Odwrócona kobieta

Przywykliśmy do naszego życia – kolejne dni i miesiące pędzą coraz szybciej, nie dając nam czasu na odrobinę refleksji. Wciąż gonimy niczym oszalałe małpy, mając w głowie jedynie osiągnięcie kolejnego celu. Codziennie ten sam rytm dnia – poranne siku, śniadanie, praca, powrót z pracy, obiad, kupa (zwykle połączona z sikami), odwiezienie dzieci na dodatkowe zajęcia, przywiezienie dzieci z dodatkowych zajęć, kolacja, kąpiel, wieczorne siku i do spania. Jesteśmy przekonani, że rytm ten jest święty i że nic nie jest w stanie go zakłócić. W końcu jednak nadchodzi ten jeden dzień, w którym wypadamy z monotonnej karuzeli codzienności i dochodzimy do wniosku, że nie jesteśmy nieśmiertelni – nie ważne czy mamy dwanaście lat, dwadzieścia, czy sto. Zwykle mija trochę czasu i znów wracamy do naszego ponurego koła. W moim przypadku było inaczej – ten jeden dzień był dopiero początkiem koszmaru, który uświadomił mi, jak bardzo się myliłam…

To był dość pochmurny dzień. Pamiętam, że od rana miałam zły humor. Wracałam z Jasiem z przedszkola i umierałam z głodu. Zwykle jadałam w pracy drugie śniadanie, jednak tamtego dnia zapomniałam z domu kanapek. Zatrzymaliśmy się w Mc Donaldzie, gdzie kupiłam na wynos dwa cheeseburgery i małą Pepsi, którą mój sześcioletni synek rozlał po kilku minutach na skórzaną tapicerkę fotela w aucie, co doprowadziło mnie do szału.

Kiedy stanęłam pod wiatom, spojrzałam na starą, zaniedbaną willę i dotarło do mnie, jak wiele remontów czeka nas w najbliższych latach. Kupiliśmy z mężem ten dom zaledwie miesiąc wcześniej – postanowiliśmy zamieszkać na wsi, położonej kilka kilometrów od Katowic. Spodobało mi się to miejsce – cicho, spokojnie, z dala od innych zabudowań. Gdy tylko wyszłam z samochodu, poczułam jak gotuję się z wściekłości. Tego dnia mój mąż miał wolne i rano obiecał mi, że skosi zarośnięty trawnik, oraz poprzycina drzewka – następnego dnia mieli nas odwiedzić znajomi z dawnych lat, więc zależało mi, aby przynajmniej nasz ogród wyglądał na zadbany.

– Paweł, wytłumacz mi, dlaczego przez cały dzień nic nie zrobiłeś w ogrodzie! – krzyknęłam w stronę męża, po tym jak weszłam do domu. Amelka, nasza dziesięcioletnia córka siedziała przed telewizorem i oglądała bajki. Z powodu grypy od kilku dni nie posyłaliśmy jej do szkoły.

– Kochanie, nie denerwuj się, do wieczora jeszcze daleko – odparł Paweł niepewnym głosem. – Przed godziną wróciłem ze studia, zrobiłem sobie mały tatuaż na plecach.

– Co takiego? – spytałam z niedowierzaniem. – Zostawiłeś Amelkę samą w domu?

– Skądże, zadzwoniłem po panią Marię, żeby trochę z nią posiedziała.

– Kochanie, wiesz, że nie mamy pieniędzy, a ty bez konsultacji ze mną, wydajesz je na jakieś cholerne tatuaże! Który to już w tym roku?! Czwarty?

– Och, przestań, przecież wiesz, że dostałem ostatnio podwyżkę. Zobacz, myślę że ci się spodoba. – W tym momencie Paweł podniósł koszulkę, chcąc, bym oceniła jego nowego bohomaza na plecach, jednak ja nawet nie spojrzałam w jego stronę. Nie podobały mi się tatuaże, a ponadto miałam wrażenie, że Paweł tak jakby uzależnił się od nich. Wciąż tylko powtarzał, że to już ostatni, by po kilku tygodniach znów wrócić do domu z kolejnym tatuażem. Zupełnie, jakby to przejęło nad nim kontrolę.

Byłam pewna, że tego dnia już nic nie jest w stanie mnie rozwścieczyć, jednak bardzo się myliłam. Kiedy weszłam do salonu, ujrzałam dwa wielkie, zakurzone kartony, stojące na świeżo wypranym obrusie.

– Paweł! Co to jest do jasnej Anielki!

– Kochanie, po co te nerwy. Udało mi się rano otworzyć drzwi na strych i znalazłem tam te kartony. Myślałem, że jest w nich coś wartościowego, ale tam są tylko jakieś stare, dziwne fotografie. Spokojnie, zaraz się ich pozbędę.

Rzuciłam w stronę męża groźne spojrzenie, po czym podeszłam do stołu i wyciągnęłam z kartonu kilka fotografii. Zdziwiło mnie trochę, jakim cudem Paweł dostał się na strych. Małżeństwo od którego kupiliśmy dom, nie zostawiło kluczy do drzwi, prowadzących na poddasze, więc przez ostatnie miesiące nie byliśmy w stanie dostać się na strych.

– Więc, jak tam wszedłeś? – spytałam. – Znalazłeś klucze.

– Nie znalazłem, ale użyłem innego sposobu. – Paweł spojrzał na mnie i tajemniczo się uśmiechnął. Odwzajemniłam uśmiech i spojrzałam na pierwszą fotografię.

Przedstawiała jakieś dziecko na huśtawce, przymocowanej do wielkiego drzewa. Zdjęcie było na tyle niewyraźne, że nie byłam w stanie rozpoznać nawet płci tego dzieciaka. Na kolejnej fotografii zauważyłam kilka osób, siedzących przy pustym stole. Ich twarze również były na tyle rozmazane, bym nie dostrzegła żadnych szczegółów. Kiedy tak przeglądałam kolejne zdjęcia, zrozumiałam, że to za pewne stare pamiątki z czasów młodości poprzednich właścicieli. Ciekawe, dlaczego nie zabrali tych wszystkich fotografii, kiedy się stąd wyprowadzali. Następne zdjęcie przedstawiało dziecko, jadące na rowerze, kolejne dwójkę dorosłych ludzi, stojących obok dziecięcego wózka, a jeszcze następne małą trumienkę i stojący nad nią tłum żałobników – ta ostatnia fotografia sprawiła, że poczułam się dziwnie. Czymś, co łączyło te wszystkie zdjęcia, było spore zniekształcenie, zamazanie twarzy znajdujących się na nich postaci.

– Paweł, zanieś te kartony do piwnicy i nie wyrzucaj ich. To w końcu pamiątki, być może poprzedni właściciele wrócą tu kiedyś po swoje wspomnienia z dawnych lat.

Mój mąż wzruszył ramionami, zabrał kartony i ruszył w stronę piwnicy.

Zwykle to ja chodzę spać pierwsza, a Paweł do późnych godzin nocnych przesiaduje przed telewizorem. Tamtego wieczora było inaczej – to mój mąż jako pierwszy stwierdził, że jest strasznie śpiący, po czym wstał z fotela i udał się do góry. Zarówno Amelka, jak i Jaś od kilku godzin spali w swoim pokoju. Postanowiłam, że dokończę odcinek mojego ulubionego serialu i także udam się na spoczynek. Było kilka minut przed północą, kiedy usłyszałam jakieś głośne uderzenie w przedpokoju.

– Paweł, to ty?! – krzyknęłam, jednak nie otrzymałam odpowiedzi.

Wstałam z kanapy i nie wyłączając telewizora, weszłam do przedpokoju.

– Jasiu! – wrzasnęłam przerażona, widząc mojego synka, leżącego pod schodami. Sześciolatek nie ruszał się. – Jasiu, Jasiu, ocknij się, błagam!

Po chwili na dół zbiegła Amelka, a zaraz za nią mój mąż.

– Co mu się stało?! – ryknęłam, patrząc na córkę. W jej oczach malowało się przerażenie.

– Mamusiu, nie wiem. On wstał i powiedział, że idzie na dół po wodę…

– Na miłość boską, musiał spaść ze schodów! – wrzasnął Paweł. – Dzwonię po pogotowie.

– Ale dlaczego on się nie rusza! – krzyczałam, wyrywając sobie włosy z głowy. – Przecież nigdzie nie ma krwi! Dlaczego on się nie rusza!

Po kilku dniach było już po pogrzebie. Ciało Jasia spoczęło w białej trumnie na cmentarzu parafialnym. Przyczynom śmierci było skręcenie karku – chłopiec musiał się potknąć, lub pośliznąć i spadł ze schodów. Pamiętam, że nie urządziliśmy nawet stypy – po tym wszystkim nie potrafiłam dojść do siebie. Nie mogłam znieść tego, że moje dziecko straciło życie w tak głupi sposób. Paweł po kilku dniach urlopu wrócił do pracy, a ja wiedziałam, że potrzebuję co najmniej kilku miesięcy, aby jakoś się pozbierać.

To wydarzyło się dokładnie dwa tygodnie po śmierci Jasia. Po zażyciu środków nasennych, zasnęłam przytulona do mojego męża w naszej sypialni. W środku nocy obudził mnie przeraźliwy krzyk Amelki. Kiedy rozespana weszłam do pokoju dziesięciolatki, zastałam dziewczynkę, siedzącą na łóżku oświetlonym blaskiem księżyca. Moja córka wyglądała na przerażoną.

– Kochanie, spokojnie. Coś ci się śniło? – spytałam łagodnie.

– Ktoś tu był – odparła drżącym głosem Amelka.

– Posłuchaj, wiem, że jest ci ciężko, ale musimy sobie poradzić z całą tą sytuacją.

– Ale mamusiu, ona naprawdę tu była.

– Kto? – spytałam ponownie.

– Odwrócona pani. Zbliżała się do mojego łóżka. Ona…

– Kochanie, połóż się, to był tylko sen.

– Mamusiu, to nie był sen. Ona uchyliła drzwi i popatrzyła się na mnie. Kiedy krzyknęłam i usiadłam na łóżku, ona zaczęła się zbliżać. Tak dziwnie się poruszała, jakby odwrotnie.

– Posłuchaj, ostatnio dużo przeszłyśmy. Posuń się, położę się koło ciebie.

Kiedy położyłam się obok Amelki, ta po jakimś czasie zasnęła. Próbowałam zrobić to samo, co udało mi się dopiero nad ranem.

Byłam pewna, że następnego dnia moja córka poruszy jeszcze temat koszmaru, jaki przyśnił się jej w nocy, jednak ta nie wspomniała o nim ani słowem. Najwidoczniej zrozumiała, że to był tylko za zły sen. Milcząc, zjadła płatki z mlekiem, zarzuciła tornister na plecy i razem z moim mężem wyszła z domu. Po kilku sekundach Paweł wrócił, by pocałować mnie w policzek i powiedzieć, bym się trzymała. Spędziłam kolejny, długi dzień w samotności – słuchając starych, dobrych kawałków Phila Collinsa (jego głos zawsze mnie uspokajał), oraz przeglądając albumy ze zdjęciami mojego zmarłego synka. Od czasu jego śmierci w naszym domu wiele się zmieniło. Amelka zamknęła się w sobie, mój mąż coraz mniej czasu spędzał w domu – zostawał dłużej w pracy, albo po prostu pracował w ogrodzie.

Następnej nocy znów usłyszałam przeciągły krzyk mojej córki. Nim zdążyłam wstać, Amelka wbiegła do naszej sypialni i wskoczyła do łóżka.

– Kochanie, spokojnie, co się dzieje? – spytałam, czując jak dziesięciolatce wali serce. Ta jednak tylko pociągała na nosie i wtulała się we mnie. – Śpij kochanie, wszystko jest w porządku, śpij – powtarzałam półszeptem, aż dziewczynka zasnęła.

Nazajutrz przy śniadaniu zapytałam córkę, co było powodem jej nocnych krzyków i wizyty w naszej sypialni. Byłam pewna, że Amelka opowie mi, co się jej śniło, jednak to co powiedziała, sprawiło, że poczułam się dziwnie.

– Ona znowu weszła do mojego pokoju. Mamusiu, ja się boję.

– Kto kochanie – spytałam. – Ta pani, co poprzedniej nocy?

– Tak. Mamusiu, ona tak strasznie wygląda, że nie mogę się na nią patrzyć.

– Córeczko, zrozum, że to tylko sen. W ostatnim czasie sporo się wydarzyło…

– Nie, to nie był sen! – dziewczynka wrzasnęła tak głośno, że prawie upuściłam szklankę z herbatą. – To ona zabiła Jasia, rozumiesz!

– Dziecko, nie mów tak. Twór brat miał nieszczęśliwy wypadek.

– To nie był wypadek! To wszystko przez tatusia!

– Coś ty powiedziała? – spytałam nie kryjąc zdziwienia. Amelka spuściła głowę, po czym odparła

– Bo ta odwrócona pani powiedziała, że to tatuś otworzył jej drzwi do naszego domu i że wkrótce zmusi tatusia, by zrobił nam krzywdę. Ona weszła na sufit i zaczęła się do mnie zbliżać i wtedy uciekłam z pokoju. Ona…

– Amelia, dość! – wrzasnęłam. – Zabraniam ci tak mówić o ojcu. Dobrze, że go tu nie ma, bo byłoby mu przykro, jakby słyszał to, co mówisz. – Moja córka rozpłakała się i uciekła do swojego pokoju. Przeraziło mnie to, co powiedziała. Paweł był w ostatnim czasie jakiś dziwny, zamknięty w sobie, ale byłam pewna, że to śmierć Jasia tak na niego działa.

Tego samego dnia, a dokładnie wieczorem po raz pierwszy zorientowałam się, że w naszym domu może dziać się coś dziwnego. Zarówno Amelka jak i Paweł spali już na górze, kiedy ja brałam prysznic na dole w Łazience. Spłukiwałam akurat szampon z włosów, kiedy usłyszałam skrzypienie drewnianych drzwi.

– Jest tu ktoś?! – krzyknęłam, zakręcając wodę. – Paweł to ty? – Nikt nie odpowiedział.

Odkręciłam wodę, będąc przekonaną, że coś mi się przesłyszało. Po kilku sekundach usłyszałam jakby pośpieszne kroki. Szybko zakręciłam wodę i rozsunęłam drzwiczki kabiny. Przez moment czułam lęk, jednak w łazience nikogo nie było. Kiedy wyszłam z kabiny, zorientowałam się, że drzwi do łazienki są lekko uchylone. Zaniepokoiłam się, gdyż byłam przekonana, że zamykałam je, zanim udałam się pod prysznic. Wytarłam mokre ciało ręcznikiem, ubrałam pidżamę i udałam się do góry. Zajrzałam do pokoju Amelki – dziewczynka spała, przykryta kołdrą po sam czubek nosa. Gdy wchodziłam do łóżka, mój mąż nawet się nie obudził – on także spał twardym snem, co tylko upewniło mnie, że ani on, ani moja córka, nie mogli być chwilę wcześniej w łazience. Czyje kroki więc słyszałam?

Mijały kolejne kwadranse, a ja nie potrafiłam usnąć. Czułam, że coś jest nie tak. W pewnym momencie przypomniały mi się słowa Amelki, która upierała się, że odwrócona kobieta powiedziała, iż to właśnie tatuś otworzył jej drzwi do naszego domu. A co jeśli dziewczynka mówiła prawdę? – pomyślałam. Co jeśli ten dom jest jakiś przeklęty? Może śmierć Jasia rzeczywiście nie była przypadkiem… Nie wiem czemu, ale nagle przypomniały mi się tajemnicze zdjęcia, które Paweł zniósł ze strychu dwa tygodnie wcześniej. Zorientowałam się, że zrobił to dokładnie w tym samym dniu, w którym mój sześcioletni synek poniósł tragiczną śmierć. Przypadek? Poczułam, jak krople zimnego potu spływają mi po czole. Mój niepokój zaczął narastać, gdy przypominałam sobie to, co przedstawiały kolejne fotografie – dzieciaka na huśtawce, grupę ludzi przy pustym stole, małą trumienkę. Nigdy nie wierzyłam w zjawiska paranormalne, jednak tamtej nocy zaczynałam dopuszczać taką ewentualność. Co jeśli te cholerne zdjęcia sprowadzone ze strychu przez mojego męża, były powodem tej tragedii, która się wydarzyła? – pomyślałam.

Wiedziałam, że to co robię, może wydawać się szalone, jednak byłam wówczas przekonana, że te zdjęcia, oraz to co mówiła Amelka – to nie może być przypadek. Zeszłam do piwnicy i zabrałam obydwa kartony na górę. Następnie ubrałam się i wyszłam na podwórze. Otwarłam wielki kubeł, stojący za domem i wysypałam do niego całą zawartość tych dwóch cholernych kartonów. Kiedy wróciłam do domu, poczułam się jak idiotka, wierząc, że jakieś stare fotografie mogą mieć coś wspólnego z potwornymi wydarzeniami w moim życiu, jednak wolałam dmuchać na zimne.

Następnego dnia z samego rana wybrałam się na zakupy do Katowic. Kiedy wychodziłam z domu, zarówno mój mąż, jak i córka jeszcze spali. To była sobota, a w ten dzień tygodnia można sobie pozwolić na odrobinę lenistwa. Ja byłam już znudzona ciągłym siedzeniem w domu – musiałam się wyrwać od czasu do czasu. Po tym jak zrobiłam zakupy w sklepie spożywczym, postanowiłam jeszcze odwiedzić najlepszą przyjaciółkę, mieszkającą na osiedlu Tysiąclecia. Ona również straciła przed laty swojego syna – chłopak wpadł pod rozpędzony samochód na przejściu dla pieszych. Kiedy przejeżdżałam obok chorzowskiego wesołego miasteczka, zrobiło mi się smutno. Przypomniały mi się zeszłoroczne wakacje, w które udaliśmy się tam z całą rodziną. Znów miałam przed oczami Jasia – te jego wielkie, błękitne oczy, jasne, kręcone włosy i ten wspaniały uśmiech od ucha do ucha.

Gdy znalazłam się na osiedlu – pod blokiem mojej przyjaciółki, usłyszałam dźwięk telefonu, dochodzący z torebki. Kiedy wyciągnęłam komórkę, przekonałam się, że to Amelka do mnie dzwoni. Odebrałam.

– No cześć kochanie, już wstałaś? – spytałam.

– Mamusiu, gdzie jesteś? – Głos Amelki był cichy i drżący. Wyczułam, że jest przerażona.

– Kochanie, za godzinę będę w domu. Coś się stało?

– Mamusiu pośpiesz się. Tatuś oszalał. Chce mi zrobić coś złego.

– Kochanie, co ty wygadujesz?!

– Mamusiu, błagam, przyjedź. Zamknęłam się w łazience. Odwrócona pani, ona też tam jest, oni zaraz tu… – W tym momencie usłyszałam głośne uderzenie i przeciągły wrzask mojego dziecka. Komórka wypadła mi z ręki.

Nie dowierzałam w to, co chwilę wcześniej usłyszałam. Z jednej strony nie potrafiłam uwierzyć Amelce, jednak byłam pewna, że coś niedobrego stało się w naszym mieszkaniu. Nim wsiadłam do auta i ruszyłam w stronę domu, zawiadomiłam policję, podałam adres i wykrzyczałam do telefonu, żeby jak najszybciej udali się do mojego domu.

Kiedy pędziłam przez Katowice, notorycznie łamiąc przepisy, automatycznie zerkałam na różne bilbordy reklamowe i mimo, że od tych tragicznych wydarzeń minęło już sporo czasu, ja wciąż pamiętam te hasła. To niezwykłe, na jakie szczegóły zważać może człowiek pod wpływem tak wielkiego szoku.

MEDIA MARKT – NAJWIĘKSZY WYBÓR W MIEŚCIE!!!

TU POWSTAJE KOMPLEKS BIUROWY

ZOSTALIŚMY STWORZENI NA OBRAZ BOŻY – CIAŁO JEST ŚWIĄTYNIĄ DUCHA ŚWIĘTEGO!

NAJLEPSZA GOTOWA GŁADŹ SZPACHLOWA!

KAMIENIARSTWO – NAGROBKI.

Nie wiem, jak długo jechałam do domu, ale jestem pewna, że nie zajęło mi to więcej niż piętnaście minut. Zdziwiłam się trochę, że policji nie było jeszcze na miejscu. Kiedy wysiadłam z samochodu i zbliżałam się do drzwi, usłyszałam dopiero dźwięki syren policyjnych w oddali.

– Amelia! – krzyknęłam, gdy tylko weszłam na werandę. Nikt nie odpowiedział. –Amelia, jesteś w domu?!

W budynku panowała całkowita cisza. Gdy kroczyłam w stronę łazienki, z każdą sekundą moje serce waliło coraz mocniej – czułam, że mogło stać się coś złego. Po tym jak pchnęłam uchylone drzwi łazienki i włączyłam światło, poczułam gwałtowny ścisk w żołądku. Zaczęło wirować mi w głowie i gdyby nie kaloryfer, którego się złapałam, jak nic runęłabym na ziemię. Moja córeczka leżała na środku łazienki w kałuży krwi. Gdyby nie jej różowa pidżamka z myszką Miki, zapewne nie poznała bym jej. Twarz Amelii była całkowicie zdeformowana. Nie jestem pewna, ale kiedy spojrzałam na czubek jej głowy, wydawało mi się, że widzę kawałem mózgu. Wielka dziura w policzku odsłaniała kawałek szczęki, a na zakrwawionym podbródku dziecka ujrzałam kilka wybitych ząbków mojej córki.

Po tym jak wyszłam z łazienki, czułam, że zaraz zemdleję. Było mi wszystko jedno – mogłam tam nawet umrzeć. Straciłam osoby, będące największym sensem mojego życia. Słysząc kroki policjantów, zbliżających się do drzwi, zauważyłam na parkiecie ślady krwi, prowadzące po schodach na piętro. Nie miałam pojęcia, co wydarzyło się w tym przeklętym domu chwilę wcześniej, lecz pomyślałam, że ślady zasychającej krwi, mogą zaprowadzić mnie do rozwiązania tej koszmarnej tajemnicy. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do góry. Po tym, jak znalazłam się na piętrze, spostrzegłam, że czerwone plamy prowadzą dalej na strych. Usłyszałam głosy policjantów – byli już na dole. Idąc po skrzypiących schodach na strych, było mi całkowicie obojętne, czy spotka mnie na górze coś złego, czy nie. Wiedziałam, że morderca Amelki najprawdopodobniej uciekł w miejsce, do którego właśnie zmierzam, ale w tamtej chwili chciałam tylko poznać prawdę. Tajemnicę tego domu, oraz naszych nieszczęść.

Pierwsze co zobaczyłam, gdy znalazłam się na strychu, to bose stopy mojego męża, wiszące jakieś pół metra nad ziemią. Sznur przywiązany do drewnianej belki, zaciskał się na szyi Pawła. Jego wybałuszone oczy patrzyły prosto na mnie. Mężczyzna był półnagi – biała, rozdarta koszula leżała pod nogami czterdziestolatka. Leżał tam także zakrwawiony tłuczek do mięsa. W pewnym momencie zwróciłam uwagę na dłonie mojego męża – całe umazane krwią.

– Człowieku, co ty zrobiłeś? – wyszeptałam, słysząc kroki na schodach.

Nim na strychu pojawili się policjanci i wyprowadzili mnie z tego przeklętego miejsca, spojrzałam na plecy Pawła i zamarłam. Pierwszy raz przyjrzałam się tatuażowi, który mój mąż wykonał sobie w dniu śmierci Jasia i który wówczas zignorowałam. Przedstawiał długowłosą, wychudzoną postać, która w miejscu rąk miała nogi, a nóg, długie, koślawe ręce. Jej ciało było nienaturalnie powyginane, a koszmarna, zdeformowana twarz odwrócona o sto osiemdziesiąt stopni.

– Odwrócona kobieta – wyszeptałam.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania