Omnes enim, qui acceperint gladium, gladio peribunt

Hej, od czasu do czasu coś sobie popisuję i tak powstało to opowiadanie. Zachęcam do przeczytania i oczywiście skomentowania ;) .Przy czym zaznaczam że jeszcze popełniam wiele niedoskonałości, ale pracuję nad nimi :)

 

 

Promienie słońca leniwie otuliły wyniosłe ponad wszystkie wzgórze, a na nim małe prowincjonalne miasteczko, którego z daleka znakiem rozpoznawczym była wyniosła wysoce szpiczasta wieża kościoła. Owa mieścina, zaledwie piętnaście kominów, dworek szlachecki, wspomniany kościół i gospoda ulokowana przy niewielkim ryneczku huczała od samego rana z gwaru, wytworzonego przez wybierających się w pole chłopów. Ciągnęli oni ze sobą wszelakie sprzęty jak sierpy, kosy, siekiery oraz woły, zaprzęgnięte w pługi. Praca wrzała a tłumy ludzi odzianych w jasne kubraki i najczęściej bosych, krzątały się w pocie czoła między łanami zbóż. Dopiero gdy najjaśniejsza gwiazda na niebie poczęła przygasać ,dotychczas skoncentrowane głowy owych ludzi zaczęły spoglądać ze zdziwieniem ku niebu. Czas powrotu nastawał.

 

Pomimo zmęczenia całodniową pracą, któż z tych chłopów nie miał ochoty ani sił na udział w libacji w gospodzie. Chmiel lał się się strumieniami a podjęczmieni parobkowie śpiewali czy może wręcz darli się w niebo głosy ze słowami :"Hej, hej! Panie krowy bezuchej, do ruch*** gotowej! Hej, hej!" .Jednak wśród całego towarzystwa znalazła się postać która odstawał od innych. Siedziała w samym końcu izby przy zaledwie jednej świecy, ślęcząc nad kuflem piwa. Zauważył go jeden z najgłośniej "śpiewających" chłopów, imieniem Zbyszko. Człek wielkości dwóch antałów wina, włosami krótko lecz niechlujnie przystrzyżonymi i na domiar dziwacznego wyglądu, krótkimi nóżkami. Usiadłszy naprzeciw niego obaj lekko uśmiechnęli się, albowiem znali się od dłuższego czasu.

 

-Coś Ty tak spochmurniał? Żniwa jak na razie idą po myśli. Być może - przerwał na zaczerpnięcie łyka - gdy wcześniej obrobimy ziemie pana, zwolni on nas z reszty pańszczyzny do końca lata - rzekł tęgi mężczyzna, pijąc piwo z kufla który zabrał kompanowi, po czym zaczął wycierać cieknący po brodzie trunek mankietem rękawu sukni.

-Nic nie rozumiesz Zbyszku.

-Więc powiedz – rzekł lekkoduchem.

-Zwolni z pańszczyzny powiadasz? - pochylił twarz nad ławą, przybliżając się do rozmówcy który teraz mógł ujrzeć jego twarz. Pod nosem gęsty siwy wąs, włosy dłuższe opadające luźno, prawy policzek poraniony trzema równoległymi bliznami, jakby od draśnięcia zwierzęcym pazurem. Nie był osobą starą lecz w sile wieku, jednak kipiąca irytacją i złością twarz, usta ułożone jak do warknięcia potęgowały wrażenie postarzenia. - Nic nie rozumiesz. Wczoraj wróciłem z jarmarku z Janosławca. W mieście rozeszło się wici iż umierający król nadał chłopom ziemię i zwolnił z jakiejkolwiek pańszczyzny. Ale tutaj nikt o tym nie wie gdyż podstarosta Michałowski zabronił w ogóle o tym mówić pod groźbą batów! Nic z tego nie będzie, jeżeli szlachta trzyma nas w garści - w tej chwili jego głos momentalnie się załamał a oczy opuścił w dół, spoglądając na podłogę.

- Przecież to mogą być plotki - Przysunął się bliżej.

-Nic z tych rzeczy, sam ksiądz z Janosławca obwieszczał tą wiadomość z ambony wraz z potwierdzeniem edyktu przez królową Annę i króla Filipa.

-Tak nie może być, to łamanie praw królewskich!

-Jeszcze raz powtórzę, szlachta trzyma władzę i nie pozwoli sobie na takie zmiany - powiedziawszy to przechylił kufel i wypił ostatki chmielowego naparu. Obaj oparli się o oparcia ławek i przez chwilę pozostawali w ciszy. W tym samym czasie rozbawiona gawiedź bawiła się dalej wyśmienicie a śpiewy jeszcze bardziej się natężyły, dzięki pulsującemu w głowie trunkowi. Tylko na zewnątrz zapanował błogi spokój pośród mroku, gdzieniegdzie rozpraszanego światłem pochodni i świec zza szyb domostw i gospody.

 

-Musimy się sprzeciwić, zbuntować - przerwał milczenie Maćko, wychodząc z pomysłem, który zapłonął w jego oczach - To nam zostaje.

-Zdajesz sobie sprawę że to nie takie proste a spalenie dworku starosty nic nie da? Tym bardziej że stoi za nim Pan Jabłonowski, to człek zamożny, magnat, nawet prywatnym wojskiem nas rozbije - pokręcił głową dając dezaprobatę.

-Zbyszku, a czyż jedynie chłopstwo to na ziemi kamienieckiej pomieszkuje? Gdyby rozesłać wezwanie do buntu do innych wsi, miasteczek z pewnością przyłączą do nas. Jeżeli wyrwiemy się tutaj z uścisku wyzysku pójdzie za nami reszta pospólstwa ziemi mazowieckiej, później kaliskiej, sieradzkiej, małopolskiej, ukraińskiej... - wraz z każdym kolejnym słowa rosły, budząc płomyk nadziei na sukces. Pozostawało jedynie zapanować nad bezwładną masą chłopstwa i podłożyć iskrę. Po chwili wahania odpowiedział

-Zgadzam się. Niechaj dzieje się wola Boża! Pieprzyć to!

Maćko poklepując kompana po ręce, powierzył Zbyszkowi zadanie.

-Powiadomisz całe tutejsze chłopstwo o edykcie i zachęcisz do zbuntowania się. Ja wyruszę do okolicznych wsi i zrobię to samo. Spotkamy się wszyscy przed świtem w starym magazynie, niechaj wezmą ze sobą siekiery, kosy i co jeszcze tam mają - Zanim jeszcze skończył mówić wstał od stołu i zmierzył ku drzwiom wyjściowym z gospody, na moment odwracając się aby wypowiedzieć ostatnie słowo, po czym zniknął.

 

Stary magazyn nieopodal Kamieńca był tak na prawdę ruderą, służącą jednak często wieśniakom za miejsca spotkań czy potajemnych popijawek w czasie odrabiania pańszczyzny. Według opowieści został zbudowany specjalnie na rozkaz króla Władysława Jagiełły, który szykował się na Wielką Wojnę z Zakonem Krzyżackim. Miało to pewne potwierdzenie w źródłach i dotyczyło głównie historii dalekiego przodka bohatera. Otóż król wizytując przygotowania do wojny zajechał do jeszcze wtedy wsi. Wyczerpany podróżą konno nie został ugoszczony przez wieśniaków, którzy wystraszyli się majestatu królewskiego. Oprócz jednego. Był nim Mikołaj, wiele razy pra, pradziadek Maćka,który poświęcił na ucztę dla władcy jedyną swą krowę oraz beczkę piwa. Mimo że nie była to uczta godna króla szanowanego królestwa to jednak Władysław Jagiełło w podzięce za jego poświęcenie nadał mu herb Snopek. Dzięki nobilitacji jego rodzinie otworzyła się droga do sukcesu finansowego. Los się odwrócił wraz z wyegzekwowaniem przez ruch popularystów zwrotu ziem do królewszczyzny, dokonany z inicjatywy starosty Michałowskiego w latach 40., który przejął "zwrócone" włości. Wtedy też majątek rodzinny uległ ruinie. Gdy Maćko się narodził, nie wiele im pozostało oprócz herbu i przynależności do tzw. szlachty gołoty, czyli herbowych żyjących na poziomie chłopstwa.

 

Pośród ścieżek biegnących przez gęstwinę leśną można było dostrzec palące się pochodnie, które zbliżały się sukcesywnie w stronę ruin. Bohater stanął na jednym z pni ściętego drzewa i spoglądał na schodzenie się chłopów z okolicy uzbrojonych w narzędzia rolnicze małej i dużej wielkości z nietęgimi minami na twarzach. Gdy nastał nowy dzień, co oznajmiły promienie słońca przebijające śnieżnobiałe obłoki, Maćko zawarł głos do tłumu.

 

-Zebraliśmy się tutaj aby walczyć o nasze prawa nadane specjalnym, królewskim edyktem a bezprawnie wstrzymanym przez samowolę szlacheckich panów! - przemówił z ogromnym przejęciem i natężeniem głosu do motłochu, który wpatrzony w niego odpowiedział na te słowa bojowym okrzykiem - Nie możemy negocjować ze starostą ani nikim innym, oni nie mają zamiaru pozbywać się niewolniczej siły jaką jesteśmy! - Kontynuował - Musimy walczyć i napadniemy na dworek!

Tłum po raz kolejny zapiał z zachwytu. Lecz gdy odgłosy ucichły odezwał się spośród tłumu głos niezdecydowania, zachwiania.

- A cóż się z nami stanie gdy odeprą nasz atak?!

- Wszystko się zesra - Odezwał dziwny człowiek ubrany w zielony płaszcz i jako chyba jedyny z łukiem, stojący chwiejnym krokiem koło dębu stojącego dwa metry od ruiny, najwidoczniej mocno podchmielony. Lecz jego słowa wywołały spory ubaw wśród reszty - Andrzejku, boisz się że ta pałka którą trzymasz w ręku też nie działa? - Wypalił w stronę pytającego chłopa, przy okazji gestykulując w dosyć specyficzny sposób - Popieram Jaśnie Pana, przepraszam - Przerwał - Kamrata, jak dokopać szlacheckim tyłkom to tu i teraz!

Bojowe głosy gawiedzi znów się odezwały. Maćko spoglądając na personę z łukiem, pochylił się w stronę stojącego obok Zbyszka.

- Co to za chłystek?

- Ten? - Wskazał kiwnięciem głową - To Anzelm, lokalny kłusownik i największa pijaczyna, z tym łukiem może się przydać.

- Dobra chłopy. Słuchajcie. Plan jest taki, otoczymy dworek i spróbujemy zakraść się do wewnętrznej strony palisady, gdy to się powiedzie - Zastopował po czym wysyczał - wiecie co robić... Anzelm ze mną idziesz.

 

Cała gromada być może dwustu mężczyzn ruszyło przez las ku siedzibie podstarosty Michałowskiego, znienawidzonego za ucisk rządcy Kamieńca i okolicznych wsi. Niespodziewający się żadnego ataku strażnicy na niskiej dosyć palisadzie nie zauważyli zataczających okrąg uzbrojonych chłopów. Być może z tego powodu że okolica należała do spokojnych, być może że dzień dopiero co wstawał. Maćko, Zbyszko i Anzelm ukryci w krzakach dzikiej borówki obserwowali teren. Znaczy się obserwowali Ci dwaj pierwsi, natomiast Anzelm spożywał nieznanego pochodzenia wino, patrząc po małym jasnej barwie czerwieni najpewniej mszalne. Pytanie brzmiało tylko skąd je wziął...

-I odpuszczam wam grzechy w imię Ojca bla bla bla bla, phik - zamamrotał śmiejąc się jak prosiak.

-Możesz to odłożyć i skupić się? - rzekł Zbyszko.

-Tak Ojcze, wybacz mi moje grzechy - Zachichotał, po czym podniósł łuk, naciągnął cięciwę i wypuścił strzałę w kierunku strażnika na palisadzie. Strzała zaświstała w powietrzu, leciała dosyć wysoko po czym poczęła zmniejszać kąt nachylenia aż wreszcie.... wbiła się w ziemię... - No co? Strzelam do królików a nie do żelaznych kapeluszników - skomentował bez przejęcia z rechotem - Ale poeta ze mnie wytrawny, królika kapelusznika.

-Co robimy? - odezwał się najtęższy z nich.

-Podchodzimy i atakujemy.

Raptownie Zbyszko podniósł topór i ile mając w piersi tchu zakrzyczał "Bić chałastrę!" po czym wyskoczył z zarośli rzucając się na palisadę a za nim ruszyła reszta z głośnym hukiem. Maćko zdążył tylko dodać

- Po cichu...

Stojący na warcie najemni landskhnechi zauważywszy i usłyszawszy chmarę wieśniaków natychmiast zadzwonili w dzwon.

-Alarm! Uns anzugreifen! Alarm! Uns anzugreifen!

Odgłosy bojowe zaczął przeplatać odgłos strzałów z muszkietów. Padli pierwsi zabici. Zbyszko pomimo otyłości dosyć sprytnie wdrapał się na drewniany mur i chwyciwszy Niemca za nogi zrzucił go na ziemie, a ten głośno upadł obijając się kirysem o grunt. Od strony zabudowań gospodarczych, ulokowanych po lewej i prawej stronie dworku nadbiegali uzbrojeni służący i pozostali najemni piechurzy. Wywiązała się ostra walka przy palach, szczękały widły z szablami i rapierami. Nie mogący wdrapać się chłopi powzięli pół żywego, zrzuconego Niemca i jego głową okrytą morionem postanowili wyważyć bramę. Nie opierała się zbyt długo. Do środka wlała się kolejna fala rozwścieczonej gawiedzi. Zauważywszy to słudzy starosty odstąpili pola. Zmierzajace ku dworkowi pospólstwo rozleciało się na kilka części, niektórzy pobiegli rabować, inni gonić uciekających. W samym centrum placu ustawili się w rzędzie landsknechci, którzy na szarżę chłopstwa odpowiedzieli salwą z muszkietów. Nie zatrzymała ona nieuchronnego, zachodnioeuropejscy wojacy w kilka chwil zostali przewaleni przez tłum chłopów i zakatowni. Na placu nie było żadnych już obrońców...

 

W powietrzu czuć było swąd palonych ciał i zabudowań. Pole przesłaniała gęsta kłeba siarczystego dymu, który wdychającego dusił od razu. Zdobywcy zajęli się tym czym zajmują się zwycięscy – łupieniem, paleniem, gwałceniem. Ze stodoły dobywały się gromkie odgłosy wzywającej pomocy dziewki służebnej, na którą rzuciło się pięciu chłopów. Z powybijanych okien dworku ulatywał ku górze wspomniany dym a już pijani grabieżcy wyrzucali z niego wszystko co uznawali za niepotrzebne, robiąc w nim „porządki”. Od tej chmary, jeśli ją tak nazwać odstawał Anzelm, który jakimś sposobem wyciągnął z chaty podstarosty skórzany fotel i bezceremonialnie siedział po środku placu, pijąc wino nalewane z karafki do posrebrzanego kielicha. W tym samym czasie grupa chłopów przyciągnęła na sznurze mocno poobijanego człowieka, w drodze kopiąc go ciągle i krzycząc w niebogłosy. Owa persona ściągnęła z powrotem do kupy zajętych różnymi sprawkami wieśniaków, wywołując u nich dziką wściekłość. Był to podstarosta Michałowski. Zamieszanie na dziedzińcu przyciągnęło uwagę także Maćka i Zbyszka, którzy zainteresowani sytuacją pozostawili dotychczas konsumowanego knurka i mięsiwa wyłożone na złotej zastawie.

- Stójcie! Stójcie! – Dało się usłyszeć głos zza pleców gawiedzi, który należał do ich zwycięskiego przywódcy – Nie zabijajcie go. Żywien cenniejszy!

Tłum jednak nie posłuchał i dalej oddawał się swym sadystycznym zajęciom, bijąc kijami, pięściami i nogami szlachcica, pomimo jego błagań na litość Boską. Dało się tylko usłyszeć:

-Zabić go!

-Powiesić!

-Poćwiartować i rzucić świniom!

-Na pal z nim jak on z nami!

-Łeb poderżnąć!

Tusza Zbyszka pozwoliła mu odepchnąć część chłopów na odległość ujrzenia skrwawionej twarzy podstarosty, lecz reszta motłochu zbita w kupę nie dawała mu i jemu kompanowi dojść bezpośrednio. Sytuacja coraz bardziej gotowała się, jeden z mężczyzn uderzył obuchem siekiery katowanego w krzyż, w wyniku czego ten mocno zaskamlał. Nagle, ku zdziwieniu wszystkich padł strzał z pistoletu, który powalił całkowicie na ziemię podstarostę. Wszystkich wzrok zwrócił się ku strzelcowi a był nim… Anzelm. Zapadła na chwilę cisza o słyszalnym iskrzeniu wznieconego ognia pochłaniającego zabudowę.

-Dał Bóg zwycięstwo, dał karę Bożą dla tego psubrata – rzekł kłusownik zaciągając za pas jeszcze dymiące narzędzie zbrodni.

-To ma być kara dla tego – Splunął na ziemię – Bezbożnego diabła?! – zakrzyczał z gniewu jeden z zebranych – Dupa z tym! Powiesić za przyrodzenie truposza!

Plebs zawył z zachwytu i podniósł zwłoki po czym zawlókł je na wieżę strażniczką, gdzie dokonał profanacji zwłok. Do siedzącego „na tronie” Anzelma podszedł Maćko.

-Po cóż na Boga go zabiłeś?! Mógł się nam przydać – Zasyczał nie kryjąc gniewu – Przecież nie wiadomo cóżen ukrył po skrytkach a teraz nic się nie dowiemy! – Rzucił na ziemię z impetem zdobyczną szablę.

-Spójrzże na tą hałastrę, z jaką lubością dokonuje wyroku na nieboszczyku. Pierwej utłukliby go aniżeli ten wyjawił jakieś tajemnice. Po za tym – Zastopował – zanim doszliby w jaki sposób zakatować starostę, sami pięć razy pobiliby się o to – Odparł, ponownie oddając się pijaństwu.

Maćkowi po tych słowach zeszła złość, podniósł broń i opierając się o fotel przemyślał to i uznał że niepozorny kłusownik odznacza się wyrobioną spostrzegawczością i inteligencją a dokonany wyrok na ciemiężcy chłopstwa był jednak właściwy.

-Być może masz rację – Odparł po namyśle, poklepując go po plecach - Przydasz się nam.

-Jam myślę.

Wystąpienie chłopstwa w starostwie kamienieckim spowodowało falę rebelii i wystąpień antyfeudalnych w całej Wielkopolsce. Rzeczpospolita coraz bardziej pogrążona w odmętach wojny domowej przestawała tracić kontrolę nad jakimikolwiek czynnikami. Do kraju napłynęły wojska sąsiednich państw, Brandenburczyk, Moskale, Cesarscy, Szwedzi. Poczęły powstawać lokalne jak i pomiędzy większymi graczami sojusze. Z jednej strony Król, wspierany przez interwencję wojsk niemieckich oraz zbuntowanego chłopstwa, z drugiej magnateria pod wodzą kanclerza Jana Zamoyskiego, średnia szlachta wiedzona przez Mikołaja Chodkiewicza jako regimentarza konfederacji podolskiej oraz interweniującej po jej stronie wojska moskiewskie i Jana III Szwedzkiego. Okres szabli i prochu sprzyjał pospólstwu, które mogło zrzucić jarzmo zniewolenia pod postacią pańszczyzny.

 

-Hej! Wy tam, zagrajcie coś nam! – zagrzmiał Zbyszko do siedzących pod drzewem wędrownych grajków. Ci momentalnie usłuchawszy się poczęli grać skocznego gońca. Większość dotychczas siedząc przy ogniskach, powstała i zaczęła skocznie tańcować w rytm muzyki. Pogoda była nie sprzyjająca, jesień już dojrzała i na konarach drzew nie pozostało ani listka, chłód zwiastował nadchodzące mrozy zimy. Zabawa wyglądała kuriozalnie ze względu na wiszących w tle żydów, o stryczkach zaczepionych na gałęziach dębów.

-Gdzie to my jesteśmy?

-Jakieś dwaście kilometrów od Żytomierza.

-Diabli nadali ten chłód, było trzeba zostać w Łucku – odparł drżący z zimna Maćko, otulony w owczy płaszcz.

-Pierwej nie było go palić – stwierdził drwiąco Zbyszko.

-A cóżeśmy mieli zrobić? Tracić czas na oblężenie?! Bez kolubryn, przed samiutką zimą?!

-Porubaszcie ciutkę a się rozgrzejecie mocium pany – przerwał rechotem Anzelm, podtrzymując siedzącą na jego kolanach miejscową dziewkę, która coraz bardziej chichotała z opowiadanych do ucga sprośnych żartów. Oprócz słów po chwili doszła ręka, która coraz bardziej starała się zatoczyć suknię młodej kobiety.

-Zamiast tu siedzieć i marznąć wolę już zmęczyć nogi – rzekł pierwszy z nich, podnosząc kapelusz i szablę.

-Jak uważasz – machnął ręką Zbyszko, przerzucając przez kolano złapaną wiejską dziewczynę, która przechodziła koło niego z dzbanem pełnym trunku – Anzelm chyba ma rację…

-Róbcie co chcecie – odrzekł cicho, odchodząc od ogniska.

Usidławszy konia razem z czterema innymi jeźdźcami ruszył przez szeroką polanę, na której rozłożony był obóz. Przejeżdżając między licznymi namiotami i mijając grupy swych chłopskich żołnierzy, którzy pomimo odurzenia alkoholowego kiwali na jego widok z szacunkiem głową, był dumny z liczby jaką udało mu się objąć pod swoim przywództwem. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej dopiero co palił dworek starościński z dwustoma chłopami, a teraz miał pod swoją komendą kilka tysięcy chłopów. Nie byłoby to możliwe gdyby nie udany rajd przezeń Wielkopolskę i Małopolskę, przejście kilkuset kilometrów i zdobycie kilkunastu miast koronnych. Chłopstwo widziało w nim obrońcę, szablę przeciw magnaterii i szlachcie oraz człeka który podtrzyma reformy króla Zygmunta Augusta. Swą pozycję ugruntował jeszcze fakt nadania licznych włości w imieniu zasług przez królową Annę Jagiellonkę i króla Filipa Orańczyka.

-Moścccciiii Paaaanie, dokąąąd jeeedzzziemyyy? – wyjąkał jeden z konnych, jadący koło niego i coraz bardziej strachliwie spoglądający w ciemną knieję, w którą się zagłębiali.

-W podjazd Andrzeju, jedziemy zbadać cóż przed nam czyha, czy diabeł czy anieł – Zażartował ku rozładowaniu spiętej atmosfery.

-Mośccccciii Paaaanie, bom jaaa jaaa jaaa słyszaaałem że że że tttu jużż graaaasują TTT…

-Wyduś z siebie na litość Boską!

-…TTTAATAARZY.

-Licha bzdura – Rzucił z szybka - W te tereny zapuszczają się z rzadka a i z pewnością któryś dobry mędrzec by nas o tym powiadomił – Zburzył nabrzmiewającą grozę na słowo Tatarzy, którzy na wschodnich kresach Rzeczpospolitej byli istną plagą i utrapieniem. Czy to w Koronie czy na Litwie powtarzano potworne wieści o wyczynach „mongolskich barbarzyńców” – dzieciach jedzonych na oczach matek, mężczyznach siekanych krzemieniami czy torturach dokonywanych na brzemiennych niewiastach. W każdym europejskim glosariuszu powtarzano iż granica Bugu, to brama do wschodnich piekieł tatarskich, gdzie trzeba mieć się na baczności przed zagonami tych koczowników – I nie mów na mnie per mości panie, lecz moim mianem imiennym, Maćko – Wyciągnął rękę w stronę jeźdźca.

-Andddrzeeej – Odrzekł – Tttooo zaaaszczyyyt dlaaa mnieee.

Lasem pokonali jeszcze jakieś dziesięć kilometrów, zanim napotkali słup trakcyjny stojący na rozwidleniu ścieżek. Napisy wyryte na drzeworycie były Rusińskie ale nie był to problem gdyż wśród nich znalazł się miejscowy Rusin. Pokierował na lewo wzdłuż długiego jeziora w toni którego odbijał się blask umieszczonego nad czubkami głów księżyca. Noc była pełna, w domku rybaka ulokowanego na wysokim stoku, tworzącym krótki bok jeziora nie paliły się żadne świece, a sam właściciel nawet nie mając pojęcia o przejezdnych spał smacznie.

Jadąc dalej napotkali stado saren, które przebiegły im drogę. Stary Rusin pogładziwszy swe długie, siwe wąsy stwierdził że według prastarych słowiańskich legend to dobry znak. I w pewnym sensie tak było. Minąwszy najbliższy zakręt ujrzeli przed sobą wieś. Zadowoleni z tego przyspieszyli konie i triumfalnie wjechali w zagrody. Aczkolwiek szczęście tutaj się skończyło. Ku zdziwieniu siedlisko było opustoszałe a ślady pozostawione przez byłych mieszkańców wskazywały że w wielkim pędzie opuszczali domostwa.

-Wy dwaj, sprawdźcie tamtą chatę z ubocza na wprost – Wskazał dom stojący dalej od reszty, schodząc z konia i wyjmując szablę – Reszta przeszuka zabudowy.

Podjazd podzielił się na dwie grupy z czego pozostała wchodząc i wychodząc z domostw nikogo ani niczego nie znalazła. Ni krwi, ni trupów, ni ludzi, ni zwierząt, po prostu niczego. Po piętnastu minutach zjawili się dwaj konni, którzy mieli sprawdzić pustelnię. Przybyli razem z osobą, którą z daleka było trudno dostrzec przez mrok. Gdy zbliżyli się, Maćko ujrzał starca.

-Dziadku, cóż to się tu stało że żadnego żywego ducha nie widać ani nie słychać? – zapytał zaniepokojony, na co starzec odpowiedział mu wykonaniem krzyża świętego i słowem:

-TATARZY.

 

Na hasło „Tatarzy” wszyscy spochmurnieli i zamilkli. Maćko stanąwszy koło studni, oparł się na szabli. Przez chwilę zastanawiania się, przeleciał oczyma po wszystkich zebranych. Jąkający się Andrzej głośno stukał zębami ze strachu, nie kryjąc przestraszenia, starzec stał jak stał wcześniej, lecz dopiero teraz bohater zobaczył że jest on ślepy gdyż ma piecze na oczach. Inni jakby chcąc ukryć swoje emocje, mierzwili brody bądź wpatrywali się w ziemię. W końcu podjął decyzję.

-Wracamy do obozu, nic tu po nas. Jeżeli w okolicy grasuje jakaś orda, trzeba powiadomić o tym resztę.

-Aaaaaaa…cccoooo… jeeeeślliiii nieee….nieeeee…..nieeee… żyją?! – Wydusił Andrzej, jeszcze mocniej szczękając.

-W koń i w drogę – Stanowczo zadecydował, szturchając narwiście konia, czym ten ruszył szybki stępem.

Wracali tą samą drogą, mijając staw oraz dom rybaka. Z przestrachem w blasku księżyca ujrzeli odbijając się krew na drzwiach domostwa. Do głowy przychodził tylko jeden wniosek… Przyspieszyli konie i jadąc już galopem przebijali się ścieżką przez las. Gdy przejechali dwa kilometry ujrzeli ogniska na horyzoncie, zwiastujące obóz. Mrok powoli ustępował szarej jasności. Za lasem rozciągała się polana. Już byli niedaleko…. Na miejscu okazało się że „ogniska” które widzieli z daleka były faktycznie płonącymi namiotami. Całe miejsce stacjonowania armii trawiła pożoga, wkoło leżały trupy chłopów ze śladami po ranach zadanych szablami i strzałami w plecach. Ocalali wśród krzyków i jęków umierających próbowali gasić pożar a zarazem pomagać poszkodowanym. Widok napawał odrazą. Oddział zatrzymał się i przez moment stał, rozglądając się po bokach. Wszędzie widok był taki sam, odór palonych ciał zatykał nozdrza. Maćko jak zaklęty dzierżył uzdę i z otwartymi ustami wpatrywał się w pobojowisko, nie chcąc dopuścić do siebie myśli o pogromie. Ze snu zbudził go rudy mężczyzna, ze strachem w oczach kilka razy powtarzając pytanie do jeźdźcy

-Co mamy robić? Co rozkazujesz?

-Ja, ja…. – Zawiesił głos, po czym zdjął rękawiczkę i chcąc jakby zbudzić się z tego koszmaru, przetarł oczy. Nadal wszystko było takie same… - Nie wiem co robić… - Odparł z załamaniem.

Wszyscy spojrzeli na niego. Rudy piechur cofnął się do tyłu i z zagubieniem wlepił swoje oczy w Maćka. Liczył od niego na podjęcie szybkiej i zdecydowanej decyzji, która pozwoli uratować co się da. Zawiódł się. Dopiero gdy przeszli do centralnego miejsca obozowiska, skąd przed kilkoma godzinami wyjeżdżał podjazd usłyszał odpowiedź.

-Zabierzcie broń i racje żywnościowe, zbędny tabor pozostawić na miejscu. Ruszamy do Kijowa… - Bał się tego pytania i chciał go uniknąć, ale nie miał innego wybory – Czy Zbyszko i Anzelm przeżyli?

Chłop przez chwilę nie wiedział co odpowiedzieć, po czym odparł.

-Niestety zginęli. Ciało Anzelma znaleźliśmy tutaj i rzuciliśmy na stos poległych. Zbyszko … - Nie mogąc z siebie wydusić ani słowa wskazał palcem tylko spalony namiot, na którym nadal powiewała poczerniała czerwona kokarda…

-Rozumiem – odparł, nie chcąc dalej męczyć siebie i chłopa tym jak zginęli jego kompani – Przygotujcie się do wymarszu…

 

Dotychczas zwycięska armia chłopska idąca z pieśnią na ustach teraz wyglądała jak kondukt żałobny. Długi sznur ludzi w podziurawionych szmatach szedł w ciszy i milczeniu. Na przodzie jechał Maćko i jego kompania z ostatniej nocy. Szli długo i bez ustanku. Racje żywnościowe które powzięli okazały się niewystarczające, być może źle postąpili maszerując dalej, ku upartemu na Kijów. Ci którzy przeżyli teraz musieli się zmierzyć z chłodem. Wielu nie wytrwało. Po dwóch dniach marszu zobaczyli bramy stolicy ziem ukrainnych, centrum prawosławia i rusinizmu w Rzeczpospolitej. Miasto ujrzawszy nadejście armii naprzód otworzyło swe bramy, wpuszczając nadchodzących przybyszów. Zobaczywszy obraz nędzy i rozpaczy, jaki roztaczał przed ludnością widok zbuntowanych chłopów, nie wywołał euforii radości.

- Witaj Jaśnie Panie w Kijowie – zwrócił się ku jeźdźcom brodaty mężczyzna, odziany w drogocenne, pozłacane szaty z tiarą na głowie, dodając – Jam arcybiskup metropolita kijowska Jonasz IV.

Maćko zszedłszy z konia, zdjął kapelusz i szerokim gestem ukłoni się patriarsze. Idąc za jego przykładem reszta chłopstwa uklękła przed dostojnikiem. Byli zmieszani tą sytuacją, gdyż w większości byli katolikami, jednakże osoba przed którą stali piastowała godność arcybiskupią i należał jej się z bogobojności szacunek.

-Maćko herbu Snopek – Odparł – Oto moi ludzie metropolito, przeszliśmy całą Najjaśniejszą Rzeczpospolitą aby dotrzeć tutaj. Pragnę abyśmy dostali strawy i schronienia, dwa dni temu zostaliśmy napadnięci przez tatarów… - Zebrani ludzie usłyszawszy to zareagowali jednakowo szmerem oraz słowami „Gospodi pomiluy nas” – Czy nie widzieliście nigdzie ich?

Patriarcha na zapytanie zareagował stęknięciem i pokręceniem głowy.

-Strawy i schronienia jak dla chrześcijan zawsze znajdziemy, lecz jeśli jakaś orda w pobliżu – Na chwilę przerwał – Zgubny nasz los…

-Przecież znajdujemy się za murami

-W kilku miejscach są wyłomy po ostatnim oblężeniu miasta przez wojska regimentarza Chodkiewicza – Stwierdził arcybiskup, przyglądając się bacznie znędzniałym chłopom.

Niespodziewanie z wież cerkiewnych zaczęły bić dzwony, na które wszyscy skierowali wzrok. Strażnik stojący na jednej z nich wymachując ręką wskazywał na południe, kierunek z którego przyszli przybysze. To nadciągała orda tatarska, która najwidoczniej od kilku dni podążała za armią. W mieście wybuchła panika, metropolita wraz ze sługami skrył się w monastyrze. Okazało się że miasto posiadało niewielu obrońców co z około przybyłą dwusetką tworzyło mały regiment. Za mało na hordę kilku tysięcy jeźdźców ze stepu…

-Rozstawcie się na wyłomach i nie dopuśćcie aby do miasta wtargnął wróg! – Nakazał Maćko, wskazując miejsca gdzie były dziury w murze – Reszta niech ustawi się na murach i ostrzeliwuje nadciągające zagony. Niech Bóg ma nas w opiece…

Mężczyźni prędko ustawili się na wyznaczonych pozycjach, lecz gołym okiem była widoczna ich małość. W niektórych wyłomach stała zaledwie podwójna linia…

Tatarzy poruszając się swymi krępymi i szybkimi końmi w krótkim czasie znaleźli się pod murami. W typowy dla siebie sposób zaczęli pozorować szarżę, po dojściu na odległość stu metrów wycofując się ciągle ostrzeliwując obrońców z łuków. Na te manewry żołnierze stojący na murach odpowiedzieli ostrzałem z broni palnej i kilku dział. Co chwilę wzdłuż muru przesuwał się zagon tatarski, siejąc spore straty wśród żołnierzy na dole.

-Celujcie w konie! Celujcie w konie! Jeden ładuje, drugi strzela! – Komenderował Maćko z szablą w ręku, stojąc za plecami obrońców wyłomu. Niespodziewanie jedna ze strzał tatarskich przeleciała ponad murem i po zawirowaniu w powietrzu wbiła się w jego rękę. Natychmiast kilku żołnierzy przetrzymało go i odciągnęło do tyłu, pomimo oporu bohatera, który chciał dalej rozkazywać, pomimo odniesionej rany.

-Zostawcie! To nic, brońcie wyłomu!

-Muuuusiiiiszzzz się wyyycoooofaaaać naaaa tyyłł – Zaleciał jąkaty młodzieniaszek.

Pomimo dalszego nie zgadzania się został zabrany do monasteru, w którym już nie było arcybiskupa, który ponoć zbiegł tajnym przejściem z zagrożonego Kijowa. Miejsce było pokryte w całości ściennymi freskami na których wisiały ikony, wszystkie przedstawiające świętych. Znad ołtarza na nawę główną spoglądał wykonany z drewna ukrzyżowany Jezus. Jego ciało pokrywała krew, ta sama krew która lała się w tym samym czasie na ulicach i na murach…Powietrze przeszył świst, witraż rozbił się na drobny mak a do świątyni wpadła kula armatnia. To biła artyleria wroga… Tylko skąd Tatarzy wzięli działa? Maćko chciał wrócić na pole walki, lecz przeczucie mówiło mu że wszystko stracone, coraz cichsze dobiegały odgłosy walki, linia obrony została przełamana. Stojąc przodem do krzyża w jednej ręce trzymał szablę a drugą, zdrętwiałą od przebicia strzałą przetrzymywał płaszcz. Stojąc tak wpatrywał się w twarz ukrzyżowanego Chrystusa, w podświadomości prosząc Boga o przebaczenie za wszystkie niegodziwości, prosząc go tym bardziej iż działał w dobrej mierze, aby skończyć z bezbożnym wyzyskiem chłopów. Stał i czekał na to co miało i go spotkać. Drzwi od monasteru zaskrzypiały i otworzywszy się huknęły o ściany. Lecz zamiast oczekiwanego okrzyku w niezrozumiałym języku i przeraźliwego biegu kilkudziesięciu par stóp, usłyszał jedynie… pojedyncze kroki w podbitych butach… Odwrócił się i ujrzał ku swemu zaskoczeniu… Zbyszka! Szedł on dumnie, stawiając krok po kroku zmierzając ku ołtarzowi. Maćko nie wiedząc jak zareagować na widok ponoć umarłego kompana wyszedł mu naprzeciw z uśmiechem na ustach. Miał nadzieję że jednak jego druh uszedł z pogromu i przyszedł mu z odsieczą. Jednak zamiast przyjacielskiej ręki ujrzał pistolet, który po chwili spośród szat pojawił się w dłoni Zbyszka. Padł strzał. Kula trafiła w brzuch a Maćko padł na kolana. Teraz niezrozumiałymi oczyma spoglądał w strzelca, który po wystrzeleniu kuli szedł dalej aż stanęli przed sobą.

-Ale, ale, dlaczego? – Wydukał z siebie.

-Widzisz przyjacielu – Odrzekł Zbyszko kucając przed swoim kompanem – Nic nie może trwać wiecznie – Stwierdził z charakterystycznym dla siebie uśmiechem na ustach.

-Jak to?

-Jak byś widział dalej los tej bezwolnej masy? Sądzisz że coś oni mogą znaczyć? Że gdy wojna domowa zakończy się, będą mogli powrócić do domów i żyć wolnością, którą nadał im umierający król tylko po to aby poparli w przyszłej konfrontacji do korony jego córkę? Jedynie pojedyncze jednostki osiągnął korzyść na tej sytuacji, i ja chcę być w tej grupie, w grupie ZWYCIĘZCÓW – Rzekł z wielkim przekonaniem, podnosząc leżącą na ziemi szablę. Miała solidną rękojeść, gdzieniegdzie pozłacaną oraz ostrą jak brzytwa klingę, cała oddawała majestat osobie, która ją nosiła.

-Czyli o to chodzi…

-Spójrz na to – Wskazał zwój papieru który wyjął z buta – To oficjalny akt nobilitujący mnie na szlachcica i nadający liczne włości z nadania przyszłego króla. Tutaj – Zagrzechotał kiesą, która raptem znalazła się w jego drugiej dłoni – Moja przepustka dla lepszego życia niż zwykłego chłop pańszczyźnianego.

-Ty stałeś za atakiem na obóz? – Zapytał nagle.

-Ja – Odparł – Po tym jak dokonaliśmy rajdu przez Wielkopolskę stronnicy kanclerza Zamoyskiego zaproponowali mi szlachectwo oraz pieniądze za to że wyprowadzę z Tobą wojska na Ukrainę, gdzie przy współdziałaniu wojsk koronnych i tatarskich zostaniecie zniszczeni. Udało się – Stwierdził z satysfakcją - Atak na obóz był już wcześniej przemyślany i wiedziałem o nim doskonale. Gdy spalono obóz i za Tobą ruszył pościg. Lecz szybciej zjawiłeś się z powrotem niż przypuszczaliśmy. I tak dotarliśmy tutaj….

Przez chwilę wpatrywali się w siebie, zachowując kamienne twarze pomimo że przez tyle lat byli przyjaciółmi, znosili znoje wojenne, walczyli ramię w ramię, pili razem. Maćko leżąc na posadzkach monastyru zaczął krwawić, plując krwią. Zbliżał się jego koniec. Zanim to nastąpiło, przetarł usta mankietem i ostatnim tchnieniem orzekł:

-Dałeś się przekupić kiesą monet i tytułem, zdradzając swych kompanów, z którymi przez tyle bitew przelewałeś krew. Doprowadziłeś do tego że to szlachta zamiast króla będzie władać Rzeczpospolitą, sprowadzając na nie w przyszłości… nieszczęście – Wypowiedziawszy to wyzionął ducha, opadając całkowicie na ziemie.

 

Wojna trwała nadal.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Johnny2x4 21.02.2016
    Wielbiciel Cię już ocenił xd Rozpisałem się chłopie! :) Pozytywnie! ^^
  • Johnny2x4 21.02.2016
    Rozpisałeś* :D
  • James Braddock 21.02.2016
    Inni wrzucają kilku częściowe opowiadania ;P
  • Johnny2x4 21.02.2016
    A inni całościowe, jak ty :)
  • zaciekawiony 21.02.2016
    "otuliły wyniosłe ponad wszystkie wzgórze," - nie wiem czy to "ponad wszystkie" jest tu potrzebne, wystarczy wyniosłe wzgórze. Bo samo słowo wyniosłe znaczy wyróżniające się wysokością.

    "którego z daleka znakiem rozpoznawczym była" - to też nie zgrabne, albo "widocznym z daleka znakiem" (bo inaczej może powstać wrażenie, że z bliska wieża takim znakiem już nie jest) albo "w którym już z daleka dawała się rozpoznać wieża".

    "huczała od samego rana z gwaru, wytworzonego przez wybierających się w pole chłopów. Ciągnęli oni ze sobą wszelakie sprzęty" - bo chłopi mieli taką specjalną maszynę, która im służyła do wytwarzania sztucznego gwaru i oni włączali ją rano co by nie było tak smutno jak wyjdą w pole...
    To niezgrabne "wytwarzanie" w połączeniu z następnym zdaniem powoduje, że mam wizję chłopów ciągnących za sobą na sznurach po kamieniach bruku cały ten sprzęt żelazny, w tym celu aby gwar wytworzyć, bo ludzie to gwar albo czynią albo sprawiają. Tak samo jak nie mówi się, że człowiek wytwarza słowa gdy mówi.

    "Ciągnęli oni ze sobą wszelakie sprzęty jak sierpy, kosy, siekiery oraz woły, zaprzęgnięte w pługi." - ponownie mam wizję chłopów, którzy ciągną za sobą na jakichś sznurach kosy, sierpy, siekiery (co ścinania bardzo wysokich kłosów?) i na końcu woły z pługami. To jest tak absurdalne jak ten moment z "Psa Andaluzyjskiego" jak facet ciągnie za sobą pianino.

    "Praca wrzała a tłumy ludzi (...), krzątały się w pocie czoła między łanami zbóż." - ale oni coś konkretnego robili między tymi łanami, czy może wygniatali w polu kręgi zbożowe? Bo jakoś od samego początku opowiadania brakuje informacji co takiego zamierzali robić na polu (a spis przedmiotów ciągniętych za sobą nie ułatwiał odgadnięcia, bo orki równocześnie ze żniwami to się nie robi).

    "Dopiero gdy najjaśniejsza gwiazda na niebie poczęła przygasać" - bo napisać "słońce" byłoby dla autora zbyt proste, musi dać taki opis, że czytelnik zaczyna się zastanawiać czy przypadkiem prace na polu nie odbywały się nocą.

    "dotychczas skoncentrowane głowy owych ludzi zaczęły spoglądać ze zdziwieniem ku niebu. " - what? Ich głowy były skoncentrowane w jakimś miejscu? I spoglądały na niebo niezależnie od reszty człowieka? I to nie jest fantasy?

    "postać która odstawał od innych." - prawdopodobnie z powodu niejasnej gramatyki. Ach ten gender...

    "dziwacznego wyglądu, krótkimi nóżkami" - znaczy się, że tylko te nóżki dziwnie wyglądały?

    "Usiadłszy naprzeciw niego obaj lekko uśmiechnęli się" - czyli to było w rzeczywistości dwóch Zbyszków, którzy usiedli naprzeciwko niego (tego postaci odstającej)

    "-Coś Ty tak spochmurniał?"
    - Ludzie mówią do mnie przy pomocy zaimków z dużą literą, jakby pisali list. Czuję się wykluczony.

    "ostatki chmielowego naparu." - pili napar z chmielu? Wszyscy tam cierpieli na bezsenność?

    "gdzieniegdzie rozpraszanego światłem pochodni i świec zza szyb domostw i gospody" - bogacze tam mieszkają, nocami palą w domach świece.

    "Otóż król wizytując przygotowania do wojny" - tylko czemu do wojny przygotowywało się chłopstwo z terenów tak daleko na południe i czemu król musiał objeżdżać te wszystkie okolice, zamiast wezwać chorągwie i rozesłać wici jak to zazwyczaj bywało?

    "stanął na jednym z pni ściętego drzewa" - było to drzewo z wieloma pniami a wszystkie ścięte.

    "Musimy walczyć i napadniemy na dworek! " - a jeszcze niedawno była mowa, że nawet spalenie dworku nic nie da.

    "stojący chwiejnym krokiem" - i biegający bez ruchu.

    "Cała gromada (...) ruszyło" - trochę przeszkadzała im gramatyka, ach ten gender, ale dali sobie radę.

    "Maćko, Zbyszko i Anzelm ukryci w krzakach dzikiej borówki" - musieli być ludźmi bardzo drobnej budowy, borówka rzadko dorasta do 80 cm

    "patrząc po małym jasnej barwie czerwieni " - patrząc po czym?

    "Stojący na warcie najemni landskhnechi zauważywszy i usłyszawszy chmarę wieśniaków natychmiast zadzwonili w dzwon.
    -Alarm! Uns anzugreifen! Alarm! Uns anzugreifen! " - wbrew nazwie wielu knechtów nie było Niemcami.

    "wdrapał się na drewniany mur" - przeskoczywszy go wpadł do kałuży piasku, ominął wełniany kamień i przydeptał lodowy płomień, który promieniował czarnym światłem zaciemniając całą scenę.

    "powzięli pół żywego, zrzuconego Niemca i jego głową okrytą morionem postanowili wyważyć bramę." - komediowa scena wyważania bramy czyjąś głową zupełnie nie pasuje do powagi sytuacji

    "Owa persona" - synonimów zabrakło?

    "pozostawili dotychczas konsumowanego knurka i mięsiwa wyłożone na złotej zastawie. " - starosta widać miał w zwyczaju spożywać ciężkie śniadanie o samym świcie, skoro chłopi wpadłszy do dworku zastali upieczone mięsiwo wyłożone na zastawę.

    Generalnie opowiadanie nie jest złe, ale takie niezręczności bardzo psują ogólny efekt. Drugą połowę skomentuję wieczorem.
  • James Braddock 21.02.2016
    Fakt faktem, jest kilka niezgrabności gramatycznych. Jednak zbyt się czepiasz tych szczegółów rolniczych, siekiery można odrzucić i słowo "sprzęty" zamienić na "narzędzia". Druga sprawa to że jednak muszę czym zastępować powtórzenia ;) .Dzięki za tak wyczerpującą analizę i czekam na dalszą część ;)
  • James Braddock 21.02.2016
    Jeszcze tak nawiasem, kilka opisów można podciągnąć pod metafory albo oksymorony ;D
  • zaciekawiony 22.02.2016
    "-Gdzie to my jesteśmy?
    -Jakieś dwaście kilometrów od Żytomierza. "
    - A mi się wydaje, że waćpan stulecia pomylił, bo metr wymyślą francuzy w 1793 roku. Mówże po ludzku, ile mil staropolskich jeszcze?

    "Nie byłoby to możliwe gdyby nie udany rajd przezeń Wielkopolskę i Małopolskę" - ale ten jego rajd to co Małopolskę i Wielkopolskę? (przezeń znaczy "przez niego" a nie przez, więc ten kawałek znaczy obecnie "Nie byłoby to możliwe gdyby nie jego udany rajd ... Wielkopolskę i Małopolskę")

    "Lasem pokonali jeszcze jakieś dziesięć kilometrów, zanim napotkali słup trakcyjny" - jeździły tam tramwaje?
    Owszem, było w tym czasie słowo trakt, ale słupy z oznaczeniem odległości nazywano milowymi, słupy trakcyjne pojawiły się dopiero wraz z trakcją elektryczną.

    "Napisy wyryte na drzeworycie" - słup był pokryty drzeworytami a w tych wyryto jeszcze napisy, czy po prostu słup miał wyryte napisy? Bo jeśli to drugie, to drzeworyt nie jest dobrym określeniem.

    "blask umieszczonego nad czubkami głów księżyca." - był jakoś przyczepiony nad ich czubatymi głowami?

    "starzec odpowiedział mu wykonaniem krzyża świętego i słowem:
    -TATARZY. " - ale co Tatarzy? Najechali czy może mieszkańcy przestraszyli się, że przybędą i sami uciekli?

    "lecz dopiero teraz bohater zobaczył że jest on ślepy gdyż ma piecze na oczach." - co miał?

    "Stanowczo zadecydował, szturchając narwiście konia, czym ten ruszył szybki stępem" - czyli pojechał bardzo wolno. Ze wszystkich określeń ruchu konia wybrałeś nazwę najwolniejszego końskiego kroku, co nie bardzo pasuje do sytuacji.

    "trupy chłopów ze śladami po ranach" - śladami ale nie ranami. Bo rany zdążyły się im już zagoić.

    "Jam arcybiskup metropolita kijowska Jonasz IV" - ach ten gender...

    Ale właściwie to z jakiego powodu zdecydowali się iść na Kijów? Dla przetrzebionego, poranionego oddziału to zbytni wysiłek, a jakoś nie znalazłem uzasadnienia.

    "Nakazał Maćko, wskazując miejsca gdzie były dziury w murze" - to musiały być na prawdę spore dziury skoro Maćko który dopiero co znalazł się w mieście, z miejsca gdzie stał zobaczył gdzie są wyłomy.

    ****
    Generalnie opowiadanie jest dobre, widać że chciałeś zastosować swoją wiedzę historyczną, nie przesadzałeś ze stylizacją. Natomiast pojawiają się w nim różne wpadki w rodzaju źle użytego synonimu lub niejednoznacznego określenia. Taki na przykład "napar chmielowy" nie jest żadnym synonimem piwa, więc użycie jest w tym przypadku błędne. Inne błędy to nie do końca dobry szyk, znikające słowa określające o co chodzi w dalszej części zdania czy okazjonalnie pojawiające się pleonazmy.
    No i kilometry, których w tym czasie nie używano, a powtarzają się u ciebie kilka razy.
  • James Braddock 24.02.2016
    Faktycznie wtopa z tymi kilometrami ;P

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania