Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Odmieńcy

Angelika - skąd prawie pięćdziesiąt lat temu przyszło komuś do głowy, by w tym kraju dać tak dziecku na imię? Rejestry narodzin ociekały wtedy pospolitością- wszystko było szare i pospolite. Angelika, wobec całych zastępów Tomków, Anek, Kasiek czy Piotrków, była jedna w całej szkole. Siedziała za mną w ostatniej ławce pod oknem. Była grubokoścista, miała duże zęby i przydługi, przekoszony nos. Jej ruchom brakowało lekkości, dziewczęcego wdzięku, a nad czołem dyndał wielki lok farbowanych na czerwono włosów. Gdy patrzyłem na niego pod światło, miałem wrażenie, że tli się w nim ogień. Było jednak coś, co szczególnie wyróżniało ją spośród nas: jej głos. Wyobrażałem sobie, że jej struny głosowe pokrywa wieloletnia, sucha, chropowata rdza, że potargał je jakiś kataklizm, zostawiając po sobie pożogę krwawych strzępów, które obrosły strupami i bliznami. W jej głosie zwały stali ścierały się piskliwie i boleśnie z ostrym piaskiem. Każdy dźwięk dobywający się z jej ust, brzmiał jak jazgot nienaoliwionego mechanizmu. Dostawałem gęsiej skórki, gdy tylko próbowała coś powiedzieć. Łzy napływały mi do oczu. Byłem przekonany, że sprawia jej to ból. Kiedyś ją nawet o to zapytałem - ku mojemu zdumieniu uśmiechnęła się pobłażliwie i pokręciła przecząco głową.

Wiele razy brakowało mi słów i odpowiednich porównań, by opisać dźwięki, które wychodziły z jej krtani. Lata później zdarzyło mi się przyglądać, jak z podmokłej łąki robotnicy usuwali stary, porzucony spychacz. Stał tam nie wiadomo jak długo, porośnięty gęstwiną zarośli, skorodowany doszczętnie. Pewnie chcieli wywieźć go na złom. Przyjechali ciężkim holownikiem, pomajstrowali chwilę przy wraku, potem podpięli stalową linę i zaczęli ciągnąć. Ruszył, a skowyt, jaki wydały jego pospawane rdzą gąsienice, był właśnie głosem Angeliki, który wrócił do mnie z przeszłości…

- Smakował ci kwas?! Dużo go wypiłaś?! - dopytywaliśmy natrętnie. A ona pukała się w czoło, albo pokazywała nam język. Nie wiedziała, ze mogła wystawić środkowy palec, nie znaliśmy jeszcze wtedy tego gestu. Szybko jednak przestało nas to bawić i daliśmy jej spokój. Zwłaszcza, że po pierwszej wywiadówce większość dostała burę od rodziców, że dokuczamy dziewczynce, która na skutek jakiejś poważnej infekcji niemalże straciła głos.

- Pierdu, pierdu! - my wiedzieliśmy swoje - Musiała coś wypić, coś strasznego, ciekawe czy przypadkiem, czy celowo, może kiedyś nam opowie…

W każdym razie już aż tak jej nie zaczepialiśmy. Była usprawiedliwiona. Siedziała cicha i sama w swojej ławce, w wolnych chwilach zakładała na głowę słuchawki i patrzyła gdzieś w dal przez okno.

Tylko od Tomka nie było nikogo na zebraniu, nie miał mu kto wytłumaczyć, że powinien przestać ją nękać. A on, jak na złość, uprzykrzanie życia Angelice przyjął za swoją życiową misję. Po każdym dzwonku kończącym lekcję, nim zaczął swój szalony bieg przez cały korytarz, a potem w dół, po schodach, aby zdążyć zapalić za szkołą papierosa, zawsze pamiętał, by strącić jej piórnik z ławki, kopnąć plecak, lub zabrać zeszyt i wyrzucić po drodze do kosza na śmieci. Kilka razy próbował podpalić jej włosy, widocznie też przyglądał im się pod światło. Musiała cały czas pilnować swoich rzeczy. Gdy zbliżał się do niej, nie wiedząc czego się spodziewać, zaczynała krzyczeć. Wtedy wszyscy zrywali się z ławek i uciekali na korytarz. Dźwięk był nie do wytrzymania.

- Co się drzesz, Kwasiaro?! Zaśpiewaj nam coś lepiej! - wołał rozbawiony swoim żartem. My też się śmialiśmy.

Trochę było mi jej żal, jednak cała ta sytuacja wydawała mi się zupełnie naturalna. Nie dokuczaliśmy jej z grzeczności, z wyrozumiałości… Było dla nas zupełnie jasne, że nie jest jedną z nas. Pozwalaliśmy jej być obok, na nic więcej nie mogła liczyć – nie pasowała do reszty. Nie żebyśmy byli sobie jakoś szczególnie bliscy, scalało nas zwykłe podobieństwo. Chłopcy grali w kosza, dziewczynki czytały romantyczne opowieści - wszystko według schematu. Mieliśmy podobne zainteresowania, podobne pragnienia, podobne obowiązki. W naszych domach panowała podobna atmosfera, idąc do kolegi na obiad, nie spotykałem niczego zaskakującego. Jego mieszkanie przypominało moje, pachniało podobnie… Niosła nas ta sama fala i czuliśmy się w niej bezpiecznie. Gadaliśmy w kółko o tym samym, śmialiśmy się z tych samych żartów. Ona nie mogła tego robić. Doświadczała czegoś, czego nikt nie chciał zrozumieć ani podzielać. To wystarczyło. Była sama.

Tomek też nie był jednym z nas. Powtarzał rok. Podobno trzeba się naprawdę postarać, żeby nie zdać ósmej klasy. Od razu wyczuł w Angelice bezradną samotność i rzucił się do ataku. Przez okrągły rok nosił czarną, skórzaną kurtkę i ciężkie buciory z czarnej skóry. Zimą docierał do szkoły siny, trzęsąc się z zimna, latem gotował się w tym wszystkim. Słuchał Death’u i Sepultury a spodnie trzymały mu się na tyłku dzięki grubemu łańcuchowi, którego używał zamiast paska. Był bardzo chudy, bardzo wysoki i wyglądał bardzo groźnie, dopóki się nie odezwał, ponieważ głosik miał cieniutki i piskliwy. Niezłe nam się trafiły okazy – Angelika dudniła jak jakaś przedpotopowa maszyna, a on piszczał jak niewiniątko. Między sobą nazywaliśmy go „Piszczałką”, ale tylko wtedy, gdy nie słyszał, ponieważ był okropnie przewrażliwiony na tym punkcie.

- Coś kurwa powiedział?! Powtórz! - krzyczał, łapiąc się ostentacyjnie za łańcuch na brzuchu, gdy tylko jakieś podejrzane słowa docierały do jego uszu.

Bardzo potrzebował naszej uwagi. Miał w zanadrzu mnóstwo impertynenckich odzywek, które wyprowadzały z równowagi nauczycieli. Po każdym swoim wybryku obserwował uważnie reakcję klasy, jakby czekał na zasłużoną pochwałę. Miałem wrażenie, że wszystko robi wyłącznie na pokaz, że jest jedną wielką powierzchownością i że sam jest w tym wszystkim bardzo zagubiony. Nie podobała mi się jego skłonność do agresji i dręczenia wszystkiego i wszystkich, którzy nie potrafili się obronić. O wszystkim wypowiadał się z pogardą i lekceważeniem. Chwalił się swoimi pożółkłymi od papierosowego dymu paluchami - kiedyś tłumaczył, że duża ilość wypalonych papierosów jest w stanie znacząco obniżyć ton głosu. Marzyło mu się widocznie, że po którejś paczce jego piskliwy sopranik zacznie chrypieć zmysłowo… Death – metalowy macho z anielskim głosikiem. Też siedział sam w ostatniej ławce. Angelika przy oknie, a on przy ścianie.

Pewnego dnia, w połowie semestru, pomiędzy nimi pojawił się Adrian. Był od nas o kilka lat starszy. Nie tak wysoki, jak Tomek, ale dużo bardziej masywny. Wydawał się zmęczony i zużyty. Miał tłuste włosy, bladą, niezdrową cerę, brudne, pokryte bliznami dłonie i ohydny, niedbały tatuaż na przedramieniu. W ustach trzymał starą, wymemłaną, drewnianą wykałaczkę. Trafił do nas prosto z domu poprawczego. Wychowawczyni wszystko nam wyjaśniła, z nadzieją, że przyjmiemy go ciepło. Poproszony przez nią o powiedzenie paru słów o sobie, wstał uśmiechnął się, odsłaniając ruinę uzębienia i całkiem spokojnym głosem oznajmił całej klasie: - Adrian. Po czym pokiwał głową, jakby w uznaniu dla prawdziwości swoich słów i usiadł. Nie nosił ze sobą zeszytów ani podręczników, nie robił notatek, nie brał udziału w lekcjach… Zastanawialiśmy się, czy potrafi w ogóle czytać i pisać. Nami też nie był specjalnie zainteresowany. Przychodził rano, zajmował swoje miejsce i zapadał w jakiś letarg. Jedyna aktywność, jaką u niego zaobserwowałem, to wydłubywanie wykałaczką brudu zza paznokci. Nie wiadomo o czym myślał całymi godzinami. Nie jadł, nie pił, nie wychodził na przerwy ani do toalety. Czekał, aż skończą się lekcje i będzie mógł wrócić do swojego życia. Po ostatnim dzwonku wychodził przed szkołę i stawał przed wyjściem, zastanawiając się, co ze sobą zrobić, w jakim kierunku się udać. Wyglądał jak ktoś, komu właśnie uciekł autobus i rozważa pozostałe możliwości. Po jakimś czasie wychowawczyni powiedziała mu, że może jadać w szkole obiady. Z tego, co pamiętam, nie opuścił ani jednego. Pewnego dnia nie było go w szkole, bo miał spotkanie z kuratorem, czy coś takiego, jednak na obiad przyszedł. Nie wiem, czy jadał cokolwiek poza tymi obiadami.

Tomek od początku nie radził sobie z jego obecnością w klasie. Do tamtej pory miał pewność, że nikt w mu tam nie podskoczy, a Adrian nie wyglądał na takiego, który da się zastraszyć. Wpatrywał się badawczo w nowo – przybyłego, kręcił się, wiercił, nie mógł znaleźć sobie miejsca.

- Coś się dzieje, Tomku? - dopytywała zniecierpliwiona Pani od matematyki. -Wszystko w porządku?

Tomek poderwał się na równe nogi i gorliwie zaczął przytakiwać, byle tylko nie musieć się odzywać. Wyglądało to tak groteskowo, że wszyscy, wraz z panią, zaczęli chichotać. To kompletnie wybiło Tomka z równowagi. Widziałem, jak cały się dosłownie gotuje. Po chwili wszystko zaczęło się na nowo.

- Masz robaki, czy co? - spytał nagle z zupełnym spokojem Adrian, przerywając nauczycielce w połowie zdania. Klasa znowu zachichotała.

- Przestań się wreszcie kręcić. Przeszkadzasz.

Tomek znowu przytaknął, tym razem już nie wstając, wyprostował się i zamarł wpatrzony w tablicę. Gdy tylko zadzwonił dzwonek, wydarł kartkę z zeszytu, szybko coś zanotował, po czym złożył ją na 4 części i wychodząc położył przed Adrianem. Ten bez pośpiechu rozłożył kartkę, przeczytał, a następnie wstał spokojnie i wyrzucił ją do kosza, nie zadając sobie trudu, by złożyć ją ponownie. Leżała do góry napisem, który wszyscy z zaciekawieniem odczytywaliśmy, wychodząc z klasy. Nierówne, jakby przez dziecko pisane litery, nie zostawiały żadnych złudzeń co do naszej gościnności, układając się w krótki komunikat: „Jusz nie żyjesz”.

Przestroga ta nie zrobiła na Adrianie żadnego wrażenia - zapadł ponownie w swój letarg, oczekując końca lekcji. Przez wiele kolejnych dni ignorował konsekwentnie wszelkie zaczepki Tomka, aż tamten zniechęcił się i zaczął odpuszczać, skupiając się znów na Angelice.

Nie wiedzieliśmy praktycznie nic o tej trójce. Nie grali w naszej drużynie. Oddzielała ich jakaś niewidzialna błona osmotyczna, za którą czaiło się prawdziwe życie, do którego my dopiero byliśmy przygotowywani i którego się obawialiśmy. Póki co chroniła nas przed wszystkim, co złe, odmienne i obce. Fizycznie zajmowali ostatni rząd w klasie, jednak tak naprawdę, nie było dla nich miejsca. Pozostali z nas, mając głowy świeżo ponabijane pojęciami winy, grzechu i ogólnej poprawności, zajęci byli zgodnie odkrywaniem granic własnej niewinności. Granic, które „tamtych” nie obowiązywały. Ekscytacja związana z odkrywaniem nowych obszarów, podczas wkraczania w świat dorosłości, była dla nich niedostępna. Adrian uśmiechał się z pobłażaniem, słuchając o naszych pierwszych alkoholowych doświadczeniach. Nie wiedzieliśmy, że on te wody przepłynął już wzdłuż i wszerz, że w jego domu taka żegluga była rodzinną tradycją. Przywykły do alkoholowych regat odbywanych aż do zatonięcia, utrzymał się na powierzchni jedynie dlatego, że jego dziecięce jeszcze ciało regenerowało się z niesłychaną determinacją. Nie mogliśmy o tym wiedzieć.

Drżąc z podniecenia, jakie wywoływały w nas pierwsze kontakty z pornografią, wyobrażaliśmy sobie odważną rozwiązłość swoich koleżanek. Bombardowaliśmy je nieudolnymi sugestiami i żenującymi sprośnościami, by sprawdzić, jak bardzo daleki im jest nasz zapał. A one nie wiedziały, jak odnieść się do tej dziecinady, ponieważ od dawna znały już te same filmy, tylko przeżywały je nieco inaczej. I może nawet bramy do rajskich ogrodów były by dla nas otwarte, gdybyśmy tylko potrafili być wtedy mężczyznami i odważyli się przekroczyć ten niewidzialny próg. Nie mieliśmy pojęcia, jak bardzo całe te seksualne podchody były ohydne dla Tomka Piszczałki, którego znienawidzony ojczym robił z jego mamą takie rzeczy, jakich nie było nawet w najlepszych filmach, nie przejmując się ani trochę jego obecnością w domu. A kiedy mama była w pracy, osamotniony ojczym pocieszał się jego starszą siostrą. Oboje czuli się winni, że uczestniczą w tym draństwie, oszustwie, którego ujawnienie z pewnością byłoby dla matki bolesne. A przecież kochali matkę. Stary zbereźnik dobrze się w tym orientował i straszył ich, że jak nie będą współpracować, to wszystko jej powie. Opowie, jak młoda go uwiodła. Tomek marzył, że zabije kiedyś tego chuja, dorwie w jakimś ciemnym zaułku i zaszlachtuje jak wieprza. Tyle że bał się go bardzo, a tamten prawie nigdy nie ruszał się z domu…

Zajęci swoimi małymi problemami, które wtedy wydawały nam się ogromne: odrabianiem lekcji, wybieraniem przyszłych szkół, nienawidzeniem rodziców i podwórkowymi intrygami, nie mieliśmy zupełnie pojęcia, co kłębi się za murem naszego obyczajowego getta.

Raz w tygodniu kończyliśmy lekcje wyjątkowo późno. Pod koniec jesieni było już prawie ciemno, gdy wychodziliśmy ze szkoły. Osiedle tonęło w żółtym świetle latarni ulicznych. Adrian jak zwykle stał przed szkołą, czekając nie wiadomo na co, jakby próbował przyzwyczaić oczy do mroku. Tomek, dygocąc zimna, palił papierosa obok szkolnego śmietnika. Czekał na Angelikę. O tej porze nie było już szkolnego konserwatora i kantorek, w którym schowana była drabina, zamknięty był na klucz. Idealna okazja, żeby wyrzucić jej czapkę lub plecak na dach śmietnika. Zostawała więc zwykle dłużej w szkole, aż tamten znudzi się czekaniem, lub zmarznie na tyle, że sobie pójdzie. Szła do biblioteki lub odrabiała zadania. Tego dnia jednak gdzieś się śpieszyła, przebrała się szybko i wybiegła na szkolne schody, spoglądając w wiadomym kierunku. Niestety – musiała czekać… Cofnęła się trochę, by tamten jej nie widział i zniecierpliwiona przestępowała z nogi na nogę.

- Przeprowadzić cię? Hej! Do ciebie mówię!

Dopiero po chwili załapała, że te słowa wypowiada ktoś z bliska. Odwróciła się. Stał przed nią Adrian, wyraźnie rozbawiony.

- Pomóc ci przejść? No wiesz, obok tego kretyna.

Patrzyła na niego, jakby nie rozumiała, o czym mówi. Otwarła usta, żeby coś odpowiedzieć, ale jakoś jej się to nie udawało…

- No dobra, daj, wezmę twoje rzeczy. Mi nie zabierze.

Wyciągnął rękę po jej plecak, a ona odruchowo cofnęła się o krok. Adrian uśmiechnął się pojednawczo.

- Nie chcesz, to nie, nie ma sprawy. Pomyślałem tylko, że mógłbym cię przeprowadzić. Przy mnie cię nie ruszy, nie odważy się. Ale jak nie chcesz, to spoko, nie ma problemu. To na razie! - usprawiedliwiał się, schodząc tyłem po schodach.

- Ej! - wyrzęziła najciszej jak mogła, zbiegając za nim i zdejmując jednocześnie plecak. On założył go na swoje plecy i ruszyli w stronę furtki. Tomek odprowadzał ich wzrokiem, zgarbiony i zmarznięty, z dłońmi wepchanymi głęboko w kieszenie spodni. Dopiero, gdy minęli szkolne ogrodzenie dobiegł ich piskliwy, ostry głosik:

- Ty! Kochaś! Poproś ją, niech ci coś zaśpiewa!

Następnego dnia Tomek przechodził samego siebie. Wiedział, że dokuczając jej, wbija szpilę Adrianowi. A dokopując jemu, sprawia przykrość Angelice. Stali się niemal bezbronni, mógł sobie poczynać do woli. Ilekroć Adrian zaciskał pięści i zbierał się, by wstać i zrobić z tym porządek, trafiał na jej karcące spojrzenie: nie tak się umawialiśmy.

- I co , zaśpiewała ci coś? Hahaha! Może zapiszecie się razem do chóru? Haha! Poczęstowała Cię kwasem? Proszę, proszę, idą Państwo Kwaśniewscy! Hahaha. Czy zechce Pani dla nas coś zaśpiewać? Może Adrian się w końcu wykąpie, hahaha, i przebierze, hahaha! Może pożyczysz mu dezodorant?

-Nudny jesteś. - powtarzał Adrian.

Rzeczywiście, po paru dniach nikt już tego nie chciał słuchać.

Stało się oczywiste, że Angelika i Adrian są razem. Jakoś naturalnie pasowali do siebie: brudny chłopak z poparzonymi dłońmi i dziewczyna z zardzewiałym głosem. Często razem przychodzili do szkoły, zawsze razem wracali, stali się niemal nierozłączni. Zaczęli wychodzić wspólnie na przerwy. Stawali gdzieś w kącie i rozmawiali. Gwar szkolnego korytarza zagłuszał, łagodził jej słowa. Nie umiała mówić cicho - aby wydobyć z siebie dźwięk, musiała pchnąć go mocniej, a wtedy z jej gardła wypadała z hukiem kamienna lawina. Na korytarzu podczas przerwy nikt nie zwracał na to uwagi.

Kiedyś, po lekcji WF, Tomek zorientował się, że jego spodnie zginęły z szatni razem z przewleczonym przez szlufki łańcuchem.

- Złodzieje! - wrzeszczał coraz bardziej poirytowany, zaglądając pod ławki i zrzucając nasze ubrania z wieszaków - Pożałujecie, gnoje! Ja się dowiem, kto to zrobił!

Przebieraliśmy się w pośpiechu, żeby jak najszybciej uciec z szatni, gdyż nie wiadomo było, co mu strzeli do głowy. Tomek przybył na kolejną lekcję w swoich spodenkach gimnastycznych, zrezygnowany i zły. Za oknami złowrogo kłębił się grudzień i perspektywa powrotu do domu z gołymi nogami nie napawała go radością. Mruczał, że przeglądnie nasze plecaki, znajdzie spodnie, dopadnie złodzieja. Jednak, gdy tylko zadzwonił dzwonek, pognał na papierosa. Wrócił po 10 minutach, siny z zimna, ze spodniami w ręce. Były wilgotne, więc powiesił je na kaloryferze, tuż za Angeliką. - Nie żyjesz! - wycedził do niej przez zęby.

W szkolnym sklepiku sprzedawana była oranżada w woreczkach. Bardzo słodka. Woreczek przekłuwało się rurką, by wyssać napój. Właśnie z takim pełnym woreczkiem przybiegł Tomek na następnej przerwie. Porwał plecak Angeliki, którego nie zdążyła złapać, wrzucił oranżadę do środka, a potem zaczął po nim skakać. Gdy na podłodze pojawiła się mokra plama, kopnął plecak pod jej ławkę.

- Masz za swoje, kwasiaro! Trzeba było nie ruszać moich spodni!

- A skąd, głąbie, wiesz, że to ona?! - nie wytrzymał Adrian.

- A kto?! Kto mógłby wyrzucić je na śmietnik?

- Każdy by takie gacie wyrzucił na śmietnik. - zaśmiał się Adrian, a wraz z nim pół klasy.

- Za to twoje tak śmierdzą, że nikt nie odważyłby się do nich zbliżyć.

- Ona tego nie zrobiła i masz jej wyprać ten plecak, rozumiesz?

- Hehe, bo co?! Bo ty mi każesz?!

- Tak. I odwal się już od niej. - Adrian zanurkował pod ławkę po plecak i podał go Tomkowi.

- Chyba cię powaliło! - śmiał się tamten - Na głowę upadłeś! Albo nie, zaczekaj, daj! Złapał plecak i wybiegł z klasy.

- Proszę bardzo, pierze się. Hahaha, do wiosny będzie czyściutki. - oznajmił, gdy wrócił po paru minutach.

Wszyscy wiedzieli, gdzie „pierze się” plecak.

Angelika przestała nosić ze sobą książki i zeszyty, których nie dało się już uratować. Przejęła naukowe zwyczaje od Adriana: nie odrabiała zadań, nie robiła notatek, jej stopnie bardzo się pogorszyły. Znad jej czoła zniknął ognisty kok, zapuszczała włosy. Z upływem czasu stawało się jasne, że tej dwójce ciężko będzie opuścić mury szkoły w bieżącym roku.

Póki co wszystko szło jednak normalnym tokiem i pełną parą ruszyły przygotowania do bierzmowania. Dla Angeliki oznaczało to jeden poważny problem: spowiedź. Nosiła w sobie jeszcze traumę z czasów pierwszej komunii, kiedy skamieniała ze wstydu usiłowała szeptać swe dziecinne, powymyślane na siłę przewinienia w zachłanne ucho, prześwitujące przez siatkę w okienku konfesjonału. Pamiętała, jak po pierwszym słowie ucho oddaliło się gwałtownie a nazwy jej grzechów zadudniły w najodleglejszych nawach kościoła. Miała wtedy szczęście, ksiądz szybko zakończył tę mękę, rozgrzeszył, zrobił znak krzyża i odetchnął z ulgą. Teraz jednak sytuacja była poważniejsza, czuła na sumieniu ciężar nagromadzonych win i pragnęła się od niego uwolnić. Jak najszybciej. Wiedziała, że wyspowiadać się może tylko wtedy, gdy nikogo nie będzie w kościele, najlepiej w tygodniu, po jakiejś mszy, na którą prawie nikt nie przychodzi. Biegała do kościoła prawie co wieczór, ale wciąż nie mogła trafić na sprzyjające warunki.

- Cóż Ci ludzie tak wysiadują w tym kościele?! - złościła się - Nie mają co w domu robić?!

Z pomocą przyszedł mróz. Sypnęło śniegiem. W jednym z dni wolnych od szkoły wstała rano i pobiegła na pierwszą mszę. W kościele było zimno i prawie pusto. Zaraz po zakończeniu wszyscy grzecznie zebrali się do wyjścia. Ksiądz ziewał w konfesjonale, puszczając z ust kłęby pary, zerkał niecierpliwie na dziewczynę, która nie wiadomo na co czekała.

- Czy Pani do mnie? - zapytał w końcu.

Skinęła twierdząco, poganiając wzrokiem ostatnich wychodzących.

- To zapraszam. Na co Pani czeka?

Podeszła niepewnie, uklęknęła... Znowu to oddalające się, porażone ucho, znowu to samo echo...

Ksiądz mlaskał z niesmakiem, targał swoją czarną brodę. Początkowo myślał, że to jakiś żart, czekał, aż odezwą się śmiechy poukrywanej w zakamarkach kościoła młodzieży. Nie było jednak nikogo. Szybko zorientował się, że to nie będzie przeciętna, nudna litania nastolatki, ta dziewczyna zażyła już odrobinę życia. Chciał wiedzieć wszystko o tym, co łączy ją z Adrianem. Trudno to pewnie zrozumieć, ale jej głos okazał się jakoś nieznośnie przyjemny, w dziwaczny sposób pociągający. Jego wprawne ucho wyłapało w nim, szczerą, bezbronną skruchę. Pytał i pytał, zręcznie i konsekwentnie zapędzając ją w pułapkę. Gdy poczuł, że jest już wystarczająco upokorzona, że nie znajdzie już w sobie siły na żaden opór, zasunął wizjer i wyszedł z konfesjonału. Stanął nad klęczącą jeszcze dziewczyną i przyglądał się jej dokładnie.

- Bardzo pobłądziłaś, moje dziecko. Rozumiesz chyba sama, że nie można tak tego zostawić. Twój adorator jest już prawie dorosły, ty masz zaledwie czternaście lat. Wiesz, jak to się może skończyć... A przed tobą przecież całe życie... Będę musiał zawiadomić o tym dyrekcję szkoły, rodziców, kuratora tego twojego Adriana…

- Nie. Nie może ksiądz tego zrobić. Proszę…

- Nie mam wyjścia, moje dziecko, należy działać, póki nie jest za późno. Wszystko można jeszcze naprawić.

- Dlaczego?

- Dla twojego dobra, moje dziecko.

- Ale przecież tajemnica…

- Tajemnica nie zostanie naruszona! To, o czym rozmawialiśmy zostanie pomiędzy nami i Panem Bogiem. Muszę jednak poprosić odpowiednie osoby, aby przyjrzały się temu na własną rękę.

- Nie zrobiliśmy nikomu nic złego!

- Sami sobie wyrządzacie krzywdę. I swoim bliskim również.

- Ale dlaczego? Czy naprawdę tak musi być?

Zamilkła i przylgnęła czołem do lodowatej ściany konfesjonału. Pragnęła, żeby to się nigdy nie wydarzyło. Żeby nie było tego cholernego kościoła, wstrętnego, grubego księdza, żeby ten dzień zaczął się jeszcze raz. Posłuchałaby Adriana. Dlaczego go nie posłuchała?!

-Nie musi.

Myślała że sobie już poszedł. Odwróciła wzrok i spojrzała z nienawiścią w wyraźnie zadowoloną z siebie twarz.

-Przyjdź za chwilę do zakrystii. Ogrzejesz się. - dorzucił ciepło, niemal radośnie.

 

- Skurwysyn! - krzyczał Adrian, gdy opowiadała mu to wszystko jakiś czas później. Wiedziała już, że nie będzie mogła zachować tego sekretu dla siebie.

- Skurwysyn! Skurwysyn! Skurwysyn! - wrzeszczał, waląc pięścią w ławkę, na której siedzieli. Przechodnie odwracali się z niepokojem w ich stronę. Narastał w nim gniew, jakiego do tej pory nie znał. Czuł, jak nienawiść rozpala jego krew, jak wszystko się w nim zaczyna gotować. Nie był na nią zły, ale nie mógł znieść dłużej jej widoku, jej głosu, nie mógł zostać z nią ani chwili dłużej. Nie potrafił jej pomóc.

- Muszę lecieć. Porozmawiaj z rodzicami!

- Adrian! - krzyknęła za nim, lecz nawet się nie obejrzał. Szedł coraz szybciej, w końcu zaczął biec.

 

Tego samego dnia, wieczorem, nasz ksiądz zderzył się z latającym koszem na śmieci. Kiedy leżał zamroczony, ktoś paskudnie pokaleczył nożem jego twarz, nie umiejąc przy tym utrzymać języka za zębami i powstrzymać się od przekazania odpowiedniej dedykacji. A potem kosz na śmieci jeszcze raz wylądował na jego głowie i ksiądz obudził się dopiero w szpitalu. Nic mu nie było, trochę siniaków, parę ran do szycia. Najbardziej martwiła go oszpecona twarz. Cmokał z niesmakiem na swój widok w lustrze - starannie wypielęgnowana broda była w strzępach. Przebiegały przez nią chaotycznie nagie, nieapetyczne pasy skóry, wygolonej pod świeże ściegi szwów, wokół których piętrzyły się kępy zrujnowanego zarostu.

- Ja cię jeszcze dorwę, gnoju. - mruczał do siebie, obmyślając, co powie Policji. Pamiętał dokładnie całe zajście. Wiedział o jakiej Angelice wspomniał napastnik, więc był to albo ojciec, albo ten jej kochaś. - Miał młody głos - analizował – to musiał być ten gnojek, zaraz, jak mu było… Adrian.

Doświadczony policjant skrupulatnie zapisywał zeznania. Sprawa na pozór była oczywista, zastanawiała go jednak pewność, z jaką ksiądz wskazał winnego. Nie miał żadnych wątpliwości, choć jak sam przyznał, nie widział sprawcy. - Po co tamten się odzywał? Co między nimi było? Że za tą spowiedź? Fakt, że ludzie robią głupie rzeczy, ale żeby aż tak? Przecież gówniarz sam się wystawia, jakby prosił o bilet do ciupy. Tak czy siak, trzeba z nim pogadać.

Przyszli po Adriana do szkoły. Cicho, sprawnie, kulturalnie. Poprosili o wyjście z lekcji, przeprosili i tyle ich widziano. Po południu tamtego dnia byli u Angeliki w mieszkaniu. Również tamtego dnia, już wieczorem, policjant złożył kolejną wizytę naszemu księdzu. Nie wiem, jak przebiegła ich rozmowa, mogę sobie spróbować wyobrazić:

- Mamy winnego. To rzeczywiście ten chłopak, którego ksiądz wskazał. Przyznał się od razu.

- Gratuluję, Panie Władzo, cieszę się, że tak szybko udało się wam go złapać.

- Jest jednak pewna rzecz, o którą muszę księdza zapytać.

- Jak mogę pomóc?

- Chciałbym, żeby ksiądz zastanowił się dobrze, czy rzeczywiście chce wnieść oskarżenie.

- Nie rozumiem. Przecież jest winny, sam Pan mówi, że się przyznał.

- Z jego zeznań wynika jednak, że nie zrobił tego bez powodu. Nie chcę, żeby mnie ksiądz źle zrozumiał, ale będzie trzeba przesłuchać też tę dziewczynę. A widzi ksiądz, okazało się, że ona jest w ciąży.

- Podejrzewałem, że nic dobrego nie wyniknie z ich zażyłości. Ale co to ma do rzeczy?

- A to, że ona twierdzi, że to wcale nie Adrian jest ojcem.

Ksiądz zrobił się czerwony i potrzebował chwili, aby oswoić się z nowymi faktami. Nie umknęło to oczywiście uwadze rozmówcy.

- Widzi ksiądz, wydaje mi się, że nikomu nie wyjdzie to na zdrowie. Ten Adrian twierdzi, że uzna dziecko za swoje. Nie ma z tym problemu. To dobry chłopak, nawet sobie ksiądz nie wyobraża, z jakiego wyszedł domu…

- Znam przecież swoich parafian.

- Nie, tych raczej ksiądz nie zna. Rodzice dziewczyny też twierdzą, że pomogą. Chcą wyciszyć sprawę. Jakoś sobie wszystko poukładają.

- No dobrze, ale co ja mam do tego?!

- Chodzi o to, żeby dać chłopakowi szansę. Dopiero, co wyszedł warunkowo z poprawczaka. Jak go teraz skażą, to trafi do regularnego więzienia. Jeśli zaczniemy ich przesłuchiwać, zrobi się gnój, dziewczyna jest bardzo bojowo nastawiona. Ani księdzu, ani kościołowi taki rozgłos nie jest chyba potrzebny. I będę nalegał, żeby dla własnego bezpieczeństwa postarał się ksiądz o przeniesienie. I to najlepiej nie do sąsiedniej parafii, tylko gdzieś dalej.

Ksiądz znów zrobił się czerwony, ale to chyba było wszystko, co mógł zrobić. Zniknął. Dopiero po paru latach dowiedziałem się, że urzęduje w zupełnie innym mieście.

- Nie zgadniesz, kto odprawiał mszę w tamtejszym kościele! - ekscytował się stary znajomy po powrocie z wakacji.

Adrian nie trafił do więzienia. Do szkoły też nie wrócił, przynajmniej do naszej. Nie wiem, jak mu się ułożyło życie. Chciałbym napisać, że niespodziewanie dobrze, że założył firmę i świetnie zarabia, jeździ super samochodem, dba o siebie i regularnie zabiera rodzinę na wakacje. Może tak jest, nie wiem tego. Życzę mu jak najlepiej.

Natomiast Angelika znowu zaopatrzyła się w podręczniki i zeszyty. Postanowiła nadrobić wszystkie zaległości i skończyć podstawówkę z jak najlepszymi stopniami. Była bardzo zdeterminowana. Nieraz sami nauczyciele, z których część oburzała się początkowo, że dziewczyna z brzuchem będzie uczęszczać na ich lekcje, byli pod wrażeniem jej pracowitości. Pod koniec semestru naprawdę już było widać tę ciążę i nawet wielu rodziców narzekało, że demoralizuje to ich niewinne pociechy.

Bardzo ciekawe były też nasze odczucia. Właściwie to z ich powodu wracam do tamtych wydarzeń. Dużo wtedy o tym rozmawialiśmy. Przerażało nas to, co się stało. Ze smutkiem stwierdzam, że w większości mieliśmy poczucie, jakby Angelika zrobiła coś złego, dopuściła się czynu nieakceptowalnego. Przecież biały człowiek nie rozmnaża się w wieku czternastu lat! Nie wolno mu! Nie ma jakiegokolwiek znaczenia, że biologicznie jesteśmy do tego gotowi, że natura, czy Bóg, jak kto woli, dają nam tę możliwość. Każdemu z nas mogło się to przecież przydarzyć. Każdemu z nas jednak tłuczono do głowy, że była by to kompletna tragedia, koniec nadziei na dobre i dostatnie życie, zdrada oczekiwań naszych najbliższych. I tak to traktowaliśmy. Wiedzieliśmy, że to nie jej wina, jednak była winna. Była winna, że miała okropny głos, winna jej przekoszonego nosa i groteskowego koka, winna bezinteresownej miłości i przedwczesnej ciąży. Biały człowiek tak się nie zachowuje! Ta sama siła, która sprawiała, że my trzymaliśmy się razem, utrzymywała wszystkich odmieńców na dystans. Moralno – obyczajowa dyskryminacja w niczym nie ustępuje tej religijnej, czy rasowej. Tyle, że nie ma przed nią możliwości obrony. Nie wiem z czego to wynika: z uprzedzeń, lęku przed zboczeniem z jedynie słusznej drogi, wpajanego przez rodziców od najmłodszych lat, z pierwotnych instynktów grupowych?

Oburzamy się na starożytnych Spartan, że eliminowali jednostki nieprzystosowane i upośledzone. My ich nie eliminujemy, to przecież niehumanitarne. My je piętnujemy i skazujemy na życie w izolacji i poczuciu winy.

Los Angeliki był przypieczętowany, było jasne, że mimo jej desperackich i zbędnych już wysiłków, skończy się katastrofą. Jednak na przekór wszystkiemu, dobre świadectwo oraz, o zgrozo, egzaminy zdawane w pełnej ciąży, otwarły jej drogę do szkoły średniej. Na tej drodze pojawili się widocznie wystarczająco mądrzy i wyrozumiali ludzie, by nie odebrać jej tej możliwości. Słyszałem, że w sąsiednim liceum uczy się dziewczyna o niezwykłym głosie… Niestety, nasze drogi rozbiegły się w najróżniejszych kierunkach, przeważnie nie utrzymujemy ze sobą kontaktów. Należymy teraz do innych grup i skupiamy się na tym, by nie zostać wypchniętym na zewnątrz. Wiadomości o byłych znajomych trafiają się rzadko i przypadkiem.

- Ty! A nie chodził z tobą do klasy taki śmieszny, chudy Tomek z piszczącym głosem? - zagadnął mnie na imprezie gość, w którego klasie Piszczałka wylądował, by trzeci raz z rzędu przerabiać ostatni rok podstawówki.

- Chodził. Nosił łańcuch zamiast paska. Mówiliśmy na niego Piszczałka. Wiesz co u niego?

- Teraz to nie, ale wtedy wywinął niezły numer.

- To mnie akurat nie dziwi.

- No, przejebany typ, od początku same problemy. Nosił coś twardego w plecaku i straszył, że to pistolet. Wszyscy się bali, aż w końcu ktoś wezwał Policję… Okazało się, że to zwykła atrapa, jednak zamieszania było sporo. Ale to jeszcze nic! Wiesz, co ten idiota zrobił?

- Skąd mam wiedzieć? Opowiadaj!

- Wypił kwas. Ledwie go uratowali.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania