Ogień Na Podhalu

Nowy Targ był pięknym miastem. W "Stolicy Podhala" mieszkało zaledwie 6 tysięcy osób, lecz turyści często odwiedzali to miasto. Na ulicach, wśród drewnianych chat, aż roiło się od tłumów. Niestety, sytuacja miasta była ostatnimi czasami okropna. Władze miały wiele problemów z "bandą" Józefa Kurasia "Ognia".

Kuraś był żołnierzem, kapralem AK, porucznikiem Batalionów Chłopskich. Przez jakiś czas był porucznikiem UB, lecz zdezerterował i podjął walkę z komunizmem. Stanął na czele zgrupowania "Błyskawica", które liczyło ponad 500 doskonale wyszkolonych żołnierzy, stale przebywających w lesie i kilkakrotnie więcej ludzi wśród cywili. Kuraś ogłosił się majorem. Swój pseudonim "Ogień" wziął od strasznego wydarzenia, które stało się w 1943. Niemcy podpalili jego dom i zamordowali ojca, żonę i syna. Teraz mówiono na niego "Major Ogień". Jakiś czas temu wziął ślub w kościele w Ostrowsku i zorganizował wspaniałe wesele. Był to pokaz jego siły. Kiedyś przejął Nowy Targ, z komendą PUBP. Teraz siedział na trawie, na wzgórzu i przyglądał się pięknemu miastu, w otoczeniu trzech żołnierzy.

Był to trzydziestodwu letni, potężny, choć łysy mężczyzna o szerokich barach i groźnej, ponurej twarzy. Lubiał przychodzić w to miejsce i spoglądać na Nowy Targ.

Po chwili wstał i odwrócił się.

Chodźcie! - nakazał żołnierzom. - Potrzebne nam dwa barany. Tam, kawałek stąd jest jakaś chata. Kupimy owce od właścicieli. Z pewnością z chęcią nam je sprzedadzą.

Nie byłbym taki pewien – odrzekł jeden z żołnierzy. Ale natychmiast zamilkł, ponieważ major spojrzał na niego groźnie. "Ogień" rzadko się uśmiechał, lubił zrzędzić, był wybuchowy i stanowczy. Nikt nie chciał go zdenerwować, major łatwo się denerwował i wściekły krzyczał na sprawcę.

Żołnierze zaczęli iść za Kurasiem w dół zbocza. Stała tam chata, a przed nią siedział stary baca z ciupagą w ręku.

Dobry! - zagadnął "Ogień" – Jak tam zdrowie, baco?

Dobry – przyznał baca. - A zdrowym jest, zdrowym. Wszystko dobrze z moim zdrowiem. Czego pan chcieć ode mnie? Czy ja pana znam?

Nie, nie. Ale chciałbym kupić dwa barany.

A ileż mi pan za nie da? Moja nadzieja, że sporo, bo na sprzedaż nie są.

Sporo, sporo.

A jakżesz się pan nazywasz? Muszę wiedzieć, komu sprzedaję owce.

Kuraś jestem

Turaś?

Nie, Kuraś. Józef

Słyszałem kiedyś o panu w mieście! Pan partyzant. Ohoho! Był pana ślub niedawno.

A był, a co to ma, baco do rzeczy?

Bo, proszę pana, muszę z panem porozmawiać. Bardzo poważnie. Zapraszam do bacówki. Kilometr stąd.

To to nie pana chata?

Nie, tu nikt nie mieszka. Ja tu tylko się na chwilę zatrzymałem. Z miastam wracał. Ja mam stado, o tam! Juhasy pilnują, z psami. A gdzie pana żołnierze? Widzę tylko trójkę.

A, szkoda gadać. Nie będę pięciuset żołnierzy wszędzie ze sobą zabierał.

Ilu, ohoho, dużo. Chodź pan!

"Ogień" z żołnierzami szli za bacą, który dziwnie rozglądał się. Często przystawał i patrzył tajemniczo w kierunku Nowego Targu. Major uznał, iż zachowuje się podejrzanie i coś tu nie gra. Lepiej zachować ostrożność. Szepnął coś do uszu żołnierzom. Po chwili dotarli do bacówki. Baca zaprosił ich do środka. Usiedli przy stole i nagle zza drzwi wyskoczyło kilku milicjantów. Jeden z nich trzymał pistolet

Major "Ogień", proszę, proszę – zawołał. - Dezerter i bandyta, który dał się złapać. Tego bacę zastraszyliśmy, żeby powiadamiał nas, jak spotka jakiegoś członka "Błyskawicy". Akurat przyszliśmy do jego bacówki, aby sprawdzić, czy naprawdę dla nas pracuje. I tak zadzwoniłby po nas, choć to niezwykły zbieg okoliczności, że byliśmy tu w tym czasie co pan.

Kto powiedział, że dałem się złapać? - spytał "Ogień". Nagle roległ się odgłos strzału. Major trzymał pod stołem odbezpieczony rewolwer. Pocisk trafił milicjanta w nogę, ten zwalił się na podłogę, pistolet wypadł mu z dłoni. Żołnierze szybko wyjęli karabiny i wycelowali w milicjantów.

I co? - zapytał "Ogień". - Mam kazać bacy opatrzyć tego nieszczęśnika, czy moi ludzie mają was zastrzelić? Wybór należy do was.

Nie odpowiedzieli. Major podniósł rękę do góry. Żołnierze zaczęli strzelać w ścianę, obok milicjantów. Ci rzucili broń i padli na ziemię.

Baco! - powiedział "Ogień". - Opatrz rannego

Góral posłusznie bandażował milicjanta. Kiedy skończył, Kuraś strzelił w sufit i krzyknął do milicjantów:

Już was tu nie ma!

Ci zaczęli przerażeni wybiegać z bacówki. Kiedy byli już daleko, Kuraś mruknął:

I zatrzymam sobie waszą broń. A ty, baco nie donoś. I w ramach rekompensaty oddaj barany za darmo!

Tak, już idę po dwa!

Baca wybiegł z bacówki. "Ogień" westchnął. Wiedział, że jest coraz mniej ludzi, na których można polegać. Przykładem był ten baca. Komuniści przekabacali na swoją stronę coraz więcej ludzi, już nie mógł liczyć na przyjaźń mieszkańców. Teraz większość była skomunizowanymi prostakami, dbającymi tylko o swoje dobre imię.

Po chwili baca przyprowadził dwa barany. Miały na szyi sznury. Dwóch żołnierzy złapało je za nie i wyprowadziło z bacówki. Kuraś nie pożegnał się z bacą, tylko wyszedł bez słowa. Nakazał żołnierzom iść do lasu, tam oddać je przebywającym w im partyzantom Uwielbiali oscypki, a baranów mieli ostatnio coraz mniej. Niedawno jakiś ubowiec powystrzelał kilka, kiedy się pasły. Teraz ten ubek ma grób w Nowym Targu.

Kiedy doszli do lasu, "Ogień" spotkał się z oddziałem. Przekazał im barany. I nagle podszedł do niego jeden z jego ludzi.

Majorze "Ogniu" – powiedział. - UB nieustannie chwyta naszych ludzi. Coraz więcej ginie przez zdrajców, mamy z pewnością kretów w oddziale. Powiem panu wprost co się dzieje: "Błyskawica" upada.

Nie powiem, bym był zaskoczony twą nowiną, "Harnasiu" – rzekł "Ogień". - Doszły do mnie różne plotki, wielu członków zgrupowania zginęło. Musimy zająć ponownie Nowy Targ, aby pokazać kto jest "królem Podhala". Stu żołnierzy wystarczy....

Majorze, to niemożliwe – przerwał "Harnaś". - Muszę powiedzieć najgorsze. Do Nowego Targu przybyła specjalna grupa operacyjna Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Będą nas szukać.

Tanio skóry nie oddamy! - krzyknął "Ogień". - Zaskoczymy tę grupę i pokażemy im, jak walczy "Błyskawica"!

Mają przewagę liczebną – odparł "Harnaś". - W dodatku to wyszkoleni żołnierze. Już wyruszyli z Nowego Targu w naszym kierunku. Mamy mało czasu. Możemy wystawić do walki najwyżej 100-150 żołnierzy. Większość jest daleko stąd, lub powpadali. Co do naszych ludzi wśród mieszkańców to są niewyszkoleni, większość nie ma broni. Ale stanęłoby do boju z dwustu. Niestety, ale i tak nie mielibyśmy szans z grupą specjalną. Musimy się wycofać.

Jak tchórze? Uciec!? - warknął "Ogień". - Nie!

Majorze! - krzyknął "Harnaś". - Chcesz, żeby wszyscy zginęli? Nie musimy uciekać. Wycofamy się przez Ostrowsko i zaszyjemy w lesie. Nie znajdą nas. My zbierzemy siły i poczekamy, aż KBW odjedzie. A jak nie odjedzie to zbierzemy wszystkich żołnierzy i policzymy się z nimi!

Mądrym żołnierzem jesteś, "Harnasiu". - mruknął major. - Niech ci będzie. Wycofamy się przez Ostrowsko. Za ile KBW tu będzie?

Trzy, cztery godziny

Cholera Jasna! Mamy przerąbane! Co z zapasami?

Weźmiemy ze sobą część. KBW nie zabierze reszty, kilka osób weźmie ją. My musimy się wycofywać.

Tak, tak! Całość Baczność!!

Ponad stu żołnierzy stanęło na baczność, na komendę majora. Ten wytłumaczył im sytuację, kazał wziąć zapasy jedzenia, amunicji, wody i ustawić się w dwuszeregu. Po dwudziestu minutach wszystko było gotowe. Ściemniało się. Oddział ruszył w stronę Waksburga – wsi, w której urodził się "Ogień". Śpiewali pieśni żołnierskie, między innymi "O Mój Rozmarynie" – piosenkę z wojny Polsko-Bolszewickiej.

Tak szedł przez noc ten oddział. Około dwudziestej drugiej dotarli do Waksmundu. Kiedy przechodzili przez wieś, ludzie patrzyli na nich przez okna. Niektórzy śpiewali za nimi, radowali się. Nagle ktoś krzyknął:

Ku chwale majora "Ognia", króla Podhala!

Wszyscy mieszkańcy Waksmundu zaczęli powtarzać za nim. Major, dumny, pomachał do nich i po chwili żołnierze wyszli z wioski

Do Ostrowska dotarli przed północą. Nagle Major krzyknął:

Żołnierze! Żegnam was! Idźcie do dużego lasu, na północ stąd, ja zatrzymam się tu, w domu znajomych. Zostanie ze mną kilka osób. Pamiętajcie, nie dajcie się dorwać! Jeżeli zginę, wybierzcie nowego dowódcę i działajcie!

Żołnierze "Błyskawicy" zaczęli krzyczeć ku chwale majora. Ten odwrócił się i wraz z "Harnasiem", "Powichrem", Ireną Olszewską "Hanką" i kilkoma innymi odszedł. A żołnierze przeszli przez wieś i ruszyli do lasu.

Major zatrzymał się w domu Zagatów. Mieszkańcy wpuścili go, a on poszedł od razu spać. Jego ludzie spali w stodole obok.

 

Dobrze, wkraczamy do akcji! - powiedział dowódca brygady KBW. O dziesiątej wyjedziemy do Ostrowska. Nareszcie dorwiemy "Ognia"!

Zatrzymał się u Zagatów. Kilka osób jest z nim. Jego ludzie mieli dojść do lasu, na północ stąd i tam się schować. Później rozpierzchną się po okolicy. Czterdzieści osób wam wystarczy! - odparła Stefania Kruk. Była ona szpiegiem UB w oddziale "Ognia". KBW razem z UB miało dostać się do Ostrowska i dorwać majora. Wszystkich jego ludzi planowano zabić. Miał przeżyć tylko "Ogień". Stefania była niewysoka, miała krótkie, brązowe włosy i niebieskie oczy. Słynęła jako jedna z najbardziej zaufanych towarzyszek majora. Ale jednak zdradziła go.

Za godzinę wyjeżdżamy! - uśmiechnął się dowódca. Koniec z "Ogniem"

Trzy i pół godziny później, "Ogień" siedział z towarzyszami w domu Zagatów. Rozmawiali ze sobą, niektórzy opowiadali dowcipy. Jednak major był ponury. Coś go trapiło. I nagle usłyszał strzał. Kompani odbezpieczyli karabiny i wyskoczyli z chaty. Ujrzeli kilkudziesięciu członków KBW, milicjantów i ubeków. Okrążyli oni wieś i strzelali do nich. Major wybiegł z domu i zaklął, widząc komunistów. Wraz z kilkoma żołnierzami i "Hanką" zaczął biec w stronę najbliższego domu. Komuniści nie zauważyli ich. Byli zajęci strzelaniem do reszty oddziału. "Harnaś" zastrzelił kilku ubeków, "Powicher" również. Ale przewaga komunistów była znaczna. Po chwili wystrzelali większość żołnierzy. "Harnaś", "Powicher" i ocalali próbowali wydostać się z okrążenia. Biegli od tyłu chaty, w stronę lasu, w którym ukryli się członkowie "Błyskawicy". Kilka kul przeszyło żołnierzy, przeżyli tylko "Harnaś" i "Powicher". Biegli przed siebie, nie zostali trafieni. Dotarli do końca wioski. Nie byli ścigani.

Bo komuniści ruszyli na dom, w którym przebywał "Ogień". "Harnaś" zobaczył płonącą chatę. Zapłakał. Czy major przeżyje..? Mógłby wrócić, spróbować pomóc. Ale nie miał szans przeżyć. Pięćdziesięciu komunistów było oddziałem, który mogli pokonać żołnierze "Błyskawicy" przebywający jakieś trzy kilometry stąd. Musi tam dotrzeć.

Kiedy Ubecy podpalili chatę, "Ogień" wyskoczył przez okno, ciągnąc za sobą "Hankę". Przywitała ich seria z karabinów. Jednak dobiegli do następnego budynku, "Ogień" wywarzył drzwi i razem z "Hanką" wpadł do środka. Mieszkańców nie było. Partyzanci wbiegli na strych. Major spojrzał przez okno. Komunistów było ponad czterdziestu. Otoczyli dom szerokim kołem. Dowódca krzyknął:

Poddaj się, Kuraś! Nie masz szans na przeżycie! Wszyscy, którzy byli z tobą w domu nie żyją. A reszta "Błyskawicy" bez dowódcy łatwo zostanie otoczona i zdziesiątkowana! Jeżeli chcesz żyć to wyjdź z domu. Nic ci się nie stanie!

"Ogień" przegryzł wargę. Nie wierzył słowom ubowców. Zabiją go na mękach. Nie zamierzał wychodzić. Ale "Hanka" to co innego. Nie zabiją kobiety! Przewiozą na przesłuchania, trafi do więzienia. Ale będzie żyć.

"Hanka"! - krzyknął. - Wychodź

A pan?! - spytała przerażona kobieta.

Nie oddam tanio skóry! - mruknął major. - Ty wychodź, nie powinni cię zabić. Już!

Ale..

Wychodź! Zaraz wysadzą stodołę!

"Hanka" posłusznie zeszła po schodach i wyszła z domu. Od razu podbiegło do niej kilku milicjantów. Złapali ją i zawlekli do samochodu. Dowódca krzyknął:

A ty, Kuraś?!

Głowa "Ognia" pokazała się w oknie. Ręce też. W jednej miał rewolwer.

Nie zabijecie mnie! - krzyknął. - Sam to zrobię!

Major wystrzelił. Kilku ZBWowców wbiegło do chaty. Pochylili się nad krwawiącym Kurasiem.

Karetkę, szybko! - wrzasnął dowódca. - Dzwońcie po karetkę! Musi przeżyć! Musimy go przesłuchać!

Po chwili przyjechała karetka. Załadowano do niej nieprzytomnego "Ognia". Dowódca kazał zabrać go do szpitala w Nowym Targu i uratować. Musiał przeżyć, aby Ubecy go przesłuchali, wyciągnęli od niego ważne informacje, które znał. Godzinę później major leżał już w szpitalu.

Doktor Grudziński pochylał się nad nim. Przed salą, w której leżał major, stało trzech milicjantów. Czekali na wyniki badań. Po chwili Grudziński wyszedł z sali.

Będzie żył? - spytał dowódca milicjantów.

Małe szanse – odparł doktor. - W każdej chwili może zginąć. Nie możemy pomóc.

Milicjant złapał Grudzińskiego za fartuch i zaczął go szarpać.

Jak to nie możecie? Co to ma znaczyć? - wrzeszczał.

Proszę mnie puścić – powiedział lekarz. - Bo zawołam ochronę...

 

Po kilku godzinach, po północy, major otworzył oczy. Po to, aby je za chwilę zamknąć.

I umrzeć

Major Józef Kuraś "Ogień", król Podhala umarł w nowotarskim szpitalu, w wyniku samobójstwa. Mimo, iż Ubecy chcieli utrzymać go przy życiu. Major zmarł z uśmiechem na ustach.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Michał Naszkiewicz 27.05.2016
    No, no Dominik! :D Ładnie!
  • Dzik 27.05.2016
    Dziękuję

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania