Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Nowy Rok

Pewien mądry człowiek powiedział mi kiedyś, że imprezę można uznać za odbytą tylko wówczas, gdy nazajutrz budzisz się obrzygany, obszczany, i z nieswoim palcem w dupie. Gdyby nie ten ostatni warunek, po raz pierwszy w życiu mógłbym powiedzieć, że byłem na imprezie.

Tak czy owak, mimo że (dzięki Bogu, w którego nie wierzę) cudzego palca w moim odbycie zabrakło, czułem się bardzo źle. Ten, kto kiedykolwiek obudził się w towarzystwie własnych rzygowin, moczu, oraz kilku innych, trudnych do zdefiniowania płynów, z pewnością wie, o czym piszę.

Była godzina dziewiętnasta czterdzieści trzy. To akurat pamiętam bardzo dokładnie; zaraz po przebudzeniu instynktownie sprawdziłem bowiem, czy w trakcie mojego nad wyraz długiego snu, ktoś próbował się ze mną skontaktować. Na ekranie telefonu dostrzegłem tylko – oprócz godziny dziewiętnastej czterdzieści trzy właśnie – dwa nieodebrane połączenia od Krzyśka. Postanowiłem oddzwonić do niego później.

Leżałem w łóżku, próbując zebrać myśli, starając się odtworzyć wszystko to, co wydarzyło się w sylwestrową noc i noworoczny poranek. Było to możliwe, ale tylko do pewnego momentu. Film urywał się mniej więcej gdy opuściliśmy dom Krzyśka, czyli w okolicach czwartej nad ranem.

Po kilku, a może kilkudziesięciu minutach letargu, kiedy tylko w końcu wstałem, zabrałem się do robienia porządków. Zmieniłem obszczaną pościel, umyłem obrzyganą podłogę, niedługo później wziąłem prysznic, by oczyścić ciało ze wszystkich trudnych do zdefiniowania płynów. Krople gorącej, zbawiennej wody nieco pomogły. Dzięki nim, przypomniałem sobie tyle, na ile stać mnie i mój przepity, zdezelowany umysł.

Wyszedłem z domu kilka minut po dwudziestej drugiej. Wraz z Krzyśkiem i Erykiem zgodnie uznaliśmy, że rozpoczynanie zabawy wcześniej nie ma żadnego sensu. „Niepotrzebnie za szybko się skujemy, i chuj z tego wszystkiego będzie”, dzień wcześniej perorował słusznie Eryk. No więc zaczęliśmy kilka minut po dwudziestej drugiej.

To była kolejna ciepła noc. Temperatura sięgała siedmiu stopni powyżej zera, więc płaszcz miałem rozpięty, szalik rozwiązany, rękawiczki pozostawały w kieszeni. Gdy Krzysiek podjeżdżał pod mój dom, w dłoni trzymałem tylko flaszkę. Eryk już był w samochodzie. Dosiadłem się do niego na tylne siedzenie, po czym niezwłocznie zaczęliśmy świętować. Kierujący pojazdem Krzyś przemierzał miasto w poszukiwaniu jakiegoś interesującego miejsca, w którym to moglibyśmy przycupnąć do samej północy.

Ostatecznie takiego miejsca nie znalazł, a ja i Eryk przez niespełna dwie godziny i tak zdążyliśmy się porządnie skuć. Spożywanie przez nas alkoholu na tylnym siedzeniu Audi A4 wyglądało dość prymitywnie – wódkę sączyliśmy z gwinta, z gwinta również popijaliśmy ją sokiem. Tempo było szalone, więc Eryk – aby zbyt wcześnie nie wypaść z gry – co jakiś czas przezornie wspomagał się amfetaminą. Ja grzecznie za nią podziękowałem, czego później miałem bardzo żałować.

O północy, zgodnie z planem, trafiliśmy do centrum miasta, gdzie odbywała się coroczna, miejska zabawa dla wszystkich. Wziąłem w dłoń niemal skończoną flaszkę, i – wraz z moimi towarzyszami – ruszyłem w stronę tłumu, zebranego pod wielką, imponującą sceną, przygotowaną specjalnie na sylwestrową okazję. W międzyczasie Krzyś dzwonił do dziewczyn, z którymi byliśmy umówieni w tym miejscu i o tej porze.

Kamila i Anka. Brzydkie, ale bardzo sympatyczne i zawsze skore do zabawy. Anka od lat się we mnie podkochiwała, a ja od lat sukcesywnie ją spławiałem. Nie robiłem tego bez powodu, ale to już przecież nieważne. Nie ma sensu ponownie do tego wracać.

Dziewczyny wystroiły się stosownie do okazji – obie włożyły czarne, kuse spódniczki, zachęcające do amorów. Niezbyt czule się z nimi przywitaliśmy, poczęstowaliśmy niewiasty alkoholem, a potem – już w piątkę – wróciliśmy do Audi.

Było bardzo wesoło. Wódkę pili wszyscy z wyjątkiem kierowcy, wszyscy też – z wyjątkiem kierowcy i mnie – wciągali z dowodów osobistych amfetaminę. Wprawdzie Krzysiek odrobinę się denerwował, martwił, że reszki narkotyku pozostaną na tapicerce i będzie miał jeszcze przez to jakie kłopoty, ale nasze sympatyczne koleżanki szybko poprawiły mu humor, ogłaszając, że jesteśmy zaproszeni do lokum ich znajomych, gdzie znajduje się jeszcze więcej – prawdopodobnie ładniejszych od nich samych – dziewczyn.

Krzysiek więc przestał się martwić rozsypaną na siedzeniach amfetaminą i czym prędzej popędził swoim Audi pod wskazany przez Ankę adres. A może ów adres wskazała Kamila, w tej chwili nie jestem tego pewien. A może Eryk? W każdym razie, po kilkunastu minutach podróży, byliśmy już pod drzwiami jednej z najstarszych i najbardziej obskurnych kamienic w mieście.

Przez całą drogę nie przestawałem pić wódki, a po wyjściu z auta, czułem się poważnie zamroczony. Chyba najbardziej ze wszystkich; głównie dlatego, że jako jedyny nie wspomagałem się amfą. Tak to przynajmniej sobie teraz tłumaczę.

Znajomi Anki, Kamili, lub Eryka okazali się być bardzo gościnni – szybko znaleźli dla nas miejsca przy stole, a mnie poczęstowali nawet pierogami. Chociaż Krzysiek jest zdania, że sam się nimi poczęstowałem, nawet nie próbując w trakcie jedzenia korzystać ze sztućców czy talerza. Być może istotnie tak było.

W kamienicy nie przestawaliśmy pić wódki. Oprócz nas, znajdowało się w niej jeszcze kilkanaście osób – wszyscy byli dla mnie zupełnie obcy. W oko wpadła mi szczególnie jedna z dziewczyn, przez przypadek dowiedziałem się, że ma na imię Nadia. I że to ona zrobiła pierogi, którymi tak niekulturalnie od jakiegoś czasu się zajadałem.

Chcąc zagaić, w pewnym momencie powiedziałem jej, że dobrze gotuje. W odpowiedzi tylko się uśmiechnęła. Flirt nie trwał długo – Anka szybko mnie od niej odciągnęła, i jeszcze przez godzinę albo dwie nie odstępowała ani na krok. A jeszcze później dowiedziałem się, że Nadia i tak ma chłopaka, który, swoją drogą, jest właścicielem mieszkania, w którym gościliśmy.

Zajęta była nie tylko Nadia – większość lokalnych niewiast, przynajmniej tych ładniejszych od Kamili czy Anki, była na miejscu ze swoimi drugimi połówkami. Z uwagi na to, impreza szybko przestała być atrakcyjna dla Krzyśka. „Spierdalamy”, zaordynował w pewnym momencie. Posłuchałem z przyjemnością, ponieważ miałem dość uwieszonej na mnie i moim zapijaczonym ciele Anki.

„Spierdalamy stąd. Wszyscy jesteście jedną wielką patologią, tylko dziewczyny macie fajne”, rzuciłem podobno na odchodne, a gospodarze wpadli w konsternację. Nie pamiętam tego. Może tak było, a może Krzysiek ten fragment opowieści dodał od siebie.

Wyszliśmy z kamienicy w tym samym składzie, w którym do niej weszliśmy. Do samochodu dotarłem nie bez kłopotów – wychodząc z mieszkania, przewróciłem się na schodach. Wstać pomogła mi Anka, ciągle nie odstępująca mnie nawet na krok.

Tym razem Krzysiek zawiózł nas do siebie. Mieszkał (przynajmniej wtedy, być może nadal tam mieszka, tego nie wiem) w jednej z najlepszych dzielnic w mieście, w domu wartym tyle, ile w życiu nigdy bym nie zarobił. Dostał go od starych, którzy są znanymi w mieście prawnikami.

Z pobytu u Krzycha pamiętam niewiele. Mam przed oczami tylko Ankę, która w pewnym momencie zaczęła dobierać mi się do rozporka. Robiła to przy innych, w salonie, była tak zachłanna, że aż gospodarz domu zaczął litościwie sugerować, byśmy przenieśli się ze swoim bezwstydem do innego pokoju. Nie chciałem z nią nigdzie iść, ale poszedłem. Nie wiem dlaczego.

Anka zaproponowała, że mi obciągnie. To akurat pamiętam doskonale. Nie chciałem tego, naprawdę tego nie chciałem, Sylwia, wtedy byłem jeszcze przekonany, że jest dla nas jakaś szansa.

Tak myślałem wtedy, teraz już wiem, że tylko się łudziłem.

Nie chciałem Anki, ale nie byłem już sobą. Pamiętam, że śmierdziała alkoholem, papierosami i miętowym szamponem do włosów. Zaczęła mnie rozbierać, ściągać ze mnie białą koszulę, całować moją szyję, kontynuowała siłowanie się z rozporkiem. Bardzo się starała, ale mimo to mój członek pozostał wiotki nawet w momencie, gdy próbowała postawić go do pionu zarówno dłonią, jak i ustami.

Była brzydka, cholernie brzydka, ale nie byłem w stanie się przed nią bronić. Zdominowała mnie, oplotła swoimi mackami, z których nie potrafiłem się uwolnić.

Nie wykonywałem żadnych ruchów, gdy usta Anki pracowały nad moim wzwodem, czego dzisiaj szczerze żałuję.

Szczęście w nieszczęściu, moje odurzone alkoholem ciało nie było w stanie jej przyjąć. Po kilku próbach więc odpuściła, zostawiła mojego sflaczałego chuja i wróciła do znajomych, a ja jeszcze przez jakiś czas leżałem w drugim pokoju Krzyśka, tym razem sam, z penisem na wierzchu, tępo wpatrując się w sufit i nie myśląc o niczym. Czułem tylko coraz większą senność. Pamiętam, że byłem bardzo zmęczony.

Wiem jeszcze, że mieszkanie mojego kolegi opuściliśmy we czwórkę. Eryka już wtedy z nami nie było; powiedziano mi, że po prostu wstał i sobie poszedł, gdy ja znajdowałem się z Anką w drugim pokoju. Podobno schodząc po schodach połamał sobie dwa żebra. Sąsiedzi wezwali nawet do niego pogotowie.

Bardzo bym chciał, ale niczego już więcej nie pamiętam. Nic.

Gdy umyłem podłogę, zmieniłem pościel, i wziąłem prysznic - wreszcie oddzwoniłem do Krzyśka. To on mi opowiedział resztę. Skrupulatnie wypełnił informacjami wszystkie luki w moim zapijaczonym umyśle.

Według jego relacji, następnie mieliśmy iść na deptak. Na drogę wzięliśmy ze sobą wino. Krzyś szedł pod rękę z Kamilą, a ja z Anką, choć w zasadzie trudno to było nazwać spacerem „pod rękę” – byłem raczej przez nią holowany. Prosiła, bym już więcej nie pił, ale pozostawałem na te prośby głuchy. „Nie będziesz mi mówiła, co mam robić, puszczalska szmato”, tak jej podobno odpowiadałem, sfrustrowany tym, że pozwoliłem, by próbowała postawić mi członka. I dalej popijałem wino.

Obrażałem ją jeszcze przez kilkanaście minut, aż w końcu wywiesiłem białą flagę. Zdezerterowałem mniej więcej w połowie drogi na deptak – usiadłem na jednej z ławek, która akurat znajdowała się w pobliżu, i powiedziałem, że pierdolę to wszystko, dalej nie idę. A przynajmniej coś w tym stylu.

Moi znajomi próbowali mnie podnieść, chcieli pomóc mi wstać, ale im na to nie pozwalałem – nie miałem zamiaru wykonać już tego wieczoru ani jednego kroku. No chyba, że miałby być to krok wykonany w stronę taksówki odwożącej moje ciężkie ciało do domu.

W końcu ulegli.

Po taryfę zadzwonił Krzysiek. Wsiedliśmy do niej wszyscy – moi znajomi koniecznie chcieli dopilnować, bym bezpiecznie trafił pod same drzwi swojego mieszkania. Anka przez całą drogę zapewniała kierowcę, że na pewno nie będę rzygał, choć ani trochę nie była o tym przekonana.

Na szczęście podróż obyła się bez przygód. No, może pomijając fakt, że zamiast kartą, próbowałem zapłacić taryfiarzowi dowodem osobistym, z którego wcześniej Anka ściągała amfę. Tym razem z opresji wyciągnęła mnie Kamila, uiszczając należność gotówką. Okazało się, że nikt inny nie ma przy sobie pieniędzy, ani nic innego, czym można by zapłacić za podwózkę.

Nie potrafiłem otworzyć drzwi od bloku. Po kilku nieudanych próbach, Krzysiek wyrwał mi z ręki klucz, i mnie w tym wyręczył. Gdy już cała nasza czwórka znalazła się w środku, przed windą, zapytał, na którym mieszkam piętrze, bo nikt tego nie wiedział. Ani Anka, ani tym bardziej Kamila nigdy u mnie nie były, a sam Krzychu wprawdzie kiedyś był, ale nie pamiętał.

„Na trzecim”, odpowiedziałem, więc pojechaliśmy na trzecie. Ponownie miałem problem z otworzeniem drzwi, teraz tych od klatki. Ponownie z pomocą przyszedł mi Krzysiek. Tym razem jednak, mimo kilku usilnych prób, on również nie potrafił pokonać zamka.

„Kurwa, nie da rady ich otworzyć”, powiedział podobno. „Mam je wypierdolić? Inaczej nie wejdziemy” – zaproponował. „Wypierdol, bo nie wejdziemy”, odpowiedziałem. W ten sposób mi to przynajmniej zrelacjonowano.

Dziewczyny nie protestowały, wiedziały, że nie będzie miało to żadnego sensu. Krzysiek więc – mężczyzna słusznej postury – zaczął napierać na drzwi od klatki schodowej, aż w końcu zgodnie z zapowiedzią je wypierdolił. Huk był potężny, ale mimo to żaden z sąsiadów nawet nie wychylił głowy by sprawdzić, co się dzieje. Prawdopodobnie wszyscy byli na to zbyt pijani.

Trzecie drzwi – tym razem od domu – i znowu ten sam problem. Nie potrafiłem ich otworzyć. Klucze przejął więc ode mnie Krzysiek, niestety, i tym razem z marnym skutkiem – kręcił zamkiem w różne strony, ale ten był jak zaczarowany. Próbowały nawet dziewczyny, również bez powodzenia.

Koniec końców drzwi uchyliły się same. Wpadłem do domu z impetem, nie zauważając kobiety w średnim wieku, która na mój widok wycofała się aż do kuchni.

- Andrzej, Andrzej! – zaczęła się wydzierać niczym opętana.

- Jaki Andrzej? Przecież to Jacek, przyprowadziliśmy go – powiedziała Anka, śmiertelnie przekonana, że rozmawia z moją matką.

Tymczasem z drugiego pokoju, z kijem bejsbolowym w dłoni, wybiegł przywołany Andrzej. Siwy, drobny mężczyzna dobiegający sześćdziesiątki.

- Tu nie mieszka żaden Jacek – odparła kobieta, ciągle śmiertelnie przerażona.

- Nie? To gdzie on mieszka? – zdziwili się moi znajomi.

Uprzejmie przeprosiliśmy za najście, i opuściliśmy – jak się okazało – nie moje mieszkanie. Po powrocie na klatkę schodową podobno sobie przypomniałem, że mieszkam na czwartym, a nie trzecim piętrze.

Więcej problemów z kluczami już nie mieliśmy – na właściwym piętrze wszystko wszędzie pasowało. Krzysiek i Kamila, gdy tylko odprowadzili mnie do domu, uznali swoją misję za zakończoną. Anka nie. Uparła się, że nie może zostawić mnie samego, nie w tym stanie. Że zostanie ze mną i przypilnuje, bym przypadkiem nie udusił się podczas snu własnymi rzygami.

Chęć zaopiekowania się mną miała być najgorszą decyzją w jej dwudziestodwuletnim życiu.

Ciało Anki znaleziono na drugi dzień, w krzakach opodal mojego bloku. Było zmasakrowane. Najpierw morderca zadał jej kilkanaście ciosów nożem w klatkę piersiową, a potem – również nożem – zmasakrował Ance twarz, wydłubał oczy, rozdarł nozdrza, zniszczył usta i policzki, czyniąc z nich trudną do zidentyfikowania, krwawą papkę.

Według ustaleń prokuratury, mordercą byłem ja.

Siedzę w więzieniu od siedmiu lat, i każdego dnia myślę o Ance. Każdego dnia zastanawiam się, czy naprawdę ją zabiłem. Byłem na nią wściekły, owszem, porządnie wkurwiła mnie tym, że próbowała mnie uwieść. Wiedziała przecież, że kocham tylko ciebie, Sylwia.

Gdybym wciągał amfetaminę, na pewno bym pamiętał, co się stało. Bardzo żałuję, że nie wspomagałem się wtedy narkotykami.

Wszystkie poszlaki wskazywały na mnie jednoznacznie – Ankę zabito nożem kuchennym, który należał do mnie. Moi sąsiedzi z kolei potwierdzili, że wraz ze znajomymi wpadłem do nich przez pomyłkę o szóstej nad ranem, a potem zostałem już z Anką sam. Widzieli, jak Krzysiek z Kamilą wracają ode mnie samotnie, tylko we dwoje. To wystarczyło, by postawić mi zarzuty.

Skazano mnie na dożywocie.

Siedzę w więzieniu od siedmiu lat.

Siedzę w więzieniu od siedmiu lat, i ani Krzysiek, ani Kamila nie odwiedzili mnie ani razu. Raz pojawiła się tylko Nadia, ta, która robi doskonałe pierogi. Byłem jej wizytą bardzo zaskoczony. Podczas naszego spotkania wyznała mi, w wielkiej tajemnicy, że Eryk wcale nie spadł wtedy ze schodów sam. I że to wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane. Nie wiem, skąd o tym wszystkim wiedziała. Niczego już więcej nie chciała mówić, ponieważ rodzice Krzyśka są bardzo znanymi prawnikami.

Nie próbuję się tłumaczyć, broń Boże (choć i tak w Boga nie wierzę). Nie mam prawa się tłumaczyć, skoro niczego nie pamiętam. Musiałem po prostu ci o tym wszystkim opowiedzieć, Sylwia, ponieważ jesteś jedyną dziewczyną, na której kiedykolwiek mi zależało.

Nie oczekuję, że zrozumiesz, ale chciałbym, byś wiedziała, że cierpię bardziej niż ci się wydaje.

Gdybym miał pewność, że ją zabiłem, byłoby mi znacznie łatwiej.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Tjeri 06.01.2020
    Szkoda, że nie pamiętasz hasła, bo to dobrze napisany tekst. Miejscami przewidywalny, z paroma dyskusyjnymi rozwiązaniami iterpunkcyjnymi (jak średniki), ale bardzo fajnie prowadzony i emocjonalnie wiarygodny. Dobrze mi się czytało.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania