O tym, co przeczytałem ostatnio w kochanym moim dzienniku, gdy wspominałem dobry rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty piąty (banalizacja i mały realizm)
Udaliśmy się więc w plener, daleko poza horyzont codzienności, gdzie w cieniu drzew i krzewów w chowanego bawiło się całe poziomkowe plemię, a ponad koronami zieleńców fruwały bezpańskie pszczoły, układające się w chmurne roje-kominy, tam, gdzie ponad wsią sielską opolską, w której mieszkałem w dzieciństwie, wiła się droga przyozdobiona czereśniowymi wykwitami, polna droga pełna słodkopolskich dzieci, co po swojemu ochrzciły ją mianem Szmaragdowej, nie mając bladego pojęcia, dokąd wiedzie. Lubiliśmy wyobrażać sobie, że na jej końcu znajduje się coś zupełnie niespotykanego, błyszczącego szmaragdem, dającego ów efekt awenturyzacji. Za jednym wzniesieniem było drugie i naturalnie wyższe, a za tym drugim – następne i jeszcze, JESZCZE! wyższe. I tak bez końca. A my – dzieci Słodkopolski chcieliśmy za wszelką cenę poznać ten skrawek ziemi i dotrzeć na antypody racławickiego grajdołka zwanego światem. I potem wakacje dobiegły końca, nagle. Niektórzy spośród naszej paczki pokończyli szkoły, podorastali, pozakładali rodziny, albo i nie pozakładali, pożenili się, albo i nie, mieli dzieci, które żyły i pracowały, albo wcale nie mieli dzieci. Boże, jakie to do bólu normalne wszystko!
Komentarze (2)
"I potem wakacje dobiegły nagle końca, a wraz z nimi przeminęło wspomnienie o pszczelej rójce. Skończył się czerwiec i przeszedł lipiec. Czereśni nigdzie już nie było. Nastał wrzesień, a potem październik. I skończył się okres burzowy, więc i tęczy nigdzie się nie widziało. A Szmaragdowy Gród stał się mało ważnym gródkiem, tak mało ważnym, że mógł ostatecznie rozpłynąć się we mgle niewyraźnych i na poły realnych wspomnień. Boże, jakież to do bólu banalne wszystko! Życie!".
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania