Oni

- Kowboje – wykrztusiła, dławiąc się chichotem, by jednak zaraz spoważnieć. – Kowboje są seksi.

- Szkoda, że nie jestem kowbojem – mruknął i rozparł się wygodniej na drewnianym krześle ogrodowym, patrząc, jak zakrywa usta wolną dłonią.

Zawsze robiła to, gdy się śmiała, choć przecież uśmiech miała śliczny. Uroczy i niewinny, a jednak trochę zadziorny, jak cała ona. Próbowała mu nadawać nieco kpiący, ironiczny wygląd, ale zawsze zdradzały ją oczy.

- Myślę, że mógłbyś być – odpowiedziała po chwili.

Trzymał w dłoni szklankę do połowy wypełnioną whisky z lodem. Była to prawdziwa, męska szklanka na prawdziwe, męskie alkohole. Wyglądała naprawdę dobrze w jego dużej, silnej dłoni. Upił łyk i odstawił szkło na stół. Wyszukał w kieszeniach zapalniczkę i paczkę papierosów. Marlboro, czerwone - jak stereotypowo! Gdyby tylko była nieco bardziej trzeźwa, pomyślałaby o nim z pewnością, że wygląda jak tania podróbka idoli z plakatów, które przyklejała nad łóżkiem. Wypite przez ostatnie godziny drinki skutecznie jednak mąciły jej w głowie. Chciała tylko, by ta noc trwała do końca świata.

Nawet nie zauważyła, kiedy zaczął przypatrywać jej się znacznie intensywniej. Kontemplował ją. Nie była piękna, a przynajmniej jej uroda nie mieściła się w klasycznym kanonie, ale musiało być coś intrygującego w jej lśniących zielenią oczach, albo w tym stylizowanym na ironiczny uśmieszku. Zdrapany lakier na jej paznokciach – ciemnofioletowy, nie czarny, już to wiedział – przywoływał obraz sprzed paru dni, kiedy siedziała na tle rozgwieżdżonego nieba z gitarą na kolanach i śpiewała sobie pod nosem do jakiegoś smętnego bluesa.

Pochylił się i delikatnie, żeby jej nie przestraszyć, strzepał resztki popiołu z jej czarnych spodni. Normalnie nie paliła – no, może dwa czy trzy razy w życiu – ale przecież jemu nie mogłaby odmówić. Jego dłoń zatrzymała się na jej kolanie. Spojrzała na niego podejrzliwie i trochę tak, jak gdyby nie wiedziała, jak się zachować. Uśmiechał się w ten uwodzicielski sposób, dla którego zawsze traciła głowę.

Złapał ją za łydki i przyciągnął do siebie. Znowu była boso, jak zwykle. Masował przez chwilę jej zimne stopy, by je rozgrzać. Dla niej sytuacja była zupełnie absurdalna. Jeszcze parę godzin wcześniej tylko marzyła o tym, by choć dotknąć jego dłoni. Przez ten krótki czas zmieniło się wszystko, miała go – na chwilę, ale przecież na wyłączność. Był jej. Cały. Martwiło ją tylko przejaśniające się powoli niebo. Tak bardzo nie cierpiała w tej chwili słońca. Wiedziała, że do rana po tej jej wielkiej miłości zostaną tylko wspomnienia. I kilka pustych kieliszków.

Pociągnęła go z powrotem do środka. Z wnętrza domu nie musiała oglądać wschodu. Mogła mu, już spokojniejsza, oddać swoje chłodne dłonie, rozwiane włosy, które powychodziły z długiego warkocza, delikatne wcięcie w talii, nieco przygarbione plecy i zbyt grube uda. Chciała mu dać całą swoją niedoskonałość, chciała zgubić ją w jego szerokich ramionach, pachnących teraz papierosowym dymem i całą gamą alkoholi.

Tańczyli niezdarnie, depcząc sobie nawzajem po stopach, kołysząc się zupełnie poza rytmem piosenek, obejmując się trochę mocniej, niż wypadało. Całował czule jej szyję, policzki, obojczyki, płatki uszu, kąciki ust. Jej serce szamotało się gorączkowo w klatce piersiowej. Starała się chłonąć go całą sobą, zapamiętać jak najwięcej, by mieć co wspominać, kiedy przyjdzie nowy dzień. Bo musiał przyjść.

Łaskotał ją jego zarost, ale nie było w tym nic, co by jej nie odpowiadało.

Pod palcami czuła cienki materiał jego jasnoniebieskiej koszuli. Nie docierało do niej, że trzyma dłonie na jego plecach, że jest tak blisko niego. Że czuje jego oddech na swojej twarzy, że to właśnie on ją całuje. Akurat ją.

Z głośników wydobywał się głos Franka Sinatry, kiedy wreszcie, zmęczeni tańcem, rozmową i alkoholem, zasypiali wtuleni w siebie na kanapie obitej czarną skórą. Jej głowa na jego klatce piersiowej, jego ręka obejmująca ją w pasie, splecione palce dłoni.

Ich sny tak blisko siebie.

Słońce wzeszło tego dnia jakoś mozolnie, jak gdyby przepełniało je poczucie winy. Złociste promienie przez krótką chwilę zagrały na pozostawionych na ogrodowym stole kieliszku i szklance, w których zostało jeszcze trochę whisky. Lód już dawno zdążył się roztopić.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Iskierka 18.06.2016
    Podobało mi się, przede wszystkim ze względu na styl. Bardzo przyjemnie mi się czytało, choć znalazłam kilka zgrzytów, jak na przykład:
    "- Szkoda, że nie jestem kowbojem – mruknął i rozparł się wygodniej na drewnianym krześle ogrodowym,"
    Zamieniłabym tu kolejność:
    - Szkoda, że nie jestem kowbojem – mruknął i rozparł się wygodniej na drewnianym, ogrodowym krześle,
    Nie wiem dlaczego. Tak po prostu bardziej mi się podoba. :) No i zaczynasz tekst od dialogu, co też nie trafia w moje gusta. Dialog to takie włażenie komuś w życie z buciorami, zamiast zbliżyć się nieco mniej gwałtownie poprzez jakieś zdanie wprowadzające.

    Masz lekki, przyjemny styl i dzięki temu tekst łatwo i przyjemnie mi się czyta. I to chyba na tyle. O bohaterach trudno mi coś więcej powiedzieć. Byli w porządku, podobała mi się zwłaszcza niedoskonałość dziewczyny, ale nie będę się zbytnio rozpisywać, bo tekst jest krótki, zawiłości psychologicznych w nim nie znalazłam. Może nie patrzyłam uważnie? :) Nie wiem. Nie zmienia to jednak faktu, ze cieszę się, że mogłam go przeczytać. Gdyby Admin zrobił coś z tymi ocenami, to wstawiłabym Ci 4, a tak pozostawiam tylko to 4 w komentarzu i do następnego opowiadania. :)
  • Słodki Ziemniak 18.06.2016
    I znów pięknie dziękuję za opinię
  • Iskierka 18.06.2016
    Słodki Ziemniak nie masz za co dziękować :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania