje, zostawiały na ścianach kretyńskie teksty. Damnatio memoriae, wymazywanie śladów po dawnych mieszkańcach. Znaczenie farbą terytorium. Wtedy starałem się nie oddychać, wpełzałem za kaloryfer, pod podłogę, kryłem się w pudełku po butach.

Biegali, krzyczeli, niszczyli wszystko, co wpadło w ręce. Starałem się zasnąć.

Moje maleńkie myśli unosiły się w maleńkim kosmosie, oplatały ledwie widoczną pestkę. Ziarenko piasku, na które padają deszcze kwasu siarkowego. Kiełkowałem, puszczałem brudne pędy.Umysł zasiany w próżni.

Wyrastały igły, kolce, sterylne noże i skalpele pokryte prątkami Mycobacterium leprae.

Przeistaczałem się w mięsożerną roślinę, zjadałem od środka. Autokanibalizm, piasek w trybach pradawnego mechanizmu. Zgrzyt!Wszystko jest takie popieprzone. Chaos, mętlik. Przeglądam się w podziemnym źródle. Jakbym patrzył na obraz Jacksona Pollocka. Rozbryzgane gwiazdy, zjarana kamienica, płot, pod którym teraz leżę, sadło grubasa, ciało jego pięknej córeczki... to kostki domina.

Trącić, przewrócić pierwszą, zapoczątkować reakcję łańcuchową! Dotrzeć do początków tego szaleństwa!

Cofam wskazówki, przewijam kasetę wideo.

Pierwsza, druga, trzecia godzina. Ludzie chodzą tyłem. Podkładam ogień na trzecim piętrze armalnowickiej kamienicy, wyrywam sztachetę i przebijam tę śliczną czarnulkę.

Kobieta we mnie wrzeszczy. Zatykam jej usta ziemią, w gardło wbijam kotwicę.

Tłuścioch mdleje z bólu, w ranie na ramieniu żarzy się węgiel drzewny.

Wyciągam z magazynu dwie pozostałe trumny.

Kładźcie się. Bez gadania!

Ostatnie okrążenie, jedenasta, dwunasta, minutnik wiruje. Jesteśmy, oto pierwszy rozdział, archaik, epoka słowa łupanego. Zaraz opowiem śmierć.Kończy się dzień. Bluszcz porasta północną ścianę domu. W pokoju matki siedzi ta cholerna, łysiejąca barłyła.

Ilona, lekko nadpsuta corpse- bride spoczywa obok grobowca Potockich. Niecałe dwa promile w ciemniejącej krwi, smugi dyfuzyjne z warki mocnej.

 

Zagłębmy się do wnętrza mojej kulawej pamięci, odtwórzmy nigdy niewyświetlany film o konaniu. Najstarszy półkownik świata przeleżał sto milionów lat w archiwum.

Stół. Flaszki. Typowa polskowieśniacka impreza, moja ostatnia wieczerza.

Wiem, zabrzmiało cholernie patetycznie.

Osoby dramatu: ja, Zbycho, Antoni, taki jeden Krzysiek.

Do żarcia słonina, boczek, salceson. Na TV4 leci sport, transmisja z mistrzostw świata w boksie figurowym.

Komentujemy głośno, klniemy. Niewiele widać przez kłęby papierosowego dymu. -,,Przypi**** mu! Prawy prosty! Hak!"

Gadka- szmatka z kumplami, literek, potem drugi.

Było zaj**iście miło. Póki nie zacząłem korkować.

Nagle poczułem, ze mam kwas akumulatorowy w przełyku. Jakiś ruski skur***n na bazarze sprzedał Antkowi truciznę! Glikol, metylek, diabli wiedzą co!Zacząłem łapczywie chwytać powietrze, walczyć o każdy oddech. Brzytwy w płucach.Ryba wyrzucona na brzeg. Ogień w skrzelach.Zapomniani święci ze średniowiecznych figur, ewangeliści, czarne Matki Boskie ze szramami na twarzy- ratunku! Papieże, papieżyce, biskupi, antypapieże, scholastycy, anachoreci- ja tu, kurwa, umieram! Upadłe anioły, archanioły- ja umie...

Czemu nikt mnie nie słyszy? Schlani durnie, odwróćcie się!

Kończę się, zwęglam, czujecie swąd spalenizny? Widzicie dym z ust?

Jestem, ku*wa, zżerany przez sowiecki kwas!Odwrócili się, gdy mnie już nie było. Czarna pręga, czarna klatka piersiowa. Białka oczu zagotowały się. Smarki, żużel, spieczona tchawica, popiół zamiast serca.

Kremacja kacapskim zajzajerem.

Trzy zdziwione mordy.

-Udaje. Pomalował się.

-Te, wstawaj. W kulki lecisz?

-On naprawdę nie żyje?

-Jezu, Florek! -Co teraz?

-Mówię, chłopaki, że on udaje.

-Trzeba uciekać, bo będzie na nas.

-Brzuch mnie boli. Chyba z nerwów.

Pochowali mnie, zgliszcza, pogorzelisko, niedaleko kaplicy.

Dwa dni później Zbycho i Krzysiek poszli do ziemi. Tylko Antoni przeżył. Feralnego dnia pił najmniej.

Szare, prawie zmumifikowane ciało na dnie butelki. Niczym ta mysz, której truchło leży w sadku.

Podobno znamy ponad dwieście rodzajów nowotworów. Może za parę mileniów cywilizacja jakichś wielkogłowych postludzi z komputerami w sercach znajdzie nas, Florka de Natha i jego narośl, wytwór śliny wszystkich kobiet świata. Koszmar pijanego onkologa.

-Do diabła, co to?-zapyta jeden z homo- computerusów wykręcając z odrazą blaszaną twarz.

Przyłożą skanery do dawno martwego ciała. Wetkną rurki, czujniki.Okaże się, czym jestem, dlaczego odrodziłem się jako hermafrodyta. Dlaczego, że się tak wyrażę, odrodziło mnie.

Cofajmy się dalej, poza czas. Godziny ujemne.

Zagnieżdżam się w oczach słodkiej, dogasającej czarnulki.

Wracam do Armalnowika, by zjarać kolejny budynek.

Mijam barwny korowód. Zombie walk. Dzieciaki taszczą jedną ze zbutwiałych, niesprzedanych za PRLu trumien.

Jeszcze kilka obrotów! Speluna ,,Ogon Mefista". Jakaś bibka, całuję się z Iloną. W jej ustach wyraźnie czuję gorzko- słony, jałowy smak benzyny.

Zapalam papierosa.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Wrotycz 28.01.2019
    Uff... pisałam już o rozkwitach i wykwitach twojej niesamowitej wyobraźni, która tu przechodzi samą siebie, czyniąc narratora - bohatera zakopanym przez kumpli przy ogródku grubego buraka, a w scenie z jego córką czarnulką ponętną bardzo mu/im, podlegającemu rozkładowi hermafrodycie... :)
    Starczyłoby mi wątków na kilkanaście albo więcej opek.
    Masakra dołująca każdego piszącego, zatem nie czytać Floriana, nie dołować się klimatem, wrzutkami kulturowymi, pomysłami rozwiązań, neologizmami... dobrze radzę.
    Oblepiasz turpizmem i głupawką z niego. A gdzieś z tyłu tak zimno.
  • Florian Konrad 29.01.2019
    masakra dołująca? ale to zabawne opowiadanko jest... :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania