Muzeum Templariuszy / opowieść z Sadzy

Nosorożczyk Wiaderko przyglądał się eksponatom w muzeum zamkowym Templariuszy. Nic specjalnego, myślał. Nuda. Oprowadzająca, przebrana za templariusza kobieta nieustannie myliła się w kwestii tego, co mówiła (monety z czasów alpejskich przedstawiała jako guziki z dynastii raków), dotykała eksponatów (choć nie wolno) i ślizgała się w filcowych kapciach.

Pierwsze dwa razy nosorożczyk był ubawiony, brązowy miecz pierwszego króla Jeży został przedstawiony jako ceremonialna zielona szabla cesarza z dynastii Kong, a zostawiona przez kogoś brudna szklanka z petem została drogocennym artefaktem z... Czyczo. To nic, że ktoś ją potem sprzątnął.

Wiaderko słuchał, chłonął każdy detal i notował z powziętym właśnie w tamtym momencie zamiarem: Zaraz po wycieczce udać się do kustosza twierdzy i wszystko mu opowiedzieć, by przerwać tę zaklętą wstęgę dezinformacji. Wiaderko był zwolennikiem wiedzy, dzieckiem encyklopedii, nie głupot o zmyślonych cesarstwach i Kandelabrze Władzy wykutym z Rtęci Czasu. Notował więc pilnie, by kustosz muzeum (albo ktoś kompetentny) ukarał szaloną oprowadzającą.

Może nie boleśnie, kijem czy pasem, czy chłostą pod pręgierzem, nie mówiąc już o stracie pracy, życia czy członków, o nie, myślał nosorożczyk, ale solidna reprymenda załatwiłaby sprawę od ręki. A skoro już o ręce mowa, to i klaps.

W Krainie Tysiąca Wieżyczek panowało wielkie zamieszanie. Cała dolina (to znaczy wszyscy ludzcy mieszkańcy), wybrała sobie wtorek czternastego na dzień prania. Nadbrzeże rzeki zamieniło się w zbiegowisko Wieżoludzi z wiadrami, cebrami i baliami, wszyscy dopychali się do rwącej strugi, napełniali pojemniki wodą i biegli do swych wież i wieżyczek, by tam w spokoju odpalić pralki i automaty. Spora część wciąż prała ręcznie, więc tam, skąd nie było słychać terkotu automatów, tam słyszano odgłosy tarki i kamienia.

Kilkaset osób robiących pranie w tym samym momencie, to zaiste ewenement na skalę Sadzy, myślał lis Puchaty, Pu-Pu, który zamieszkiwał norę po drugiej stronie rzeki, na skraju lasu.

- Co ich tak naszło? - spytała lisica Maja, wycierając łapy w kraciasty fartuszek. - Dotychczas byli normalni... - Złapała Pu-Pu za łapę i patrzyli, jak ludzie na drugim brzegu dostają kociokwiku, przepychają się i zachowują...

- Gorzej niż zwierzęta - powiedział Pu-Pu, w zamyśleniu ściskając łapkę żony. Rozejrzał się po okolicy. Mostek w górze rzeki, nieopodal tunelu był pusty. - Kochanie, gdzie dzieciaki? Coś tu dziwnie pusto. I cicho. - Zrobił łapą ruch wskazujący, że hałasy po drugiej stronie rzeczki należą do innego świata.

Lisica popatrzyła na męża, uszczypnęła go w ucho.

- Są dziś na wycieczce w muzeum, panie lisie.

Lis pacnął się w czoło.

- Ty wiesz, że całkiem o tym zapomniałem? Tyle dobrego, że nosorożczyk wróci szczęśliwy jak nigdy, mam nadzieję - rzekł, patrząc w stronę lisicy.

- Też mam taką nadzieję - odpowiedziała, a z jej prawego oczka spłynęła jedna, malutka łza.

Po drugiej stronie rzeki ludzie gorączkowo napełniali wiadra.

- O kurde blade - powiedział wezyr króla Kapcia, pochylając się nad trójkulą. - Coś mi tu chyba nie wyszło.

Król Kapeć znudzony wychylił się z tronu, sięgając wzrokiem nieco ponad turban wezyra.

- Twist, coś nabroił? - spytał, wracając do poprzedniej pozycji, to jest do zwisania leniwie z tronu.

- Pamięta król, jak król prosił, żeby zlepić trzy piękne damy w jedną i dostarczyć królowi? - spojrzał na władcę z przestrachem.

Ten znudzony odparł:

- Jestem pewien, że chciałem, byś zamienił lub skopiował po jednej cesze z trzech pań, żeby zmysł plotkarski mojej oblubienicy znikł, a do trafiła uroda, uległość, posłuszeństwo z jeszcze innej, nie mówiłem, że masz brać na zawsze, kopiować! W każdym razie, tak to miało być, żeby było dobrze. A ty coś nabroił?

Ciszę przerwała dziewczyna króla, Brim, wpadając do pomieszczenia tronowego.

- Coście najlepszego zrobili?

Król z niesmakiem spojrzał na wezyra, mlasnął paskiem suszonego mango, który wepchnął sobie do ust.

- Jego pytaj. - Od niechcenia machnął stopą w stronę kulącego się przy błyszczącej trójkuli wezyra.

Brim podeszła bliżej. Miała piękne rysy twarzy, dużo urodziwsze niż wcześniej. Cała była przepiękna, pomyślał wezyr, dobrze, że na niej skupił się najbardziej. Przynajmniej choć za to głowy mu nie obetną... Na razie.

- Czyje to jest ciało? - spytała.

- Rozbierz się, sprawdzę - rzucił król. Gdy stanęła przed nimi naga, olśniewająca, aż lśniąca i pachnąca, dodał umówionym szyfrem: - Kawe-kazy-karze, kato katwój kana-kajle-kapszy kajak kado-katąd kaeks-kape-kary-kament. Kani kami kasię kaważ kato kaco-kafać. - Pogroził mu palcem.

Wydęła pełne wargi, musnęła je palcem. Wezyr, zgięty wpół, wycofał się chyłkiem do swojej komnaty. Król zszedł z tronu i zaczął się bawić ze swoją starą-nową lalą, chętną jak nigdy wcześniej.

Ciekawe, co się popieprzyło pozostałym dwóm, pomyślał.

Nosorożczyk obserwował, jak przebrana za templariusza kobieta idzie do komandorii, wchodzi jak do siebie i znika w jednej z sal przy dziedzińcu. Zauważył go, siedzącego i wpatrzonego w drzwi, jeden z braci - i usiadł obok niego.

- Nad czym tak dumasz, chłopcze? - spytał. - Jestem Ennis - przedstawił się.

Wiaderko spojrzał na niego, ukłonił się grzecznie i wrócił do obserwacji drzwi.

- Weszła tam pani z muzeum Temple, która opowiadała straszne głupoty i zachowywała się dziwnie - powiedział na jednym wdechu. Gdy Ennis spytał, co dokładnie, malec wyciągnął z plecaka swoje zaawansowane notatki i podał mężczyźnie.

- Straszne pierdoły - skwitował zakonnik. - Jak ta pani wyglądała?

Nosorożczyk opowiadał ze szczegółami detale wyglądu, kolor włosów, oczu, kształt nosa i uszu, a zakonnik słuchał. Gdy wywód się skończył, westchnął.

- Drama. - Wstał, wyciągając rękę do chłopca. - Chodź, opowiesz wszystko Wielkiemu Mistrzowi.

Nosorożczyk podał łapkę wysokiemu mężczyźnie i podążył za nim wzdłuż ozdobnych arkad, a potem kamiennymi korytarzami. Po drodze musieli się zatrzymywać, bo Wiaderko musiał wszystko zobaczyć i zrozumieć. Ennis zaś chętnie opowiadał o arrasach, gobelinach, płaskorzeźbach i ozdobnych kolumienkach i portalach.

W Krainie Tysiąca Wieżyczek najpiękniejsza dziewczyna w okolicy, Ana, ekspedientka w jedynym sklepiku gospodarczo-przemysłowym, poczuła zew apokalipsy.

- Bierzcie, bierzcie! - Wskazała na wielką skrzynię mydeł do prania, zazwyczaj dodawanych gratisowo do dużych zakupów. - Tylko pięć miedziaków! Magiczne mydło, które działa tylko dzisiaj! Tylko dziś! Gwwarrantuję! Wszystkie wasze plamy zejdą w mig! Tylko dzisiaj! Pięć miedziaków!

Wyciągała z tłumu klientów po kolei wszystkich z przybrudzonymi ubraniami i przekonywała, by dali się namoczyć w mydlinach z niebieskiego mydła i przetrzeć zwykłą szczoteczką lub kamieniem z rzeki. Plamy znikały, zaś pożółkła od wieloletniego noszenia odzież, stawała się biała w zapranym na szybko przez Anę miejscu.

- Tylko dzisiaj... - powiedziała wzdychając, gdy sprzedała ostatnią kostkę mydła. W ostatnią godzinę wyprzedała cały magazyn mydła, który nie schodził od miesięcy. Wieżoludzie nie uchodzili za czyściochów, nie trzeba detektywa do takich obserwacji, a mimo to obok niej piętrzyły się stosy miedziaków.

Gdy po kilku godzinach od ostatniego klienta wstała, skończyła pranie rozpoczęte rano w miednicy na zapleczu i poszła na zewnątrz rozwiesić.

- Dziwne, zima w czerwcu? - spytała, mrużąc oczy. W Krainie Tysiąca Wieżyczek pory roku przebiegały zgodnie z kalendarzem, a jednak był czerwiec i między wieżami było biało. Gdy do niej dotarło, co widzi, roześmiała się wesoło. Potem zamknęła sklepik i poszła do szefowej, lisicy po drugiej stronie rzeki, na herbatę.

Wielki Mistrz wysłuchał, co Ennis ma do powiedzenia. Przeczytał też notatki chłopca, kilkakrotnie ukrywając twarz w dłoniach. Gdy skończył, oddał Ennisowi notes, celem umieszczenia kopii notatek w raporcie. Siedział za obszernym biurkiem, patrzył na nosorożczyka i marszczył brwi.

- Wiaderko, co proponujesz? - spytał. Ennis, jeśli się zdziwił, nie dał po sobie poznać. Chłopiec poprawił okularki.

- Właściwie to uważam, że tej pani należy się kara za wprowadzanie naszej wycieczki w błąd - powiedział chłopiec. Opowiedział o wszystkich pomylonych eksponatach i o tym, dlaczego to bardzo ważne, żeby: a) mówić prawdę i z sensem, i b) mieć dużo ciekawych eksponatów, a nie trzy figurki konia na krzyż tam, gdzie spokojnie można by było przybajerować lub wypożyczyć ekspozycje od innych muzeów. Lub oprowadzać po korytarzach komandorii.

Wielki Mistrz uniósł brwi, spojrzał na Ennisa, kiwnął mu głową. Zakonnik wyszedł z komnaty, powiedział kilka słów do kogoś i wrócił. Gdy Mistrz powrócił do niego spojrzeniem, Ennis ukłonił się lekko z zamkniętymi oczami.

Przez chwilę nic się nie działo. Potem otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wmaszerowała znana chłopcu z wcześniej kobieta. Stanęła w wojowniczej pozie, podpierając się pod boki.

- Drama, coś ty dziś naopowiadała dzieciakom w muzeum? Maczeta Króla Złota? Wielki bęben ze skóry pastucha? Jądra Salamandry Światła? - Wielki Mistrz obserwował Dramę, która przybrała zawzięty wyraz twarzy. Niepodobne do niej, pomyślał.

- Mówiłam co chciałam, masz jakiś problem? - Spod jej rozciętej aż do biodra tuniki wystawał spory kawałek uda i prawie cała noga. Gdy przemieszczała ciężar ciała z lewej nogi na prawą, tunika falowała i odsłaniała coraz więcej. Na przykład brak majtek.

Wielki Mistrz uniósł wzrok ku sufitowi, zmówił krótką, bezgłośną modlitwę. Gdy skończył, rzekł:

- Jest gorzej niż myślałem, Ennis. - Spojrzał na chłopca. - Myślę, że na jednym klapsie nie poprzestaniemy.

Wezyr siedział w swojej pracowni i pracował nad Zaklęciem Trzech Sióstr, zmodyfikowanej wcześniej przez dodanie jego własnych, niesprawdzonych fragmentów. Po długiej inkantacji, co można bez trudu w kulach zobaczyć, osiągnął efekt niemal przeciwny do zamierzonego. Ogólnie, przynajmniej, tak myślał. Szczegóły podobały się królowi - Brim była uległa jak Drama i piękna jak Ana. I miała seksualny magnetyzm, co król tak bardzo powtarzał.

Anie, z tego co zauważył przez kulę, niczego nie brakowało - na szczęście. To Brim potrzebowała magicznego wpływu na króla, a jednak najwyraźniej coś całkiem popieprzył i Anie się dostało rykoszetem inkantacji.

Dramie, z tego co zauważył wcześniej, coś całkiem odbiło... Pewnie źle skonstruował czternastą zwrotkę i zamiast przejąć od siebie, dzieląc się...

Uniósł wzrok znad tekstu inkantacji i przyjrzał się kuli. Pod nią spoczywał zwitek z drugą inkantacją. Dostał go od swojego mistrza, gdy kończył nauki w Świątyni. "Na wypadek, jakbyś coś spieprzył, chłopcze", rzekł mu stary mistrz Jukko. "Jak spieprzysz i nie będziesz mógł odkręcić, żeby nie spieprzyć bardziej, a sumienie będzie cię gryzło... Tym zaklęciem osiągniesz spokój ducha. Tu spoczywa sekret cierpliwości potrzebnej do bycia dobrym magiem".

Wezyr zrobił szybki rachunek sumienia i przeliczył swoje możliwości. Król każe go poćwiartować, jak mu się odbierze Brim, taką nagle piękną i uległą. Ana i Drama... Są nie do odkręcenia, wiedział to. Czuł to.

- Egibus! - krzyknął na próbę, ale głos mu się załamał. Nic się nie stało. Zerknął na zwitek jeszcze raz, nie był rozwinięty do końca. Westchnął.

- Egibus! Kante Ka-Fikarre Sun Es Talelle! Karele Tabele!

To były ostatnie słowa, które w tym stuleciu wykrzyczał, wypowiedział i zainkantował. Jego kule, magiczne zwoje i zaklęte czaszki transmorfowały razem z nim i pomieszczenie zapełniło się fikusami w kolorowych doniczkach, stojącymi na różnych dziwnych meblach, stojakach i regałach.

Wezyr może i wiedział, że stary mistrz Jukko był wrednym chujem, ale do głowy by mu nie przyszło, że aż tak.

Lisica patrzyła na biały chaos po drugiej stronie rzeki. Między wieżami rozpinano sznury, linki i powrozy, na których wisiało kilkaset, jeśli nie więcej, najróżniejszych białych, świeżo wypranych sztuk odzieży czy prześcieradeł. Westchnęła.

- Co im naopowiadałaś, Ano? - spytała Maja, siorbiąc herbatę z porcelanowej filiżanki.

Ana załamała ręce, splotła je skromnie na podołku i popatrzyła bezradnie na lisicę. Miała pustkę w głowie. Obok przebiegały bawiące się liski.

- Gdzie jest nosorożczyk? - spytała, rozglądając się dokoła.

Lisica odłożyła filiżankę na spodeczek.

- Och, podobno po wycieczce oddalił się od grupy i poszedł do templariuszy. Dzwonił jakiś brat Ennis i powiedział, żebyśmy się nie martwili, i że odprowadzą go do domu - rzekła. - I dobrze, jak już tu będą, niech coś zrobią z tymi wariatami z naprzeciwka.

Ana pomyślała, że lisica ma bardzo łagodny głos. Dźwięczny i łagodny, uspokajający. Pewnie dlatego Wiaderko wybrał właśnie ich spośród wszystkich, którzy zgłosili się do opieki nad małym. Jakieś pięć lat wcześniej cała rodzina chłopaka, tj. rodzice, Nos i Róża oraz dwójka dzieci zginęli, gdy ich minivan wpadł do rzeki. Lisica nie musiała nic mówić, Nosorożczyk podszedł do niej sam, liski objęły nowego brata i był koniec dyskusji.

Lisica Maja i Lis Puchaty założyli chłopcu fundusz powierniczy, gdzie trafiły wszystkie pieniądze po rodzicach plus comiesięczna kwota zasiłku dla sierot, o którą lis walczył (i wywalczył) w Radzie Krainy.

Niby szczwane, chytre lisy, a żyją w harmonii, uczciwie i jeszcze pomagają innym, pomyślała Ana i czym prędzej zganiła się za stereotypowe myślenie. Co mi jest?, spytała sama siebie. To do mnie niepodobne.

- Wszystko w porządku, kochanie? - spytała lisica, bacznie ją obserwując.

- Mydło nam się skończyło - powiedziała, mrużąc oczy od wszechobecnej na drugim brzegu bieli. - Musimy zamówić szpadle.

Wielki Mistrz ubolewał nad zmienioną magicznie Dramą, której nowy charakterek zdecydowanie odbiegał od tego, co dotąd o niej wiedziano i za co ceniono. Ennis przełożył templariuszkę przez kolano i wymierzył jej dwa klapsy, a potem jeszcze dwa i teraz biedaczyna - Ennis, nie Drama - mógł mieć problem z utrzymaniem niektórych ślubów. Kobieta, której rysy twarzy nawet zmieniły sposób mimiki na, jak określił to chłopiec: "sukowaty" (i zaczerwienił się), zaczęła stanowić problem. Gdy zagroziła, że zrzuci habit "tu i teraz" i zaczęła faktycznie zsuwać z ramion tunikę, nosorożczyk uratował sytuację i nadepnął na jej opuszczony w stronę nieprzyzwoitości habit, powodując zachwianie się Dramy. Głową naprzód ku dębowej skrzyni poleciała już sama.

Wielki Mistrz wyciągnął papierośnicę, poczęstował Ennisa i odpalił im obu. Potem wyciągnął przestarzały, czerwony telefon i wykręcił z pamięci krótki numer.

- Słuchaj, jest taka sprawa...

Król Kapeć spędzał najlepsze chwile swojego życia i zupełnie nie myślał o wezyrze. Wezyr zaś instynktownie odwracał liście w stronę słońca i zupełnie nie myślał o królu.

Nosorożczyk został mianowany (najmłodszym dotąd) rycerzem zakonu, bratem Kubełkiem, bohaterem orderu drugiej klasy ze wstęgą, świeżo wykutym mieczem i wszystkimi bajerami, oraz oddany pod osobistą opiekę kustosza. Pani i pan lis kraśnieli z dumy, i choć środki na przyuczenie młodego do zawodu muzealnika szły z kasy zakonu, wspierali anonimowo i regularnie muzeum zamkowe z adnotacją: "na rozbudowę ekspozycji". Nawet liski zaczęły przykładać się bardziej do nauki, niż do psot.

Templariusz Ennis, opiekun Kubełka we własnej osobie przybył do Krainy, by zobaczyć warunki życia najnowszego brata. Tam też po raz pierwszy w życiu spotkał się z Wieżoludźmi, którym na cichą prośbę lisicy Mai szepnął kilka słów o przyjemnościach z życia w ciszy, zgodzie i harmonii. Zbadał też aurę Any i w swoim raporcie do Kapituły napisał, że wprawdzie są ślady magicznej ingerencji, lecz niczego nie można zmienić, żeby nie spieprzyć.

Ana zaś sprzedawała ludziom z Wież raz w tygodniu coś, od czego przewracało im się w głowach. Po wizycie brata Ennisa Wieżoludzi ogarnęło szaleństwo sanitarne, wykupili wszystek łopat i zamówili tysiące metrów rur i betonu, by sprowadzony z Kosu inżynier zaprojektował schemat i nadzorował budowę pierwszej w historii Krainy kanalizacji. Inżynier od pierwszego wejrzenia zmiękł w nogach dla Any, czarującej ekspedientki, i wkrótce mała, nowoczesna wieżyczka zaczęła powstawać i po drugiej stronie rzeki, zamieszkiwanej dotąd jedynie przez Lisy.

Drama zaś faktycznie zrzuciła habit, przy czym zrobiła to tak przekonująco, że Smok Pradawny zatrudnił ją do nowo otwartego przybytku. Odtąd zrzucała habit (i inne mundurki i uniformy) raz dziennie, zawsze ku uciesze gwiżdżącej i wyjącej widowni.

Wszystko w tej historii dobrze się kończy, nawet dla wezyra Twista. Wprawdzie notorycznie oddaje na niego mocz jeden z wielu zamkowych kotów, lecz jemu wydaje się to wcale nie przeszkadzać. Raz w tygodniu udaje mu się skupić na tyle, że wyczarowuje nad sobą maluteńką chmurkę. W końcu fikus nie wielbłąd, pić musi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Canulas 26.03.2018
    "Zaraz po wycieczce udać się do kustosza twierdzy i wszystko mu opowiedzieć," - i wszystko mu opowiedział albo by wszystko mu opowiedzieć. - doczytałem dalej. Zarzut nieważny. Nie będę kasował, bo nie.

    Ka-spo Ka-ko Ka-z K-tym Ka-za Ka-pi Ka-sem.
    (pewnie pojebałem)

    "Wezyr może i wiedział, że stary mistrz Jukko był wrednym chujem, ale do głowy by mu nie przyszło, że aż tak." - taa.

    "Ana pomyślała, że lisica ma bardzo łagodny głos. Dźwięczny i łagodny, uspokajający." - sporo jest takich samych słów blisko siebie, ale tylko to mnie jakoś gryzie.

    " Co mi jest?, spytała sama siebie. To do mnie niepodobne. " - dziwny zapis. Moze myślnikami oddzielić, bo przecinek po znaku zapytania wygląda dziwnie.

    No i tyle.
    Sexu mało, ale momenty były. Dziwne, pokrzywione, urocze, surrealne, jeszcze raz dziwne i takie... pomijając pewne fragmenty - nawet dla dzieci. Disnej, stary zboczeniec, by mógł za to zapłacić.
    Choć z tej krainki, to Lew i Sep numer jeden.
    A najlepsza odzywka "Powiem Panu Smoku".
    Ciao.
  • Okropny 27.03.2018
    Serdecznie dziękuję panu Canu za wizytu i korektu gdziunigdziu.
    Piszę bez planu, na flow, więc i seksy są, i nogi i szpilki albo nie, jest lisica, kraina tauzena turmów Tausenturmland, nie walczę już z weną o dominację, nie ujarzmiam

    Pierdolę, po co.
    "Jo, když to jde tak to jde"
  • Canulas 27.03.2018
    Eh, taaa... korektu zwlaszcza ;)
  • Felicjanna 27.03.2018
    Fajne to, choć momentami musiałam wrócić, żeby ogarnąć mnogość postaci. Widać i czuć, że dobrze się bawisz tą irracjonalną konwencją [ja i ja]. Niektóre momenty porywały do więcej niż uśmiechu, jak- Wezyr może i wiedział, że stary mistrz Jukko był wrednym chujem, ale do głowy by mu nie przyszło, że aż tak. - i kilka innych.
    Najważniejsze- nie ma nic co mogłoby wprawiać w zakłopotanie, czytaj - żenada. A to duży plus przy tak ryzykownej formie.
    Absurd w klimacie "Świata Dysku"
    Pozdrówka
  • Okropny 27.03.2018
    To najlepszy komentarz ever, Fel. Bardzo mi miło :)
  • Okropny 27.03.2018
    Ok, mam chwilę na objaśnienia.
    Cieszę się, że nie ma żenady. To ważne. (To ja i ja - ze Ty widzisz i czujesz?)
    Cieszę się, że się uśmiechnęłaś, czytając, więcej niż raz. Porównaniem do Świata Dysku...

    Fel, jest mi bardzo miło i dziękuję.
  • Felicjanna 27.03.2018
    Okropny miało być - jak i ja -, hehe, nie wyłapałam, że k nie wlazło
  • Okropny 27.03.2018
    Felicjanna aaa

    No, tak czy siak ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania