Ogień nad ogniami

- Dobry wieczór, panno Belcourt - gorące usta dotknęły zimnej dłoni, a wysoka kobieta w czarnej sukni się wzdrygnęła.

- Dobry wieczór - wyprostowała się. Pasmo złotych włosów opadło na jej blady policzek. - Czy zawsze zaczepia pan obce kobiety w ciemnych zaułkach? - zielone oczy omiotły nieznajomego. Zapach słodkiej krwi unosił się w powietrzu.

- Ależ nie! - mężczyzna przybliżył się do niej. Ich ramiona się stykały. - Znamy się lepiej, niż się pani wydaje, Camille.

Kobieta ostrożnie się odsunęła. Przeczesała dłonią włosy.

- Chciałabym poznać pańską godność - powiedziała, przygryzając soczyście czerwoną wargę.

- To nie jest najistotniejsza rzecz w tym momencie - gdy skończył mówić zręcznie wziął ją pod ramię.

- Dla mnie tak - rzuciła i wyrwała się z uścisku mężczyzny. Wiedziała, że ma nad nim przewagę, jednak postanowiła mieć się na baczności.

- Poświęć mi pół godziny, słońce. Pół godziny i zniknę z twojego życia równie szybko, jak się pojawiłem.

Na dźwięk słowa słońce Camille przeszedł dreszcz. Czuła słony zapach kropelek potu, które spływały po jego skroniach. Zapach strachu.

Ciekawość zżerała ją od środka.

- Pół godziny. Zaplanował pan ten wieczór?

- W najdrobniejszym calu - uśmiechnął się, obnażając białe zęby, lśniące niczym gwiazdy o zmierzchu.

- A więc nasze spotkanie nie było przypadkowe? - spytała, przyglądając mu się uważnie.

- Jeżeli przypadkiem nazywa pani przeznaczenie, to tak. To był przypadek.

- Nie podoba mi się sposób pańskiej wypowiedzi - oznajmiła.

- Czas płynie - wskazał palcem wskazującym na srebrny zegarek na nadgarstku - Jaka jest pani decyzja?

Kobieta westchnęła głęboko. Popatrzyła na swoje blade ręce.

- Co dostanę w zamian? - nałożyła na ręce białe rękawiczki i uśmiechnęła się nieznacznie.

- Zaspokoję twoją ciekawość, Camille. Czy to Ci nie wystarczy, kochanie?

- Nie pamiętam, żebyśmy przeszli na "Ty". Nie znam nawet pańskiego imienia.

Mężczyzna ujął jej dłoń.

- Jeśli chcesz poznać odpowiedzi, powinnaś pójść ze mną - zaoferował jej ramię - Pozwolisz?

 

Camille podeszła do nieznajomego, przyjmując propozycję.

 

Zanim zdążyli przejść dwie ulice, zaczął padać deszcz. Jej Czarnowłosy towarzysz założył na głowę obszerny kaptur i przyspieszył kroku. Camille ledwo za nim nadążała. Gdy poślizgnęła się na śliskim chodniku, on złapał ją, a złotowłosa zaśmiała się cicho.

 

- Już niedaleko. Zaraz będziemy na miejscu.

 

- Miejmy nadzieję. Jeszcze chwila i cała przemoknę - dotknęła wilgotnych już pasm włosów opadających kaskadą na ramiona.

 

Niedługo po przejściu stu metrów jej oczom ukazała się niewielka, stara kamienica.

- Czy to tu ma odbyć się nasz romantyczny wieczór? - zapytała, rozglądając się wokoło.

- Nikt nie powiedział, że ma być romantyczny - rzekł, po czym złapał ją za dłoń i zabrał do środka.

Po otwarciu masywnych drzwi ujrzała jednopokojowe mieszkanie. Przy każdej ze ścian stały lustra, każde zbite. Naliczyła ich siedem.

 

Czterdzieści dziewięć lat nieszczęścia, pomyślała.

 

Na podłodze leżały kawałki szkła; spoczywały na niej z gracją, jakby czekając, aż ktoś je zabierze. Obok ostro zakończonych odłamków luster, zauważyła białe pióra. Na środku pokoju stała świeczka, a jej płomień tańczył radośnie.

 

- Czy pamiętasz Grecję, Camille? - mężczyzna podszedł do niej od tyłu i złapał ją w pasie. Zobaczyła jego zniekształcone odbicia w lustrach.

Pamiętała; jak mogła zapomnieć.

- Czy pamiętasz młodego, czarnowłosego mężczyznę, pełnego ambicji? - wierzchem dłoni delikatnie musnął jej policzek, poprawił włosy.

Zaczęło robić się duszno.

- Czy pamiętasz wszystkie nieprzespane noce, wszystkie spędzone z nim? - pocałował jej szyję, w miejscu, gdzie przed kilku tysiącami laty została ugryziona.

Odwróciła się gwałtownie. Mężczyzna wzmocnił uścisk.

- Pora się przedstawić, panie infantylny - powiedziała. Gdyby jej serce biło, podskoczyłoby jej do gardła.

- Jeszcze nie udało mi się Ciebie nakierować? To, co widzisz tutaj. To wszystko dla ciebie, Camille.

Już wiedziała, o co chodzi. Chciała krzyczeć z przerażenia, gdy nagle - już znajomy mężczyzna przykrył jej usta swoimi.

 

Oderwała go od siebie.

- Nadal smakujesz tak samo, Camille. Śmiercią - wytarł czerwoną szminkę z ust, jak zwykł to robić zawsze, gdy się całowali.

- Podobno nie żyłeś - wypluła te słowa jak truciznę.

- I na tym polega twój problem, słonko - wiedział dobrze, że nienawidzi, jak mówi do niej w ten sposób. - Gdybyś tak naprawdę mnie kochała, nie poprzestałabyś na szukaniu mojego ciała.

- Nie zgrywaj idioty, Ikarze. Dobrze wiedziałeś, z kim się wiążesz - w odbiciu luster widziała siebie, sprzed tysiąca sześciuset lat.

- Widzisz, byłem skończonym idiotą, wiążąc się z tobą.

- Nie przeczę. Czego chcesz? - poprawiła włosy i spojrzała mu w oczy. Złote ogniki tańczyły w nich radośnie.

- Czy od razu muszę czegoś chcieć, spotykając się z tobą? Jestem tutaj. Czy to nie jest teraz najważniejsze?

- Mam kogoś. Nawet nie myśl o tym, że będę z tobą. Ikar wybuchnął śmiechem.

- To samo mówiłaś, gdy byliśmy razem. A jednak nie przeszkadzało Ci to, w zdradzaniu mnie na prawo i lewo z pierwszym lepszym - położył jej dłoń na policzku. - Czekałem na ciebie dwa tysiące lat.

- O dwa tysiące za dużo - spojrzała mu prosto w twarz. Nie zauważyła żadnej zmarszczki.

W tym momencie uświadomiła sobie coś bardzo ważnego.

- Jakim cudem Ty żyjesz? - zapytała, odsuwając się od niego gwałtownie.

- Czekałem na chwilę, w której zadasz to pytanie - uśmiechnął się nonszalancko. - Nie tylko Ty piłaś cudzą krew, skarbie.

Ogarnęło ją przerażenie.

- Kiedy? -zapytała, pamiętając o zachowaniu odległości, która powinna ich dzielić.

- Pamiętasz ostatnią noc? Wtedy. Taka okazja nigdy by się nie powtórzyła. Kiedy spałaś przekułem twój palec igłą. Wiesz dobrze, że wystarczy tylko jedna kropla.

- Jednak czegoś chcesz.

- Jedyne, czego chcę, to Ty - podszedł do niej i zręcznie wygiął jej ręce do tyłu, zakładając na nie srebrne kajdany.

 

Każdy głos, klątwa, krzyk urwany. Strach, którym dziecko trwoga głuszy, Brzęczą w mym uchu jak kajdany, wykute w kuźni ludzkiej duszy.

 

Posadził ją na krześle, do którego solidnie ją przywiązał. Wyjął nóż, przecinając zasłony okien.

 

Gdy kominiarczyk płacze z cicha, błędną kościołów ciemne ściany. Gdy srebrny żołnierz wzdycha, krwią spływa pałac pozłacany.

 

Rozejrzał się po pomieszczeniu, uśmiechając się nieznacznie. Był zadowolony ze swojego dzieła. Podszedł do wampirzycy, a gdy znalazł się tuż obok krzesła, na którym siedziała przykucnął.

 

- I skoro nie mogę Cię mieć, to nikt inny też. Za godzinę wschodzi słońce. Poczekasz tu na nie. I ogarnie Cię ogień. Ogień nad ogniami. A gdy już ostatnia iskierka życia z Ciebie zniknie, pomysł o tym - wyjął jadeitowy pierścionek, pokazał go i włożył na cienkie palce ukochanej.

 

- Ave Atque Vale, Camille, jak to mówią Nefilim. Ave Atque Vale - powiedział, po czym wstał i najzwyczajniej w świecie wyszedł.

 

Po bladej twarzy blondynki pociekły rubionowe łzy.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Dumil 18.09.2016
    Na swoim profilu napisałeś -wiernie cytując- "Bo do tej pory moi czytelnicy uważali, że opowiadania są idealne." Można wiedzieć, gdzie do tej pory publikowałeś te swoje cudne opowiadania?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania