O miłości

Można było pomyśleć, że to jedno drzewo - i łatwo się pomylić. Rozdwojony pień, choć wydawał się wyrastać z jednego korzenia, stanowiły dwa zupełnie odmienne gatunki. Powrastane w siebie wzajemnie w wielu miejscach, raniąc się i wspierając jednocześnie, połączone nierozerwalnie, stanowiły pewnego rodzaju przyrodniczą osobliwość. Dzisiaj prowadzi tutaj szeroka ścieżka, wydeptana przez wiedzionych ciekawością spacerowiczów, lecz ja znałem to miejsce, kiedy jeszcze nikt tędy nie chodził. Rósł tutaj wtedy stary dąb, po którym dzisiaj nie ma śladu. Miał rozłożystą, choć mocno już przerzedzoną koronę, korzeniami natomiast opierał się o nieustępliwy głaz. Przeszkadzał mu ten twardy kamień, ponieważ trudno było chwycić go odpowiednio mocno, by wytrzymywać ataki zimowych wichur, smagających ten południowy stok. Oplatał go więc swymi korzeniami, a ja, będąc jeszcze dzieckiem, lubiłem siadać wśród ich szalonej plątaniny. Miałem stamtąd wspaniały widok, podczas gdy z tyłu czułem się bezpiecznie zasłonięty. Przychodziłem tu czytać swoje pierwsze książki. W zaciszu dębowego cienia smakowałem również swoje pierwsze pocałunki… Jakież było moje rozczarowanie, kiedy pewnej wiosny zastałem stary dąb leżący na ziemi. Podstępny wicher, wiedząc może, że nie zdoła oderwać drzewa od kamienia, uderzył niespodziewanie z przeciwnej strony, na co dąb nie był najwyraźniej przygotowany. Leżał przerzucony przez głaz, którego nadal trzymał się częścią swych grubych korzeni, z pogruchotaną koroną, daleko w dole zbocza. Widok był tak żałosny, że nie mogłem powstrzymać się od płaczu. Do dzisiaj mam go przed oczami… Jakiś czas potem uświadomiłem sobie, że z tego wydarzenia płynie pewna mądrość: gdy bardzo skupiamy się na ochronie przed znanym zagrożeniem, zaskakuje nas niespodziewane. Ale wtedy jeszcze nic takiego nie przyszło mi do głowy- byłem smutny i rozgoryczony, straciłem swoją ulubioną kryjówkę i było mi żal starego drzewa.

Nie rozumiałem też wtedy, że w przyrodzie nic nie zaczyna się nagle i nie kończy znienacka - to myślenie według naszych ludzkich kategorii, które przynosi poczucie straty - tak dla nas bolesnej, bądź sukcesu - tak dla nas ważnego. Gdy po jakimś czasie odwiedziłem ponownie tamto miejsce, nie mogłem go rozpoznać. Na polanie powstałej w środku lasu panował kompletny chaos. Aby dotrzeć do powalonego drzewa, musiałem przedzierać się przez bujny gąszcz zarośli, które postanowiły urządzić sobie tam szalone igrzyska życia. Powietrze przesycone było lepkim, dusznym zapachem traw i bzyczeniem owadów. Było jak w wielkim ulu, a ja, oszołomiony i urzeczony, nie mogłem nadziwić się tej przemianie. Podczas kolejnej wizyty zauważyłem, że ponad gąszczem traw pojawiły się wierzchołki pierwszych drzew, które rozpoczęły już swój wyścig ku słońcu. Było ich naprawdę sporo, jednak moją uwagę zwrócił szczególnie jasno-zielony wierzchołek brzozy, rosnącej dokładnie w miejscu, w którym stał stary dąb- tuż nad głazem. Górowała nad pozostałymi drzewkami – najwyraźniej było jej tam bardzo dobrze…

Minęło dobrych parę lat, nim zauważyłem, że w tym samym niemalże miejscu, rośnie również inne drzewko. Początkowo myślałem, że to po prostu dziki pęd brzozy, który wyrastał od samego korzenia. Coś jednak nie pasowało- nie miał białego pnia i rósł zdecydowanie zbyt powoli, jak na brzozę, nie poddawał się też tak łatwo podmuchom wiatru… Nagle dotarło do mnie, że to przecież zupełnie inna roślina! Była to siewka młodego buka. O rany- pomyślałem- gdzież cię ten psotny wicher rzucił, w to niełaskawe miejsce?! Przecież ona ci tu żyć nie da – całe światło zabiera, całą wodę wypija! Patrz, jaka ona już wielka, a ty taki pyrtek, cieniutki jak gałązka- jak ty tu sobie dasz radę?! Miejsca nie zostanie ci nawet tyle, by było gdzie korzenie porządnie zapuścić… Żal mi trochę było tego malca, byłem bowiem przekonany, że przyjdzie mu wnet zapłacić najwyższą cenę za ten niefortunny wybór, on jednak miał na ten temat zupełnie odmienne zdanie. Na przekór wszelkim uciążliwościom rósł powoli, ale uparcie. Centymetr po centymetrze piął się w górę, rozpychał się między korzeniami brzozy, gdzie tylko docierał jakiś promień światła, który ona przepuściła, tam on sprytnie wyciągał już swe gałązki przystrojone w jaskrawo-zielone listki. Konsekwentnie zdobywał przestrzeń dla siebie i stało się jasnym, że nie ma zamiaru ustąpić. Podziwiałem go za tą wytrwałość i bardzo mu kibicowałem, ciekaw też byłem jak ułożą się jego relacje ze starszą i dużo większą brzozą… Ta początkowo wcale go nie zauważała, nie wierząc najwyraźniej, że może dotrzymać jej towarzystwa przez dłuższy czas. Później, gdy wiadomym już było, że młody kompan nie zamierza się poddać, coraz trudniej było jej go ignorować. Choć jej pień był ponad dwa razy grubszy, tam gdzie spotykał się z twardym bukiem, musiał ustąpić. On nie chciał oddać ani milimetra zajętej przestrzeni. Ona rosła szybciej, więc otaczała go, narastała wokół, on znowu rozpychał się, boleśnie ugniatając ją od środka. Jego gałęzie panoszyły się coraz bardziej w jej koronie i chociaż nadal lwia część światła padała na jej liście, nie odpowiadało jej chyba to bliskie sąsiedztwo. Największe problemy zaczynały się, kiedy wiał wiatr. Ich gałęzie uderzały o siebie, obijając się wzajemnie. Słychać było skrzypienie, jęki i trzaski. Nieraz wyobrażałem sobie, że słyszę jej bezradne zawodzenie: ,,Ty okropny, tępy sztywniaku, pchasz się na mnie od samego początku! Nikt cię tu nie zapraszał! Zabierasz mi moje miejsce, ranię o ciebie swoje delikatne gałązki, popatrz jak moje soki płyną z pokaleczonych miejsc!” A on nie pozostawał jej dłużny i następny powiew wiatru przynosił szorstką odpowiedź: ,,Wiotka idiotka! Myślisz, że chciałem rosnąć tu obok ciebie?! Myślisz, że mi jest łatwo?! Czy wiesz ile wysiłku trzeba, by przetrwać w twoim cieniu? Czy wiesz jak boleśnie chłoszczą mnie twe wiotkie witki? Strącają moje liście!” -,,A ty wypijasz mi prawie całą wodę, zachłanny pijaku!” Oj, dużo mieli sobie do powiedzenia… Do dzisiaj zastanawiam się, czy była to tylko moja wyobraźnia.

Mijały jednak lata i odniosłem wrażenie, że drzewa jakby przyzwyczajały się do siebie. Ich gałęzie pozrastały się ze sobą, tworząc sztywne, mocne więzy. Byle wiatr nie robił na nich najmniejszego wrażenia. Buk dorównał brzozie wysokością, a potem powoli ją przerósł. Jak na brzozę była jednak wyjątkowo rosła i razem stanowili naprawdę okazałe drzewo. To właśnie w tym okresie inni miłośnicy leśnych spacerów też zaczęli odkrywać jego piękno i miejsce to przestało być już moją wyłączną tajemnicą. Trochę tego żałowałem, ale przecież skoro dwa drzewa potrafiły dzielić się ze sobą wszystkim, by razem trwać i rozwijać się zgodnie, ja również nie mogę oczekiwać, że będę mógł mieć je na własność. Własność w zasadzie istnieje przecież tylko w naszym ludzkim świecie, umożliwiając nam posiadanie czegoś tylko dla siebie. Nawet jeśli tego nie potrzebujemy. Nawet, jeśli potrzeba tego komuś innemu. Nierozerwalnie związana jest z naszym poczuciem straty i sukcesu… Czy własność jest zła? Nie wiem. Natura jednak tak nie funkcjonuje…

Pewnej nocy, całkiem nie tak już dawno, zbudziło mnie wycie wiatru i łoskot burzy przewalającej się nad okolicą. Ledwie zdążyłem pozamykać okna. Deszcz siekł strumieniami a dom trzeszczał od naporu huraganu. Niebo co rusz to rozpalało się do białości światłem błyskawic, to znów czerniało jak smoła, by w ciemności uderzyć ogłuszającym grzmotem gromu. Martwiłem się, aby nie zerwało dachu. Z oddali dobiegał dźwięk syren strażackich. Wiatr niósł połamane gałęzie, śmieci i mnóstwo różnych przedmiotów. Pomyślałem o ,,swoim” drzewie i zaniepokoiłem się – takiej wichury nie było od lat… Czy aby nie podzieli losu starego dębu? Gdy nad ranem nawałnica trochę ucichła, wypiłem kawę, założyłem płaszcz i pognałem sprawdzić, jak sprawy się mają. Las wyglądał rozpaczliwie. Chyba każde drzewo miało jakieś uszkodzenia – większość całkiem poważne. Co krok potykałem się o leżące na ziemi gałęzie i konary. Gdzie nie spojrzałem, widać było żałosne kikuty połamanych gaęzi… W końcu ujrzałem też swoje drzewo. Kamień spadł mi z serca – stało! Poszarpane, poturbowane wiatrem okrutnie, ale stało. Żaden z głównych konarów nie złamany, choć prawie nie miało na sobie liści… Wszystkie drobniejsze gałązki poobrywane. Cóż tu się musiało dziać?! Przykro było to oglądać. Jestem pewien, że żadne z nich nie przetrwało by tej nocy w pojedynkę. Ale wspólnie dały radę – mocny buk sztywno opierał się niszczycielskiej sile podtrzymując elastyczną brzozę, którą wiatr targał na wszystkie strony, jednak gdy osiągał granice swoich możliwości, ona przychodziła mu z pomocą zbierając wszystkie swe siły, aby wesprzeć go w krytycznych momentach. Ich gałęzie, przez lata ciągłego, bolesnego ocierania się o siebie, w końcu zrosły się w wielu miejscach na amen, tworząc sztywną konstrukcję, która łączyła w sobie siłę dwóch drzew…

Trzeba jeszcze wielu lat, by las odzyskał swój wcześniejszy stan. Niewiele drzew było w tak dobrej formie jak nasza para. Sporo leżało na ziemi z wyrwanymi korzeniami lub potrzaskanym pniem. Spośród tych, które przetrwały, większość dochodziła do siebie przez długi czas. Buk z brzozą jednak już następnej wiosny okryli się gęstwiną nowych liści, jakby na przekór wszystkiemu chcieli pokazać, że mają się świetnie. Nadal bardzo lubię ich odwiedzać i nawet, gdy czasem znów mam wrażenie, że podczas porywów wiatru słyszę ich wzajemne utyskiwania, wiem, że to tylko zwykłe, niewinne przekomarzanie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Narrator 7 miesięcy temu
    Niezły pomysł na krótkie opowiadanie, lecz styl moim zdaniem nieco przegadany i miejscami zawiły. Czasem mniej jest więcej, a gdzie myśl można wyrazić w czterech słowach, nie potrzeba pięciu.

    Zauważyłem przynajmniej jedną literówkę oraz kilka niewłaściwie użytych zaimków. Tak już jest z pisaniem — samemu trudno wychwycić wszystkie usterki.

    Mam nadzieję, że mój komentarz Cię nie zniechęci, lecz zaowocuje znakomitą twórczością. 😊

    Pozdrawiam serdecznie.👋
  • TytusT 7 miesięcy temu
    Dziękuję za przeczytanie i wskazówki. Wezmę je sobie do serca. Oczywiście, że mnie Pan nie zniechęca- po to właśnie zamieściłem tu teksty, by się czegoś dowiedzieć. Życzę wszystkiego dobrego!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania