Otwarte [N.S.: Obietnica]
[Bardzo stary tekst, niegdyś będący częścią większej całości, która to całość już teraz praktycznie nie istnieje. Skoro jednak go odkopałam i trochę poprawiłam, żeby się dało czytać, to niech sobie gdzieś będzie, choćby właśnie tu, ot tak. :)]
Stała przed lustrem, bezmyślnie wgapiając się w swoje odbicie. Wiedziała, że powinna teraz coś czuć – jakiś rodzaj podekscytowania czy zdenerwowania, a może nawet delikatnie kłujące poczucie winy. Nic z tego się nie pojawiło, ale nie mogła się przecież zmusić do uczuć. Obojętność już od dawna była jej niechcianą lecz nieodłączną towarzyszką. Nauczyła się więc zaciskać zęby i udawać – co i kiedy było trzeba. Udawała, że się cieszy, złości, smuci – że normalnie żyje. Wszystko tylko po to, by już więcej nie słuchać tych idiotycznych pytań, którymi, niby to z troski i życzliwości, była zasypywana tak długo, że teraz mogłaby je bezbłędnie wyrecytować z pamięci o każdej porze dnia i nocy. Wraz z gotowymi odpowiedziami – dokładnie takimi, jakie pytający chcieliby usłyszeć.
– Mamo? – Przyciszony głos chłopca nagle wyrwał ją z zamyślenia. Nawet nie zauważyła, kiedy wszedł do pokoju.
– Co się stało, kochanie? – Odwróciła się ku niemu, posyłając delikatny uśmiech. Mały miętosił w rękach swoją ulubioną maskotkę, mocno już wysłużoną i zmechaconą. Przez chwilę milczał, a ona cierpliwie czekała, aż w końcu usłyszała, jak głośno przełyka ślinę i bierze głęboki wdech.
– Tacie bardziej podobasz się w czerwonej – powiedział jednym tchem. – Ale uważa, że odpo… odpowiedniejsiejsza będzie czarna.
– Odpowiedniejsza – poprawiła go automatycznie, chociaż sens wypowiedzianych przez niego słów, w połączeniu z tonem głosu i wyrazem twarzy, zdążył już całkiem skutecznie wstrzymać bicie jej serca. Płynnym, spokojnym ruchem przykucnęła przy chłopcu. – O czym ty mówisz, mój słodki? – spytała łagodnie, starając się opanować drżenie głosu i dłoni, gdy delikatnie pogładziła go po krótkich włosach.
– Mojemu tacie bardziej podobasz się w czerwonej sukience, ale nie chce, żebyś w niej poszła – wyjaśnił z powagą, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. A jego matce nagle zupełnie zaschło w gardle. Odchrząknęła cicho, nim spojrzała synowi w oczy i znów się odezwała:
– Kochany… mówiłam ci już przecież wiele razy, że twój tata… odszedł i już nie wróci. Żadne z nas nie może się z nim zobaczyć ani porozmawiać, nieważne jak bardzo byśmy tego chcieli.
– Ja mogę – powiedział to z takim przekonaniem i pewnością siebie, że kobietę przeszedł gwałtowny dreszcz. – Z tobą też chciałby porozmawiać, ale ty go nie słyszysz.
Łzy paliły ją pod powiekami już tak mocno, że nie była w stanie dłużej z nimi walczyć. Pozwoliła im swobodnie wypłynąć na blade, zapadnięte policzki. Pierwsza prawdziwie zamanifestowana emocja od lat – bezdenny, dławiący smutek, zakorzeniony w niej niczym chwast, tak głęboko, że nigdy nie zdołała go z siebie wyrwać.
– Nie płacz, mamo. – Chłopiec schował swoją małą rączkę w jej dłoni. – On mnie broni.
– Broni? – Spojrzała na niego w zdumieniu. – Przed czym?
W odpowiedzi jedynie spuścił głowę i wbił wzrok w podłogę. Postanowiła więc zaryzykować nieco inne pytanie.
– Czy on… jest tu teraz? Twój tata?
Przyglądała się synowi w napięciu, gdy ten powoli podniósł głowę, a chwilę później jego spojrzenie zatrzymało się gdzieś przy oknie, po jej prawej stronie. Chłopiec jakby nieco się zawahał, ale w końcu powoli pokiwał potakująco głową.
Kobieta znów poczuła nieprzyjemny dreszcz, skradający się wzdłuż jej kręgosłupa. Z trudem zdołała przełknąć ślinę, a serce nagle jej przyspieszyło. Głęboko skrywana tęsknota wydostała się z ciemnych zakamarków duszy i, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, próbowała skłonić skamieniałe ciało do odwrócenia się, omamiona naiwną nadzieją ujrzenia ukochanej twarzy choćby przez kilka sekund. Kobieta trwała jednak w bezruchu, posłuszna bezlitosnemu racjonalizmowi, cały czas wpatrzona w oczy syna, będące niemal idealnym odbiciem oczu jego ojca.
– Nie wierzysz mi? – odezwał się nagle chłopiec, widocznie rozczarowany brakiem reakcji z jej strony.
– Wierzę – odparła, ocierając łzy wierzchem dłoni. – Oczywiście, że ci wierzę. A teraz idź, proszę, do dużego pokoju i poczekaj tam na mnie, dobrze? Przebiorę się i zaraz wychodzimy.
Chłopiec chętnie spełnił jej prośbę i znów została sama. Gdy zdołała się wreszcie podnieść do pozycji stojącej, nogi miała jak z waty. Celowo unikała patrzenia w stronę okna – nie chciała nawet wyobrażać sobie czegoś, co nie istniało. Już nie. Niespodziewanie jej pamięć wyrzuciła z siebie zasłyszane dawno temu zdanie: „Jeśli wierzysz tylko w to, czego możesz dotknąć, nigdy nie nauczysz się żyć z otwartymi oczyma”. Chyba wreszcie zrozumiała prawdziwy sens tych słów. A potem przypomniała sobie obietnicę, którą złożył jej ukochany zaraz na początku ich związku – „zawsze znajdę sposób, by być przy tobie”. Dotąd sądziła, że kilka lat temu z premedytacją złamał dane słowo, wraz z jej sercem, ale teraz… Może była wreszcie gotowa, by „otworzyć oczy”?
Zrezygnowała z sukienki na rzecz wygodnych dżinsów i bluzki. Jej plany uległy zdecydowanej zmianie. Nie mogła dłużej niczego udawać, zbyt długo to już trwało i była to największa hipokryzja jej życia. Nie mogła dłużej siedzieć bezczynnie, musiała z kimś porozmawiać, musiała coś zrobić, żeby uratować te marne resztki normalności, jakie jej jeszcze pozostały. Mężczyzna, którego kochała, przegrał z życiem, bo nikt nie wyciągnął do niego pomocnej dłoni, gdy najbardziej tego potrzebował. Była współwinna temu, co go spotkało i musiała wreszcie przestać oszukiwać samą siebie. Nie mogła pozwolić, by to się powtórzyło, by spotkało jej jedynego syna. Cokolwiek miałoby to oznaczać dla nich obojga.
Przed wyjściem ponownie spojrzała w lustro, by ujrzeć w nim zupełnie inną osobę niż poprzednim razem. Pozwoliła sobie na przelotny uśmiech.
– Dlaczego nie możesz do mnie wrócić? – wyszeptała po chwili w bliżej nieokreśloną przestrzeń. – Podpowiedz mi chociaż, co mam robić…
Nie doczekała się żadnej odpowiedzi i właściwie wcale jej nie oczekiwała ani nie potrzebowała. Złapała torebkę i już miała wychodzić, zatrzymała się jednak w drzwiach.
– Naprawię to wszystko – szepnęła ledwie słyszalnie. – Obiecuję.
Odetchnęła głęboko i pospiesznie opuściła pokój, pozostawiając drzwi szeroko otwarte.
Komentarze (10)
W sumie trochę pokrzepiająca i przerażająca historia. Niby mówi nam, że zmarli zawsze są przy nas i się o nas troszczą, ale z drugiej strony chłopiec widzący duchy - to brzmi jak z horroru "Szósty zmysł". Choć to daje mi podobną myśl, którą zawarłam w jednym z opowiadań na konkurs - patrząc z otwartymi oczami to widzenie tego, w co nigdy nie wierzyliśmy. Więc w sumie otwieranie oczu to wiara w rzeczy przekraczające nasze, niestety, ograniczone rzeczywistością umysły.
W sumie wychodzi na to, że patrzymy otwartymi oczami w okresie jedynie w okresie dzieciństwa, potem zamykamy je, nie zdając sobie z tego sprawy, bo w sumie kiedy dziecko przestaje być dzieckiem? Kiedy dziecko przestaje wierzyć we wszystko?
"Szósty zmysł" w sumie jest jednym z moich ulubionych filmów, odkąd go obejrzałam pierwszy raz, więc niewykluczone, że wyszła tu jakaś inspiracja tymże filmem właśnie. I dokładnie o to mi również chodziło - dzieci na wiele rzeczy patrzą inaczej, zdają się być bardziej otwarte. Dorosłość w pewnym sensie nam to zabiera, bo jesteśmy zmuszeni stąpać już głównie po ziemi, brakuje nam czasu na "bujanie w obłokach", chcąc nie chcąc spoglądamy na wszystko z bardziej racjonalnego punktu widzenia. Tylko właśnie - gdzie tak naprawdę leży ta granica, po przekroczeniu której nabiera się bardziej "dorosłego" spojrzenia? I czy w ogóle musimy ją przekraczać? W końcu nikt na nas siłą tych ograniczeń nie nakłada, raczej robimy to sobie sami.
No właśnie, czy dorosły może zachować spojrzenie dziecka, a jeśli tak, to czy nie jest to jedynie złudzenie? Przecież nasz umysł lubi płatać nam równe figle. No i co jest tak właściwie czynnikiem decydującym, jak patrzymy na świat - dojrzale czy przez wielkie oczy dziecka? Bo wyraźnej granicy nie ma, jak już napisałaś, więc można tu spekulować, a prawdy nie dowiemy się zapewne nigdy :/
I to jest generalnie jedna z tych rzeczy, których nie da się odgadnąć ani stwierdzić z całkowitą pewnością - każdy ma przecież swoje spojrzenie, będące wynikiem poglądów, doświadczeń, osobowości, więc nawet trudno byłoby je między sobą porównywać. Prawdy się zapewne nie dowiemy, ale i spekulacje w jakiś sposób to spojrzenie zmieniają, więc chyba warto je czasem poczynić. :)
Zgadzam się z Tobą w stu procentach, cóż, umysły ludzkie są fascynujące, wszystkie są inne i na każdego dana sytuacja ma inny wpływ, więc w sumie każdy sam powinien odkryć tę prawdę w sobie Pytanie tylko - jak?
Gdybym ja wiedziała, jak to zrobić, to pewnie nie musiałabym nad tym rozmyślać i spekulować - po prostu bym wiedziała i już. Większość ludzi pewnie nawet nad takimi sprawami nie myśli i lepiej im się z tym niemyśleniem żyje, bo ostatecznie wszyscy i tak prawdopodobnie pomrzemy w jednakowej niewiedzy... ale niektórzy chociaż bogatsi o tych kilka przemyśleń i wniosków. ;)
Szczerze mówiąc, zrobiłaś mi smaka na tę dłuższą część, która już nie istnieje. Moje niedoczekanie :) Zaintrygował mnie wpleciony tutaj cytat i to, że matka dziecka wciąż mówiła "Twój ojciec", to troszkę tak, jakby chciała izolować od siebie dziecko i byłego męża. Dużo tutaj zaserwowałaś niedopowiedzeń, ale to akurat świetnie, bo czytelnik sam może układać w głowie różne scenariusze. Bardzo mi się podoba, znowu piątka :) Za niedługo Ci się pewnie znudzą :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania