O ścieżce, kędy intuicja wrażliwość za rękę prowadzi

"Beym Steigen, beym Sinken der Sonne, beym Schimmer des Mondes ist die Natur in einer raschen, unwillkührlichen Entzückung, in der sie noch freygebiger ist, noch weniger spart, und wie ein Pfau in stolzer Pracht allen Schmuck mit inniger Fraude rauschend aus einanderschlägt."

 

„A gdy słońce wschodzi i gdy zachodzi, kiedy księżyc migocze, wtedy natura doznaje szybkiej, mimowolnej ekstazy, w której jest jeszcze hojniejsza, jeszcze mniej oszczędna i niczym paw w dumnym splendorze, w serdecznym uniesieniu szeleści swoją biżuterią”

 

Wilhelm Heinrich Wackenroder

 

Niech zabrzmi weselem sala, pełna po brzegi, zapełniona przez zbłąkanych wędrowców! Wszyscy oni przyszli jak do źródła, lub jak ćma zlecieli się do okien wieczornej izby. O, bynajmniej nie spodziewają się tu skromnego poczęstunku! Chcą dziś zasiąść do uczty - do stołu, od którego nie odejdą w pośpiechu. Przedziwna będzie to uczta: pysznić się będą kładzione na stole wytrawne krzyżyki, korzenne bemole, pękate legata, zatopione we wrzącym bulionie incalzando, spowite gęstym sosem gradevole oraz soczyste vibrato.

 

Jeżeli nabrałeś ochoty, czytelniku, na takie specjały, zajmij proszę miejsce wraz z innymi. Spójrz: oto wchodzi gospodarz tego domu. Stał się nim tylko na chwilę, a przecież żadna chwila nie może się więcej powtórzyć. Stawia szerokie kroki, spogląda z wytęsknieniem na długi stół przystrojony potrawami, wreszcie zajmuje sobie przewidziane miejsce na podwyższeniu. Śnieg oprószył mu włosy, za oknami króluje właśnie zima - zatem to najwyższy czas, byśmy przy trzaskającym ogniu mogli ogrzać swoje zaniedbane pragnienia. Każdy bowiem, kto przyszedł tu zmarznięty, kijem poganiał przed sobą usłużnego parobka. Siedzą oni wszyscy społem pośród swoich panów, wpatrzeni w gospodarza - a ich panowie, zajęci jedzeniem, jakby zapomnieli o ich obecności. Co to za słudzy, spytasz pewnie, dziwiąc się temu wszystkiemu; otóż są oni na wzór pragnień ich panów. Służą im jako wyuczone oczekiwania, więcej nawet, jako przetarte i znoszone odzienie zwane przez nas intuicją. Słudzy ci chłoną każdy gest, każdy skłon i uśmiech gospodarza - i ty, czytelniku, podążaj za nimi. Stoły co prawda uginają się od parujących półmisków, jednak trzeba nam oderwać od nich wzrok i dojrzeć coś więcej.

 

Zaczynajmy! Gospodarz wznosi ręce po raz pierwszy, by ogłosić dźwięki swojej orkiestrze. W tej samej chwili zdaje się nam, że to nie drewniany strop, a kwietniowe, chmurne niebo rozciągnięte zostało nad naszymi głowami. Wokół, kiełkując dopiero, ziewa zaspana, młoda trawa, a konary dębów gną się na wietrze jasnym basem. W istocie, oto pierwsze dźwięki koncertu na flet Cécile Chaminade. Śledźmy ruch ręki gospodarza: za chwilę przywoła on swoją dłonią młodą, smukłą łanię. Oto zjawia się przed nami, szukając porannych, leśnych sadzawek, by móc ugasić pierwsze pragnienie. Zda się, że dłonie prowadzącego mówią jej: poczekaj, rozejrzyj się, a znajdziesz nieopodal więcej wody! Orkiestra od początku otacza ich odświętnym kordonem, lecz z każdą chwilą cofa się bardziej, znikając za drzewami, by rezonansem swoich instrumentów naprowadzić łanię na właściwy trop - a jednocześnie jej nie spłoszyć.

 

O ile się nie mylę, niebawem przymkniesz oczy, by we wnętrzu swoim uchwycić więcej z tej sceny; tak też uczyń, zupełnie nie przejmując się obecnością innych gości. Gdy nadejdzie właściwy czas, potrząsnę twoim ramieniem, byś dostrzegł to, czego teraz nie jesteś w stanie.

 

A więc już stąpasz po mchu, po wilgotnej, leśnej ściółce, która prowadzi cię w głąb całości. Wiesz, że spłoszysz łanię, gdy podejdziesz bliżej - a jednak czujesz, że i tobie chce się pić. Rozglądasz się więc wokół i znajdujesz pod stopami świeże igliwie - nie wiadomo, gdzie dotąd skrywane w tym liściastym lesie. Gdzieś tu jest podziemne źródło, o którym nie wie łania - tak zdajesz się myśleć, chcąc przechytrzyć i ją, i gospodarza. Nie wolno ci jednak zapomnieć, że jedynie słyszysz owe obrazy - i że nie spod twej ręki one wychodzą. Jeśli chcesz ugasić swoje pragnienie i znaleźć źródło, czemu sięgasz po kielich, który nie napoi? Do dna piją go ci, co siedzą obok ciebie.

 

Tymczasem spójrz, bo las zmienia swą postać: ziemia naga, bez wiosennej połaci, wystrzela w niebo soczystością świerków i sosen. Spadają igły, z gałęźmi strącane; hen, wysoko, w drzew koronach uwija się śpiesznie brunatna wiewiórka. Nawet żeś nie zauważył, jak zabrzmiało moderato z drugiej symfonii Kalinnikova. Na wskroś jesienny, ciepły jeszcze zmierzch skryty w dźwięku skrzypiec daje temu małemu stworzeniu nadzieję na obfite zbiory. Jego żywe podskoki, oddane przez staccato, są niczym jasne iskierki w przepełnionym pustym echem lesie. Wszystkie zwierzęta kładą się już w swych legowiskach, jednak wraz z ową wiewiórką świat wokoło wciąż tętni barwami i zapachami.

 

Śnij dalej swój sen, który prowadzi cię ku jednej z sosen. Mówią, że pod jej korzeniami znajduje się podziemne wejście do źródła. To stare podanie, jednak znają je wszyscy, których spotkałbyś w tej krainie bez końca i początku. Nim się jednak zbudzisz, skorzystaj z przeczucia i rozgarnij na boki ciemną ziemię. Jeszcze chwila - i oto twoim oczom ukazuje się tajemne wejście. Zdaje się, jakby było tutaj od wielu pokoleń, czekając na śmiałka, który weń wejdzie. I oto podziemny wąwóz, ciasny, kręty i wąski, lecz - czy to możliwe? - daje się dostrzec na jego końcu migoczące światło. Jasny ogień pochodni trzaska radośnie w takt werbla i trąbki; gromki śmiech dochodzi do twoich uszu, śmiech ukazany przez zgodność rogu i skrzypiec. Nie rozgorzał jeszcze na dobre taniec cygański Moniuszki, a już zostałeś pochwycony i ruszyłeś w tany pośród rzędu ciemnych stalagmitów. Ktoś przygrywa na mandolinie, ktoś inny wtóruje mu śpiewem w owym niepodobnym do żadnego innego, wędrownym języku. Ty zaś tańczysz, o skalnym źródle zapomniawszy, nie dostrzegając rozrzuconych wokół drogocennych łupów.

 

Zatem mówię ci - obudź się! Otwórz oczy i zdaj sobie sprawę, żeś zasnął, trzymając w ręku pusty kielich. Reszta gości ocknęła się i zdążyła już się przerazić: chowają się właśnie za plecami swoich sług, ci zaś, zapatrzeni w gospodarza, mrużą sennie swoje puste, niewidzące oczy. Nastaje chwila, w której i ty zdasz sobie sprawę, co tak naprawdę się tu wydarzyło: zostaliśmy zaczarowani, wszyscy i bez wyjątku daliśmy uwieść się pięknym dźwiękom. Wiedz, że dzieje się tak od niepamiętnych już czasów - i jeszcze długo tak będzie. Otóż, przychodząc z daleka, ze świata trosk i utrapień, posyłamy naprzód swoich parobków: gotową odpowiedź na wszystko, co nas trapi. Zasiadamy do uczty pewni, że to, co usłyszymy, przyniesie nam ukojenie. Zamykamy oczy na to, co żywe, oddając się temu, co w nas ożywa. Wreszcie - słuchamy pięknych symfonii, lecz nie znajdujemy w nich lekarstwa na nasz ból. Zadowalamy się suto zastawionym stołem, zapominając na chwilę o ścigającym nas głodzie. Chcąc zaspokoić budzące się w nas pragnienie, gasimy je żarem większym niż ono samo: kielichem pięknych uniesień, napojem, który rozrzedza nie krew, a trzeźwy osąd. Wtedy to intuicja zawodzi i prowadzi naszą wrażliwość na manowce: widzimy to, co chcemy, miast tego, co rzeczywiste i nam potrzebne. Dlatego właśnie wiosenna łania, którą szczęśliwie mogłeś dojrzeć, nie wody szukała, a spoczynku przed myśliwym. Wiewiórka, zabłąkana w koronach drzew, w rozpaczy i w zimnie skakała z gałęzi na gałąź, niczego na nich nie znajdując. Owiane legendami wejście do podziemnej jaskini było jedynie mniejszą grotą, schronieniem dla rozbójników. Ty zaś, przyjacielu, dałeś uwieść się nie tyle iluzji, co głęboko skrywanym pragnieniom: nie dostrzegłeś wcale, że podczas wieczoru byłeś owym myśliwym; latałeś wysoko, wydziobując wiewiórkom leśne skarby; wreszcie, zakradając się bezszelestnie, rabowałeś wozy podróżnych zapuszczających się w środek lasu.

 

Nie wierzysz w ani jedno moje słowo, jednak ostatecznie wszystko to było tobie potrzebne. Czymże byś był bez owego cienia i mroku? On uszlachetnia to, co znajduje się w twoim świetle. A jednak jesteś w szoku i trwasz głębokim niezrozumieniu, bo nie przeczułeś ani trochę swojej własnej otchłani. Przeszkodził ci w tym ten, który siedzi obok, wpatrzony bez reszty w gospodarza, a którego pędziłeś przed sobą, kładąc mu na barki twoje czucie i twoją wiarę, twoje pojmowanie świata i uczucia gorejące w tobie. Teraz już żadna z tych rzeczy nie należy do ciebie. Ty zaś, oddzielony od siebie samego, zdany jesteś na łaskę swoich własnych oczekiwań. Przebudź się wreszcie, spójrz chociaż w oczy gospodarzowi! Dostrzeżesz najpierw, że to nie śnieg osiadł na jego włosach, lecz prawdziwa zamieć smutku i troski. Chwilę później zdasz sobie sprawę, że i on daje się oczarowywać, dlatego tylko, że nie należy już do samego siebie. Na koniec pojmiesz, że sprasza na ucztę, by dzielić się pięknem, bo tylko ono daje ukojenie wszystkim tym, którzy nie potrafią siebie odnaleźć. A znaleźć siebie nie jest niczym trudnym: trzeba obrócić się do swojego rozmówcy, owego sługi, by w prostych słowach uczynić go na powrót wolnym. Wówczas wstanie on od stołu i odejdzie w nieznane - ty zaś odzyskasz siebie, bo nie będziesz już wypierał się tego, co jest twoje. Nie, skądże! W żadnej mierze nie jest to łatwe. Każdy bowiem woli szukać porannej rosy, zbierać leśne orzechy i tańczyć pośród zebranych łupów. Wszystko po to, by nieustannie gasić własne pragnienie, miast się z nim pojednać.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania