Obiad

Witajcie.

W tym momencie posyłam wam mój najbardziej przymilny uśmiech. Był w stanie zmiękczyć zarówno serca, jak i nogi wielu kobiet. To jeden z moich trzech największych atutów. Jeśli poświęcicie mi trochę swojego cennego czasu, opowiem wam o dwóch pozostałych.

W międzyczasie przedstawię również moje zwyczajne, lecz przyjemnie spędzone popołudnie. Ja, żona i córka. Czy dojrzały mężczyzna, którego życiowym marzeniem jest założenie i utrzymanie szczęśliwej rodziny, mógłby wyobrazić sobie coś wspanialszego?

Mam na imię Leonardo. Co dziwne, większość ludzi, których spotkałem na swojej drodze, twierdziło, iż moje imię jest piękne i niezwykłe. W porządku, może niezwykłe. Jednak rzadko uznawałem je za piękne. Zbyt często komplikowało proste sprawy. Jakkolwiek to brzmi.

Siedzimy przy stole. Lilka rozkosznie gaworzy, Olivia zaś rozmawia przez telefon – podejrzewam, że z Melisą. Wpatruję się w słodką twarz naszej córeczki, która wykrzywia się do mnie w bezzębnym uśmiechu. Nie jestem w stanie odwzajemnić tego grymasu, więc po prostu podnoszę się i postanawiam zobaczyć, co z obiadem.

Kroję w plastry ogórki z zamiarem zrobienia z nich mizerii, która jest ulubioną surówką Olivii. Ja jej nienawidziłem. Ale moja ukochana żona oczywiście o tym nie wiedziała. Bo skąd? To JA miałem interesować się jej osobą, nie odwrotnie. Zresztą, gdyby tak się zastanowić, dochodzę do wniosku, że Olivia w ogóle mało co była mną zaciekawiona.

I tutaj ujawnia się mój drugi największy atut. Mało kto wiedział, kim jestem naprawdę. Moja prawdziwa osobowość lata temu została wyparta przez utworzoną wtedy postać. Postać, która z czasem zaczęła przytłaczać moje prawdziwe „ja”. Kiedyś obawiałem się tej przemiany. Dzisiaj jestem za nią wdzięczny. Oczywiście, sobie samemu. Dzięki temu byłem bezpieczny. Nikt nie mógł mnie dosięgnąć. Ciężko jest przejrzeć iluzję, błądzić w ciemności, gonić za nieuchwytnym.

Nakłuwam widelcem gotujące się ziemniaki. Para buchająca spod pokrywki garnka parzy mnie w dłonie i w rezultacie upuszczam szkło na ziemię. Klnę cicho pod nosem, wiedząc, że żona nie lubi, gdy rzucam wulgaryzmami przy dziecku. Jakby faktycznie mogło z nich teraz zrobić jakiś użytek.

Jednak nie udaje mi się uniknąć zwrócenia na siebie uwagi. Olivia na chwilę milknie i zagląda do kuchni, pytając czy wszystko w porządku. Stoję na środku kuchni z wyciągniętymi przed siebie czerwonymi rękoma. Potłuczona pokrywka leży u moich stóp, wciąż delikatnie parując. Żona otwiera lekko usta i patrzy na mnie z politowaniem. Przez chwilę zastanawia się, czy zarzucić jakimś ciętym żarcikiem, jednak ostatecznie powraca do rozmowy telefonicznej.

– Widziałaś ją ostatnio? Jak to możliwe, myślałam, że wyjechała na stałe… – przerywa na moment, podczas którego słyszę w słuchawce trajkotanie Melisy. Wyłapuję tylko jedno imię. Róża. – Powinnyśmy się spotkać! – woła Olivia głosem, który wyzwala we mnie psychopatyczne myśli.

Powoli schylam się i podnoszę odłamki szkła. Wpatruję się w nie, jakby za chwilę miały mi objawić „nieobjawioną prawdę”. Niestety, ze smutkiem stwierdzam, że do niczego takiego nie dochodzi. Wpatruję się w nie i zastanawiam się, co by było, gdybym mógł po prostu wbić je w swoje żyły. Skończyłbym udawać. Nie musiałbym dłużej uciekać. Wbrew temu, co mówiłem wcześniej, czasem czułem się zmęczony noszeniem mojej, chwilami uwierającej, maski.

Nie. Wiedziałem, że nie mogę się poddać.

Ostatecznie wyrzucam odłamki do kosza. Jeden z większych przypadkiem wbił się w moją skórę, wyciągam go więc powoli, widząc wzbierającą się krew. Pośrodku mojej dłoni widnieje długa, głęboka rana.

– Leo, co z tym obiadem? – pyta niecierpliwie Olivia, rzucając wcześniej do słuchawki jakże zabawne „Poczekaj chwilę. Leonardo, jak dobrze wiesz, od zawsze słabo radzi sobie z gotowaniem”. Słyszę jednak durny chichot Melisy, przez który żałuję, że porzuciłem swoją profesję.

– GOTUJĘ – syczę i rozglądam się dookoła. Biorę wielki, ostry nóż, który spokojnie leży na blacie, połyskując jednak złowrogo. Z niemą wściekłością wbijam nóż w blat, wyobrażając sobie, że ten jest klatką piersiową mojej ukochanej żony.

– Pospiesz się. Lilka jest już głodna – mruczy, nie dostrzegając tego, co się ze mną dzieje.

– Dobrze, kochanie, ja też – świergolę i myślę o tym, jak wyglądałby mózg Olivii, gdybym rozłupał jej drobną czaszkę na pół. Musiałbym się postarać, żeby to zrobić? Zebrać siłę fizyczną czy może psychiczną? Krew… Czy byłaby na mojej ogarniętej wściekłością twarzy? Czy może trysnęłaby na moją koszulę lub na kremową ścianę w kuchni?

Pozostawiam pytania bez odpowiedzi.

Kończę gotować. Krew nadal skapuje z mojej rany, układając się w ciekawe kształty na podłodze. Niespecjalnie interesuje mnie fakt, że Olivia „wyrazi swoje zaniepokojenie zaistniałą sytuacją”, ponieważ w najbliższym czasie i tak mam zamiar zabić moją żonkę. Lub po prostu odejść i zastanowić się nad propozycją Gerarda. Wciąż aktualną, jak miałem nadzieję. Powrót do profesji mógłby znów odmienić moje życie.

Wyciągam talerz z namalowanymi ręcznie krówkami, zajączkami i innym mięchem. Stawiam przed Lilką parujący obiad, mając nadzieję, że Olivia przez przypadek nakarmi ją gorącym kawałkiem kurczaka, wywołującym tym płacz dziecka. Niestety, wiem, że za bardzo troszczy się o Lilkę, by móc tak zrobić.

Kiedy już nałożyłem Olivii jej porcję, zbieram się w sobie i z chirurgiczną precyzją trafiam splunięciem między ziemniaka a ogórka. Podziwiam mój talent w serwowaniu posiłków, później zaś nareszcie kładę talerz przed Olivią. Sam nakładam sobie tylko kurczaka – jedyną część obiadu, która jest „czysta” od moich złośliwości. Już nie jestem w stanie spamiętać, ile i czego dodałem „od siebie” do pozostałych składników dzisiejszego dania. Zresztą skoro Lilka i Olivia ze smakiem jedzą obiad, to znaczy, że chyba nawet nie muszę tego pamiętać.

Siedzimy i przeżuwamy w ciszy. Nie jestem w stanie tego znieść, wewnątrz mnie buzują niezbyt przyjazne uczucia. Słysząc niezwykle głośne przeżuwanie i połykanie pożywienia, czuję, że najchętniej wyszedłbym teraz z pokoju. Co byłoby i tak delikatnym rozwiązaniem.

Ucieczką od uciążliwego dźwięku są moje myśli. Dzisiaj zastanawiam się, co by było, gdyby Olivia poznała mojego nieżyjącego już ojca i zjadła z nim obiad. Pewnie byliby sobą nawzajem zafascynowani – oboje silni z zewnątrz, w środku zaś delikatni i wrażliwi.

Takich ludzi łatwiej się pozbyć, choć czasem ciężko jest przebić się przez ich wierzchnią oschłość, nieufność i ostrożność. To tak jakby zbroja. Kiedy już się ją zniszczy, dalej jest coraz łatwiej. Wręcz banalnie.

Pozbycie się takich ludzi sprawia większą przyjemność. Gdy nareszcie zdejmą swoją „żelazną maskę”, myśląc, że jednak „jesteś inny niż wszyscy”, można ich doszczętnie zmiażdżyć. A wtedy już nic nie sprawi, że będą w stanie na nowo przybrać swoją ochronną maskę. Ona nadal istnieje, oczywiście. Leży gdzieś głęboko w ludzkiej świadomości, zakurzona i pokruszona, jej brakujące części spoczywają porozrzucane po wyniszczonej psychice, może jeszcze mając nadzieję na to, że nadejdą dni, gdy w końcu zostaną ze sobą połączone. Najczęściej jednak pozostaje właśnie tylko zwodnicza, fałszywa nadzieja – czasem będąca naszym najlepszym przyjacielem, czasem zaś śmiertelnym wrogiem.

Z ojcem mój plan nie powiódł się całkowicie. Przyznaję, że wtedy jeszcze nie posiadałem tak obszernej i dogłębnej wiedzy, którą później zacząłem zdobywać głównie za pomocą obserwacji i doświadczenia nabytego w pracy. To był impuls. Po prostu go zabiłem. Nie zastanawiając się zbytnio nad tym, jak uprzyjemnić sobie robotę, z banalnej przyczyny – wtedy to zwyczajnie nie była moja robota, a instynkt. Dziś mogę żałować, że kierowałem się wyłącznie nim. Żałowałem, ponieważ zniszczyłem ojca tylko fizycznie. Jego silna psychika pozostawała poza moim zasięgiem. On zaś miał pełen dostęp do mojej- nie potrafiłem się przed nim obronić, wykorzystał więc sytuację i przed swoją śmiercią uczynił z mojego życia piekło, którego skutki odczuwam do dziś. Jedyna rzecz, której nigdy nie będę w stanie mu wybaczyć.

Jeśli chodzi o Olivię, powoli, jednak z powodzeniem realizowałem swój plan. Poznawałem ją coraz lepiej, choć to ona myślała, że pozornie wie o mnie wszystko. Sam nie wiem, kiedy nauczyłem się tej kolejnej przydatnej umiejętności manipulacji ludźmi. Nauczyłem się i opanowałem ją do mistrzostwa. Wiem, że jeśli opanowałem to w Zgromadzeniu, musiało dziać się to pod okiem Gerarda. Tylko on był w stanie jeszcze z czegokolwiek mnie podszkolić.

Dlatego teraz tak intensywnie rozmyślam nad jego propozycją. W mojej sytuacji – propozycją wręcz nie do odrzucenia. Powrót do profesji jest czymś, co naprawdę mnie uszczęśliwi.

I oto mój ostatni największy atut. Właśnie ona. Moja profesja. Cel mojego życia. Choć brzmi to dość paradoksalnie – jakim sposobem odbieranie życia innym ludziom może być celem mojego?

A jednak. Odkąd stałem się mordercą, wiedziałem, że jestem już „gdzieś indziej”. Ziemskie sprawy mnie nie dotyczyły. Zło, które wyzwalałem z każdym moim czynem, z każdym pociągnięciem noża, z każdym strumieniem krwi, było jedynie mało odczuwalnym przeze mnie skutkiem ubocznym.

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Beznadzieja 30.11.2015
    Podoba mi się. Uwielbiam morderców i psychopatów. Daję 5, tyle ode mnie.
  • KarolaKorman 30.11.2015
    Super obiad. Nie wiem, czy powinnam życzyć smacznego? Zostawiam 5 :)
  • Przypinam do ekranu startowego, żeby przeczytać znajomym! Świetne!
  • alfonsyna 30.11.2015
    Rzeczywiście napisane bardzo ciekawie. Mnie osobiście wciągnęło, narracja pierwszoosobowa świetnie tu pasuje, właściwie od początku do końca byłam po stronie głównego bohatera, irytowałam się tak samo jak on i liczyłam po cichu, że jednak użyje tego noża... No nic, błędów jakichś rażących nie widzę, tylko zabrakło gdzieniegdzie spacji przed myślnikiem, tu mianowicie:
    "rozmawia przez telefon- podejrzewam", "nakładam sobie tylko kurczaka- jedyną część obiadu", "byliby sobą nawzajem zafascynowani- oboje", "fałszywa nadzieja- czasem będąca", "z banalnej przyczyny- wtedy to zwyczajnie", "pełen dostęp do mojej- nie potrafiłem się przed nim obronić", "W mojej sytuacji- propozycją", "paradoksalnie- jakim sposobem"
    "w ogóle mało co była mną zaciekawiona" - tutaj bym usunęła "co"
    Poza tym się podoba, jak już wspomniałam, także dałam 5 :)
  • Constantine 30.11.2015
    cóż, dziękuję za wszelkie komentarze i oceny ;)
  • comboometga 30.11.2015
    Jestem wręcz zachwycona! Uwielbiam taką tematykę, a Twój pomysł i rozwinięcie są czymś wspaniałym!
    Napisane cudownie *bije pokłony* 5!
  • Morelia 30.11.2015
    Geeeenialne:) Tak mi się podobało, że aż zaczęłam się zastanawiać, czy ze mną wszystko dobrze. Klikam piąteczkę! :D
  • Angela 30.11.2015
    Wciągające, zwyczajnie nie mogłam się oderwać 5 : )
  • Constantine 01.12.2015
    Jeszcze raz dzięki za opinie.
  • Anonim 03.12.2015
    "czasem czułem się zmęczony noszeniem mojej (przecinek)chwilami uwierającej(przecinek) maski."
    "dokoła" - dookoła

    Constantine, czytając twoje wcześniejsze utwory, widzę ogromny postęp. Tekst jest przejrzysty, czytelny, łatwy w odbiorze (choć brakło mi twoich nietuzinkowych metafor). Popełniasz coraz mniej błędów, jestem po prostu dumna, droga Constantine! Czytając ten tekst, miałam nutkę wzruszenia, wobec tego, że jednak są ludzie, którzy wciąż dążą do idealności. Nadal w ciebie wierzę ! I nadal będę obserwować, jakżebym mogła przestać?
    Teraz troszkę opowiem o treści, utwór z początku wydawał się takim zwykłym, rodzinnym obiadem, sytuacją,która po chwili miała zakończyć się kłótnią, może i propozycją rozwodu? A jednak, pociągnęłaś ten początkowy koncept w zupełnie inną - wręcz magiczną stronę. Oczarowałaś czytelnika zwrotem akcji, gdzie coraz bardziej zagłębiałaś go w historię mężczyzny - Leonarda. W momencie, gdy ten opuścił pokrywę na ziemię, całość obrazu roztrzaskała się na drobne kawałki, zburzyłaś nam opisem krwi żądzy mężczyzny, cały sielankowy nastrój - w y b i t n i e ! Constantine, zazdroszczę ci tak ułożonego zgrabnie tekstu.
    Koniec, splecenie historii - całej - mężczyzny, wyszło ci na piątkę, bez gadania. Koniec... tak napisany lekkim językiem, a tak przesiąknięty nienawiścią i chęcią powrócenia do mordowania ~ uwielbiam takich bohaterów.
    Constantine, cieszę się, że jesteś z nami!
  • Constantine 03.12.2015
    jeszcze raz dziękuję za pozytywną opinię ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania