Partyzantka dla każdego

Las odmierzał kroki. Jeden, dwa, trzeci padł echem. Dwoje ludzi. Las musi się przygotować na odparcie takiej eskapady do jego wnętrza. Zajmuje to bardzo dużo czasu; Las musi to przemyśleć, wydać werdykt i wdrożyć go w życie. Pewnie przyszli tutaj by się przewietrzyć, dostać cenny tlen, który Las dostarcza, a być może są to szpiedzy Leśników. Złego szczepu ludzi — jak mawiają dziki — stworzonego do niszczenia i pogrążania w chaosie czystej tafli Lasu. Niektóre zwierzęta — jak to zwykli mawiać ludzie — nawołują do zjednoczenia się pod wspólną chorągwią wszystkich istot rozumnych zamieszkujących tę Puszczę, a potem wici rozesłać w świat i tym samym zjednoczyć wszystkie kompleksy leśne w państwo Drzewopas. Jednak to zagadnienie należy do bardzo odległej przyszłości. Na chwilę obecną nieliczne charyzmatyczne osobniki zebrały pod swoją wodzą ochotników, gotowych umrzeć za wolność dawnego Królestwa Zwierząt — tak, w zamierzchłych czasach istniało takie państwo, ba, cesarstwo, a z niego zaczerpnięto tytuł działu w podręczniku od geografii. Teraz już nikt o nim nie pamięta. Ta nazwa nadana przez ludzi na o wiele potężniejsze państwo od ich własnych zatarła się w ich umysłach, jak i osobników.

Słyszeli tylko własne kroki oraz prace swoich płuc, wdychających z pobliskich roślin niezbędny do życia tlen. Cisza trwała od dobrych czterech minut. Przestali się nawet do siebie odzywać, by nasłuchiwać, kiedy otaczająca ich cisza przegra z choćby ułamaniem gałązki. Mieli nadzieje, że usłyszą, chociażby piszczenie ptaków, chociażby szum drzew; na nic to się nie zdało. Cisza trwała nadal.

— Po co mnie tu przyprowadziłeś? — zapytał drżącym głosem przestraszony chłopiec.

— Ou, nie zadawaj głupich pytań Julek, tylko nasłuchuj, bo przesłyszymy coś.

Julian, bo tak miał na imię towarzysz Julka, był od niego starszy o trzy lata. Julek wiedział, że coś jest przed nim ukrywane. Coś, co może być ważne i odpowiednim byłoby poinformowanie go o tym. Jednak, jak to chłopiec, nie przejął się swoimi rozmyśleniami za bardzo i tylko zapiął pod samą szyję popielatą kurtkę, bo robiło mu się zimno w krtań.

— Muszą być gdzieś tutaj. Zakładnik szuja przecież mnie nie okłamał — powiedział do siebie Julian, jednak Julek tego nie dosłyszał i dobrze.

Przedzierali się przez gąszcze splatanych ciasno ze sobą łodyg, jakby Las odcinał ich od jakieś zapalczywie skrywanej tajemnicy. Julek lubił przechadzać się po nim latem. Było wszędzie tak zielono, a i jeszcze jagódki można było pozrywać. (dostaniesz bąblowicy i za dziesięć lat pójdziesz do piachu). Usłyszał w swojej głowie jakiś dziwny głos i już miał zamiar go interpretować, gdy nagle doleciał do niego realniejszy dźwięk. Pomocy! Krzyk w odległości około stu dwudziestu metrów od ich położenia. Spojrzeli na siebie nawzajem i kiedy ogarnęli, że obydwoje słyszeli ten krzyk, szybko pobiegli w kierunku, jaki wydawał im się najbardziej prawdopodobnym miejscem nadania krzyku. Tłoczyli się przez gałęzie, a one raniły im ręce. Widok mieli przysłonięty przez liście nachodzące na oczy i resztę twarzy, ale przede wszystkim na oczy. Musieli je przymykać lub chodzić z głową w dole, by drzazgi nie wpadały im pod powieki. Kolejny krzyk o pomoc.

Czas jakby się zatrzymał. Coraz wolniej wbijali się w ścianę zieleni. Julian biegł przodem. Wreszcie, przy natłoku pękających badyli, wbili się na malutką polane, a ich oczom pokiereszowanym od drewna ukazał się widok niecodzienny. Liczyli, że uratują nieznajomego księcia w opałach, a ten ich wynagrodzi garncem złota i klejnotów. Marzyć może każdy, nie jest to zakazane. Jednak wątpię, czy ktoś, oprócz zoofilów, marzy o sarnie ze złamaniem w okolicach cewki; racice miała błagalnie wyciągnięte w ich kierunku. Zdrzewiali nie wiedząc co począć.

— Panowie drodzy, potrzebuje nagłej pomocy ortopedy. Czy byliby Panowie tak mili i mnie zabrali tamże? Do najbliższego szpitala?

Julian zaczął się intensywnie pocić. Jego gałki oczne latały w tę i we w tę, jakby czegoś szukał w ciemnych kontach polany. Julek starał się wyjaśnić zaistniałą sytuację w racjonalny sposób: może to grzybki, na które natrafiliśmy po drodze, tak zadziałały, w końcu dawały intensywny zapach starych skarpet narkomana. Julian musiał uporać się z gałkami, bo zaczęły wylatywać mu z twarzy, a bieganie za nimi po polanie w takiej chwili byłoby odrobinę niegrzeczne. Całe szczęście złapał je w odpowiednim momencie.

Gdy Julian uporał się z gałkami, Julek zauważył ruch w zaroślach na prawo. Zwaliłby wszystko na wiatr, lecz powietrze stało w miejscu. To był ten moment, gdy rozum odmawia posłuszeństwa i wędruje w krainy owiane poczuciem strachu oraz osaczenia. Poruszenie objęło polane i półkole, choć, być może było także za nimi. Nagły krzyk: „już!” rozbudził w Bohaterach uśpione od przedziwności sytuacji zmysły. Z zarośli wyskoczyły... jelenie! To niemożliwe.

— Mamy was nikczemne szpiegi kapitalizmu! Brać ich, br...

Z nieba spadł kolejny jeleń i rąbnęła o ziemie z łoskotem. Jak się tam dostała? Czy jelenie i sarny potrafią latać, a ta połamana po prostu spadła z drzewa? Jeleń czy sarna, nie ważne, mogliby zostać druidami. Czemu nie.

— Leszek gamoniu. Od dziś mówimy na ciebie Dupa, a nie Leszek. Zniszczyłeś moją przemowę i pozwoliłeś, żeby te szpiegi zobaczyły naszą tajną broń w walce o wolność.

Julian poczuł zimną stal na szyi. Nawet nie wiedział, w jakiej sytuacji się znajduje; pierwszy Leśny zakładnik od 2016, gdy to został uprowadzony Leśniczy. Niestety uciekł, wskakując na drzewo — jeleniowate nie były wtedy w sojuszu z dzikami, które mogłyby temu problemowi zaradzić. Od tego czasu pracowano nad powołaniem do życia Wolnoleśnych Jednostek Powietrznych, jak widać z marnym skutkiem. Julek musiał nacieszyć się drugim miejscem.

— Powracając, zostajecie zakładnikami Lasu. Przyczynicie się do odrodzenia... państwa! Naszego oczywiście... znaczy, nie tylko saren i jeleni, ale też innych zwierząt. Bez pierdolenia, na Wiec z nimi!

Poczuli jak na nadgarstkach, ciasno zawija się im gałązki. Nic już nie było pewne w tym lesie obłudy i absurdu. Odsłoniła się przed nimi droga, dobrze zamaskowana przez liście w czasie, gdy na polanie odbywała się ta cała perfidnie uknuta maskarada. Julek i Julian słowem się nie odezwali, zresztą, po co się odzywać skoro za jakiś czas narkotykowy amok minie, a oni obudzą się w samej bieliźnie pośrodku lasu i zamarzną na początku lata.

— Dobrze się spisałaś Ewka. Te sztuczne racice wyglądają jak prawdziwe. Gdzie je tak dob... — Julek nic więcej z polany nie dosłyszał. Byli prowadzeni masakrycznie szybko i jeśli ten stan rzeczy się utrzyma, to za chwile załapią śmiertelny odłam kolki. Szli korytarzem Lasu; pnie tworzyły ściany, rozpościerające się szeroko nad nimi gałęzie sufit, a podłogę osiągnięto przez starannie i równomiernie wysypane suche igły. Nie rosły tutaj drzewa iglaste, dlatego igły musiały zostać tutaj przyniesione. Karawana skręciła w lewo. Co jakiś czas po obu stronach drogi stali jeleni wojownicy, ubrani w liściaste zbroje, a ich orężem były plastikowe noże pozostawione przez głupich turystów pochodzących z Miast. Wojownikami były jelenie, a Obozem zajmowały się sarny (jak za starych, złych czasów). Chociaż czasami wojakiem zostawała samica wykazująca olbrzymi hart ducha. Na końcu korytarza pokazała się brama, wyróżniała się tym, że gałęzie zostały wygięte, a nie szły prosto, jak w reszcie korytarza. Pod łukowym przejściem stało trzech wojowników, gdy nas zobaczyli — zbliżającą się karawanę, prowadzącą dwóch zakładników — ogarnął ich entuzjazm i zaczęli podskakiwać, jak nakazywał obyczaj. Eskorta z więźniami przeszła przez bramę i wkroczyła do rozległego, prostokątnego pomieszczenia. Pośrodku paliło się ognisko, wokół którego grzały się zzimnione sarenki. Las tutaj był tak gęsty, że żaden z Leśników nie dotarłby tu żywy. Prędzej zostałby rozerwany przez złowieszcze gałęzie. Po lewej były sypialnie saren, po prawej jeleni. Samce nie mogły zachodzić na lewą stronę. Był to teren tylko do użytku samic, za to samice mogły chodzić po całym Obozie, przecież się nim zajmowały i byłoby to nielogiczne, gdyby nie mogły. Za ogniskiem zbudowano podest ze skonfiskowanych desek. Na podeście ustawiono znalezione białe, plastikowe krzesło, na którym siedział pan i władca Obozu oraz terenów go okalających, Cesarz Jeleń.

Bohaterów posiedzono przed ogniskiem. Przyprowadzenie ich wywołało zamieszanie w Obozie; wszyscy zlatywali się, by pooglądać białe, wyrośnięte małpy, które zdominowały świat tak jak kiedyś zepchnięte do Lasów osobniki. Cesarz Jeleń z gracją wysłużył się niewolnikami, którzy podnieśli jego tron, zeszli z nim i postawili go po drugiej stronie ogniska tak, że Julek i Julian musieli patrzeć w buchający ogień, by spojrzeć w boskie oblicze Cesarza, dlatego w przyszłości będą nosić okulary. Przynajmniej jeden. Cesarz odchrząknął. Wiec się rozpoczął.

— Kto przyprowadził tutaj te barachła?

— Ja ojcze! — podbiegł do Cesarza szef bandy, która porwała w to miejsce Bohaterów.

— Dobrze synu. Spisałeś się, a w zamian możesz do ognia wrzucić to — wyjął zza pazuchy książkę „Poradnik młodego Leśnika. Jak skutecznie patroszyć sarny i jelenie”.

— Ojcze... to wielki zaszczyt...

Książka ta była swoistym złotem z papieru. Najpodlejsza i najbardziej okrutna z wszystkich ksiąg zgromadzonych w Wielkiej Leśnej Bibliotece. Cesarz Jeleń chciał ją spalić na specjalną okazję, która jak widać, nastąpiła. Gdy wpadła do płomieni, na chwile je przytłumiła, by po kilku sekundach znaleźć się cała w ogniu. Ogień trawił okładkę, a dym zmienił kolor na zielonkawy, jakby trucicielski.

— A teraz konkrety moja społeczności. Co z nimi robimy? — rozejrzał się po zgromadzonych.

— Proponuje wykorzystać ich wiedzę, którą bezsprzecznie mają, by lepiej zaplanować ofensywę. W końcu nie wiemy, ilu przeciwnik ma rezerwowych, ani gdzie jest ich główny obóz. Wiemy tylko o siłach frontowych, rozłożonych na granicy Lasu.

— Wielce mądrze generale Boberku, tylko że dla mnie oni bynajmniej nie wyglądają na wojaków ludzi — Julian poczuł przeszywający wzrok Cesarza i prawie opadł w ramiona Julka, który szykował się na złapanie towarzysza. Jednak zachował trzeźwy (jaaaasne) umysł i trzymał się prosto.

— Trzeba ich ukatrupić! — krzyknął samiec z blizną na twarzy. Weteran wielu potyczek z udziałem plastikowych noży, dlatego też dostał jeden z niewielu noży myśliwskich i to on przyłożył go do szyi Juliana. Teraz patrzył na niego, jakby żałował, że wtedy nie pociągnął ostrzem po jego szyi.

— Nie. Myślę, że nie są groźni — odparł Cesarz. — Skłaniam się ku pierwszej propozycji, lecz najpierw trzeba ich przeszukać.

Julian zbaraniał na ostatnie słowo. Tyle saren i jeleni, człowiek oraz baran. Dobrze, że nie zaczął biegać po Obozie, bo w swojej głowie miała taką ochotę. Jelenie najpierw przeszukały Julka, lecz jedyne co znalazły to: pustka i czarna czerń sumienia pozbawionego racji. Oddali mu to, czym prędzej. Biedy Julek. Cesarz ogłosił minutę ciszy nad ciężkim stanem Julka. Następnie jelenie zwróciły się w stronę Juliana, który zaczął wierzgać (jak baran!) i nie chciał dać się dotknąć kończynami jelenich wojowników. Trochę zajęło to przeszukanie, jednak znaleziska poraziły wszystkich.

— To nie moje! Ktoś mi podłożył! — typowe kłamstewka schwytanego w sieć zbrodniarza. W jego kieszeni znaleziono mapę z dość szczegółowym położeniem Obozu oraz scyzoryk, a na jego ostrzu widniał napis zrobiony markerem: „Dla Cesarza Jelenia”.

Takie cosie piszą na pociskach zawodowi zabójcy, na przykład: „Dla prezydenta Buczypustanu” lub „Dla Elizy”, lecz Julian nie był ani trochę zawodowym zabójcą, a jedynie jego namiastką i mógł co najwyżej zjebać tę akcję. Wyobrażacie sobie? Julian cały na czarno skrada się do komnaty Cesarza. Po cichu i pomału stąpa po podłodze z igieł i nagle JEB! Noga ląduje w wiadrze, które Julian próbuję z zapałem ściągnąć, obijając je o drzewa. Wszczyna się alarm, a Julian jest postawiony przed Leśnym Sądem Prostokątnym. Wyobraził sobie coś takiego Cesarz i śmiał się do rozpuku.

— Mamy go!

— Więc plotki nie kłamały. Rosłe małpy chciały dokonać zamachu na Czcigodnego Cesarza!

— Trzeba ich ukatrupić! — podniósł się raban w Obozie.

Julek klęczał zapatrzony w dogasający ogień i próbował zrozumieć sytuacje, próbował zebrać swoje myśli. W jednej chwili dowiedział się tyle o swoim przyjacielu od dzieciństwa, że jego mózg bulgotał, wylewając się uszami. Jakaś łaskawa sarna owinęła jego głowę od ucha do ucha bandażem, po to, by Julek nie stracił rozumu. Właśnie straż złożona z jelenich wojowników zabierała Juliana do pokoju przesłuchań, kiedy Julek usłyszał głos Cesarza Jelenia:

— Czyli wiedzą o naszym Obozie. No nic, trzeba się przygotować na obronę, a następnie na ucieczkę głębiej — Cesarz spojrzał się spode łba na Julka, jednak nie było w tym nic złego. Czuło się łaskawość cesarską.

— Ty nie zrobiłeś nic złego; widzę to w twoich oczach. Możesz odejść.

Wojacy podnieśli Julka i wynieśli go z Obozu. Ciągnęli go po ziemi, bo nogi mu zesztywniały. Odwrócony był w stronę Cesarskiego Majestatu i widział, jak brama zamyka się przed nim, gotowa już nigdy go nie wpuścić do środka. Został postawiony na środku polany, na której przed chwilą leżała sarna Ewka, a wojownicy zniknęli w zaroślach. Gdy wrócił do domu, schował bandaż do kieszeni, a zainteresowanym powiedział, że Julian wskoczył pod samochód, kierowca uciekł, ciało wyparowało.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • jolka_ka 27.08.2018
    Staram się czytać wszystko do końca, żeby nie wyciągać pochopnych wniosków albo licząc po prostu na to, że w dalszej części coś zaskoczy. Przyznam szczerze - dotrwałam do połowy. Zirytowały mnie te powtórzenia: las, leśne itp. Niby wiem, że ciężko to zastąpić czymś innym, ale czasami wystarczy sam kontekst i nie trzeba powielać określeń, by czytelnik domyślł sie o co chodzi. Styl masz chyba całkiem dobry. Może jak zrobię drugie podejście, będę mogła napisać coś więcej. Na razie nie oceniam.
  • Oskar Szomburg 27.08.2018
    Spoko :) To moje drugie opowiadanie i dopiero się uczę, więc sam się po sobie wiele nie spodziewam.
  • Canulas 28.08.2018
    Trochę męczące. Językowo naprawdę widziałem gorsze (jak i sporo lepszych), ale fabularnie mnie trochę wytarmosiło. Walcz dalej. To mi nie siadło, ale że nie ukończyłem zawodów - bez ocenki.
    Pozdrox
  • Oskar Szomburg 28.08.2018
    Dzięki za wiarę we mnie ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania