Paluszkowe szaleństwo

Od zawsze uwielbiałem solone paluszki. Zajadałem się zwłaszcza tymi zlepionymi, podwójnymi, które się nieraz trafiały. Człowiek wybierał paluszkami paluszki z niewielkiego plastikowego opakowania, wybierał i wybierał, aż tu nagle: bum! Wyskakiwała dwururka, która z punktu widzenia producenta musiała być i była defektem. Mnie ten defekt nie przeszkadzał, a wprost przeciwnie – rajcowałem się dwururkami, że tak je tu nazwę. Tak w ogóle to w opakowaniu mieściło się siedemdziesiąt gramów czystego złota – tej rozkoszy dla podniebienia, z czego przynajmniej trzy sztuki jadła były podwójne. Nie, to nieprawda, że nieszczęścia chodzą parami!

Raz, a działo się to u schyłku peerelu, postanowiłem napisać wiersz oraz list pochwalny i wysłać go do producenta w podzięce za rzeczony raj dla podniebienia. Usiadłem i napisałem to wszystko, po czym dałem dziadkowi do sprawdzenia, bo byłem mały i moje umiejętności pisania i czytania dopiero co się kształtowały. Sprawdził i poprawił błędy, powstawiał tam gdzie trzeba przecinki, a następnie poszedł ze mną na pocztę nadać ów pean.

Nie musiałem zbyt długo czekać na odpowiedź, bo już po dwóch tygodniach producent przysłał pięćdziesiąt opakowań darmowych paluszków, które ledwie mieściły się w dużym kartonie i były cholernie ciężkie. Widocznie tak spodobał mu się pean, że postanowił sam uczynić jakiś gest i coś od siebie dać. I dał, i to ile dał! Zajadaliśmy potem, ja i cała hałastra z ulicy Ogrodowej racławickiej, te wyroby piekarnicze, aż nam się uszy trzęsły. Jeszcze nie dokończyliśmy jednej paczki, jak sięgaliśmy po następną... i następną... i następną, w której kryły się pojedyncze i podwójne smakowitości. A ja po raz pierwszy w życiu mogłem się najeść do syta tych drożdżowych fast foodów i zasolić się, czyli nasycić solą swój zasłodzony organizm, zasłodzony czekoladkami i lodami oczywiście. I myślę, że każdy z małych łebków z Ogrodowej zazdrościł mi po cichu pomysłu z listem oraz przede wszystkim prezentu, jaki otrzymałem.

Trzydzieści, czterdzieści lat temu ludzie jednak mieli gest, nie to, co dzisiaj. Dziś też nie spotyka się już paluszków z defektami. Wiadomo, proces jest komputerowo monitorowany, ustandaryzowany i jeden wyrób nie różni się niczym od drugiego. Ot, takie dziwne i nudne czasy nastały. Ale kiedyś... kiedyś było inaczej i ja to wiem. I wspomnieniami sycę się.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Jeśli teraz ktoś z Was coś konsumuje, to smacznego życzę! ;-)
  • W dzieciństwie byłam częstą kuracjuszką i pamiętam, jak z innymi dzieciakami siedzieliśmy na szerokich, przyokiennych parapetach i wcinaliśmy słone paluszki maczane w miodzie.
    Do wyrzygu.
    To były piękne czasy, o których przypomniało mi powyższe opowiadanie.
    Pozdrawiam.
  • Uśmiechło.
  • 70 gramów razy 50 paczek to będzie jakieś trzy i pół kilo, nie jest to bardzo ciężki, ale oczywiście jeśli biorąc za punkt widzenia dziecka i młodzieńcze wspomnienia, wszystko wydaje się realne. Perspektywa postrzegania zmienia się z wiekiem.

    Ciekawe i naszpikowane dobrą energią opko.

    Pozdrawiam!
  • Dzięki za komentarze, serdeczności! :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania