O miłości.

MOJA ZOSIA

 

Zasłużyła sobie. Wie pani, ona nie pamięta, jak ugotować ziemniaki. Jak upiec chleb. Ciasto. Jak trafić do łazienki. Że trzeba najpierw zdjąć galoty, potem usiąść. Wysikać się. Spuścić wodę. Nic nie pamięta. Muszę wszędzie ją prowadzić. Sama się nie umyje. Nawet nie wie, jak odkręcić kurki z wodą. Pomagam jej. Zasłużyła sobie. Zapada milczenie. Głos grzęźnie w gardle. Albo rozgląda się po kuchni. Mamy terakotę na podłodze, szafki, kanapę. Stół. Krzesła. Piec kaflowy. Zlewozmywak. O, widzi pani, mamy tę boazerię z płyty. Tu będzie prawdziwe drewno za miesiąc. To jest dopiero ładne. Sąsiad przyjdzie i zrobi tak, jak ja lubię. Jej to już jest obojętne. My to starzy jesteśmy, ale dlaczego mam mieć coś, czego nie lubię. To córka tak zarządziła, ale ja jestem na swoim. Masz osiemdziesiąt trzy lata, mówi, po co chcesz jeszcze coś zmieniać tato? A ja chcę, bo mnie się to, co jest, nie podoba. To co, że jestem stary i nad grobem stoję. Osiemdziesiąt trzy lata. Wyglądam? I zawiesza głos. Chcę się dobrze czuć w naszej kuchni. A może się zachwyci? Może sobie coś przypomni? Będzie pięknie. Jasno. Drewno tak pachnie. Drewno żyje. Pamięć może jej wróci? Bo my, wie pani, całe życie ciężko pracowaliśmy. Ona zawsze w kuchni była, a teraz nawet nie wie, gdzie jest. Mnie i dzieciom gotowała. W piecu paliłem już o czwartej rano w zimie. A jak ona gotowała, pani! Nikt już tak nie gotuje. Teraz wszystko z torebki. Zupy. Sery w folię zawinięte. Makarony. A ona to wszystko sama robiła. Jabłka przerabiała na przeciery. Dżemy. Zupy owocowe gotowała. Zawsze w niedzielę było ciasto. Jak jabłecznik upiekła, to pachniało wtedy w całym domu. Nawet chleb piekła. A jak kogutka zabiłem, ona nigdy nie zabijała, to go oskubała. Opaliła. Wyparzyła. I do gara wkładała. A rosół jaki był, pani. Taki prawdziwy, z oczkami. Makaron też sama robiła. Ona wszystko sama robiła. Prała. Pralkę Franię kupiłem. Stać mnie było. Teraz mamy automatyczną, ale już nie pierze. Córka, jak przyjeżdża, to nastawi. Wywiesi pranie w sadzie, a ja tylko zbieram ze sznura. Ale, pamiętam, jak po wojnie, to na tarze, bo to się tak prało, i do kociołka na kuchni wrzucała. Mieszała kijem, który dla niej specjalnie wystrugałem. Gotowała w mydlinach, a potem płukała w balii. W lecie na dworze, bo było wygodniej. Krochmaliła i wieszała w sadzie pod jabłonkami. O, niech pani patrzy, jakie jabłka piękne. Jedno w drugie. To się wszystko teraz zmarnuje. Córka jabłek prawie do domu nie bierze. Nie to co kiedyś. Na targ się zawiozło albo do skupu we wsi. Teraz siły nie mam i się nie opłaca. Grosze dają. A wtedy kupowali i się opłacało. Piękne były, bo tu jabłonie są stare, ale pani to nie pamięta. Szarą renetę też mamy. Ta dobra do gotowania, żona mówiła, ale już nic nie gotuje. Zapomniała. Dzieciaki jabłka zbierały. Dwie córki i dwóch synów. Migali się, ale porządek w domu musiał być. Najpierw to nic nie mieliśmy. Tułaliśmy się trochę, to tu, to tam. Nawet jakiś czas w miasteczku mieszkaliśmy, ale co ma w mieście robić rolnik? Do ziemi nas ciągnęło. Ja chłop z dziada pradziada i ona też chłopka. Aż w końcu ziemię kupiłem. Dom postawiłem, ten, w którym teraz siedzimy. No, on taki nie był luksusowy. O, piec kaflowy jeszcze jest, ale łazienka była za firanką. Do balii się wodę gorącą nalewało na kąpiel. Jak ona mi plecy szorowała. Paznokcie u nóg obcinała. Wychodziłem z wanny jak młody bóg. Jeszcze dziesięć lat temu to była fajna babka. I tu ten błysk w oku starca. Oj, pani. Teraz to już nic nie pamięta, ale jak pogłaszczę, to się i nawet przytuli. Ale rzadko. Też nie pamięta. Teraz to ja jej plecy szoruję, a ona taka bezbronna stoi w wannie. Ciało to jeszcze ma gładkie jak aksamit. Zawsze takie miała. Aż przyjemnie było dotknąć. Pogładzić. No, niech pani spojrzy, jaka cera. Prawie zmarszczek nie ma, a kremów nie używała. Oliwą się nacierała. To wiatr i słońce ją smagały. Niebrzydka była. O, tak jak na tym zdjęciu w dowodzie. Zofia Badyga, urodzona w 1929 roku. A jak u nas wieje, to sobie na ławeczce pod śliwą siedzimy. O tu, przed domem. Zaraz coś do siedzenia przyniosę. Wraca po chwili. Widzi pani, ten kilim to ona zrobiła. Rozkłada piękny zielono-czerwono-żółty kilim. Pani Zosia patrzy beznamiętnie. Pewnie nie wie, że go utkała. Nic nie pamięta. Mam jeszcze ten jej warsztat w oborze. A może, myślę sobie, do jakiegoś muzeum by przyjęli? Jak tkała, to świat mógł dla niej nie istnieć. Nam zawsze dobrze ze sobą było. Ciężko pracowaliśmy. Ona też. Dzieci. Obrządek. Gotowanie. Pranie. No i to tkanie. A jak pięknie koszule mi prasowała, podśpiewując. Głos miała taki, że w chórze śpiewała do mszy. Obok organisty stała, a słychać ją było w całym kościele. A jak w gości szliśmy, to zawsze się ładnie ubrać umiała. Ja to się zawsze dziwiłem, skąd u niej taki dobry gust. Artystka, wtrącam. Oj, gust to miała. Wie pani, lubiła sobie przypiąć do sukienki kwiatka. Jak zapomniała, to ja jej zrywałem dziką różę w ogrodzie. Wie pani, na wsi to się kwiatów żonie nie przynosi, bo i po co. Tyle ich w ogrodzie i na łąkach. Teraz nic tu nie rośnie, odkąd nic nie pamięta, a już tak jest od trzech lat. Ja nie jestem od hodowania kwiatów, a córka zawsze się śpieszy. Nie znam się na tym. O tu, widzi pani, pod tym płotem, zawsze coś rosło. A w tej altance, za nami, były jej ukochane pnące róże.

Dzisiaj ją tak ubrałem, bo niedziela. Ładnie, prawda? Potakuję. Ta sukienka w kwiaty to na ślub córki była szyta. Do kościoła ją potem wkładała w lecie. Teraz to my nigdzie nie chodzimy. Sąsiedzi poumierali, a ci, co zostali, daleko mieszkają. Można by na motorze pojechać, ale ona już nie wsiądzie na motor. Nie pamięta, że trzeba trzymać mnie mocno w pasie. Nie to, co kiedyś. Lubiła ze mną wszędzie jeździć. A teraz taka niewielka się zrobiła. Drobna zawsze była i mnie się to podobało. Lubiłem takie drobne kobiety. I niebieskooka musiała być. A teraz przygarbiła się i maleńka, jak nigdy przedtem. A taka robotna i szybka w robocie była. Aż furczało. Rzadko się kłóciliśmy. Ona nigdy nie zaczynała, tylko jakaś milcząca się stawała i biegła do warsztatu w stodole. Posiedziała tam z godzinę, to i mnie przeszło, bo ja raptownie na wszystko reaguję. Tak było zawsze. Ona tkała, a ja do obory szedłem. Trochę widłami poprzerzucałem tego łajna i mówię: Zosiu, a co będzie dzisiaj na obiad? A ona w śmiech. Obiad będzie, jak skończę tkać. Na swoim zawsze postawiła.

Szybko żeśmy się pobrali. Wie pani, po wojnie to ludzie do siebie lgnęli. W pokoju zawsze taka czysta pościel wiatrem pachnąca. To my, pani, zamykaliśmy drzwi do sypialni przed dziećmi. Kiedyś syn, a miał wtedy kilkanaście lat, powiedział: po co, tato, drzwi zamykasz? Przecież stary już jesteś. Och, fajna babka z niej była. Mówię pani. To już nie jest to samo, co za młodości. Patrzy mi głęboko w oczy. Wszystko się kończy. Teraz nic nie pamięta. Siedzimy tu sami. To ja jakieś kluski ugotuję. Omaszczę i sera białego nakruszę. Ser z Iławy jest najlepszy, ale to już nie ten sam, co robiony w domu. Taki przez ściereczkę. Pachnący. Tłusty, mówię. No tak, tłusty, ale jaki dobry. Najlepszy ser, jaki w życiu jadałem, bo tych krówek to myśmy trochę mieli. Wydoić musieliśmy. Umyć trzeba było. Podściółkę przygotować. Nawóz wywieźć. Harówka od świtu do nocy. To ja i teraz już o czwartej na nogach. Wy z miasta to jeszcze śpicie. A tu wieś. Kury wypuścić trzeba. Jaja zebrać. Córka mi kogutki przywiozła, to je dla niej hoduję, bo ona chociaż w mieście, to ten rosół musi być taki jak w domu. Piękny kogut, mówię. A tak, ten pójdzie na rosół, bo mnie atakuje. Córka za wsią nie tęskni, bo tu więcej pracy i wieczorami nudno.

Sprzedadzą gospodarkę, jak umrę. Zresztą co mi tam, jak mnie już nie będzie, ale szkoda. My tu szczęśliwi byliśmy z żoną. Dzieci z domu poszły, to i nasze potrzeby mniejsze się stały. Krowy i świnki się sprzedało. Konia miałem. No, potem to stał się bezużyteczny. Maszyny były. Chrapy końskie są takie delikatne. Bardzo lubiłem ich dotykać. A sarny to pod sosny przychodzą na drodze do naszego domu. Wołam ją, zobacz, ale ona patrzy i nic nie mówi. Nie reaguje też na bociany od sąsiada. Nie tęskni za dziećmi. Dwie córki i dwóch chłopaków z tych naszych, no wie pani, jak się dzieci robi. I znowu to chytre oko starca. Jedna córka za górala poszła. W Zakopanem mieszka i rzadko przyjeżdża. Co najwyżej dwa razy w roku. Moja ukochana córka. Obie kocham, ale z nią się najlepiej rozumiemy. Podobna do mnie. Dzwoni, jak tylko coś się niedobrego dzieje. Druga to teraz nas co dwa tygodnie odwiedza. Mieszka trzydzieści kilometrów stąd. Ma dom. Pomogłem im go zbudować, jak się pobrali. A od zeszłego roku mamy dwie prawnuczki. Jedna po Zosi ma imię. Ale czy ona wie, że jest prababcią, tego nie wiem. Chyba nie. Córka zakupy nam robi. Ale ja na motorze po chleb jeżdżę sam. To ją wtedy zostawiam w domu na godzinę, a jak wracam, to talerze na podłodze są rozstawione i mąka w garnkach rozsypana. Pytam: Zosiu, dlaczego to zrobiłaś? Nie odpowiada, tylko patrzy na mnie w milczeniu. Ona ze mną też jeździła do sklepu. Zawsze się jakoś ubrała, bo mówiła, że wstydu nie ma co robić. A teraz tylko w koszuli nocnej by chodziła. To i mnie też się ubierać nie chce. No, ja mam osiemdziesiąt trzy lata, tak jak żona. To już nie przelewki. Z górki, jak to się mówi, ale świat jeszcze mnie interesuje. To sobie popatrzę w telewizor. Radia posłucham. To jakąś gazetę poczytam, tylko nie ma z kim pogadać. Z nią już nie. Prawie się nie odzywa, bo jak nic nie pamięta, to o czym mamy rozmawiać? Przyglądam się jej codziennie. Ładna jest. Policzki zaokrąglone i takie czerstwe ma. Rumieńce to zawsze miała. Ładnie się zestarzała. A tak harowała. Czasami to mi jej było szkoda, ale świeże, zdrowe powietrze, słońce, wiatr, to i uroda została. Tak to już jest na wsi. Synom nie chce się nic robić. Jeden dziesięć lat nie był w domu, ale źle trafił. Pili. On i ona. Spotykałem ją pijaną, jak przez wieś szła. Taki wstyd. Wszyscy palcami ją wytykali. A on, znaczy się mój syn, przy niej też ciągle pijany. Wszystko przepili, a pomagaliśmy im na początku. Milknie. Nie, nie chcę o tym mówić. To hańba dla mnie. Drugi syn to samo. Nic z niego już nie będzie. Stoczył się. Ona ma szczęście, spogląda w jej kierunku, nic nie pamięta. Ale ona chyba przecież coś jeszcze czuje? Serce matki to serce matki. Czasem tak boleśnie na mnie patrzy, jakby wszystko rozumiała, a ja mam nadzieję, że przynajmniej ona nie cierpi, bo nie wie. Bo już zapomniała. Czasami w nocy tak się mocno we mnie wczepi. Bez powodu, bo nie ma burzy, której się zawsze bała. Pies nie szczeka, więc nikt się w pobliżu nie kręci, a ona taka spięta trzyma mnie za szyję. Raz nawet szlochała. Pytam: Zosiu, co ci jest, a ona jeszcze bardziej płacze. Zanosi się. Zapaliłem światło, żeby zobaczyła, że nikogo w pokoju nie ma. Popatrzyła. Puściła mnie i podciągać kołdrę zaczęła. Coś się jej przyśniło. To znowu powoli podniosła się i usiadła na łóżku. Nogi spuściła. Wstała i zaczęła chodzić szybko po pokoju od okna do drzwi kuchennych. I tak kilka razy. No to ja otworzyłem drzwi do kuchni i zapaliłem światło. Patrz, mówię, nikogo. Nikogo tu nie ma. Popatrzyła. Postała w drzwiach i, szlochając, przywarła do mnie. Zacząłem ją głaskać. Delikatnie, bo na gwałtowne ruchy źle reaguje. Zaczyna się histeria, więc głaszczę ją po głowie. Plecach. Zawsze to lubiła. Och, pani... I znowu patrzy mi głęboko w oczy. Wszystko się kiedyś kończy, ale ja z Zosią mam dobre wspomnienia. Jaką ona była kobietą. Kobietą mojego życia. Przepraszam, nie powinienem tego mówić, ale nam było dobrze. Widzi pani, ja stary chłop i sam nie wiem, dlaczego to pani mówię. Pani jest dzisiaj, a jutro nie będzie po pani śladu. No to ja, jak tak płakała, mówię do niej: Zosiu, i cię nie opuszczę na złe i dobre, Zosiu, i patrzę na nią, trzymając ją w ramionach. Ona ma głowę spuszczoną. Wtula się we mnie. Łka. No to ja: a mnie jeszcze pamiętasz? Zosiu, czy ty mnie jeszcze pamiętasz? Prawie krzyczę jej do ucha. Ona podnosi głowę i wyciąga ręce do mojej twarzy. Wodzi po niej i delikatnie poklepuje mnie po policzku. Widzę, jak po jej twarzy płyną łzy. Zaczyna mnie obejmować i nagle odwraca się, i idzie w kierunku łóżka. Odruchowo gasi światło. Zerkam na zegar w kuchni. Jest druga w nocy. Siadam na kanapie. Jestem tak wzruszony, że nie mogę zmusić się, żeby pójść za nią. Ona nic nie pamięta, myślę sobie, ale ona wszystko czuje. To znaczy, że pamięta. Kiedy w końcu wchodzę do sypialni, słyszę, jak ciężko oddycha. Zasnęła. Wracam do kuchni. Siadam przy stole, który stoi przy oknie. Patrzę w ciemność i nic nie widzę. Tej nocy nie zmrużyłem oka. Dlaczego ona wszystko zapomniała? Jest mi ciężko pogodzić się z myślą, że moja Zosia, delikatna i czuła, na moich oczach zmienia się w roślinę. Lekarze ostrzegają. Przylepiam jej codziennie plasterek, który ma hamować rozwój choroby. Sam już nie wiem, co ona myśli. Czy jeszcze myśli? Jak do niej dotrzeć? Jutro nie będzie pamiętała, że się budziła w nocy, że płakała. Że ją głaskałem. Że to ja, jej Janek, od sześćdziesięciu lat ten sam. Mówię pani, jak ona tkała, to się bardzo zmieniała. Była, czy ja już to mówiłem?, w swoim świecie. Tak jak teraz. Zawsze lubiła mocne kolory. Zielenie, czerwienie, żółcie. Jej kwiaty w ogródku były też albo czerwone, albo żółte. Dziewczynki nosiły szyte przez nią sukienki w takich samych kolorach. Bardzo o nie dbała. A już w niedzielę, jak szliśmy do kościoła, to musiały być najlepiej ubrane we wsi. A teraz, co się dzieje z moją Zosią? Daję jej do ręki kartofel. Patrzy i nie wie, co trzyma. Wącha. Odkłada. Bierze następny. No to ja jej mówię: kartofel. I nic. No to mówię, ziemniak. Uśmiecha się, ale ona nie rozumie. Zostawiam jej otwarte drzwi do domu. Myślę sobie, jak wyjdzie sama na podwórze, to może sobie coś przypomni. Stoi w drzwiach i patrzy. Nic. Żadnej reakcji. Nie mówiłem pani, my codziennie chodzimy na spacer po ogrodzie, po jej ukochanym sadzie. Nie umie powiedzieć: jabłko. Nie cieszy się na widok psa. Boi się go, a to był jej ukochany kundel. Przyniosła go, jak był maleńki, od sąsiadów. A teraz ucieka przed nim. A jej kury? Lubiła białe kury. Patrzy, jak dziobią, kiedy rzucam im ziarno, a ja widzę w jej oczach tylko strach. Ona wszystkiego się boi, ale żeby kury się bać? A jak córka przyjeżdża, to chyba jej nie poznaje. Pyta, co to za pani albo milczy cały dzień. To boli, a córka się złości, chociaż ciągle powtarza: to ta choroba, tato. To ta choroba, i patrzy na mnie ze łzami w oczach. I wie pani, ja też przy niej się prędzej starzeję. Wstaję o czwartej, ale już o dziewiątej kładę się w sypialni obok niej. Słuchamy radia. To znaczy ja słucham, bo ona przeważnie śpi. W niedzielę kąpię ją rano przed mszą. Ona się nawet nie żegna, a była kiedyś bardzo religijna. I tak płynie nam dzień za dniem. I ja gotuję ciągle te kluski na mleku, kluski z białym serem, czasem do klusek wkrawam boczek. Ryżu już nie ugotuję. Kartofle to tak grubo obieram, że prawie nic nie zostaje. Nie mam cierpliwości. Jak córka przyjeżdża, to zupy nagotuje i usmaży jakieś kotlety. Odgrzewam je i jemy na obiad, ale jej kotlety były lepsze. Soczyste. Chrupiące. Jej jest już wszystko jedno, co je. Nie pamięta, że jest głodna. Nic, a nic, nie pamięta. Od trzech lat nie powiedziała do mnie: Janku. To boli. Patrzy na mnie i milczy. Ale zasłużyła sobie i ja ją będę pielęgnował. Nie oddam jej nigdzie. Szukam teraz kobiety, żeby nam poprowadziła dom. Dam jej utrzymanie, mieszkanie, ale dla żony musi być dobra. Zna pani jakąś taką chętną? Spogląda na mnie z nadzieją. Niech no pani w Warszawie poszuka. Tyle jest opuszczonych, samotnych kobiet. Dorobi sobie. Tu jest cisza i spokój. W zimie ciepło, a i ja będę miał się do kogo odezwać. Posiedzieć albo pojechać do córki na dzień, dwa. Panie Janku, muszę już iść. No to jak, zapamięta pani, żeby się dowiedzieć? Ja już nie daję rady tak cały czas się nią opiekować. A taka dobra była. Zasłużyła sobie. Nie wiem, jak dalej będzie, bo lekarz, ach pani to wie, nie daje nadziei, że pamięć jej wróci. Patrzy na mnie, czeka, aż go pocieszę. Piękne życie stworzyła. Nie każdemu dane jest. Taka kolei rzeczy, a że tak trudno się pogodzić, to normalne. A co tu jest normalne. Oj, żeby nie ta pamięć. Ona nic nie pamięta, a ja pamiętam wszystko. Zasłużyła sobie.

 

Warszawa 2013

 

Tekst nie był nigdzie publikowany.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • TytusT 3 miesiące temu
    Dla mnie to chyba najważniejszy tekst, na jaki do tej pory tutaj trafiłem. Może dlatego, że przyglądałem się z bliska i na żywo niemal identycznej historii. To nie tylko o miłości, ale również o samotności, przemianach, zawodach, które spotykają wszystkich z nas na różnych etapach. Dziękuję za jego zamieszczenie.
  • Józef Kemilk 3 miesiące temu
    Dobrze, że opublikowałeś.
    Opisujesz świat, który minął. Jak dożyjemy starości, to świat nas otaczający nie będzie nasz, i z nikim się o tym nie pogada
    Pozdrawiam
    5
  • słone paluszki 3 miesiące temu
    Bardzo wzruszające opowiadanie, prawdziwy wyciskacz łez. Tak kiedyś było i ludzie tacy byli. Ciągnęli do domu, do rodziny, bo to był priorytet. A teraz? Rok, trzy lata i sayonara.
    Nikomu nie chce się iść na kompromis i zawalczyć o wspólne szczęście, bo tak dobrobyt ukształtował ludzi. Kiedyś nikt nie miał czasu na fanaberie. Razem żyli, rozem tyrali i razem umierali.
    A teraz idą do salonu (wirtualnego) i wymieniają na młodszy, lepszy, zamożniejszy model.
    Normalnie koniec świata.

    Jeszcze raz to napiszę: piękne i wzruszające opowiadanie.
  • Skorpionka 3 miesiące temu
    Warto pielęgnować takie uczucia, warto przywoływać takie okruchy życia. Dzięki.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania