Ostatnia Pieśń Motyla - Prolog (p1)

Ryjąc bosymi stopami twarde podłoże, zgarbiona sylwetka wciąż nieustannie posuwała się do przodu, brnąc przez, mogłoby się wydawać, bezkresne pustkowie, pełne dymiących gruzów i porozrzucanych tu i ówdzie granitowych odłamów dawnych wieżowców. Ich świetność przeminęła lata temu, chociaż Viktor nadal wspominał je dobrze, bez większych niedogodności i zaburzeń. Bo, prawdą było, że większość czasu, który spędził tutaj, w Lake, należała do tych przyjemniejszych wspomnień - nawet, jeżeli jej ostatnie dni i godziny były prawdziwą drogą przez mękę. Mężczyzna przymrużył oczy, przesuwając poranionymi palcami po fragmencie tytanu, wystającym z gruntu niczym legendarny Excalibur. Wspomnienia na moment przemknęły przed jego oczyma jak horda rozwścieczonych byków, przyprawiając go o niemały ból głowy i lekki światłowstręt. Cholerne światło.

Mimo tego iż w polu panowała szczera noc, a jedynym źródłem jakiegokolwiek blasku był Księżyc i tak częściowo zasnuty chmurami. Jasnoniebieskie oczy mężczyzny szybko biegały od punktu do punktu, badając otoczenie. W każdej chwili mogli przecież się tu zjawić, a on musiał być gotowy do ewakuacji, bez względu na okoliczności. Bez względu na to, jak bardzo rozczulony i wściekły będzie, a, jak to Brenner mawiał “Wściekłość tylko podżega nienawiść, a wtedy nie jesteś w stanie objąć kontroli nad samym sobą, a co dopiero kimś.”. I tej zasady młody Trovleader się trzymał, a przynajmniej starał się to robić. Z oddali dobiegały donośne tąpnięcia, jednak z dokładnych kalkulacji wynikało, że Strażnicy są zbyt daleko, by mogli go złapać. Zbyt daleko by wyczuć, pojmać i wypatroszyć jak psa, bo to właśnie robili z podobnymi jemu - Nemezis.

Odgłosy roznosiły się echem wśród jeszcze stojących budynków sąsiedztwa Lake, ale on nie mógł słyszeć ich w pełni okazałości. I nie był to, wbrew pozorom, powód do jakiejkolwiek radości. Cisza przed burzą nigdy nie była jej przepowiednią. Viktor zebrał się i poprawił opadające niesfornie na twarz, czarne kosmyki, kasłając cicho. Jego wzrok znowu obiegł otoczenie, w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia. Rozprostował palce u rąk i przymknął powieki, stukając nieco paznokciami o twardy metal. Starał się odbudować w pamięci obraz miasta jeszcze przed tym, gdy nastąpił Ragnarok 2.0. Niestety, jak zwykle, akurat w tym momencie, nawet ona go zawiodła.

Poruszył się niespokojnie, gdy tąpnięcia z oddali ucichły bezpowrotnie. Jego wzrok znów wędrował dookoła, bacznie czając się na kogoś lub coś, co mogło być potencjalnym źródłem ataku. Ukucnął pod obeliskiem i osunął się w dół, ocierając się o niego plecami. Wytarł spoconą, trupiobladą w nikłym świetle Księżyca twarz i złożył dłonie jak do modlitwy. Zmrużył oczy, a długie rzęsy rzuciły powłóczysty cień na jego kościste policzki. Nie stwarzał złudnych pozorów, za moment jego usta otworzyły się, a spomiędzy nich popłynął cichy szept, który po jakimś czasie zaczął składać się w modły - słane ku niebiosom. Ku niebiosom, które postanowiły uczynić go wcielonym diabłem, chociaż, czy na pewno one? Czy to na pewno ich wina, czy na pewno zamierzali sprawić, że przez całe swoje życie będzie musiał trzymać na dystans ludzi mu najbliższych? Teraz pokutował i szczerze stukając pięścią swoją wątłą pierś, błagał Boga o wybaczenie.

O odpuszczenie win, win każdego dnia, tych powszechnych i tych mniej pospolitych, a także tych największych i najcięższych, narzuconych z góry, na które w stopniu większym lub mniejszym nie miał wpływu. Błagał o rozgrzeszenie z każdej pojedynczej duszy, która z jego ręki opuściła tę ziemię. Matka mówiła mu zawsze: modlitwa powinna przynieść wybawienie, nigdy w to nie wątp, Viktorze. Słowa te przetoczyły mu się przez świadomość jak grom oświecenia. I, jak to rzadko w tym świecie bywa, grzmot przed piorunem go ochronił. Otworzywszy szybko oczy, ze łzami zaschniętymi na policzkach, odchylił się do tyłu, a tytanowa pięść przecięła mu powietrze tuż przed nosem. Ledwo zdążył wciągnąć powietrze przez szeroko otwarte z przerażenia usta, gdy kolejny cios uderzył z całkowicie innej strony. I tym razem go uniknął, jednak nie zdołał zapobiec zadraśnięciu przedramienia rzez ostre haki. Poturlał się po ziemi, tym razem sapiąc z wysiłku. Poczuł jak owiane do tej pory chłodem ciało doznaje nagłego ogrzania, poprzez ciemną strugę posoki, wijącej się po nim jak strumyk po górskim zboczu. Mężczyzna zaklął i momentalnie podniósł się, cofając do tyłu. Pomimo, bólu przedramienia, który powoli przeradzał się w niepohamowane rwanie, zupełnie tak, jakby ktoś obdzierał je ze skóry. Chłopak stęknął ponownie,wycierając ranę materiałem koszuli i ruszył biegiem przed siebie. Teraz albo nigdy. Tylko jedna szansa, tak samo, jak tylko jeden Strażnik - nie powinno być przeszkód. Wielkie tytanowe cielsko nie było aż tak szybkie, mimo iż jego reakcja następowała wcześniej, niż ta Viktora. Mimo wszystko chłopak pruł przed siebie, czując jak jego nogi obryzgane ostrymi odłamkami gruntu zaczynają krwawić i to obficie. Nie tracił jednak woli walki, i rwał w przód. Gdy pięść ruszyła za nim, ominął zgrabnie czwórkę ogromnych filarów, które służyły maszynie za nogi, ślizgając się po suchym piachu. Zakasłał, gdy pył dostał się do jego płuc, ale wyminąwszy zagrożenie, od razu poderwał się do biegu.

W normalnych warunkach cieszyłby się, że jest na tak otwartym terenie, pokrytym mnóstwem ruin i gruzów. Ale nie w nocy. Nie w porze, kiedy ucieczka stanowiłą dla niego większe ryzyko niż otwarta walka. Ryzyko stracenia życia w sposób żałosny - potknięcia się, nabicia na stalowy pręt, czy chociażby dekapitacji dokonanej kawałkiem linki rozpiętej przez kłusowników pomiędzy budynkami. Linki… Linki.

To słowo przetoczyło się przez jego jaźń sprawiając, że jeszcze bardziej przyspieszył, tym razem dobywając zza pazuchy małego scyzoryka, który momentalnie uniósł mniej więcej na wysokość swojej krtani, nieco wysunięty do przodu. Wcisnął mały guzik, a ostrze wydłużyło się po obu stronach, zaginając się do przodu. Wziął głęboki wdech. Wiedział, że jeżeli teraz popełni błąd, będzie już po nim, że tak naprawdę to, czy nadzieje się na wystający, cienki drut, czy zwyczajnie uderzy głową o granit nie będzie miało znaczenia w obliczu zagrożenia, jakim był Strażnik. Ale lepiej było uciekać jak najszybciej, aby znaleźć się jak najdalej od zagrożenia. A następnie ukryć, ponownie, tak, aby nie niebezpieczeństwo nie mogło na niego natrafić. Biegł w przód, napierając nożem na linki, które natrafiwszy na niego wydawały cichy zgrzyt. W tym momencie mężczyzna uginał się, a drucik ze świstem szybował w tył, pozbawiony nacisku ze strony ostrzy. Oddech Viktora przecinał powietrze raz po raz, unosząc się białymi kłębami ku niebu.

Słyszał tąpnięcia, które za każdym razem, kiedy tylko rozlegały się w przestrzeni, ogłuszały go na krótką chwilę. W myślach modlił się, już niezliczony dzisiaj raz, prąc cały czas do przodu. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy usłyszał chrzęst metalu, a następnie skrzypienie i pękanie sprężyn. Odwrócił się na pięcie, a podmuch wywołany przez padającego jak długi robota rozwiał jego włosy, zlepione w wiszące strąki. Mechanizmy zatrybiły, wydając z siebie niemożebnie głośny szum, ale cielsko spętane linkami nie mogło podnieść się z ziemi. Razem z niezwykle cienkimi, chociaż mocnymi więzami, granitowe bloki przygniotły tytanową zbroję, która zazgrzytała jeszcze bardziej żałośnie, niż poprzednio. Viktor wytarł pot z czoła i oparł się o maskę Strażnika, śmiejąc się cicho, kierując swoją radość w niebiosa. Padł na plecy, wznosząc obłok kurzu w powietrze, śmiejąc się coraz głośniej, czując jak serce tańczy mu pod żebrami.

Dziękuję Ci, za to, że pozwoliłeś mi przeżyć to spotkanie. Amen. - zamknął oczy, a jego oddech odpłynął w stronę zimnego, stałego nieba. Był bezpieczny, przynajmniej póki co.

Tym stanem nie mógł się jednak długo cieszyć, po chwili uświadamiając sobie, że tak naprawdę pokonany napastnik zapewne zwoła posiłki. Podniósł z ziemi broń, po czym znowu ruszył przed siebie. Do HighStroke było około trzech kilometrów - powinien zdążyć. A przynajmniej takie miał nadzieje. Ona nadal tam na niego czekała, a on nie mógł jej zawieść. Była w ciąży - który to już miesiąc? Chyba ósmy… Mężczyzna uśmiechnął się sam do siebie i westchnął. Dwóch synów. Jeżeli tylko uda, będą nareszcie spokojnie żyli, gdzieś, w jednym z portów, ukryci. Bezpieczni. Odcięcie od wszelkich zagrożeń. W ciepłym, rodzinnym domu. Uśmiechnął się do siebie na tę myśl i ruszył przed siebie, zarzucając na plecy swój marny dobytek.

 

Popatrzył na obłażące z tynku ściany starej kamienicy, cmokając z nostalgią, lśniącą w zimnobłękitnych, przymrużonych oczach. Wyciągnął dłoń przed siebie i pchnął ciężkie drzwi. Pachniało tu tak samo, jak wtedy, kiedy zapamiętał to miejsce. Nawet, gdyby miał szczerze to przyznać - nie zmieniło się ono tak bardzo, oprócz tego, że rośliny (a raczej ich splugawione szczątki) w donicach nie przypominały w niczym fikusów, a ziemię i półki pokrywał kurz. Młody mężczyzna odrzucił białą grzywę do tyłu i usiadł na tapczanie, czując jak sprężyny się pod nim uginają, skrzypiąc przyjemnie. No, przy okazji wzbijając tumany kurzu, ale do tego już przywykł. Pachniało tu… Swojsko. Mogłoby się wręcz wydawać, że zaraz przez drzwi wejdzie roześmiana od ucha do ucha kobieta, odziana w brudną bieliznę i jakąś luźną, męską koszulkę, którą zostawił jeden z jej klientów. Że postawi garnek z parującą zupą na stole i naleje chochlę niezbyt apetycznie wyglądającej - choć jakże smacznej strawy. Mały brzdąc podbiegnie do niej i rzuci się jej na szyję, trzymając w dłoniach wymiętą kartkę.

Mężczyzna odgonił myśli, które przeszkodziły mu w racjonalnym myśleniu, po czym uchylił drzwi do jednego z małych pokoików. O dziwo w nich, w przeciwieństwie do okien, stała szklana tafla, co wprowadziło go w lekkie zmieszanie. Mimo wszystko wszedł do środka i spojrzał z westchnieniem na materac zabarwiony w kilku miejscach ciemnobrązowymi, prawie brunatnymi plamami. Usiadł na nim i oparł się o ścianę, wpatrując się w zegar obleczony pajęczynami, którego wskazówki już dawno zastygły. Zamknął oczy, wsłuchując się w ciszę i… tykanie. Zamarł w bezruchu, rozchylając usta i spojrzał na zegar, nie poruszając się ani milimetr. Tykanie ucichło, a zegar nadal - całkowicie bezużyteczny w swej grotesce - milczał.

Mężczyzna ściągnął wysoko z niepokojem czarne brwi, sięgając momentalnie do kieszeni i wstając z podłogi. Czuł się obserwowany, ale to uczucie towarzyszyło mu przecież od zawsze, prawda? No, może nie do końca - od momentu, kiedy pierwszy raz go zamknęli. Odetchnął głęboko, czujnie i w napięciu obserwując otoczenie. Nie mógł pozwolić na złapanie akurat teraz. Jego dłoń drżała, zaciskając się w kieszeni. Miał na niej, z resztą na przeciwnej także, szare, skórzane rękawice, które przez ostatnie parę lat straciły swój dawny blask. Palce delikatnie objęły rączkę czarnego, lśniącego rewolweru, a jasnoniebieskie, przez moment całkowicie martwe oczy, z ożywieniem lustrowały otoczenie. Głęboko w jego głowie wywiercała się do coraz głębszej świadomości myśl, że przyjście tutaj nie było jedną z najbardziej błyskotliwych idei. Już miał ruszyć do wyjścia, powolnym, spokojnym krokiem, bez jakichkolwiek gwałtownych ruchów - przeświadczenie o byciu obserwowanym wręcz go przytłaczało. Nie miał już pojęcia, czy rzeczywiście ktoś na niego spogląda, czy to bezpośrednio, przez lornetkę, czy okular w pieprzonym pistolecie, czy to tylko urojenia spaczonego mózgu Przez plecy przebiegły mu ciarki. Wolność, tę, o którą tak usilnie walczył, za którą zniósł tak wiele - mogli odebrać mu w jednej chwili, w chwili, której od samego początku był świadom. Zawsze należał do melancholijnego typu.

I gdy ledwo jego noga się poruszyła, do jego uszu znowu dobiegło tykanie, tym razem przyspieszone, a także o wiele głośniejsze. Uśmiechnął się i puścił rewolwer, czując pulsowanie ziemi pod swoimi stopami. Żywcem go nie wezmą - przecież to obiecał. Ba, nie obiecywał. Przysiągł.

Nim ziemia pod jego nogami z hukiem się rozpękła, mężczyzna wyleciał przez okno, wybijając przy tym szybę kościstym barkiem.

-cdn-

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Pan Buczybór 11.12.2016
    Witaj z powrotem z powrotem.
  • LinOleUm 11.12.2016
    прнет
  • Pan Buczybór 11.12.2016
    какие?
  • Zdzisław B. 11.12.2016
    Spróbuj przeczytać jakby to był obcy tekst, wyłącz "autorstwo". Zrób to kilka razy. Zauważysz miejsca do poprawy - zbyt długie zdania lub przeciwnie, krótkie, bez zakończenia. Zwróć uwagę na fragmenty, które "gdybym był autorem, to tu bym napisał inaczej".

    Tekst jest w miarę interesujący, ale w wielu fragmentach spróbuj poprawić styl lub prawdopodobieństwo. Przykładowo (moje sugestie):
    *Ryjąc bosymi stopami twarde podłoże, zgarbiona sylwetka wciąż nieustannie posuwała się do przodu, brnąc przez... - Zgarbiona sylwetka wciąż nieustannie posuwała się do przodu, ryjąc stopami twarde podłoże.(trudno jednak ryć bosymi stopami w twardym podłożu) Brnęła przez...
    *Mimo tego iż w polu panowała szczera noc... - Była dość ciemna noc, rozświetlana jedynie blaskiem Księżyca, i tak...
    *Viktor zebrał się i poprawił - Skupił się. poprawił
    *stukając nieco - stukając lekko
    *mówiła mu zawsze: modlitwa(...) Viktorze. - mówiła mu zawsze "Modlitwa (...) Viktorze".
  • Zdzisław B. 11.12.2016
    PS. Rzetelna ocena 3,5 = 4.
  • LinOleUm 12.12.2016
    Dzięki wielke za ocenę, postaram się poprawić błędy! :)
  • Freya 12.12.2016
    "Jeżeli tylko uda, będą nareszcie spokojnie żyli, gdzieś, w jednym z portów, ukryci." - brakuje mi wyrazu "się", np. - Jeżeli tylko się uda; bo tak jak teraz, to te zdanko jest mało komunikatywne.
    Tekst jest dopracowany. Na razie bardziej by konsolidował z kategorią "fantastyka", ale tylko ty wiesz, co będzie dalej. Trochę dziwne jest tak wyraziste podkreślanie, odniesienia się podmiotu (w dalekiej przyszlości), do etosu religijnego. Zakładam że Victor, nie jest stereotypowym "polaczkiem" zagubionym w odległym świecie, tylko kimś wyjątkowym - jak np. "krótki". Pzdr. ;)
  • LinOleUm 13.12.2016
    Dziękuję za komentarz.
    W tym tekście są przedstawione dwie postaci, bardzo sobie bliskie, choc w efekcie - obce. Co do odniesienia się do istoty religii - dla Victora, tego pierwszego, jest niezwykle istotna w życiu. Czy to tak daleka przyszłość? Nie powiedziałbym.To raczej alternatywna rzeczywistośc.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania