Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Opowieść pewnie nic nie warta

Rozdział 1

Sindbad i Eliza

 

Lawdesny jest to państwo położone na południowych wschodzie kontynentu. Gdzieś daleko na prowincji, w drzewie rosnącym na maleńkiej wysepce położonej niedaleko miasta Kazaham mieszka Sindbad. Drzewo w którym mieszka nasz bohater pochodzi z gatunku Mammottgiga, podobno zasadził je sam legendarny Sindbad Żeglarz około 600 lat temu. Lecz nie mylić naszego Sindbada z tym żeglarzem, są to zupełnie dwie różne osoby, a jedyne co ich łączy to imię i drzewo. Historia zaczyna się właśnie dziś 1 lipca 651 roku w domu Sindbada, pora to była obiadowa a w salonie na tapczanie siedzieli pobity właściciel domu i Eliza, która próbowała pomóc mu założyć opatrunki na rany. Pokój był dość jasny przez to, że był akurat dzień, w nocy tak nie jest gdyż pana domu nie było stać na kupienie lamp manowych, a sam również nie posiadał wystarczająco energii aby samemu je zasilić. Przed nimi znajdował się dywan zrobiony z futra niedźwiedzia brunatnego, a na nim niewielki drewniany stolik zaścielony haftowanym, żółtym obrusem wykonanym przez Elizę w prezencie. Po ich prawej stronie stał regał uginający się od książek, albo trafniej mówiąc od kurzu znajdującego się na nich, ponieważ Sindbad w ogóle ich nie czytał, aczkolwiek potrafił co było dość rzadką umiejętnością na prowincji. Przedniej ściany nie było a zamiast niej wielka szyba z wyjściem na balkon, widok był na przepiękne, gorące, letnie, lśniące się błękitem morze . Również z ich lewej strony sytuowało się ogromne okno zamiast ściany, lecz tym razem z widokiem na port, akurat w tym momencie wpływał ogromny frachtowiec sądząc po krwistej czerwieni na żaglach, należał do Karmazynowego Bractwa. Zachwycił on przez chwilę gospodarza, który kochał morze i ogólnie żeglugę i akurat ten moment wykorzystała dziewczyna chcąc mu przełożyć krwawiącą ranę na policzku.

- Wal się, dam se doskonale rade sam! – krzykną Sindbad.

-Ehh, ty nigdy się nie nauczysz, że mówi się sobie? – pouczyła go Eliza, z resztą jak zawsze…

Eliza jest starszą kuzynką Sindbada, skończyła w tym roku 18 lat i niestety jest jego jedyną rodziną. Gdyż ich rodzice zginęli na statku podczas sztormu. Jest wysoką piersiastą dziewczyną; ma owalną twarz; długie, zawsze rozpuszczone czerwone włosy, które sięgają jej aż do pasa oraz pełne szczęścia fioletowe oczy. Zazwyczaj nosi żółtą zrobioną z grubej skóry kurtkę; brązowy pas wykonany również ze skóry; białe, szerokie spodnie wykonane z lnu; nowe buty wykonane z pancerza niedawno zabitej przez nią szczękołapy. Największą dumą dla niej jest przypięty do czarnego pasa miecz: jednoręczny, wykonany z białej stali, lekko zakrzywiony ponadto jak ona twierdzi, najpiękniejszą rękojeścią na świecie, ponieważ ma srebrne części (nie jest osobą bogatą, dlatego jest to dla niej coś niezwykłego). Eliza wobec innych jest nieufna oraz oziębła, lecz wobec osób którym zaufała jest zupełnie inaczej, dla nich jest ciepła, zawsze służy radą również potrafi pocieszyć. Z Sindbada jeszcze się naśmiewa, ale nie dlatego bo jest złośliwą osobą albo go nie lubi, po prostu jak ona sama uważa jest tak głupi, że to jedyny sposób aby czegoś go nauczyć.

- Wiem jak się gad… - nie dokończył.

- Mówi. – przerwała mu Eliza.

-A spadaj na szyszki banany prostować…

-O, widzę brak argumentów skoro już próbujesz mnie stłamsić swoim bombowym, jak twoja magia przysłowiem. – wybuchła śmiechem. – To co pomóc ci założyć te opatrunki? – zaoferowała swoją pomoc.

- No dobra… - odpowiedział Sindbad z kwaśną miną bo wiedział, że przez zioła którymi Eliza przełoży mu ranę będzie go mocno boleć.

- Gotowe. To opowiadaj komu i co znowu ukradłeś? – zapytała z ironicznym uśmiechem.

- No temu… Tłukowi… No bo miałem 1 brązowy des a jabłko kosztowało 2 desy i ten stary pierdziel nie chciał mi sprzedać to mu je po prostu zabrałem… - tłumaczył się chłopiec.

-Uff, już się bałam, że coś drogiego, że tak cię sprali na… kwaśne jabłko. Co za ironia. – znowu zaczęła się śmiać choć do śmiechu tu wcale nie było dobrego momentu gdyż Sindbad był cały we krwi gdy wrócił do domu. – Dobra, który to taki cwaniak?

-Srem Wremz.

-Aha, czyli Sir. Wronz? Dobra idź do kuchni coś ugotować na obiad, a ja oddam pieniądze Tłukowi i nauczę tego królewskiego przydupasa jak na prowincji się mści za pobicie „swojego”. – zacisnęła pięść jako gest jej chęci do walki oraz z impetem wybiegła z domu Sindbada.

-To ty jesteś tu kobietą nie ja… - sykną opryskliwie Sindbad. Denerwowało go to, że choć ma już 16 lat to Eliza dalej traktuje go jak dzieciaka. Na którego nie wygląda. Chociaż jest wysoki oraz posiada bardzo wysportowane ciało to wciąż jest niższy od kuzynki i tak samo jak ona ma owalną twarz; charakteryzują go bardzo długie niebieskie włosy do bioder związane w kucyk na poziomie karku lnianym bandażem; oczy tak samo jak włosy są koloru niebieskiego; ubiera się zazwyczaj w białą lnianą koszulę; brązowe spodnie wykonane z tego samego materiału oraz tak jak to określa czerwono-włosa, niebieskie błazeńskie buty. Jak chyba każdy nosi pas, w jego przypadku brązowy i w przeciwieństwie do kuzynki nie posiada jeszcze własnego miecza a zarazem nosi okrągłe srebrne kolczyki. Jego największym skarbem jest srebrny naszyjnik z pięknym błyszczącym się bursztynem, nigdy go nie ściąga z jednego prostego powodu. To jego jedyna pamiątka po jego rodzicach, a dokładnie po matce. Sindbad jest osobą dobro duszną, każdemu niesie pomoc bez względu czy to żołnierz państwa Lawdesny czy też może żołnierz innego państwa. Swoją drogą kiedyś nawet poszedł na pół roku do więzienia za pomoc generałowi państwa Exwaro. Temu wariatowi da się zarzucić wszystkie grzechy tego świata, nie licząc inteligencji, której po prostu chyba nie posada. Sindbad zszedł z łóżka i poszedł kulejąc na prawą nogę do kuchni. Minę miał kwaśną, lecz nie z powodu, że musiał robić jak to sam określał „babskie roboty” tylko powodem był przeszywający bul rozchodzący się z okolic żeber, pewnie miał przynajmniej jedno złamane. Jego dom jest skromny pod względem zakupionych rzeczy, lecz pod względem rzeczy wykonanych przez niego naprawdę imponował. Całe jego mieszkanie zostało wydrążone w pniu drzewa a z pozostałości po drążeniu wykonał przepiękne meble. Kuchnia była naprawdę mała względem innych pomieszczeń, a znajdowała się na pierwszym piętrze. Zaraz po wejściu dało się zauważyć ogromne okno znajdujące się centralnie w środku pokoju; po lewej stos szafek oraz drzwi do spiżarni; a po prawej znajdował się blat którego Sindbad używał do gotowania a pod nim szafeczki z różnymi przyborami do przyrządzania posiłków. Na myśl jak Eliza obije Sir. Wronza natychmiastowo poprawił się mu nastrój i gdzieś po około godzinie obiad był już gotowy. Chłopiec ugotował pierogi z pietruszką oraz rosół z mięsa szczękołapy.

- Wróciłam! – zawołała Eliza. – Ale mnie dupsko boli…

- Co znowu w burdelu byłaś?

- Nie! Tylko ten debil jak go goniłam zrzucił mnie z dachu. – wrzasnęła zawstydzona dziewczyna. – Przecież wiesz, że już tam nie dorabiam…

-Taa, tak samo jak ja jestem tera trzeźwy. – stwierdził trzymając lekko upitą wódkę.

- Już żeś się nachlał cymbale? I do tego mówi się teraz weź chociaż naucz się mówić we własnym języku poprawnie, przecież dużo od ciebie nie wymagam. – znów go pouczyła.

- Dobra, dobra idź się wykąp bo śmierdzisz Sremem Wremem.

-Jeszcze czego, żebyś znowu mnie podglądał? Zboczeńcu… - syknęła na kuzyna dziewczyna.

- Jaki ty masz wielki problem ostatnio… Jakoś robiłem to od 6 lat i nigdy ci to nie przeszkadzało. – podśmiechiwał się Sindbad.

- Zboczeniec!!! – Eliza tak mocno go uderzyła, że aż stracił przytomność, obudził się dopiero wieczorem, zaś ona zjadła swoją porcje po czym wyszła z domu i ruszyła do swoich własnych czterech ścian. W momencie gdy Sindbad się obudził słońce już zachodziło a jadalnia była wypełniona piękną pomarańczowo-czerwoną poświatą, obiad był już zimny i nie nadający się do zjedzenia ale na szczęście okazało się, że Eliza kupiła mu chleb i zostawiła go na stole. Jadalnia była najmniejszym pomieszczeniem w domu, wchodziło się do niej przechodząc przez drugi salon (w tym mieszkaniu posiadał ich aż pieć, z czego dwa na pierwszym piętrze, kolejne dwa na drugim oraz jedno jeszcze niedokończone na trzecim). W jadalni jak to zwykle bywa wielki stół pomimo iż jedynymi osobami które przy nim jadły był Sindbad i Eliza. Za stołem stał regał z ogromną ilością różnego rodzaju trunków z większą lub też z mniejszą zawartością alkoholu, jak to pan domu siebie określał „Jestem koneserem różnego rodzaju alkoholi” co w praktyce przekształciło się w alkoholizm w tak młodym wieku, no ale cóż prowincja rządzi się swoimi zasadami…

-A to suka, ja jej ugotowałem obiad, a ona mi w podzięce wargę rozcięła… Dobra trzeba się szybko umyć i iść spać bo zaczyna się ściemniać. Auć, ale ona ma siłę gdy umocni swój cios maną, szkoda, że ja nie potrafię nią dobrze dysponować i jedyne co potrafię zrobić to zapalić świeczkę… - prowadził monolog w drodze do „łazienki” kulejąc. – O przynajmniej mi chleb kupiła, no jednak nawet dobra z nij kobitka jest. – stwierdził wchodząc do „łazienki”, można to jedynie teoretycznie nią nazwać gdyż w centrum drzewa co jest charakterystyczną cechą Mammothgiga, zgromadziło ono w dołku gorące wody czego skutkiem jest posiadanie przez Sindbada własnej sauny, która dookoła jest porośnięta różnymi kwiatami oraz trawią koloru niebieskiego. Jest to jedyne pomieszczenie z oświetleniem, ponieważ akurat te gorące źródła wypełnione są aż po brzegi maną co daję piękną turkusową poświatę. Miejsce to może być używane do zregenerowania zasobów tej energii, tak jak robiła to Eliza do puki nie dowiedziała się, że Sindbad ją podglądał. Wynikiem tego jest ta opowieść niedomiar, że o „koneserze” alkoholiku to jeszcze o zboczeńcu. Po kąpieli Alkoholik Jr. Wszedł po krętych schodach do hall’u na drugim piętrze, skręcił w pierwsze drzwi w lewo i runą jak kłoda na łóżko po czym od razu zasną. Dzisiejszej nocy nie spał on dobrze, z powodu ciągłych koszmarów nachodzących go z każdej strony, a tematem ich była jedna i ta sama rzecz: „wygląd śmierci rodziców Sindbada”. Odkąd pamięta to zastanawiał się jak wyglądała ich śmierć? Czy ich bolało jak ubierali? Gdzie trafili? Dlaczego go opuścili? Dlaczego umarli, czyżby go nie kochali? Te i mnóstwo innych pytań dręczą go od tych przeklętych 13 lat, właśnie wtedy oni zginęli… Z Elizą jest inaczej, ona nigdy nie kochała swoich rodziców, jak sama mówi oni jedyne co potrafili to: bić ją oraz poniżać, palić, ćpać i chlać. Dlatego jak tylko może próbuje zastąpić kuzynowi matkę, której tak w jego życiu mu brakuje, ale nie jest w stanie tego zrobić z prostego powodu, jest między nią a Sindbadem za mała różnica wiekowa w skutek czego nie chce on jej prawie w ogóle słuchać.

Następnego dnia Sindbad wstał ponury i zapłakany czyli u niego standard po takich koszmarach, humor poprawił mu dopiero dźwięk i zapach smażonego bekonu. To była Eliza, która przyszła mu zrobić śniadanie w rekompensacie za to, że go tak mocno uderzyła.

- Cześć, Beczydupa, ty chodząca parodio faceta. Znowu beczałeś? – naśmiewała się dziewczyna. – Po co ty się tak zadręczasz śmiercią rodziców? Nawet nie pamiętasz jacy byli to po co za nimi ryczysz? – kontynuowała.

- A co cię niby to obchodzi… - wydusił z siebie ze łzami w oczach. – Mnie to nie obchodzi jacy by byli tylko mnie obchodzi tylko jedna chrzaniona rzecz. Żeby w ogóle byli przy mnie!!! – i wybiegł cały zapłakany z kuchni i pobiegł na balkon. Eliza stała cała odrętwiała bo nie wiedziała, że aż tak emocjonalnie zareaguje na jej żarty. Była na siebie wściekła a zarazem czuła się bardzo głupio z jej głupich docinek, dlatego od razu poszła go przeprosić i choć trochę pocieszyć.

- Ej, Sindbad przepraszam, no ale nie wiem jak się możesz czuć po ich stracie. Ja swoich rodziców nigdy nie kochałam, więc dlatego nie wiem jak cię to musi boleć. Po prostu przepraszam. – tłumaczyła się z zakłopotaną miną dziewczyna, ale Sindbad nawet jej nie słuchał tylko już z otartymi łzami wpatrywał się w płynące swobodnie fale.

- Eliza, jak myślisz nasi rodzice mogą być jak jedna z tych fal, pływają swobodnie po oceanach. A po za tym skąd wiesz, że rodzice cię nie kochali, może po prostu nie okazywali tego w ten sposób jaki ty byś chciała? – Dziewczyna aż zbladła, nie spodziewała się po tym baranie takich filozoficznych przemyśleń, a on dalej kontynuował swoją wypowiedź tak jakby był w jakimś transie. Jego głos stał się nad wyraz niski i spokojny, niezwykłości całej ten scenie dodał fakt, że nagle zaczęła wiać przyjemna chłodna, letnia bryza wprost w twarz Sindbadowi co spowodowało, że jego włosy lekko falowały.– Pomyśl jak by to było być taką falą? Słuchaj a może to wcale nie sztorm zabił nam rodziców tylko to może fale? A jeśli falami są nasi przodkowie i zdecydowali, że na naszych rodziców już czas? Może tak miało się stać abyśmy stali się silniejsi? Może… Mamy tutaj jakiś głębszy cel, jakiś którego jeszcze nie znamy albo może nie pojmujemy? Wiesz co Eliza, dzięki, dzięki tobie uświadomiłem sobie coś ważnego ale nie potrafię tego przekazać słowami, po prostu dziękuję ci. Kocham cię kuzynka. Jesteś dla mnie jak siostra a nawet może nawet jak matka której mi tak brakuję … - tym zakończył swoją wypowiedź.

- O cholera. – skomentowała krótko refleksyjne przemyślenia Sindbada i czar całego tego niezwykłego momentu prysł nieodwracalnie… Niczym bańska mydlana. – Od kiedy ty taki mądry się zrobiłeś?

- A bo ja wiem. -chłopak zrobił głupkowatą minę a z ręki wypadła mu pusta flaszka po wódce.

- Zdążyłeś to wychlać zanim tu przyszłam? Masz niezły spust. Tęczówka? – powiedziała z uśmiechem na ustach Eliza.

- Pierwsze pytanie: Tak. Drugie: Nie, nie pije już tęczówki bo mnie po niej łeb napierdziela, teraz wole pić gorycznice. – powiedział śmiejąc się. – Dobra, a kiedy w ogóle jest egzamin do gildii? – zapytał zaciekawiony.

- 26 lipca o ile dobrze pamiętam. – powiedziała z zamyśloną miną Eliza.

- To może po śniadaniu potrenujesz ze mną? Bo bardzo chciałbym zdać i chodzić z tobą na zlecenia. No wiesz już tak oficjalnie. – powiedział z ogniem w oczach Sindbad.

- Dobrze ale pierwszy będzie trening kontroli many bo w tym aspekcie jesteś gorzej niż do dupy. – powiedziała z matczynym wzrokiem i uśmiechając się lekko. – Ale co do zleceń to ty wiesz, że w gildii mam rangę diamentu poziomu trzeciego?

- Noi, ale weźmiesz mnie kiedyś? Proszę. – Powiedział Sindbad robiąc wielkie oczka niczym mały słodki koteczek. Eliza wciąż się uśmiechając skinęła głową. Dla Sindbada ten gest był wart tyle ile najlepszy prezent w życiu bo w Elizie najbardziej lubi dwie rzeczy: to, że zawsze dotrzymuje danego słowa i jej… Piersi… Przecież już mówiłem, że to zboczony alkoholik.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania