Jezu, z dziesięć razy tego doglądałem. Robotniczym, fakt.
Z tym oskórowywywywywaniem miałem problem. Może faktycznie tak przeredaguję.
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, zwłaszcza, że są niezwykle merytoryczne. Fajnie by było wyeliminować te wszystkie głupoty, zanim w końcu coś trafi na papier, bo potem będzie, jak to się mówi "LYPA".
Ale klimat! Dla mnie świetny. Dobrze się to czyta. Swoją drogą ciekawe, jak zachowali by się ludzie w obliczu końca świata... Osobiście pewnie chciałabym to jednak zobaczyć :)
To jest właśnie piękno fizyki, jak Słońce wybuchnie to dowiesz się po 7-8 minutach :3 Fajnie przeczytać kogoś z doświadczeniem. Jeszcze fajniej byłoby przeczytać z tego... powieść. Bo ogólnie mamy tu kondensację nastrojów, taka apokalipsa.rar. Fajnie by było chwycić taką książkę i widzieć nazwy rozdziałów - "Rok do wybuchu, rozdział I", "Miesiąc do wybuchu, rozdział II" itd. :3 Podobały mi się te cuda w narracji, pies robi kupę, ktoś zabija dziecko. Well played, Canu, well played. Tylko delikatnie ostrzegę, że gdyby trafił się jakiś ortodoksyjny fan SF, to by się przyczepił, że Słońce nie wybuchnie, bo ma za małą masę, by przejść w supernovą i nie przekracza granicy Chandrasekhara, więc raczej czerwony olbrzym - biały karzeł - czarny karzeł - nic. Wiem, że to może być wybuch na SŁOŃCU, a nie Słońca, ale to się szarpie z tytułem :P No i tytuł to mały spoiler jednak :P Czepiam się - fajne opko ;)
Wow, dzięki Jared. Wiem, że przy ortodoksyjnym by padło.
Jakoś tak, lubię ten tekst.
Na księżke się nie zanosi, ale niebawem wrzucę alternatywę.
Dzięki za wizytę.
"Bezimienny kundel starego Starka, przez dzieciaki nazywany Parszywcem, zrobił kupę." - ciekawe co by zrobił Rafałek ;).
Słońce/Ziemia pisane z małej litery to element pogardy w stosunku do dziejącego się niesłusznie końca?
Niby katastrofa, ale uśmiechnąłem się czytając to odpowiadanie.
Co by nie mówić - dla mnie to nie jest tak naprawdę historia końca świata, bardziej krótkie studium człowieczej natury - sytuacje bez wyjścia zwykle generują cały wachlarz emocji i zachowań - od niedowierzania i buntu poprzez akceptację ku rezygnacji. Podoba mi się taka właśnie konstrukcja tej historii - przekrój przez cały wachlarz tego, co ludzkie - każdy z bohaterów stoi niejako na równi z resztą, każdy miał własne życie i plany, które teraz mają legnąć w gruzach, na co nie wszyscy są gotowi biernie czekać, niektórzy w ostatniej chwili nadal pragną zachować namiastki kontroli - i tu najokrutniejszym rozwiązaniem byłoby jednak, gdyby oczekiwany "koniec świata" nie nadszedł, gdyby to jednak okazało się fatalną pomyłką. Przyznaję, sama niegdyś chciałam podobną tematykę ugryźć, zgadzam się także z Jaredem, że fajnym pomysłem byłoby stworzenie czegoś dłuższego, rozciągniętego bardziej w czasie, żeby połapać więcej ciekawych aspektów. Ostatecznie jednakowoż mi się podobało, usterki techniczne nawet jeśli były, to w niezbyt rażącej ilości, więc pomijam, no i narracyjnie mi nic nie wadziło, także przeczytałam w miarę płynnie. Aha, no i tytuł mi się podoba, bo wbrew pozorom nie wydaje mi się taki do końca jednoznaczny, nawet w odniesieniu do tekstu.
Kawałek niezłej roboty. ;)
Jared ma racje. U fanatyka s-f to by nie przeszło. Słońce ma zbyt małą masę by eksplodować. Takie coś wychodzi tylko u Wielkich Olbrzymów. Już nie pisząc, że przed śmiercią gwiazda zwiększa swoją objętość, co w przypadku Słońca, spowodowało by spalenie dwóch, bądź trzech planet zewnętrznych, co oznacza, że za nim Słońce umrze Ziemia albo zmieni się w sucharek taki jak Merkury, albo też po prostu spłonie. Takie coś jednak także nie stanie się z dnia na dzień i za jakieś 5 mld lat. Tyle z teorii ewolucji wszechświata, choć to i tak nie wszystko :P
No tak, racja, racja, racja. Z tymże: Tekst się odbije (przynajmniej pod kątem poprawności logicznej) od speców, ale całej rzeszy maluczkich może sprawić radość. Kwestia umowności i kompromisu.
Dzięki Nerd.
Proszę się pod moim tekstem nie ganiać :)
Alfonsyno, bardzo dziękuję za przybycie i naprawdę zacny rozpis.
Już wspominałem, że jakoś ten tekst lubię (mam nadzieję, że autolubienie nie jest grzechem), choć nie mam, aż takiej mocy w spostrzeżeniach, by zdiagnozować dlaczego.
Jakoś tak jest mi kontent, że podoba się on komuś jeszcze.
Zwłaszcza, że wy Persony. ;)
Ciebie co prawda jeszcze nie czytałem, ale to co Jared wyprawia, to, hoho, czapki z głów.
Dziękuję więc wszystkim razem i każdemu z osobna.
Ps. W sumie to możecie się ganiać. Będzie rwetes, to może jeszcze ktoś przyjdzie.
E tam, żadne persony, szczególnie Jared, aczkolwiek on się na słońcu zna lepiej ode mnie, więc ja swoją ocenę bardziej opieram na emocjach i takich innych bzdurach. XD
No i bajaderka. Wielce mnie odwiedziny cieszą. Też (w tym konkretnym przypadku) bardziej stawiałem na różnorodność charakterów i odczuć. Samo łubudu, Pssst, ciepło, było jeno pretekstem, choć chciałem nieco zabarwić logicznością, ażeby było troszkę strawnie.
Dzięks.
Całkiem przyjemnie się to czyta, tylko trochę za krótkie moim zdaniem. Chciałbym bliżej poznać tę dynamikę społeczną pośród ludzi czekających na koniec świata.
No już zarzut o krótkość padał. Może jeszcze kiedyś to rozwinę. To taki przerywania był. Sporo błędów natury logicznej, zerowy reaserch. Taki oddech. Tekst "Na przeciwko" jest z tym tekstem powiązany. Ale jest słabszy.
Dzięki za wizytę, señor Naz.
"Na przeciwko" - owszem, błędy logiczne nie rzucają się w oczy, jeśli je trochę przymknąć ale dzięki temu że nie przekombinowałeś i podszedłeś niezobowiązująco do tematu, całość nabrała przyjemnej lekkości i turpistycznego polotu Rolanda Topora, u którego logika również bywała umowna.
Oj żeś Canulas napisał. Już sam początek jest ciekawy. Tyle różnych światów na tym dachu. Scenariusz na film, z dobrą obsadą.
Akcja dzieję się tylko na dachu, a jaka wciągająca. Czasami w dół. A koniec nie powinien być jednoznaczny. Piątka duża jak Słońce.
Pozdrowienia - póki jest czas.
Aś odgrzebał.
Mam sentyment do tego tekstu, choć faktycznie, można było urwać wcześniej.
Napisałem inny punkt widzenia tego, pt. : Naprzeciwko, ale chyba jest słabsze.
Dzięki za wizytę.
Pozdrawiam.
Ładnie, lekko napisane. Bardzo dobrze się to czytało. Stworzyłeś pewną spiralę nieuniknionych zdarzeń, która jak można było przypuszczać, sama będzie się napędzać. Nie będę się wnikliwie zagłębiać, ani też obnosić specjalnie z moimi emocjami, jakie mi towarzyszyły podczas czytania, bo chcę je zostawić dla siebie. Będę w tej kwestii samolubna. Jedynie miałam nadzieję jak Casandra, że to jednak się nie wydarzy, że może to wszystko kiepski żart.
Rzeczywiście ten wachlarz można by rozłożyć i opowiadanie wydłużyć i wcielić się w każdego bohatera z osobna. Ale czy zawsze musi być szerzej, lepiej itd. Może wystarczy tu i teraz. Mi w zupełności ten fragment wystarczył, aby popaść w swoistą melancholię. Spodobał mi się ten mikroświat, który sobie nakreśliłeś.
Bardzo dobrze czyta mi się Twoje opowiadania, na pewno jeszcze tu zajrzę. Ogrodników przeczytałam, ale raczej opowiadanie nie w moim guście, dlatego nie oceniałam i nie komentowałam.
A jeżeli lubisz dziwne filmy to polecę Ci "Swobodne opadanie" - tak nawiązując do skakania z dachu :)
Ok.
Po pierwsze, chciałbym się mylić, ale większość tekstów mam włąśnie w "Ogrodnikowym" stylu, więc ciężko Ci może być coś wybrać.
Dalej to...
Napisałem jeszcze coś w świecie "Odejścia największej..." Się zowie: Na przeciwko.
Jest jednak dłuższe i rzedobrzone = słabsze.
Po następne - Niniejszym otwieram folder z tym, co mi tu ludzie polecaj, bo jakoś mi to cieknie przez paluchy.
I po ostatnie - Ty już wyrobiłaś normę z tymi wierszami Poego. Strasznie ciekaw ich jestem.
Dziękuję za kolejną wizytę.
Styl pisania, a to, co mi się podoba, to dwie różne sprawy. To bardziej kwestia mojego widzimisię :) Coś bardziej wywiera na mnie wpływ, a coś mniej. W żaden sposób nie neguję, że Ogrodnicy to złe opowiadanie, po prostu jak to kobiety mówią, nie bo nie i musisz mi to wybaczyć :)
Ja już Ci nic nie będę polecać. Obiecuję, bo ja jak zacznę to później tylko kogoś zirytuję :)
Wiersze Poego przeczytałam (chyba) prawie wszystkie, jakie udało mi się odszukać. Musisz tylko też uważać na tłumaczenia, bo są różne i niektóre nie są aż tak dobre.
Ja już napisałam, że mi to opowiadanie w zupełności wystarcza, a Ty jako autor sam zdecydujesz czy zechcesz wystawić na scenę "Naprzeciwko"
Powoli zajrzę i do tego opowiadania. Wtedy będę mogła coś więcej powiedzieć.
Jeżeli będę miała coś do polecenia, to na pewno dam znać :) Nie każdy lubi jak mu się ktoś narzuca.
Jeżeli chodzi o wiersze E.A.Poe to proponuję zacząć od "Kruka" - chyba najbardziej znane dzieło, za które Poe otrzymał jedynie honorarium w wyskości 9 dolarów. Później "Annabel Lee". A jeszcze później to sam będziesz chciał więcej (tak myślę). Pozdrawiam i miłego czytania życzę, bo ja już uciekam :)
"Gość w roboczym kombinezonie, ciągle płacząc, skręcił kark swemu dziecku" - Jezuu, u Ciebie można mierzyć wytrzymałość do poruszenia, w moim przypadku był to ten moment
"Chciał coś dodać, ale ktoś z bloku naprzeciwko uznał, że wyśmienitym pomysłem będzie sobie postrzelać ze sztucera i kula rozwaliła mu czerep. Nie nastrzelał się jednak długo, bo ktoś z jego własnego dachu uznał, że jeszcze lepszym pomysłem będzie go zepchnąć. Sądząc po odgłosie alarmu, prosto na dach samochodu" - dobre :D
"- Wyglądali jak pierdolony sznur z praniem" :DDD
Błędów nie wyłapałam. Apokalipsa według Cana z naciskiem na społeczne zachowania stadne, gut, skumulowany misz-masz indywidualnej paniki, do końca zastanawiałam się czy to nie blef i czy oni nie wyzabijali się zbyt pochopnie :D Społeczeństwo jako masa zawsze mnie inspirowało, a w obliczu realnego zagrożenia dość niebezpieczna masa, co idealnie ukazaleś powyżej. Ja ciągle jestem w szoku jak wiele różnych pomysłów/motywów masz na te opowiadania i wszystkie są zacne, i z przeważającej większości można byłoby zrobić coś dłuższego (powtarzam się, wiem). To chyba to oczytanie wyłazi z Ciebie. :)
Cieszę się, żem w końcu zmotywowana kompleksowo przedrzeć się przez Twoje teksty. Dawno to planowałam ;) "Dziewczyna z sąsiedztwa" leży obok mnie. Obiecałam sobie poczekać do nowego roku, żeby nie ryć baniaka w światecznym okresie, ale nie wiem czy wytrzymam. Bojem się, ale mnie kusi :D
Ritha nie mogę pisać o wszystkim, co mi wpadnie do łba, bo:
1. Nie będę pracował.
2. Siłą powyższą, nie będę płacił rachunków.
3. Przyjdzie niebieski pan i zabierze mnie do ludzkiego zoo.
Can no i kolejna inspiracja jak znalazł. Zawsze mozesz wydrukować teksty i je zeżreć, część kosztow utrzymania out.
Oks, reszta czytania jutro mi mnie się oczy zamykajo. Czyli, eee... I'll be back ;)))
Hej, Can.
Pierwsze zdanie a ja juz się pluję.
"Wszyscy z kamienicy przy Montinue osiemnaście byli na dachu." - wiem, że ciebie gryzą liczby w tekście, ale kurde, to je ino adres kamienicy. Montinue 18 brzmi lepiej imo. Nie wiem. Sugeruje sie Stivim w sumie a on chyba pisze liczby.
"Starszy mężczyzna ubrany w smoking i muszkę śpiewał arię do słońca, a jego zamroczona alkoholem małżonka wymiotowała na suknię w zielone kwiaty." - oj Can, ty romantyku :P
Dooobra, znowu nic nie wyłapałam. Ale z opka na opko podoba mi sie coraz bardziej.
Waść się rozkręca.
Jadę dalej :>
Przechodzimy koło czegoś wiele razy i niedostrzegamy oczywistości.
Masz "złotą rację" , panienko Clarise.
Zapis kamienicy (mimo żem purystow, jeśli o liczby chodzi) powinien brzmieć cyfrowo.
Dwa arkusze papiru czerpanego zmarnotrawię, a zmienię.
Swoją drogą, od strony naukowej, to bym poległ, bo bardziej wybuch na słońca niz słońca, ale ta umowność musi być.
Wybuch słońca jest do zrobienia, choć kurde nie wiem jak to by miało nastąpić. Siłą rzeczy jak sie wodór skończy to raczej słońce nie wybucha a puchnie, no ale chuuuuuj tam o szczegółu. Anusz kosmita szczelił rakietom i wybuchło, o. :D
A z tą panienką Clarise to nie przeginaj.
Ino patrz lepiej pod nogi bo z kładki spadniesz.
Po raz kolejny w lej bombowy zwany klatką piersiowom się tłuke - nie czytałem uprzednio - mea culpa! Dziękuję za kawałek rodem z brytyjskiego Monty. Baaardzo uśmiechnięcie dziędkuję!
Marta Elena Abbott na oczach zdruzgotanego męża uprawiała wyuzdany seks - Jestem wrogiem takich zdań. Zdecydowanym! Poszedl mu na rękę (i cała była po tym sina), no, niby mąż już zdruzgotany, ale jeśli nie do końca? jeśli jeszcze żyje? Udusi się biedaczek gdy dwa kopulujące ciała leżące na jego głowie zaczną szczytować. I dlategom wrogiem takich zdań! ;)
Ulice zaścielały stosy ciał. Co rusz słychać było sygnał straży pożarnej albo karetki. Ewentualnie zderzające się z czym popadnie samochody. - Piękne! Z czym popadnie.;))
Chciał coś dodać, ale ktoś z bloku naprzeciwko uznał, że wyśmienitym pomysłem będzie sobie postrzelać ze sztucera i kula rozwaliła mu czerep. - a tu Panie byczek jedyny jakim wypaczył; to temu z bloku naprzeciwko kula rozwaliła? Kompinowalem przez chwilę, alem odpuścił, bo doskonale wiem coś chciał napisać i nie potrafię na szybko tego przeinaczyć by było bez byczka.
Pozdrówka ;)
Kurde, Ty masz rację, że to zgrzyta. Tylko jak to ugryźć?
W tej chwili nie mam mocy we łbie, ale dobrze, że mi zwróciłeś na to uwagę. Zaswieciles małym laserkiem i spojrzałem.
Jak mi się polepszy umysłowa kondycja, będę tam gezebał.
Dzięki mister.
Pogrom czas zacząć
Przepraszam za błędy, ale jestem na wakacjach i pisze na telefonie.
No muszę przyznać, że tym razem kumam wszystko dobrze, co jest dla mnie bardzo pozytywną niespodzianką. Napisałeś na szczęście dla mnie nie do końca w swoim stylu, a tak bardziej prosto. Temat apokalipsy jest jednym z najczęściej opisywanych w literaturze szczególnie SF. Wydawać by się mogło że napisano już wszystko, ale zazwyczaj autorzy opisują samą katastrofę, jak do niej doszło itd. Zdecydowanie mniej mamy opowieści w których cała technika katastrofy, przyczyny itd. Są jakby na drugim, albo nawet trzecim planie. Twój tekst do takich należy. Opisałeś ludzi i ich zachowanie w obliczu zagłady. Pokazałeś że każdy inaczej reaguje na wiadomość o zagładzie. Mamy tu całą gamę zachowań ludzkich. Od tych najbardziej prymitywnych opartych w zasadzie na instynkcie samozachowawczym, aż do scen brutalnych gdzie ludzie zabijają innych bez żadnych skrupułów.
Kiedy tak czytałem zastanawiałem się jak bym sam się zachował wiedząc że świat umrze za kilka godzin. To bardzo mroczna i przerażająca wizja, tak straszna, że na spokojnie nie da się nawet tego wyobrazić, szczególnie że to co pokazałeś może się wydarzyć w każdej chwili (meteor, planetoida, wybuch super wulkanu czy olbrzymi wybuch na słońcu, o różnych zabójczych wirusach już nie wspominając). Nam się wydaje, że będziemy tak sobie żyć w spokoju. To złudzenie, a do tego nasze chciejstwo. Tak na prawdę takie teksty jak twój powinny zmusić ludzi do zastanowienia co by było gdyby zegar świata zaczął odliczać czas do końca i to bardzo dokładnie.
Co prawda człowiek zawsze ma nadzieję że to jest nie możliwe, że w ostatnim momencie się odwróci dając szansę na ocalenie. To kolejne złudzenie, ale nadzieja jak mówią umiera ostatnia.
Kiedy już ten zegar ruszy odliczając dni, godziny, minuty do końca ludzie zaczynają pokazywać swoje prawdziwe lub nie znane dotąd oblicze. Pokazałeś to bardzo dobrze. W takich sytuacjach bardzo często ujawniają się tzw. Czarne charaktery, tacy którzy korzystając z zamętu nadciągającej katastrofy pokazują swoje najgorsze cechy. Tacy co to strzelają do ludzi tak dla zabawy, choć sam nie wiem, czy kula w łeb nie była w tym momencie gestem zbawienia.
W tak ekstremalnym momencie zazwyczaj dochodzi do głosu instynkt samozachowawczy, czyli ten najbardziej prymitywny odruch znany nam jeszcze z czasów prehistorycznych. Ten instynkt powoduje zanik wszelkich innych cech i zachowań ludzkich. Pozostaje tylko chęć przeżycia za wszelką cenę.
W twoim tekście człowiek jest tak potężnie przerażony, tak pogodzony z losem, że nawet ten instynkt zanika, przestaje działać. A to oznacza koniec. Człowiek u którego zanika ten jakby ostatni odruch obronny musi być zarówno świadomie jak i nieświadomie przekonany że jego śmierć jest pewna na 100 %.
Czytając twój tekst widzę takich ludzi. Oni są tak pewni swojej śmierci że nie chcąc czekać sami sobie życie odbierają. To pokazuje jak są przerażeni, bo targnięcie się na własne życie to bardzo trudna decyzja, która wymaga dużej odwagi i jest gestem rozpaczy.
To, co mi się podoba, to pokazanie świata tuż przed godziną W nie od strony naukowej, technicznej ale czysto ludzkiej. Obraz przerażający tym bardziej, że każdy z nas może się znaleźć w takiej samej sytuacji.
Napisałeś, ze Ziemie ma zniszczyć wybuch na słońcu i związaną z tym falą gorącego powietrza. To akurat jeden z całkiem możliwych scenariuszy końca naszego świata. Nasza gwiazda może w każdej chwili przesłać nam taką porcję promieniowania, czy ciepła że w mgnieniu oka nasz świat po prostu przestanie istnieć.
Reasumując teks ciekawy i bardzo dobry od strony zachowań ludzi w ekstremalnych warunkach.
Miejmy tylko nadzieję, że to co napisałeś pozostanie tylko fikcją literacką, a czymś w rodzaju przepowiedni.
Prequel do Nie ma słońca. W zasadzie nawet nie prequel, a z tego co pamiętam - zdarzenia równoległe, z dachu na przeciwko. Czy jakoś tak.
Ze Pogromu przybywam, przeczytam raz jeszcze.
„trzeciego piętra, a Babcia Emilka dusiła w dłoniach różaniec”
„— I amen — powiedziała z powagą babcia Emilka” – babcia jest raz z dużej, raz z małej
„Chciał coś dodać, ale ktoś z bloku naprzeciwko uznał, że wyśmienitym pomysłem będzie sobie postrzelać ze sztucera i kula rozwaliła mu czerep. Nie nastrzelał się jednak długo, bo ktoś z jego własnego dachu uznał, że jeszcze lepszym pomysłem będzie go zepchnąć, sądząc po odgłosie alarmu, prosto na dach samochodu” – ten fragment gites, wcześniej też było coś, co wywołało emocje, ale tu jest desperacja, lubię
„Z dachu po prawej zeskoczyło sześć osób. Sądząc po tym, że wszyscy trzymali się za ręce, pewnie rodzina.
— Wyglądali jak pierdolony sznur z praniem” :DD
Ok, zacne, wiadomo, Twoje, na dwie mile czuć, że Twoje, wysoko, choć nie mój top jeśli chodzi o Canulasową twórczość. Ale pierwsza dyszka jednostrzałów - możliwe (trzaby zrobić ranking, ni ma sensu).
W tym momencie pozwolę sobie przytoczyć fragment innego utworu, bezpośrednio połączonego z tym i nawiązującego do przedstawionej wyżej sytuacji:
„Przygryzła wargę i poszła w swoje pizdu. Obcasowy, niezdrowo-zwyczajny terkot, oddalił się razem z nią. Z pierdolniętej w złości sałatki spadł dojrzały pomidor, potoczył się po ceracie i przycumował koło wypełnionej popielniczki. Miał to zielone coś na swym czerwonym centrum, więc z każdym obrotem skakał cichutko w górę. Inaczej niż ludzie na dachu, wysokiego budynku naprzeciwko. Nie cichutko, nie w górę. Nie ma słońca”
:P
No dobrze, błędów nie wyłapałam, piątki nie dam, bo już dałam :)
Pozdrawiam :)
Canulas nie wiem jak mozna nie dostrzegac roznicy? Toz to przepasc.
To czytam i - spoko.
Tamto - o.m.g.... hipnotyzuje.
Dobrze, jedna z rodzaju chorób, z ktorą trza nauczyć się żyć :D
Rozumiem, że o apokalipsie wiedziano wcześniej, skoro prezydent zdążył wygłosić orędzie, a ludzie zdołali widowiskowo zdemolować rzeczywistość. Musiało być wiadome, że słońce wybuchnie tego i tego, o tej i o tej, no i „...potem macie państwo osiem minut na... cokolwiek da się zrobić w osiem minut. Niech Bóg ma was w swojej opiece”.
Innej wersji nie widzę. Bo gdyby słońce wybuchło znienacka... nikt nie zdążyłby pomyśleć o orędziu.
Tech-aid:
„Nikt nie chciał tego przegapić. Nikt nie chciał przybyć za późno.” – w przypadku nadchodzącej zagłady stwierdzenie „nikt nie chciał przybyć za późno” brzmi cokolwiek kuriozalnie, wszak „za późno” znaczy tyle, co „po kataklizmie”.
„Na dole wszystko płonęło. Ulice zaścielały stosy ciał.” – trudno zdefiniować „wszystko”. Jeśli dosłownie wszystko, dym byłby nie do zniesienia nawet na dachu, nie wyobrażam sobie „radosnych” konwersacji czy jedzenia kurczaka w duszącym dymie. Ale może za słabo wczuwam się w desperację.
„...chciała ponownie powiedzieć, że może nic się nie stanie, ale się zatrzymała ze zdaniem w zębach” – bardzo to dziwne zdanie: dwa razy „się” prawie obok siebie, konstrukcja na siłę „ale się zatrzymała ze zdaniem”, no i to bardzo niesmaczne „w zębach”. Brzydkie.
„Mniej stabilne budynki tonęły pod swym ciężarem w tonach gruzu.” – tonęły w tonach? Za bardzo bliskobrzmiąco.
„wsadził swojemu bratu nóż, aż po rękojeść.” – tu niepotrzebny przecinek, „aż” nie poprzedza zdania podrzędnego.
(https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/az;14482.html)
Fabularnie natomiast... jest tu roler-coaster bytów ;) Jeszcze się dobrze dany byt nie pojawi, a już ginie. A że człowiek to zwierzę stadne, rozumiem to wylegnięcie na dachy (zresztą o tych, co giną, zżerani strachem, schowani pod stołami z ikei, tudzież łóżkami, szkoda pisać, bo to nie spektakularne). No ale roler-coaster bytów to ciut mało; to ledwie krótki skeczyk – zabawna sytuacyjka. Tak, zabawna, bo ani przez chwilę nie odczułem dramatyzmu, przeczytałem tekst na uśmiechu. Rozłupywane kulami czerepy najwyraźniej trafiają w mój chory humor;)
Mamy w zasadzie jeden dach, a drugi w przebitkach, tyle że tamten jest „anonimowy”, a ten pierwszy znamy „z imienia i nazwiska”. To jest ciekawe, że tak drobiazgowo wymieniasz osobowe dane (nie, nie, spoko, spoko, nie chodzi o rodo). W sumie ta grupka, to nic nie znacząca tłuszcza, która za chwilę i tak spłonie, jeśli wcześniej się nie pozabija. Ty dbasz o pamięć o nich, podajesz pełne imiona i nazwiska, cechy wyglądu, charakteru. Tłumaczę to sobie tzw. „ułatwieniem technicznym” – łatwiej opisać tłuszczę jednostkowo, nawet na tak małej przestrzeni skeczyku, kiedy jest odpowiednia ilość danych na temat każdego. Pozwala to potem uniknąć topornych powtórzeń typu „mężczyzna, kobieta, piętnastolatka”, itp. Zresztą tekst, gdzie bohaterowie nie są anonimowi lepiej się czyta, to zresztą paradoks – łatwiej czyta się o śmierci przykładowo Piotra Kowalskiego niż anonimowego mężczyzny po trzydziestce. I, naturalnie, piszę wyłącznie według własnego „widzimisia”.
No i nie wiem. Z jednej strony powinna mnie łapać za serducho rozpczliwość sytuacji, a z drugiej napisałeś to tak, że ręce zacieram, a uśmiech nijak z twarzy zejść nie chce. Zawsze lubiłem filmy robione w ten sposób – groza pokazana w sposób taki, że nie możesz się nie rozszczerzyć (chociaż nikt nie mówił wcześniej, że to komedio-horror).
Przypomniałeś mi przy okazji film „11 minut” Skolimowskiego, który pokazuje ile może się zdarzyć, ile losów bohaterów kapitalnie zapętlić w ciągu zaledwie jedenastu minut przed tragedią. Dodam, że film nie trwa jedenaście minut tylko standardowe półtorej godziny (polecam z pełną świadomością).
No ale się rozgadałem nie na temat.
Podsumowując – nie żałuje spędzonego czasu, dobrze jest przeczytać coś pełnokrwistego, a zarazem napisanego z fajnym dystansem i okiem puszczonym do czytelnika.
Pozdrawiaki ;)
Na szybko, to (poza błędami) taki zamysł. W sensie, miało być luźno, więc odbiór mnie bardzo cieszy. Resztę obadam na spokojnie juz w domostwie będąc.
A film postaram się dorwać.
Pozdroxix
Hmm, nie powinnam tego komentować w takim nastroju. Rzewny, wszystkodoceniający. Nic to. Lecimy, Panie z czerwonej ciężarówki ;D
" Bezimienny kundel starego Starka, przez dzieciaki nazywany Parszywcem, zrobił kupę."
Jakie to urocze. Wszyscy się ratują, albo wręcz przeciwnie, a pies po prostu zajęty swoją fizjologią. Nie po raz pierwszy nachodzi mnie refleksja, że czasem lepiej mieć cztery łapy i futro.
"Amen na drogę ci synu." przecinek przed "ci". Wiesz, zwrot personalny poprzedzony zawsze przecinkiem.
"Na dole wszystko płonęło. Ulice zaścielały stosy ciał. Co rusz słychać było sygnał straży pożarnej albo karetki. Ewentualnie zderzające się z czym popadnie samochody."
Ładny opis.
"Chciał coś dodać, ale ktoś z bloku naprzeciwko uznał, że wyśmienitym pomysłem będzie sobie postrzelać ze sztucera i kula rozwaliła mu czerep. Nie nastrzelał się jednak długo, bo ktoś z jego własnego dachu uznał, że jeszcze lepszym pomysłem będzie go zepchnąć, sądząc po odgłosie alarmu, prosto na dach samochodu."
Tu z kolei ironiczny, ale bardzo prawdopodobny przebieg sytuacji. Ludzie bywają okrutnie nieprzewidywalni.
Kurde, ale mi smutno teraz. Hotel California dopełnia nastroju, choć to pewnie nietrafny wybór. Mimo to, jakimś cudem wpasował się.
Jego strata.
Dobrze, spróbuję teraz to jakoś podsumować. Jako że na technikaliach mało się znam, nie będę tu zbytnio skrupulatna, ale coś tam się postaram naskrobać.
Nastrojowo pobrzmiewa tu delikatnie jedno z brudnych noir. Temat wybrałeś sobie niełatwy, ludzi w obliczu katastrofy, zgaduję, że zgaśnięcia słońca, o którym po cichu rozprawiają naukowcy, szeptem, by czasem żaden śmiertelnik o nadwrażliwych uszach go nie usłyszał. Jednak udźwignąłeś.
Zachowanie ludzi prawdopodobne w takich okolicznościach - my po prostu wariujemy, kiedy grunt usuwa się nam spod stóp. Niektórzy się modlą, inni rzucają w objęcia żon, mężów, kochanków. Tylko pies jest tu psem.
Ciekawe jest to, że w zasadzie nikt na dachu nie dożył katastrofy. Wolał zginąć sam, mieć wpływ na swoją śmierć, aniżeli być zabitym przez coś ogromnego, żółtego, co miało go chronić i żywić dożywotnio.
Mimo trudnego tematu, gdzieś tam wplotłeś humor, na granicy czarnego, bo w takiej sytuacji trudno o czystą wesołość.
Co ja tu będę przedłużać. Dobrze napisane, udźwignięte.
Teraz idę popłakać. Dobranoc, Panie z Czerwonej Ciężarówki.
Tutaj zawarłaś zbut wiele fajnych i ciekawych spostrzeżeń, bym Ci odpisał tak oo. Jednak chwilowo nie mam prądu, więc dodam tylko, że w zamyśle to raczej taka tragikomedia była. Niby źle, ale wesoło.
Pozxrox
Witaj, przybyłam wraz z POGROMEM.
I tak, ten tekst czytałam, jak jeszcze byłam anonimowym czytelnikiem, więc teraz mogę porównać wrażeniem z "wtedy" i z "teraz". Niewiele się różnią :D
Dość ciekawa koncepcja końca świata. Najwidoczniej musiało być bardzo poważnie i prezydent - w oświadczeniu - musiał mówić śmiertelnie poważnie, że to już koniec i nie ma ratunku. Głupio by było, jakby się mylili. I jak tak czytałam, to na samym początku przeszło mi przez myśl, że może ukrywasz w tym czarnym humorze zaskakujące zakończenie, czyli takie, gdy okazuje się, że jednak planeta przeżyje. Już widziałam te awantury na dachach i płacz żywych nad umarłymi. Ale tutaj zdziwko, bo faktycznie, to był koniec.
Osiem minut najróżniejszych zachowań i jak się okazuje, dopiero w chwili największego zagrożenia, z człowieka wychodzą najgorsze rzeczy. Ludziom wtedy jest już wszystko jedno. I tak umrą, więc pozwalają sobie na czasami niemoralne akcje, albo wręcz krwiste i mordercze.
Nie ogarniam sensu samobójstwa. Taka imitacja śmierci, która i tak miała nadejść za chwilę. Że niby to człowiek decyduje o tym czy żyje, czy nie, a to nieprawda. Stworzyła nas Matka Natura i to Matka Natura stwierdzi, czy przeżyjemy.
Był humor, było wszystko. Dość tragicznie, ale w jakimś tam stopniu też komicznie :)
Pozdro, Can!
Czasami Al jest pomocny. Tu trafiłam.
Nie żałuję. Dobre!
Co do założenia przedwstępnego: hołdujesz zasadzie, że aktywność (samobójstwa i zabójstwa) lepsze od czekania na śmierć w ogniu. Humanitarność świadomego gatunku wygrywa.
Wręcz zatracenie, w zabijaniu bohaterowie czują sens życia. No, no... ciekawy pomysł.
Czytałam opowiadanko sf, w którym po podobnym incydencie, choć na mniejsza skalę, bo efektem wybuchu supernowej w pobliżu była śmierć wszystkiego co żywe, ale bez innych zniszczeń na planecie.
Ziemianie trafiają na ową planetę i widzą 'spokojne' odejście mieszkańców. Nie ma żadnych śladów paniki.
Totalne pogodzenie z losem. Z uśmiechem.
Nop dobra, to może tak.
Przede wszystkim, to zdaję sobie sprawę z błędów natury fizycznej. Już nie pora na to, że zarówno Ty jak i ja - wiemy, że od strony logicznego ciągu przyczynowo-skutkowego, opko kuleje. Cóż, niestety takie uproszczenie musi zostać. I już nawet nie dlatego, że nie dałoby się go zastąpić czymś logicznym (meteorytem na przykład. Taką wcześniej nadlatującą asteroidą Bennu czy coś). Po prostu tu mi pasuje jak jest. Napisałem jeszcze - nie tyle drugą część, co spojrzenie z sąsiedniego dachu, ale tam się zapętliłem w komediowych próbach, żarty były denne, całość dziwna i zdjąłem. Bardzo ciekawe natomiast jest to, co piszesz na temat pogodzenia się z losem. Temat mi jest naprawdę w jakiś upiorny sposób - i trochę podprogowo - bliski. Dałem temu wyraz (choć oczywiście, troszkę zapętliłem, w tekście H.L. Hunley). Bardzo mnie to zjawisko intryguje.
Tekst stary, ale jakoś tak, zdadzają mi się w nim proporcję, więc został na planszy.
Miło że odgrzebałaś.
Wrotycz, jakieś tam pole do rozważań pewnie jest. Ja jestem fanatycznie upośledzony na punckie pojedynczej mysli. Na atomizacji zdań i wogóle. Jak mi się coś uwidzi, bedę pamiętał latami. Dlatego dla mnie tekst może się obronić, choćby w kilku słowach.
Czasem dlatego przesadnie reaguję, gdyż z zewnątrz to wygląda, że podoba mi się coś o wiele bardziej, niż na zdrowy rozum powinno.
Komentarze (81)
,,oskórowywał zwierzynę.'' - skórował zwierzynę. Najlepsze do tego ze stali damasceńskiej
Wielu się bało końca świata i tego, że Słońce nie wzejdzie. Ty widzę miałeś własna wizję, by tego nie ujrzeć :) Pozdrawiam :)
Z tym oskórowywywywywaniem miałem problem. Może faktycznie tak przeredaguję.
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, zwłaszcza, że są niezwykle merytoryczne. Fajnie by było wyeliminować te wszystkie głupoty, zanim w końcu coś trafi na papier, bo potem będzie, jak to się mówi "LYPA".
Jakoś tak, lubię ten tekst.
Na księżke się nie zanosi, ale niebawem wrzucę alternatywę.
Dzięki za wizytę.
Słońce/Ziemia pisane z małej litery to element pogardy w stosunku do dziejącego się niesłusznie końca?
Niby katastrofa, ale uśmiechnąłem się czytając to odpowiadanie.
Kawałek niezłej roboty. ;)
Co do samego tekstu. Całkiem całkiem.
Dzięki Nerd.
Alfonsyno, bardzo dziękuję za przybycie i naprawdę zacny rozpis.
Już wspominałem, że jakoś ten tekst lubię (mam nadzieję, że autolubienie nie jest grzechem), choć nie mam, aż takiej mocy w spostrzeżeniach, by zdiagnozować dlaczego.
Jakoś tak jest mi kontent, że podoba się on komuś jeszcze.
Zwłaszcza, że wy Persony. ;)
Ciebie co prawda jeszcze nie czytałem, ale to co Jared wyprawia, to, hoho, czapki z głów.
Dziękuję więc wszystkim razem i każdemu z osobna.
Ps. W sumie to możecie się ganiać. Będzie rwetes, to może jeszcze ktoś przyjdzie.
Dzięks.
Dzięki za wizytę, señor Naz.
Pozdro
Akcja dzieję się tylko na dachu, a jaka wciągająca. Czasami w dół. A koniec nie powinien być jednoznaczny. Piątka duża jak Słońce.
Pozdrowienia - póki jest czas.
Mam sentyment do tego tekstu, choć faktycznie, można było urwać wcześniej.
Napisałem inny punkt widzenia tego, pt. : Naprzeciwko, ale chyba jest słabsze.
Dzięki za wizytę.
Pozdrawiam.
Rzeczywiście ten wachlarz można by rozłożyć i opowiadanie wydłużyć i wcielić się w każdego bohatera z osobna. Ale czy zawsze musi być szerzej, lepiej itd. Może wystarczy tu i teraz. Mi w zupełności ten fragment wystarczył, aby popaść w swoistą melancholię. Spodobał mi się ten mikroświat, który sobie nakreśliłeś.
Bardzo dobrze czyta mi się Twoje opowiadania, na pewno jeszcze tu zajrzę. Ogrodników przeczytałam, ale raczej opowiadanie nie w moim guście, dlatego nie oceniałam i nie komentowałam.
A jeżeli lubisz dziwne filmy to polecę Ci "Swobodne opadanie" - tak nawiązując do skakania z dachu :)
Po pierwsze, chciałbym się mylić, ale większość tekstów mam włąśnie w "Ogrodnikowym" stylu, więc ciężko Ci może być coś wybrać.
Dalej to...
Napisałem jeszcze coś w świecie "Odejścia największej..." Się zowie: Na przeciwko.
Jest jednak dłuższe i rzedobrzone = słabsze.
Po następne - Niniejszym otwieram folder z tym, co mi tu ludzie polecaj, bo jakoś mi to cieknie przez paluchy.
I po ostatnie - Ty już wyrobiłaś normę z tymi wierszami Poego. Strasznie ciekaw ich jestem.
Dziękuję za kolejną wizytę.
Ja już Ci nic nie będę polecać. Obiecuję, bo ja jak zacznę to później tylko kogoś zirytuję :)
Wiersze Poego przeczytałam (chyba) prawie wszystkie, jakie udało mi się odszukać. Musisz tylko też uważać na tłumaczenia, bo są różne i niektóre nie są aż tak dobre.
Ja już napisałam, że mi to opowiadanie w zupełności wystarcza, a Ty jako autor sam zdecydujesz czy zechcesz wystawić na scenę "Naprzeciwko"
Nie ma za co dziękować.
Polecaj, polecaj.
Właśnie stworzyłem plik.
Jest pojemny.
Jeżeli będę miała coś do polecenia, to na pewno dam znać :) Nie każdy lubi jak mu się ktoś narzuca.
"Chciał coś dodać, ale ktoś z bloku naprzeciwko uznał, że wyśmienitym pomysłem będzie sobie postrzelać ze sztucera i kula rozwaliła mu czerep. Nie nastrzelał się jednak długo, bo ktoś z jego własnego dachu uznał, że jeszcze lepszym pomysłem będzie go zepchnąć. Sądząc po odgłosie alarmu, prosto na dach samochodu" - dobre :D
"- Wyglądali jak pierdolony sznur z praniem" :DDD
Błędów nie wyłapałam. Apokalipsa według Cana z naciskiem na społeczne zachowania stadne, gut, skumulowany misz-masz indywidualnej paniki, do końca zastanawiałam się czy to nie blef i czy oni nie wyzabijali się zbyt pochopnie :D Społeczeństwo jako masa zawsze mnie inspirowało, a w obliczu realnego zagrożenia dość niebezpieczna masa, co idealnie ukazaleś powyżej. Ja ciągle jestem w szoku jak wiele różnych pomysłów/motywów masz na te opowiadania i wszystkie są zacne, i z przeważającej większości można byłoby zrobić coś dłuższego (powtarzam się, wiem). To chyba to oczytanie wyłazi z Ciebie. :)
Cieszę się, żem w końcu zmotywowana kompleksowo przedrzeć się przez Twoje teksty. Dawno to planowałam ;) "Dziewczyna z sąsiedztwa" leży obok mnie. Obiecałam sobie poczekać do nowego roku, żeby nie ryć baniaka w światecznym okresie, ale nie wiem czy wytrzymam. Bojem się, ale mnie kusi :D
A tak w ogóle, to jedno z moich ulubionych moich opek. - Proszę - Dwa razy moich i się prawie nie gryzie.
1. Nie będę pracował.
2. Siłą powyższą, nie będę płacił rachunków.
3. Przyjdzie niebieski pan i zabierze mnie do ludzkiego zoo.
Oks, reszta czytania jutro mi mnie się oczy zamykajo. Czyli, eee... I'll be back ;)))
Spokojnie. Wierzę Ci.
Pierwsze zdanie a ja juz się pluję.
"Wszyscy z kamienicy przy Montinue osiemnaście byli na dachu." - wiem, że ciebie gryzą liczby w tekście, ale kurde, to je ino adres kamienicy. Montinue 18 brzmi lepiej imo. Nie wiem. Sugeruje sie Stivim w sumie a on chyba pisze liczby.
"Starszy mężczyzna ubrany w smoking i muszkę śpiewał arię do słońca, a jego zamroczona alkoholem małżonka wymiotowała na suknię w zielone kwiaty." - oj Can, ty romantyku :P
Dooobra, znowu nic nie wyłapałam. Ale z opka na opko podoba mi sie coraz bardziej.
Waść się rozkręca.
Jadę dalej :>
Masz "złotą rację" , panienko Clarise.
Zapis kamienicy (mimo żem purystow, jeśli o liczby chodzi) powinien brzmieć cyfrowo.
Dwa arkusze papiru czerpanego zmarnotrawię, a zmienię.
Swoją drogą, od strony naukowej, to bym poległ, bo bardziej wybuch na słońca niz słońca, ale ta umowność musi być.
A z tą panienką Clarise to nie przeginaj.
Ino patrz lepiej pod nogi bo z kładki spadniesz.
Marta Elena Abbott na oczach zdruzgotanego męża uprawiała wyuzdany seks - Jestem wrogiem takich zdań. Zdecydowanym! Poszedl mu na rękę (i cała była po tym sina), no, niby mąż już zdruzgotany, ale jeśli nie do końca? jeśli jeszcze żyje? Udusi się biedaczek gdy dwa kopulujące ciała leżące na jego głowie zaczną szczytować. I dlategom wrogiem takich zdań! ;)
Ulice zaścielały stosy ciał. Co rusz słychać było sygnał straży pożarnej albo karetki. Ewentualnie zderzające się z czym popadnie samochody. - Piękne! Z czym popadnie.;))
Chciał coś dodać, ale ktoś z bloku naprzeciwko uznał, że wyśmienitym pomysłem będzie sobie postrzelać ze sztucera i kula rozwaliła mu czerep. - a tu Panie byczek jedyny jakim wypaczył; to temu z bloku naprzeciwko kula rozwaliła? Kompinowalem przez chwilę, alem odpuścił, bo doskonale wiem coś chciał napisać i nie potrafię na szybko tego przeinaczyć by było bez byczka.
Pozdrówka ;)
W tej chwili nie mam mocy we łbie, ale dobrze, że mi zwróciłeś na to uwagę. Zaswieciles małym laserkiem i spojrzałem.
Jak mi się polepszy umysłowa kondycja, będę tam gezebał.
Dzięki mister.
Przepraszam za błędy, ale jestem na wakacjach i pisze na telefonie.
No muszę przyznać, że tym razem kumam wszystko dobrze, co jest dla mnie bardzo pozytywną niespodzianką. Napisałeś na szczęście dla mnie nie do końca w swoim stylu, a tak bardziej prosto. Temat apokalipsy jest jednym z najczęściej opisywanych w literaturze szczególnie SF. Wydawać by się mogło że napisano już wszystko, ale zazwyczaj autorzy opisują samą katastrofę, jak do niej doszło itd. Zdecydowanie mniej mamy opowieści w których cała technika katastrofy, przyczyny itd. Są jakby na drugim, albo nawet trzecim planie. Twój tekst do takich należy. Opisałeś ludzi i ich zachowanie w obliczu zagłady. Pokazałeś że każdy inaczej reaguje na wiadomość o zagładzie. Mamy tu całą gamę zachowań ludzkich. Od tych najbardziej prymitywnych opartych w zasadzie na instynkcie samozachowawczym, aż do scen brutalnych gdzie ludzie zabijają innych bez żadnych skrupułów.
Kiedy tak czytałem zastanawiałem się jak bym sam się zachował wiedząc że świat umrze za kilka godzin. To bardzo mroczna i przerażająca wizja, tak straszna, że na spokojnie nie da się nawet tego wyobrazić, szczególnie że to co pokazałeś może się wydarzyć w każdej chwili (meteor, planetoida, wybuch super wulkanu czy olbrzymi wybuch na słońcu, o różnych zabójczych wirusach już nie wspominając). Nam się wydaje, że będziemy tak sobie żyć w spokoju. To złudzenie, a do tego nasze chciejstwo. Tak na prawdę takie teksty jak twój powinny zmusić ludzi do zastanowienia co by było gdyby zegar świata zaczął odliczać czas do końca i to bardzo dokładnie.
Co prawda człowiek zawsze ma nadzieję że to jest nie możliwe, że w ostatnim momencie się odwróci dając szansę na ocalenie. To kolejne złudzenie, ale nadzieja jak mówią umiera ostatnia.
Kiedy już ten zegar ruszy odliczając dni, godziny, minuty do końca ludzie zaczynają pokazywać swoje prawdziwe lub nie znane dotąd oblicze. Pokazałeś to bardzo dobrze. W takich sytuacjach bardzo często ujawniają się tzw. Czarne charaktery, tacy którzy korzystając z zamętu nadciągającej katastrofy pokazują swoje najgorsze cechy. Tacy co to strzelają do ludzi tak dla zabawy, choć sam nie wiem, czy kula w łeb nie była w tym momencie gestem zbawienia.
W tak ekstremalnym momencie zazwyczaj dochodzi do głosu instynkt samozachowawczy, czyli ten najbardziej prymitywny odruch znany nam jeszcze z czasów prehistorycznych. Ten instynkt powoduje zanik wszelkich innych cech i zachowań ludzkich. Pozostaje tylko chęć przeżycia za wszelką cenę.
W twoim tekście człowiek jest tak potężnie przerażony, tak pogodzony z losem, że nawet ten instynkt zanika, przestaje działać. A to oznacza koniec. Człowiek u którego zanika ten jakby ostatni odruch obronny musi być zarówno świadomie jak i nieświadomie przekonany że jego śmierć jest pewna na 100 %.
Czytając twój tekst widzę takich ludzi. Oni są tak pewni swojej śmierci że nie chcąc czekać sami sobie życie odbierają. To pokazuje jak są przerażeni, bo targnięcie się na własne życie to bardzo trudna decyzja, która wymaga dużej odwagi i jest gestem rozpaczy.
To, co mi się podoba, to pokazanie świata tuż przed godziną W nie od strony naukowej, technicznej ale czysto ludzkiej. Obraz przerażający tym bardziej, że każdy z nas może się znaleźć w takiej samej sytuacji.
Napisałeś, ze Ziemie ma zniszczyć wybuch na słońcu i związaną z tym falą gorącego powietrza. To akurat jeden z całkiem możliwych scenariuszy końca naszego świata. Nasza gwiazda może w każdej chwili przesłać nam taką porcję promieniowania, czy ciepła że w mgnieniu oka nasz świat po prostu przestanie istnieć.
Reasumując teks ciekawy i bardzo dobry od strony zachowań ludzi w ekstremalnych warunkach.
Miejmy tylko nadzieję, że to co napisałeś pozostanie tylko fikcją literacką, a czymś w rodzaju przepowiedni.
Ze Pogromu przybywam, przeczytam raz jeszcze.
„— I amen — powiedziała z powagą babcia Emilka” – babcia jest raz z dużej, raz z małej
„Chciał coś dodać, ale ktoś z bloku naprzeciwko uznał, że wyśmienitym pomysłem będzie sobie postrzelać ze sztucera i kula rozwaliła mu czerep. Nie nastrzelał się jednak długo, bo ktoś z jego własnego dachu uznał, że jeszcze lepszym pomysłem będzie go zepchnąć, sądząc po odgłosie alarmu, prosto na dach samochodu” – ten fragment gites, wcześniej też było coś, co wywołało emocje, ale tu jest desperacja, lubię
„Z dachu po prawej zeskoczyło sześć osób. Sądząc po tym, że wszyscy trzymali się za ręce, pewnie rodzina.
— Wyglądali jak pierdolony sznur z praniem” :DD
Ok, zacne, wiadomo, Twoje, na dwie mile czuć, że Twoje, wysoko, choć nie mój top jeśli chodzi o Canulasową twórczość. Ale pierwsza dyszka jednostrzałów - możliwe (trzaby zrobić ranking, ni ma sensu).
W tym momencie pozwolę sobie przytoczyć fragment innego utworu, bezpośrednio połączonego z tym i nawiązującego do przedstawionej wyżej sytuacji:
„Przygryzła wargę i poszła w swoje pizdu. Obcasowy, niezdrowo-zwyczajny terkot, oddalił się razem z nią. Z pierdolniętej w złości sałatki spadł dojrzały pomidor, potoczył się po ceracie i przycumował koło wypełnionej popielniczki. Miał to zielone coś na swym czerwonym centrum, więc z każdym obrotem skakał cichutko w górę. Inaczej niż ludzie na dachu, wysokiego budynku naprzeciwko. Nie cichutko, nie w górę. Nie ma słońca”
:P
No dobrze, błędów nie wyłapałam, piątki nie dam, bo już dałam :)
Pozdrawiam :)
To czytam i - spoko.
Tamto - o.m.g.... hipnotyzuje.
Dobrze, jedna z rodzaju chorób, z ktorą trza nauczyć się żyć :D
Wykończycie mnie wszyscy!
Skopiowane mam w pierwotnej wersji, phi!
Osiem minut minęło. To jest POGROOM.
Rozumiem, że o apokalipsie wiedziano wcześniej, skoro prezydent zdążył wygłosić orędzie, a ludzie zdołali widowiskowo zdemolować rzeczywistość. Musiało być wiadome, że słońce wybuchnie tego i tego, o tej i o tej, no i „...potem macie państwo osiem minut na... cokolwiek da się zrobić w osiem minut. Niech Bóg ma was w swojej opiece”.
Innej wersji nie widzę. Bo gdyby słońce wybuchło znienacka... nikt nie zdążyłby pomyśleć o orędziu.
Tech-aid:
„Nikt nie chciał tego przegapić. Nikt nie chciał przybyć za późno.” – w przypadku nadchodzącej zagłady stwierdzenie „nikt nie chciał przybyć za późno” brzmi cokolwiek kuriozalnie, wszak „za późno” znaczy tyle, co „po kataklizmie”.
„Na dole wszystko płonęło. Ulice zaścielały stosy ciał.” – trudno zdefiniować „wszystko”. Jeśli dosłownie wszystko, dym byłby nie do zniesienia nawet na dachu, nie wyobrażam sobie „radosnych” konwersacji czy jedzenia kurczaka w duszącym dymie. Ale może za słabo wczuwam się w desperację.
„...chciała ponownie powiedzieć, że może nic się nie stanie, ale się zatrzymała ze zdaniem w zębach” – bardzo to dziwne zdanie: dwa razy „się” prawie obok siebie, konstrukcja na siłę „ale się zatrzymała ze zdaniem”, no i to bardzo niesmaczne „w zębach”. Brzydkie.
„Mniej stabilne budynki tonęły pod swym ciężarem w tonach gruzu.” – tonęły w tonach? Za bardzo bliskobrzmiąco.
„wsadził swojemu bratu nóż, aż po rękojeść.” – tu niepotrzebny przecinek, „aż” nie poprzedza zdania podrzędnego.
(https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/az;14482.html)
Fabularnie natomiast... jest tu roler-coaster bytów ;) Jeszcze się dobrze dany byt nie pojawi, a już ginie. A że człowiek to zwierzę stadne, rozumiem to wylegnięcie na dachy (zresztą o tych, co giną, zżerani strachem, schowani pod stołami z ikei, tudzież łóżkami, szkoda pisać, bo to nie spektakularne). No ale roler-coaster bytów to ciut mało; to ledwie krótki skeczyk – zabawna sytuacyjka. Tak, zabawna, bo ani przez chwilę nie odczułem dramatyzmu, przeczytałem tekst na uśmiechu. Rozłupywane kulami czerepy najwyraźniej trafiają w mój chory humor;)
Mamy w zasadzie jeden dach, a drugi w przebitkach, tyle że tamten jest „anonimowy”, a ten pierwszy znamy „z imienia i nazwiska”. To jest ciekawe, że tak drobiazgowo wymieniasz osobowe dane (nie, nie, spoko, spoko, nie chodzi o rodo). W sumie ta grupka, to nic nie znacząca tłuszcza, która za chwilę i tak spłonie, jeśli wcześniej się nie pozabija. Ty dbasz o pamięć o nich, podajesz pełne imiona i nazwiska, cechy wyglądu, charakteru. Tłumaczę to sobie tzw. „ułatwieniem technicznym” – łatwiej opisać tłuszczę jednostkowo, nawet na tak małej przestrzeni skeczyku, kiedy jest odpowiednia ilość danych na temat każdego. Pozwala to potem uniknąć topornych powtórzeń typu „mężczyzna, kobieta, piętnastolatka”, itp. Zresztą tekst, gdzie bohaterowie nie są anonimowi lepiej się czyta, to zresztą paradoks – łatwiej czyta się o śmierci przykładowo Piotra Kowalskiego niż anonimowego mężczyzny po trzydziestce. I, naturalnie, piszę wyłącznie według własnego „widzimisia”.
No i nie wiem. Z jednej strony powinna mnie łapać za serducho rozpczliwość sytuacji, a z drugiej napisałeś to tak, że ręce zacieram, a uśmiech nijak z twarzy zejść nie chce. Zawsze lubiłem filmy robione w ten sposób – groza pokazana w sposób taki, że nie możesz się nie rozszczerzyć (chociaż nikt nie mówił wcześniej, że to komedio-horror).
Przypomniałeś mi przy okazji film „11 minut” Skolimowskiego, który pokazuje ile może się zdarzyć, ile losów bohaterów kapitalnie zapętlić w ciągu zaledwie jedenastu minut przed tragedią. Dodam, że film nie trwa jedenaście minut tylko standardowe półtorej godziny (polecam z pełną świadomością).
No ale się rozgadałem nie na temat.
Podsumowując – nie żałuje spędzonego czasu, dobrze jest przeczytać coś pełnokrwistego, a zarazem napisanego z fajnym dystansem i okiem puszczonym do czytelnika.
Pozdrawiaki ;)
A film postaram się dorwać.
Pozdroxix
" Bezimienny kundel starego Starka, przez dzieciaki nazywany Parszywcem, zrobił kupę."
Jakie to urocze. Wszyscy się ratują, albo wręcz przeciwnie, a pies po prostu zajęty swoją fizjologią. Nie po raz pierwszy nachodzi mnie refleksja, że czasem lepiej mieć cztery łapy i futro.
"Amen na drogę ci synu." przecinek przed "ci". Wiesz, zwrot personalny poprzedzony zawsze przecinkiem.
"Na dole wszystko płonęło. Ulice zaścielały stosy ciał. Co rusz słychać było sygnał straży pożarnej albo karetki. Ewentualnie zderzające się z czym popadnie samochody."
Ładny opis.
"Chciał coś dodać, ale ktoś z bloku naprzeciwko uznał, że wyśmienitym pomysłem będzie sobie postrzelać ze sztucera i kula rozwaliła mu czerep. Nie nastrzelał się jednak długo, bo ktoś z jego własnego dachu uznał, że jeszcze lepszym pomysłem będzie go zepchnąć, sądząc po odgłosie alarmu, prosto na dach samochodu."
Tu z kolei ironiczny, ale bardzo prawdopodobny przebieg sytuacji. Ludzie bywają okrutnie nieprzewidywalni.
Kurde, ale mi smutno teraz. Hotel California dopełnia nastroju, choć to pewnie nietrafny wybór. Mimo to, jakimś cudem wpasował się.
Jego strata.
Dobrze, spróbuję teraz to jakoś podsumować. Jako że na technikaliach mało się znam, nie będę tu zbytnio skrupulatna, ale coś tam się postaram naskrobać.
Nastrojowo pobrzmiewa tu delikatnie jedno z brudnych noir. Temat wybrałeś sobie niełatwy, ludzi w obliczu katastrofy, zgaduję, że zgaśnięcia słońca, o którym po cichu rozprawiają naukowcy, szeptem, by czasem żaden śmiertelnik o nadwrażliwych uszach go nie usłyszał. Jednak udźwignąłeś.
Zachowanie ludzi prawdopodobne w takich okolicznościach - my po prostu wariujemy, kiedy grunt usuwa się nam spod stóp. Niektórzy się modlą, inni rzucają w objęcia żon, mężów, kochanków. Tylko pies jest tu psem.
Ciekawe jest to, że w zasadzie nikt na dachu nie dożył katastrofy. Wolał zginąć sam, mieć wpływ na swoją śmierć, aniżeli być zabitym przez coś ogromnego, żółtego, co miało go chronić i żywić dożywotnio.
Mimo trudnego tematu, gdzieś tam wplotłeś humor, na granicy czarnego, bo w takiej sytuacji trudno o czystą wesołość.
Co ja tu będę przedłużać. Dobrze napisane, udźwignięte.
Teraz idę popłakać. Dobranoc, Panie z Czerwonej Ciężarówki.
Pozxrox
I tak, ten tekst czytałam, jak jeszcze byłam anonimowym czytelnikiem, więc teraz mogę porównać wrażeniem z "wtedy" i z "teraz". Niewiele się różnią :D
Dość ciekawa koncepcja końca świata. Najwidoczniej musiało być bardzo poważnie i prezydent - w oświadczeniu - musiał mówić śmiertelnie poważnie, że to już koniec i nie ma ratunku. Głupio by było, jakby się mylili. I jak tak czytałam, to na samym początku przeszło mi przez myśl, że może ukrywasz w tym czarnym humorze zaskakujące zakończenie, czyli takie, gdy okazuje się, że jednak planeta przeżyje. Już widziałam te awantury na dachach i płacz żywych nad umarłymi. Ale tutaj zdziwko, bo faktycznie, to był koniec.
Osiem minut najróżniejszych zachowań i jak się okazuje, dopiero w chwili największego zagrożenia, z człowieka wychodzą najgorsze rzeczy. Ludziom wtedy jest już wszystko jedno. I tak umrą, więc pozwalają sobie na czasami niemoralne akcje, albo wręcz krwiste i mordercze.
Nie ogarniam sensu samobójstwa. Taka imitacja śmierci, która i tak miała nadejść za chwilę. Że niby to człowiek decyduje o tym czy żyje, czy nie, a to nieprawda. Stworzyła nas Matka Natura i to Matka Natura stwierdzi, czy przeżyjemy.
Był humor, było wszystko. Dość tragicznie, ale w jakimś tam stopniu też komicznie :)
Pozdro, Can!
Dzięki Elo
Nie żałuję. Dobre!
Co do założenia przedwstępnego: hołdujesz zasadzie, że aktywność (samobójstwa i zabójstwa) lepsze od czekania na śmierć w ogniu. Humanitarność świadomego gatunku wygrywa.
Wręcz zatracenie, w zabijaniu bohaterowie czują sens życia. No, no... ciekawy pomysł.
Czytałam opowiadanko sf, w którym po podobnym incydencie, choć na mniejsza skalę, bo efektem wybuchu supernowej w pobliżu była śmierć wszystkiego co żywe, ale bez innych zniszczeń na planecie.
Ziemianie trafiają na ową planetę i widzą 'spokojne' odejście mieszkańców. Nie ma żadnych śladów paniki.
Totalne pogodzenie z losem. Z uśmiechem.
Przede wszystkim, to zdaję sobie sprawę z błędów natury fizycznej. Już nie pora na to, że zarówno Ty jak i ja - wiemy, że od strony logicznego ciągu przyczynowo-skutkowego, opko kuleje. Cóż, niestety takie uproszczenie musi zostać. I już nawet nie dlatego, że nie dałoby się go zastąpić czymś logicznym (meteorytem na przykład. Taką wcześniej nadlatującą asteroidą Bennu czy coś). Po prostu tu mi pasuje jak jest. Napisałem jeszcze - nie tyle drugą część, co spojrzenie z sąsiedniego dachu, ale tam się zapętliłem w komediowych próbach, żarty były denne, całość dziwna i zdjąłem. Bardzo ciekawe natomiast jest to, co piszesz na temat pogodzenia się z losem. Temat mi jest naprawdę w jakiś upiorny sposób - i trochę podprogowo - bliski. Dałem temu wyraz (choć oczywiście, troszkę zapętliłem, w tekście H.L. Hunley). Bardzo mnie to zjawisko intryguje.
Tekst stary, ale jakoś tak, zdadzają mi się w nim proporcję, więc został na planszy.
Miło że odgrzebałaś.
Zajrzę i tam.
Czasem dlatego przesadnie reaguję, gdyż z zewnątrz to wygląda, że podoba mi się coś o wiele bardziej, niż na zdrowy rozum powinno.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania