Pani Czesia
Otworzyłam oczy, i z nienawiścią spojrzałam na budzik przy łóżku. Dlaczego poniedziałek nadszedł
tak szybko? Zanim udało mi się zmusić ciało by wyczołgać się z pod kołdry, poczułam nerwowy
skurcz w żołądku. Była to reakcja towarzysząca mi od poniedziałku do piątku na myśl o spodkaniu zmi
Panią Czesią. Drobna staruszka, u której spędzałam dwie godziny każdego poranka, choć na pozór
drobna, i krucha, w moim mniemaniu była istotą do cna złośliwą, i nieprzyjemną. W miarę jak szykowałam
się do pracy, ból brzucha przybierał tylko na sile, by osiągnąć apogeum gdy tylko stanęłam przed
drzwiami mojej podopiecznej. Zadzwoniłam dzwonkiem ( Pani Czesia stanowczo nie życzyła sobie
pukania do drzwi). Po drugiej stronie dało się słyszeć szuranie, i postukiwanie laseczki.
- Czego? Kogo tu niesie?- rozległ się skrzekliwy głos, od którego przeszły mnie ciarki po plecach.
- To tylko ja Pani Czesiu- odpowiedziałam, jak każdego dnia przez ostatnie trzy miesiące.
Drzwi uchyliły się, i zostałam wpuszczona do środka. Drobniutka, przygarbiona postać, z krótko
przyciętymi siwymi włosami poczłapała na swoje miejsce przy oknie. Wydawała się sympatyczna, ale tylko
do momentu gdy otwierała usta. Dyskretnie rozejrzałam się po pomieszczeniu, i westchnęłam w poczuciu
sromotnej porażki. Mimo wielotygodniowych starań, nie udało mi się nauczyć starszej pani, że produkty
spożywcze, łatwo psujące się w czerwcowym upale, należy trzymać w lodówce. Resztki sobotnich, i
niedzielnych posiłków zajmowały prawie każdą płaską powierzchnie. Jeszcze robactwo się zalęgnie,
pomyślałam z obrzydzeniem.
- Czego tak stoisz?- warknęła " przemiła" postać- Leki mi podaj.
Podeszłam do stołu, i zaczęłam segregować lekarstwa, na rano, i wieczór, umieszczając je w osobnych
oznakowanych pojemniczkach.
- Osłonowe Pani brała?- zapytałam trzymając w ręku małe opakowanie, często zdarzało się że zażywała
je jeszcze przed moim przyjściem, dlatego wolałam się upewnić.
- Przecież tyle co wstałam- warknęła- co nie Wiesz?
Nie, w gazecie dziś nie pisali, złośliwa odpowiedz cisnęła mi się na usta, ale spokojnie umieściłam pastylkę
w odpowiednim pojemniczku. Potem zabrałam się za uporządkowywanie tego całego bałaganu. Ciepłej
wody rzecz jasna nie było ( bojler pozwalano załączać tylko od święta ) należało ją zagrzać w niewielkim
rondlu, na kuchence. Pani Czesia dzielnie mi asystowała, zaglądając przez ramię.
- Na co tyle wody?- szturchnęła mnie w ramię laseczką.
- Bo naczynia są bardzo brudne- wyjaśniłam, zaciskając ręce na upaćkanym talerzu.
Podopieczna zostawiła mnie na chwilę samą, by z pod krzesła w pokoju, wyciągnąć gwóżdz programu.
Otworzyła reklamówkę, i uderzył mnie w nozdrza smród nadgniłej kapusty.
- Trzeba poszatkować- oznajmiła, z zadowoleniem wręczając mi pozostałości warzywa.
Jestem pewna że tą zgniliznę hodowała specjalnie dla mnie. Czy ktoś by zauważył gdybym do rozpuszczalnej
herbaty dosypała odrobinę trutki na szczury, zastanawiałam się, walcząc z warzywem, i starając się nie
oddychać przez nos.
Większość staruszek jest naprawdę przemiła, skłonna podzielić się swoją bogatą życiową wiedzą z każdym
kto zechce posłuchać. Pani Hela uczy mnie robótek ręcznych, Pani Ania czyta mi wiersze napisane przez
swojego zmarłego męża. I oczywiście jest też Pani Czesia.
Komentarze (13)
Opowiadanie podejrzewam o jednej z podopiecznych, dla których tak wcześnie wstajesz rano, o czym kiedyś pisałaś. Zostawiam 5 :)
Zostawiam 5 :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania