O Marcinie Pawliku - tarnogórskim alchemiku.

U mistrza Marcina praca złotnicza kwitła. Do tej pory wszystko szło dobrze, po myśli alchemika. Podstęp udał się, a stworzone złoto z każdym dniem przybywało. Jednak praca w kopalniach została zatrzymana. Gwarkowie, coraz to ubożsi, nie zamawiali złoconych ozdób, bardziej zainteresowani jakimkolwiek pożywieniem, niźli biżuterią.

Grzegorzowi od początku cały podstęp się nie podobał. Próbował sam siebie oszukać, wmawiając sobie, że sytuacja w mieście nie jest aż tak zła. Odpędzał złe myśli, bardziej skupiając się na pracy. Pracy, która ostatnio szła mu coraz lepiej. Czy było to powodem szczęścia i przychylnego losu, czy wyrobionych już palców od ciągłej pracy – nie wiedział. A właściwie nie zastanawiał się nad tym. Stawał się powoli maszyną przeznaczoną wyłącznie do tej szczegółowej roboty. Rzeczą, która próbowała pozbyć się resztek myśli, podejrzeń, zdrowego rozsądku. Bo myśli wracały. Natarczywie, niczym eteryczne pasożyty, wlatywały mu do głowy, zmuszając do rozmyślań. A Grzegorz cały czas próbował je odgonić, cały czas wmawiając sobie, że to nie jego wina. Próbował pozbyć się zamętu, który z każdym dniem atakował go. Z dnia na dzień poczucie winy wzrastało, wyrzuty sumienia nie pozwalały mu pracować. Kiedy pewnego razu mistrz Pawlik, ubrany odświętnie, oznajmił, że idzie załatwić pewną ważną sprawę, z głowy czeladnika nagle ulotniły się wszelkie złe przeczucia. Co prawda jego mistrz wychodził coraz częściej, zostawiając mu całą pracę, jednak tym razem dobre kilka minut zdziwiony wpatrywał się w drzwi, którymi Pawlik wyszedł. Po co mistrzowi była potrzebna tak wielka sakwa z dukatami? Nie wiedział. Pokręcił głową i wrócił do pracy. Siedział, pochylony nad stołem, gdy w pewnym momencie cienie zadrżały, a do warsztatu wpełzło przeszywająco chłodne powietrze. Zignorował to. Był pewien, że ze zmęczenia ma omamy. Był tego pewien, aż do momentu, gdy ktoś przemówił do niego.

- Szczęść Boże.

Czeladnik aż podskoczył w miejscu, omal nie wywracając się na podłogę. Oto miał przed sobą postać… zarys postaci. Ledwie widocznego, przeźroczystego gwarka.

- Szczęść Boże - powtórzył.

- Skarbnik! – szepnął przerażony.

- Żaden Skarbnik, młodziku. Módl się lepiej, żeby ci on nie stanął na drodze. Jan Rybka jestem.

- Łżesz! Rybka nie żyje, ni kości po nim nie ma!

- Bystry jesteś jak woda w Dramie, Grzegorzu. Bo w istocie nie żyje. Jestem duchem starego Rybki. – zjawa pochyliła się nad czeladnikiem.

- Czego chcesz? – wykrztusił, zdrowo przerażony.

- Chce tego, coś Skarbnikowi ukradł. Nie wyobrażasz sobie, co on wyprawia. Co rusz, ktoś ginie pod zapadającym się stropem. Modlili się nad moim grobem, więc ulitowałem się.

Grzegorz wiedział, czego duch chciał. Opowiedział, jakim to sposobem ukradł Skarbnikowi kaganek. Rybka cierpliwie wysłuchał zeznań jąkającego się ze strachu młodzieńca, po czym powiedział:

- Powinienem cię zabić za ten czyn. Mimo wszystko daruję ci winy i dam ci radę. Spakuj to, co najbardziej potrzebne i wyjeżdżaj z miasta. Teraz.

Czeladnik pokiwał nieprzytomnie głową. Gdy Rybka zniknął za ścianą, z zamiarem znalezienia kaganka, uprzytomnił sobie kilka istotnych rzeczy. Zgodnie z radą zjawy, szybko opuścił warsztat i puścił się biegiem do swojego domu.

 

Tymczasem Marcin Pawlik zbliżał się do urzędu górniczego. Był tak rozradowany, że nie przejął się tym, że oczy powoli zachodzą mu mgłą, że coraz gorzej widzi. Miał Skarbnika za głupią istotę, która dała się nabrać na dziecinny podstęp. Nie docenił go. Nie pomyślał o tym, że Skarbnik nie da tak łatwo ukraść swojej własności. Uprzykrzał mu teraz życie, psując wzrok i robiąc inne głupstwa, które z pewnością nie pomagały w życiu. Alchemik doszedł do wniosku, że coś jest nie tak dopiero wtedy, gdy ostatnie metry do budynku przeszedł chwiejąc się. Następnie wszystko powoli zanikało, wracało do normalności. Gdy zaczął liczyć swoje pieniądze u starosty, zdawało się, że wszystko wróciło do normy. Chciał wykupić kuksy z większości kopalń, tak pieniądz namieszał mu w głowie. Zdawało się, że wszystko szło dobrze. Aż, mimo zamkniętych okien, zawiał chłodny wiatr. Narastający pisk… i w końcu cichy trzask. Ku zdziwieniu wszystkich sprzedających, jak i samego Pawlika, pieniądze zamieniły się w proch, z którego zostały stworzone. Alchemik, przełykając niespokojnie ślinę, odszedł kilka kroków w tył, pod ścianę. Szóstka sprzedających wlepiła w niego nienawistne spojrzenia. Jeden z nich, dosyć niski, przysadzisty i niezbyt bystry, ruszył w stronę Pawlika, ze sztyletem w ręku, cichcem dobytym. Marcin, sam nie wiedząc czemu, zaczął przesuwać dłoń w górę ściany. Był przerażony, a ci, z którymi miał dobić interesu, nie wyglądali na zadowolonych. Gdy zdawało się, że zaraz skończy z kawałkiem ostrza pomiędzy żebrami, wymacał coś, co mogło uratować mu życie. Stalowy, podłużny kształt. Miecz, zwykły, ozdobny miecz. Pewnie tępy, którego przeznaczeniem było ładnie wyglądać w pomieszczeniu. Kilka fal dreszczy przeszło mu przez kręgosłup, oczy ponownie zaszły mgłą. Od tego momentu nie kontrolował własnych ruchów. Maluch wystrzelił ze sztyletem do przodu. Nie trafił jednak. Alchemik, niczym opętany, rzucił się w bok, wyciągając replikę miecza. Normalnie nie podniósłby takiego czegoś. Był za słaby, był przyzwyczajony do wytwarzania naszyjników. Jedyną bronią, jaką kiedykolwiek trzymał, był nóż, którym kroił chleb, a i nim się kaleczył. Był stworzony jedynie do tych małych młoteczków, którymi kształtował co poniektóre płytki. Tak więc wielkie zdziwienie ogarnęło wszystkich, gdy chuderlawy alchemik, z precyzją godną złotnika, zamachnął się na czuprynę małego. Ukazał jednocześnie, że niski człowieczek coś jednak w głowie miał. Pawlik puścił miecz. Wtedy rozległy się krzyki i wołanie o straż. Mistrz Marcin mimowolnie rzucił się na okno. Trzask, odgłos tłuczonego szkła i opętańczy śmiech. Złotnik cudem trafił na krzaki. Nim ktokolwiek zaczął trzeźwo myśleć, alchemik był już poza polem widzenia. Jedynie jego śmiech niósł się jeszcze echem po ciaśniejszych uliczkach, jednak i to w końcu umilkło.

Co się z nim stało? Jedni mówią, że został złapany i potajemnie uwięziony, drudzy, że zdołał uciec z miasta i biega niczym opętany przy brzegach Dramy, krzycząc różnorakie bzdury, nie mające żadnego sensu. Inni zaś powiadają, że nim zdołał upuścić Tarnowskie Góry, potknął się i nieszczęśliwie zmarł. A reszta? Co z Hansem Schekenem i Martinem Hentzesem? Podobno odnaleziono ich i wysłano do aresztu. Tam próbowano wyciągnąć od nich informacje na temat proszku i fałszywego złota. Najpierw przyjaźnie, później nieco ekspresywnie. Gdy nic nie zadziałało, kat pomógł im w odpowiadaniu. Jego metody były dobre, niektórzy mogli się o tym przekonać. Dla Hansa Schekena okazały się jednak zbyt skuteczne. Zmarł, uprzednio żegnając się ze swoimi palcami, oczami, uchem, oraz ręką. Jego szczątki potajemnie spalono. Nie chciano, aby ktokolwiek dowiedział się o jego śmierci. Dla mieszkańców miasta po prostu znikł. W jednej chwili straż wprowadziła go do pewnego budynku, z którego nie wyszedł. Ci, którzy wiedzieli, jak było naprawdę, milczeli. Podobnie było z Martinem Hentzesem, któremu udało się ujść z życiem, chociaż z nieco zniekształconą twarzą. Pod osłoną nocy, uciekł z miasta i skierował się na zachód. A czeladnik Marcina Pawlika, Grzegorz? Zdążył w porę uciec z miasta. Wrócił jednak do niego, bardziej zasobny w doświadczenia. Przynajmniej jemu udało się wyjść z tego wszystkiego cało. Praca pod ziemią znów ruszyła, a miasto podnosiło się z szeregu ciosów, jakie zesłała na nie zwykła, ludzka chciwość.

A to wszystko pozornie przez jeden, mały kaganek…

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Elorence 12.07.2018
    Ktoś z Tarnowskich Gór? :o
  • warncholio01 13.07.2018
    :) .
  • Zaciekawiony 13.07.2018
    To brzmi jak druga część dłuższego tekstu.
  • Karawan 13.07.2018
    Piękna opowieść. Dziękuję. 5
  • Zaciekawiony 13.07.2018
    Czy to pełen tekst?

    Zaczyna się w momencie gdy warsztat już dobrze prosperuje - czyli musiał być jakiś czas wcześniej gdy tak nie było. Parę razy nawiązuje do podstępu i zabrania czegoś Skarbkowi, tylko nie wiadomo o jaki podstęp chodzi. Wygląda na to, że wrzuciłeś tu zakończenie opowiadania a zapomniałeś o początku.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania