Oko za oko

Tej nocy było wyjątkowo ciemno. Księżyc był w nowiu, a tysiące gwiazd zostało przykrytych ołowiowymi chmurami burzowymi. Nic więc dziwnego, że Pedro co chwila się potykał, a szelest, który sam wytwarzał, powodował u niego napięcie i niepokój. Oglądając się raz po raz przez ramię, chłopak dotarł w końcu do posesji państwa Galvez. W niemal wszystkich oknach światła były zgaszone, jedynie zza jednej z szyb na piętrze sączyło się wątłe światło.

Pedro podszedł, najciszej jak umiał, do tylnych drzwi domu. Pod jedną z terakotowych donic schowane były klucze do wejścia. Niemal bezszelestnie przeszedł wąskim korytarzem do schodów, gdzie zaskrzypiała pod nim jedna ze starych desek. Choć nikt się nie obudził, Pedro przez dłuższą chwilę nie mógł się ruszyć, tak był sparaliżowany strachem. Po minucie ocknął się jednak i ruszył do słabo oświetlonego pokoju, gdzie czekała już na niego Dolores.

Pół godziny później oboje leżeli lekko zdyszani na łóżku. Dziewczyna podniosła się i otworzyła okno dachowe, z przyjemnością odczuwając chłodny wiatr na nagich ramionach.

- Jutro też musisz przyjść – powiedziała do Pedra, kładąc się z powrotem obok niego.

- Dobrze, kochanie – odparł chłopak, podczas gdy do głowy wpadła mu niepokojąca myśl, że jak tak dalej pójdzie, wykończy się z braku snu – ale muszę też kiedyś spać.

- Wiem – odrzekła dziewczyna z nieco nadąsaną miną – a nie mógłbyś spać w dzień?

- A kiedy miałbym pracować?

Dziewczyna westchnęła tylko i opadła z powrotem na poduszki. Jej warkocz smagnął polik Pedra, ale był zbyt pochłonięty wpatrywaniem się w nią, żeby to zauważyć.

Właściwie Dolores nie wiedziała zbyt wiele o Pedrze. Spotkała go kilka tygodni wcześniej na Święcie Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Wygrał dla niej kolorowy kapelusz podczas jednego z festynowych konkursów. Widziała się z nim jeszcze dwa razy po kryjomu, zanim zdecydowała się zaproponować mu nocne schadzki w swojej sypialni. W czasie tych kilku spotkań nie mieli zbyt wielu okazji do rozmów, przez co Dolores nie wiedziała nawet, czym Pedro zajmuje się w życiu.

- Jaką ty masz właściwie pracę? – zapytała go, zapominając kompletnie o szeptaniu.

Natychmiast podniosła rękę do ust, zdając sobie sprawę z tego, co zrobiła. Pedro zerwał się na równe nogi i zaczął się ubierać.

- Chyba nie chcesz już iść? – zapytała, lekko zagniewana – jestem pewna, że nikt…

- Dolores? Z kim ty rozmawiasz?

Kobiecy, lekko skrzekliwy głos dobiegł z innej części domu. Po chwili dało się słyszeć skrzypienie zawiasów drzwi i kroki po drewnianych deskach podłogi.

Kobieta zapukała do drzwi dziewczyny. Pedro, już kompletnie ubrany, stał przerażony pod ścianą, nie widząc żadnego dobrego wyjścia z tej sytuacji. Dolores zerknęła na okno, po czym przeniosła wzrok na Pedra. Chłopak przeraził się jeszcze bardziej, ale wiedział, że nie ma wyjścia. Nagle jednak drzwi stanęły otworem. Na widok Pedra matka Dolores wydała zduszony okrzyk.

- Sergio! – ryknęła w głąb korytarza – w sypialni Doli jest jakiś chłopiec!

Jednak zanim kobieta zdążyła Pedra powstrzymać, ten wyczołgał się na dach przez okno i kawałek się ześlizgując, a kawałek skacząc, bezpiecznie znalazł się na ziemi.

- Nie tak szybko! – warknął ktoś za jego plecami, ktoś kto był zaskakująco blisko.

Pedro zobaczył chłopaka w podobnym wieku do swojego. Teraz Pedro uwięziony był między nim a domem. Chłopak trzymał w dłoni pistolet.

- Myślisz, że możesz sobie gwałcić moją siostrę, i że to ci ujdzie płazem?!

Pedro zamrugał szybko oczami.

- Nie zgwałciłem jej! – rzucił, cofając się w głąb werandy. Po drodze jego oko zahaczyło o łopatę na grubym, drewnianym kiju. Nie myśląc wiele, chwycił ją do ręki.

- Jakoś nie pamiętam, żeby brała z tobą ślub – warknął chłopak nieco ciszej, przez co zabrzmiał jeszcze groźniej.

- Ale ona sama tego chciała! Sama dała mi klucz do waszego domu!

Chłopak z pistoletem wytrzeszczył oczy ze zdumienia, ale po chwili jedynie parsknął śmiechem.

- I myślisz, że ktoś ci uwierzy? Że porządna dziewczyna zrobiłaby coś takiego?

Nagle, chłopak podniósł broń wyżej, celując ją dokładnie w głowę Pedra. Ten zamachnął się szybko łopatą, chcąc wytrącić przeciwnikowi pistolet z dłoni, ale nie trafił i uderzył go w kolano. Chłopak zachwiał się i upadł na ziemię, głową prosto na kamienne schodki werandy. Pedro nie czekał na więcej. Ile sił w nogach wyniósł się z posesji i biegł przed siebie tak szybko jak mógł, aż starczyło mu sił. Resztę drogi do domu pokonał już szybkim spacerem, wciąż z niepokojem oglądając się za siebie. Czuł się jednak nieco bezpieczniej, bo otaczał go las, w którym mógł w razie czego skutecznie się ukryć.

Po powrocie do domu Pedro padł na łóżko z wycieńczenia, zasypiając niemal od razu. Tym razem mógł się wyspać, bo była niedziela, wstał więc dopiero przed obiadem. Jego rodzice i rodzeństwo zdawali się jacyś przybici.

- Czy coś się stało? – zapytał ich, gdy tylko wszedł do kuchni i przygnębiająca atmosfera opadła na niego z całym swoim ciężarem.

- Och kochanie, to straszne – jego matka miała zaczerwienione oczy – państwo Galvez, ci co mieszkają po drugiej stronie lasu… ktoś ich napadł w nocy! Najpierw zgwałcił ich córkę, a potem, gdy ich syn próbował pomścić jej honor, zabił go! Co za tragedia! Oni mieli tylko dwoje dzieci, a teraz z żadnego już nie będzie pożytku! – matka załkała, załamując ręce i chowając twarz w dłoniach.

Pedro poczuł się tak, jakby wielki, ciężki głaz zatkał mu gardło.

- Ale przecież…

Szybko jednak zamilkł w obawie, że zdradzi się znajomością szczegółów tamtego wydarzenia.

- Wiadomo kto to zrobił? - zapytała Margarita, starsza siostra Pedra.

- Nie wiem… - odparła szeptem mama.

Pedro wrócił do swojego pokoju. Wiedział, że czasu ma niewiele. Nie było nawet mowy o uczciwym rozwiązaniu sprawy – doskonale o tym wiedział. Nikogo to nie będzie obchodziło, że to był wypadek. Pedro zaczął się gorączkowo pakować. Uznał, że najlepiej będzie uciec po zmroku – wszyscy będą spali.

- Co ty robisz?

Margarita stała w drzwiach pokoju, a na jej twarzy malował się wyraz zdumienia. Pedro dał jej gestem do zrozumienia, żeby zamknęła drzwi.

- Uciekam – odparł ponuro – to ja byłem w nocy, tam u…

- Co?! – Margarita wydała z siebie zduszony okrzyk – zgwałciłeś Dolores?!

- Nie krzycz tak – syknął chłopak – oczywiście, że jej nie zgwałciłem. Po prostu, no… chodziłem do niej na noc od jakiegoś czasu.

- Głupi jesteś chyba – Margarita się pacnęła w czoło – sam się o to prosiłeś!

- Nie twierdzę, że nie żałuję – warknął chłopak – ale teraz to bez znaczenia. Wczoraj jej brat zaczął mnie gonić z bronią, a ja, uciekając, złapałem szpadel. Przysięgam, że chciałem mu tylko wytrącić broń z ręki, ale było ciemno i uderzyłem go w kolano, a on upadł głową na te schodki…

Margarita upadła na kolana.

- To koniec. Zabiją cię – wyszeptała z oczami pełnymi łez – musisz uciekać!

- A co według ciebie robię? – Pedro wskazał dłonią na chaotycznie zapakowany plecak.

Dziewczyna podniosła się i w milczeniu zaczęła mu pomagać z ubraniami, które dziwnym zbiegiem okoliczności nie chciały się składać. Margaricie trzęsły się dłonie i czuła nieswoją suchość w gardle, ale starała się nie płakać.

- Dokąd pójdziesz?

Pedro wzruszył ramionami z udawaną obojętnością.

- Jak najdalej stąd – odparł, siląc się na spokojny ton – jak tylko gdzieś się zatrzymam na stałe, to napiszę do ciebie, dobrze?

Dziewczyna pokiwała głową. Chwilę wpatrywała się brata, po czym przytuliła go.

Wieczorem, gdy wszyscy poza Margaritą i Pedrem spali, chłopak zarzucił plecak na siebie i wyszedł z domu. Zobaczył, jak dziewczyna macha mu w oknie z bladą, smutną twarzą. Rano będzie musiała udawać zszokowaną razem z resztą rodziny, gdy tylko jej matka odkryje list z wyjaśnieniami, jaki Pedro dla niej zostawił.

Chłopak maszerował niemal bez przerwy do świtu. Koło godziny ósmej był już bardzo zmęczony. Nagle, w oddali za nim zawarczał silnik samochodu. Zaniepokojony, Pedro ukrył się pośród wysokich łodyg sojowych. Po chwili na poboczu zatrzymał się duży, amerykański pick-up. Wysiadło z niego dwoje ludzi – kobieta i mężczyzna, o jasnych włosach i karnacjach. Pedro postanowił poprosić o podwózkę, bo podsłuchał, jak mówią po hiszpańsku. Choć para wyraźnie była zaskoczona, to chętnie zgodzili się dowieźć go tam, gdzie sami jechali – czyli do Santa Fe. Kobieta usiadła za kierownicą, a Pedro wraz z mężczyzną usiedli na przyczepie.

- Co cię tu sprowadza? – zapytał go blondyn – bez urazy, ale wyglądasz na styranego.

Po pierwszym piwie Pedro powiedział tylko, że postanowił poszukać pracy w Santa Fe, ale po szóstym – wypitym na niemal pusty żołądek – opowiedział blondynowi całą historię swojej ucieczki. Mężczyzna był w głębokim szoku.

- Ale przecież nie mogą cię wsadzić do więzienia, jeśli tamten celował w ciebie z broni. To była samoobrona – zdumiał się – jedź na policję, jak się zgłosisz to będzie dużo lepiej wyglądało, niż jak cię będą musieli szukać.

- Nie-ee – wydukał chwiejnie Pedro – nie rozumiesz. Policja mnie nie ochroni, a tamci przyjdą. Wioska sama osądza swoich przestępców…

Blondyn uniósł wysoko brwi.

- Przecież to nie jakieś średniowiecze – powiedział – nie przejmuj się, na pewno…

- Oko za oko – wycharczał jeszcze Pedro – życie za życie. Ja w sumie powinienem stracić dwa, bo jeszcze Dolores…

Na tym jednak skończyła się jego wypowiedź, gdyż głowa mu opadła na ramię i zapadł w pijacki sen. Gdy się obudził, jego oczy nie mogły przyzwyczaić się najpierw do świateł jarzeniówek. Kiedy w końcu widział w miarę wyraźnie, z przerażenia zerwał się na nogi – był na komisariacie policji.

- Spokojnie, kolego! – odezwał się głos blondyna za jego plecami – przywiozłem cię tu i opowiedziałem komisarzowi wszystko, łącznie z tym, że boisz się linczu w wiosce i tak dalej.

Pedro otworzył szerzej oczy ze strachu.

- Nie bój się, komisarz Galvez powiedział, że po złożeniu zeznań bezpiecznie odeskortują cię do domu. Śmierć chłopaka była wypadkiem. Nie ma powodu do obaw – blondyn uśmiechnął się pocieszająco.

- Komisarz Galvez? – wymamrotał Pedro, czując, jak cały drętwieje.

- Tak – blondyn poklepał chłopaka po plecach – tymczasem ja z żoną będziemy się zwijać. Ale cieszymy się, że mogliśmy pomóc.

W chwili, gdy mężczyzna wstał, koło nich pojawił się wąsaty Latynos po pięćdziesiątce. Był podobny do ojca Dolores, a więc musiał być jego bratem. Chwycił Pedra pod rękę i wyszeptał mu do ucha:

- Myślałeś, że możesz uciec? – jego oddech cuchnął bimbrem i kiełbasą – jedziemy do domu. Mój brat już na ciebie czeka.

Pedro zaczął się z nim szarpać. Komisarz nie zamierzał się siłować, ogłuszył go pałką i siłą zaciągnął do starego, rozklekotanego radiowozu. Dla bezpieczeństwa jeszcze go skuł.

Gdy Pedro odzyskał pełną świadomość, dojeżdżali już na miejsce. Widział z oddali dom Dolores. Za szybą auta, które nagle się zatrzymało, stały dziesiątki osób. Część z nich trzymała w rękach szpadle. Gdzieś w tłumie chłopakowi zamajaczyła głowa Margarity, ale nie mógł dojrzeć jej wyrazu twarzy.

Pedro pomodlił się wychodząc z radiowozu – szybko, ale szczerze. Wiedział, że to ostatnia jego modlitwa w życiu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania