Obiektywny Ideał Piękna?

Siedzę na mokrej ławce w parku i spoglądam znudzonym wzrokiem przed siebie. Jedyne, co widzę, to lekko oszroniona zieleń roślinności w parku, w którym się znajduję. Po raz kolejny w ciągu kilkunastu minut nachodzi mnie myśl, że naprawdę znalazłem sobie świetne miejsce do odpoczynku i przemyśleń. Cisza i spokój. Lubię w takiej atmosferze obserwować ludzi, chociaż teraz, siedząc na ławce o tej porze roku, nie widzę zbytnich tłumów.

Często w myślach nazywam ludzi własnymi określeniami, co więcej, przyporządkowuję ich do pewnych grup. Być może zachowanie, którym nie warto się zbytnio chwalić, jednak wynikało z czystej ciekawości, czasem nawet fascynacji. Interesowało mnie momentami, do której ja sam zostałbym zaklasyfikowany. Ponury obserwator? Aspołeczna persona? Samotny dziwak?

Z pewnością do żadnej. Większość ludzi nie zwraca na mnie uwagi. Prą do przodu, zajęci swymi własnymi, przyziemnymi sprawami. Nie, żebym ja miał jakieś niezmiernie ważne powołanie lub równie znaczący cel w życiu. Całkiem dobrze mógłbym teraz stwierdzić, że przyglądam się z pewną ciekawością i dozą zażenowania dziewczętom, które siedzą na ławce tuż obok mojej. Od jakiegoś czasu zacząłem z większym zainteresowaniem (zahaczającym wręcz o natręctwo!) obserwować śmiertelników dookoła mnie. Zarówno ich wygląd, jak i zachowanie.

Ludzie mówią, żeby nie oceniać książki po okładce. A jednak, ciężko jest mi czasem przeczyć temu, że okładka przecież w jakimś stopniu stanowi preludium do tego, co też możemy odnaleźć w przysłowiowej książce. I odwrotnie – treść również tłumaczy to, co znajduje się na oprawie lektury.

Dlatego też momentami, mimo największych chęci, i tak dopuszczam do siebie natrętne myśli, wartościujące i oceniające innych ludzi.

„Ofiarami” moich dzisiejszych spostrzeżeń stają się, jak już wspomniałem, dwie kobiety. Podejrzewam, że mają mniej więcej tyle lat, co ja, chociaż przez sporą ilość makijażu na ich twarzach, mam przez chwilę problemy z określeniem wieku.

Tutaj też zaczyna się obserwacja. Żeby zagłębić się w treść książki, najpierw, chcąc nie chcąc, muszę spojrzeć na okładkę.

Na ławce siedzi blondynka i brunetka, niby inne od siebie, a jednak… Cóż, w zasadzie odróżniam je jedynie dzięki kolorom włosów. Ich twarze są niemalże w czekoladowym (a może już pomarańczowym…) odcieniu i nie byłoby w tym nic złego czy komicznego, gdyby nie to, że szyje dziewcząt świecą z daleka nieskazitelną wręcz bielą. Zauważam również, że z każdym gwałtowniej wypowiedzianym słowem, namalowane ciemną kredką grube kreski, imitujące brwi, unoszą się w absurdalnym wyrazie zdziwienia ku górze.

Jak widzę, kobiety zawzięcie o czymś dyskutują, nadmiernie oczywiście gestykulując. Mój wzrok pada na ich długie, spiczaste paznokcie, których widok za każdym razem wzbudza we mnie wewnętrzny śmiech. A czasem nawet zewnętrzny, chociaż może nie dzisiaj. Często do głowy przychodzi mi myśl, jakoby te paznokciowe imitacje miały zastosowanie głównie obronne. Nie potrafię sobie ich wyobrazić jako jakiegoś rodzaju elementu upiększającego kobiecą postać.

Akurat widzę, że brunetka, kiedy już skończyła irytująco trajkotać o najnowszych przecenach w popularnych „sieciówkach”, podnosi przez cały ten czas trzymany w dłoni telefon, a po chwili już celuje przednim obiektywem na twarz swoją i koleżanki. W mgnieniu oka ich usta wykrzywiają się ku górze w sztucznej imitacji uśmiechu. Sekundę później wszystko wraca do normy – nadal siedzą obok siebie z kwaśnymi minami. Ciemnowłosa przez moment zręcznie manewruje palcami przy telefonie, by w końcu oznajmić wesołym głosem:

– Patrz, już są komentarze.

Blondynka z nienaturalną prędkością wyrywa koleżance urządzenie i zaczyna sama jeździć kciukiem po ekranie.

– No, faktycznie. Ha, widziałaś? Piękne! – uśmiecha się, a w jej policzkach pojawiają się dołeczki. – Chyba przesadza… – mówi sztucznie skromnym głosem, a brunetka kiwa głową z przekonaniem.

Mam dość. Podnoszę się z ławki i ruszam w przeciwnym kierunku.

Piękne… Przyznam, że ostatnio coraz częściej dochodziłem do wniosku, że każdy z nas może mieć – i chyba po prostu ma – inne pojęcie piękna. Dla mnie będzie to naturalność, prostota, harmonia i delikatność. Chociaż wiadomo, że nie tylko dla mnie – znajdą się na pewno ludzie, którzy podzielają moje zdanie. Nie jest to pyszne stwierdzenie, a wyłącznie obiektywne. Tak samo obiektywne jak myśl, że są przecież osoby, które powyższych cech nie uznają za coś wielkiego, ponieważ nie stanowią one dla nich ŻADNEGO wyznacznika.

Myślę o kobietach, na temat których mógłbym śmiało powiedzieć, że są piękne, chociaż nie wiem, czy gdyby żyły w dzisiejszych czasach jako młode panny, określiłbym je tym samym mianem. A jednak nie ma co gdybać. Zgodnie z moim wyznacznikiem, któż mógłby to być? Audrey Hepburn, Elizabeth Taylor, Grace Kelly, Claudia Cardinale. Według mnie, „spełniają” wszystkie wyżej wymienione cechy. Ponownie, maniakalnie powtarzane już przeze mnie zalety. Delikatność, naturalność, subtelność. To śmiało mógłbym określić mianem kobiecego piękna.

Przechodząc opustoszałą alejką, skrytą w cieniu ogołoconych drzew, podziwiam niesamowity, zimowy widok, który sprawiła nam ostatnio Matka Natura. Uwielbiam obserwować w ciszy i niczym niezmąconym spokoju przyrodę oraz jej oczywiste, najbardziej doskonałe ze wszystkich rodzajów, piękno. Zatrzymuję się i wpatruję w błękitne niebo, które tak idealnie dopasowuje się do chłodnych odcieni, głównie bieli i szarości. Przez oszronione gałęzie drzew, na moją twarz padają niemrawe jeszcze promienie porannego słońca. Rozcieram dłonie, w myślach znów przywołując śnieg. Chociaż odrobinę. Świat wydałby mi się wtedy jeszcze piękniejszy.

Szczerze mówiąc, nawet nie tak dawno temu wcale nie byłem w stanie zrozumieć, dlaczego niektórzy ludzie nie są w stanie zachwycać się tak prostymi zjawiskami, jakich na przykład doświadczam obecnie ja.

Przyznam, że zrozumiałem to dopiero w dniu, gdy moja znajoma, podobnie jak ja dotychczas, równie usilnie zastanawiała się, co jest ze mną nie tak, że nie przemawia do mnie jej ukochany film (i chyba jednocześnie ukazana w nim wizja miłości). Zdaje mi się, że tytuł „Pamiętnik” większość ludzi powinna kojarzyć, chociażby z samego jego słyszenia. Coś mi mówi, że był to – i zresztą, nadal jest – dość znany film, jednak mnie, jako zapalonemu kinomanowi, łatwo tak stwierdzić. W każdym razie. Zostałem wielce niezrozumiany, gdy skrytykowałem ów dzieło, nazywając je „lukrowaną bajką dla dorosłych”. Przyłapałem się ponownie na myślach typu: „co też może ją zachwycać w takim obrazie?” W końcu dałem jednak spokój i przestałem usilnie szukać odpowiedzi na wcześniejsze pytania. Wydaje mi się, że NARESZCIE słusznie uznałam, jakoby piękno i jego odczuwanie było po prostu kwestią subiektywną. Tak banalne rozwiązanie, a jednak przez tak długi czas niedające się odnaleźć. Wystarczyła jedynie prawdziwa, ognista konfrontacja ze zdaniem innej osoby.

Być może użyłem złych słów, gdy chciałem wyrazić swoją opinię o filmie, dziś mogę to przyznać, ale wiem, że już nikt i nic, nigdy i nigdzie nie przekona mnie do niego. Nie dostrzegam „wszechobecnego” piękna, zarówno dotyczącego samej fabuły, jak i oczywiście cukierkowych bohaterów. Nie mój gust, nie moja wrażliwość.

I w zasadzie to też mogłaby być moja niby niedokładna, niby wymijająca, a jednak oczywista odpowiedź na wcześniejsze rozterki. Powtórzę więc – to, co zostaje przez nas uznane za piękne, jest kwestią tylko i wyłącznie subiektywną.

Wciąż pogrążony we własnych rozmyślaniach, ruszam w stronę wyjścia z parku. Zrobiło się zimno, a jedyne, czego pragnąłem, to odpoczynek z dobrą książką w jednej i gorącą kawą w drugiej dłoni. Uśmiecham się na samą myśl o czekającej mnie chwili wytchnienia.

Po drodze mijam siedzącą na ławce parę nastolatków. Ciemnowłosy chłopak obejmuje delikatnie opierającą się o jego ramię drobną blondynkę. Widzę ich zaczerwienione nosy, uszy i policzki, jednak młodzi wyglądają na tak zadowolonych swoim własnym towarzystwem, że aż nie jestem w stanie określić, czy ów kolor jest efektem zimna, czy „rozgrzewającej mocy” zakochania. Ponownie uśmiecham się pod nosem, a gdy jestem tuż obok nich, nabieram dziwnej maniery i odwracam wzrok, jakby bojąc się, że mogę w jakiś sposób zakłócić ich „intymność”. Przez chwilę czuję się wręcz jak podglądacz lub zwyczajny natręt, chociaż po prostu spaceruję sobie po parku.

Mimo że niespecjalnie przepadam za świadkowaniem publicznemu okazywaniu czułości, takie delikatne gesty wydają mi się być kwintesencją takiego pięknego, młodzieńczego zauroczenia. Chyba mam myślenie niczym starzec z bagażem doświadczeń na plecach. Odpoczywa w swojej ośnieżonej chatce, przy kominku, w którym igrają wesoło płomienie. Naprzeciw niego siedzą wnuczęta, spragnione opowieści o jego młodości, on sam zaś, pykając fajkę, powoli snuje swoją opowieść, wracając pamięcią do dawnych wydarzeń, odtwarzając je wraz z towarzyszącymi mu wtedy uczuciami.

Tak teraz czuję się ja. Jeszcze wcale nie tak dawno, podobne widoki doprowadziłyby mnie do natychmiastowego szału. Teraz jedynie, za każdym razem, gdy widzę taką – jak to określam – subtelną parę, uśmiecham się jedynie z myślą, że ta niewinna, młodzieńcza miłość faktycznie nosi znamiona piękna. Tutaj znów powraca moje pojęcie tego słowa – naturalność, skromność, prostota.

Mimo że ludzie, których mijam w drodze do domu, mają na twarzach wypisane przeważnie negatywne emocje, ja sam idę z tym samym uśmiechem pod nosem. Aż ciężko jest mi stwierdzić, co też tak na mnie wpłynęło, że emanuję takim optymizmem. Być może szczęście tamtej pary było zaraźliwe.

Kiedy znajduję się już we własnym pokoju, z książką w jednej i kubkiem gorącej kawy w drugiej dłoni, tak jak sobie wymarzyłem, postanawiam jeszcze włączyć moją ulubioną muzykę. Dość niechętnie podnoszę się z miejsca, jednak ostatecznie już jestem przy komputerze i zastanawiam się, co też by dzisiaj włączyć. Spoglądam przez okno i przez chwilę obserwuję zachodzące już słońce.

Uwielbiam zachody słońca. Chociaż wzbudzają we mnie jakąś dziwną nostalgię i jakby tęsknotę za czymś nieuchwytnym, wciąż pozostaję ich wielbicielem. Według mnie, pozwalają na chwilę wytchnienia, zastanowienia się nad tym, do czego tak naprawdę zmierzamy. Ukazują nam przemijalność, która prędzej czy później, dosięgnie wszystkiego. Być może dlatego takie widoki potrafią zachęcić część osób do refleksji nad swoim życiem i działaniem.

Zachód słońca. Niby następuje codziennie, a jednak każdego dnia może być widziany w inny sposób. Może wzbudzić – tak jak u mnie – nostalgię, może wywołać smutek, ale wiem, że niektórzy ludzie po prostu cieszą się z jego piękna, nie zastanawiając się zbytnio nad swoimi troskami. Chwytają chwilę, której doświadczają i odczuwają czystą radość z możliwości nasycenia oczu niesamowitym widokiem.

Postanawiam włączyć muzykę, która będzie pasowała do mojego nastroju. Już po chwili słyszę pierwsze dźwięki gitary i nucenie wokalisty. Moment później dołączają inne instrumenty i sam wokalista, tym razem już wyraźnie śpiewając i akcentując słowa. Kilkanaście sekund potem słyszę perkusję, której rola została dość ugrzeczniona w tym utworze. Co prawda, lubię, gdy jej działanie nie jest ograniczone, jednak teraz powoli kiwam głową w rytm spokojnych dźwięków ballady.

Uwielbiam odprężyć się przy takiej muzyce. Słyszałem i znam opinie „niewtajemniczonych” na temat zespołów, grających „mocniejszą” muzykę. „Brudasy”, „wyjce”, (i co najzabawniejsze) „sataniści”. Tak, lubię też, kiedy ludzie oceniają takie brzmienia negatywnie, gdyż oni sami preferują pop lub disco polo lub ponieważ zwyczajnie nie mają bladego pojęcia o krytykowanym przezeń gatunku.

Muzyka również jest dla mnie czymś pięknym. Często utożsamiam się z tekstami opisanych wyżej zespołów, szczególnie właśnie w wymienionych już przeze mnie balladach, czasem zwyczajnie fascynuję się samymi dźwiękami, których wykonanie stoi na najwyższym poziomie, a momentami po prostu podzielam emocje, które wyzwala z siebie zarówno wokalista, jak i reszta zespołu podczas zagrania utworu. Jest to niemal tak zaraźliwe jak niewinne szczęście zakochanych. Ciężko jest walczyć z taką zarazą.

Popijając letnią już kawę, sięgam w końcu po książkę, ale nagle – a niech to! – przypominam sobie, że przecież miałem zerknąć do swoich notatek z dzisiejszych zajęć. Sięgam po gruby zeszyt, w którym mam wszystko, czego potrzebuję. Wertuję go przez kilka minut, aż nareszcie natrafiam na kluczowe hasło.

„Klasyczne piękno”.

Oczywiście, od razu kojarzę to z antykiem. Tak, choć wcześniej nie potrafiłem tego pochwycić w podświadomości, teraz już jasnym dla mnie jest, skąd moje uparte twierdzenie, że piękno nieodłącznie wiąże się z harmonią, naturalnością, prostotą. To wszystko uznawali za cnotę starożytni, chociaż mając w tym z pewnością wyższy cel niż ja – dążenie do osiągnięcia doskonałych proporcji, które miałyby zahaczać o doskonałe.

Ideał piękna.

Czy więc w zasadzie można OBIEKTYWNIE stwierdzić, że takowy istnieje?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • KarolaKorman 06.03.2016
    Strasznie dużo tematów przeleciałeś, żeby dotrzeć do sedna. Fajnie się jednak czytało takie przemyślenia :) I też, o zgrozo! - nie cierpię disco polo, 5 :)
  • Constantine 06.03.2016
    No tak, chyba taka mnogość to próba ukazania różnego rozpatrzenia tej kwestii. Hehe, cóż, w takim razie sprawiasz mi ulgę takim wyznaniem ;p Dziękuję za komentarz i ocenę :F
  • Felietony mają ostatnio wzięcie z tego co widzę! :D Bardzo fajny tekst, dźga niewidzialną igłą w te miejsca w mózgu, w które powinien chcąc zmusić go do myślenia. Co do istnienia ,,prawdy obiektywnej" brałem kiedyś udział w debacie na ten temat (,,Prawda obiektywna istnieje" tak brzmiała teza chyba) i niestety (jako broniący) przegraliśmy wtedy... przeciwnicy dowiedli, że nie istnieje i jako pokonany muszę przyznać im rację :D 5
  • Constantine 06.03.2016
    No tak, u Ciebie też z nimi gęsto, jak ostatnio widzę :) Gdzieś tam na dysku zapodział się taki tekst, a z racji, że na studiach raczej się już nie przyda... ;p Cóż, też kiedyś tkwiło we mnie przekonanie, że takowe "piękno" czy nawet prawda, jak mówisz, istnieją, jednak nie mając już żadnych argumentów w prowadzonej dyskusji, a będąc właśnie obrońcą takowej tezy, z mojej strony należało jednak uznać swoją porażkę :F Choć dziś można by stwierdzić, że chyba słusznie. Dzięki za wizytę :D
  • Constantine chyba słusznie, bo i mnie nie udało się owej tezy obronić, a argumentów mieliśmy naprawdę wiele... tyle że oponenci mieli więcej. I mieli lepsze... :D Tak więc łączmy się w porażce nad obroną piękna obiektywnego! :D
  • Constantine 06.03.2016
    Szymon Szczechowicz no właśnie, bardziej sensowne argumenty również mnie zmiażdżyły ;p Łączmy się więc ;p
  • ausek 06.03.2016
    Ach te ławki... Strasznie mi się podobało. Początek mnie rozbawił, bo miałam wrażenie, że czytam o sobie. Zostawiam 5. :D
  • Constantine 06.03.2016
    Tak, tak, ławki to najbardziej strategiczne miejsce do "niewinnej" obserwacji, nie tylko dla mnie, jak widzę ;p dziękuję za komentarz i ocenę :F
  • Lucinda 06.03.2016
    Cóż, sporo już czasu czekam na nową część ,,Leonarda" (mam nadzieję, że niedługo się pojawi), tak więc dziś postanowiłam zadowolić się innym Twoim tekstem. Bardzo mi się podobało i mogłam tu znaleźć parę swoich cech, mój stosunek do takich dziewczyn, jakie tu opisałeś, jest podobny, nie lubię też popu ani disco polo, stanowczo wolę muzykę klasyczną, ale to bardziej chyba wynik mojego przerwanego już póltora roku temu kształcenia w tym kierunku, wcześniej niespecjalnie za nią przepadałam, teraz ciągle jej słucham, a ostatnio Szymon przekonuje mnie do muzyki filmowej i zaczyna mi się podobać w podobnym stopniu. Z takimi mocnymi brzmieniami rzadko miałam styczność, chociaż w gimnazjum przyjaźniłam się z miłośnikami takiej muzyki i mój stosunek do nich nie jest jakoś bardzo negatywny. Zgadzam się, że ciężko mówić w obiektywny sposób o ideale piękna, bo zależy to od tego, co kto uważa za taki ideał. Zostawiam 5:)
  • Constantine 06.03.2016
    Kolejna część pojawi się niedługo, zapewniam ;) Szymon słusznie przekonuje Cię do muzyki filmowej, to faktycznie piękne :) odnośnie opisanych zachowań, dobrze, że opisuję nie tylko własne przemyślenia, ale tez na przykład Twoje :F Dzięki za komentarz :D
  • Piękno posągu jest chłodne, wyniosłe i niedostępne, mimo to pieści oko. Piękno płynące z wnętrza jest szlachetne i wyrafinowane. Piękna jest niewinność i zadziwienie pierwszą pieszczotą. Znawca doceni piękno niedoskonałości i mikroskopijnej rysy na pozornie gładkiej tafli, bo wartość wyznacza inną miarą :)
  • Constantine 07.03.2016
    znacznie bardziej preferuję więc piękno płynące z wnętrza :) wciąż zakładając, że piękno jest pojęciem subiektywnym, zgadzam się z ostatnim zdaniem. Dziękuję za tak ciekawy komentarz, skłaniający również do zastanowienia :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania