Październiku

- Mój pierwszy październik tutaj – rzuciła Marylee, nawet się nie odwracając.

To liście zaszeleściły głośno pod moimi adidasami i zorientowała się, że nie jest już sama.

Nie słyszałem żadnych konkretnych emocji w jej głosie. Po prostu stwierdziła fakt.

Podszedłem do niej. Siedziała na barierce ogradzającej małą, drewnianą kładkę. W dole płynęła leniwie brudna woda pełna pustych plastikowych butelek i torebek po chipsach.

Marylee spojrzała na mnie i przez krótką chwilę dostrzegłem w jej ogromnych, bursztynowych oczach coś na kształt zdziwienia. Jak gdyby spodziewała się ujrzeć kogoś zupełnie innego.

Między spierzchniętymi wargami dziewczyny tkwiła połówka papierosa.

Przez chwilę obserwowałem ją uważnie, zdystansowany.

Jej styl palenia pasował raczej do faceta po czterdziestce, z kilkudniowym zarostem, ubranego w przepocony podkoszulek. Nie do niej. Nie do tej ślicznej, chudziutkiej laleczki z tą jej dziecięcą urodą, jasnymi włosami związanymi w warkoczyki po obu stronach głowy. I ogromnymi, złotymi oczyma.

- Och, to ty – powiedziała wreszcie, wyciągnąwszy z ust niedopałek.

Wrzuciła go do wody i sięgnęła do kieszeni szarego płaszczyka, skąd wydobyła niewielkie tekturowe pudełko. Rozpoznałem w nim paczkę papierosów, choć nie było to łatwe, bo oklejono je całe, czy też pomalowano, na różne kolory. Chudymi, jak zresztą cała ona, palcami wyłuskała z tej nietypowej szkatułki długiego papierosa i jedną zapałkę. Po chwili zaciągnęła się porządnie.

- Pmm-sz? – zapytała, nie przejmując się tym, że ciężko zrozumieć ją, kiedy mówi, trzymając to świństwo w ustach.

- Dzięki, lubię swoje zdrowie. Nie spieszy mi się z nim żegnać – burknąłem, ale przysiadłem obok niej na barierce.

- Mój pierwszy październik tutaj – powtórzyła po chwili tym samym, wypranym z emocji głosem.

- Tęsknisz za Kalifornią, co? – bardziej stwierdziłem niż zapytałem. Wydawało mi się to oczywistym faktem. Tam, w Stanach, musiało być naprawdę ekstra.

- Żartujesz? – prychnęła, wypuszczając z tych swoich ślicznych, małych usteczek kłąb cuchnącego dymu. – Nienawidzę tego miejsca. Nie chcę tam nigdy wracać. To jest… To wszystko jakieś fucked up jest tam.

- Nie przesadzaj, nie może być tak źle. Tutaj to dopiero jest dziura. Ostatnie zadupie.

- Tutaj przynajmniej nie muszę chować się przed własnym ojcem.

- Proszę?! – Rozdziawiłem usta, zupełnie zbity z tropu jej uwagą.

- Mówiłam, że Polska jest naprawdę fajna. – Wzruszyła ramionami.

- Nie, mówiłaś coś o ojcu...?

- Shit happens, kolego. Ojciec mnie lał regularnie, więc jak dla mnie US ssie, a Polska jest całkiem w porządku. Koniec tematu. Na pewno nie zapalisz? Mam też cienkie. – Pomachała mi przed nosem pudełkiem pełnym najróżniejszych papierosów.

Zupełnie zszokowany, wyjąłem jednego i obróciłem w palcach. Był zawinięty w karteczkę, na której widniał nabazgrany flamastrem napis „Who waits forever anyway?”

- Kreatywnie. – Uśmiechnąłem się. – To Queen?

- Jasne. Ognia?

Zawahałem się. Nigdy nie paliłem i w zasadzie nawet tego nie chciałem, ale tak ładnie wyglądała, kiedy patrzyła na mnie pytająco. Odwinąłem papierosa. Wydało mi się przez chwilę, że błysnęła w jej oczach jakaś sympatia do mnie.

- Musisz się zaciągnąć – powiedziała z niewinnym uśmieszkiem.

Zorientowałem się, że zapałkę w jej palcach prawie zupełnie strawił już ogień. Szybko zrobiłem to, co kazała. Zakrztusiłem się, kiedy dym wtargnął do moich płuc. Było to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju. Na pewno o wiele bardziej przyjemne, niż się spodziewałem. W zasadzie całkiem mi się spodobało.

- Ej, nie tak łapczywie, bo się udusisz! – parsknęła, wyrzucając swojego kiepa do rzeki. – W ogóle, to jestem Marylee. – Nie podała mi ręki.

- Wiem. A ja – odkaszlnąłem – Janek.

- No tak, zapomniałam. Jesteśmy w jednej klasie, nie?

Skinąłem głową, trochę dotknięty tym, że po miesiącu wspólnych lekcji nawet nie pamięta mojego imienia.

 

- To pa. Ja idę – powiedziała po chwili.

Zeskoczyła z barierki na kładkę i ruszyła w stronę lasu. Po kilkunastu krokach widocznie zmieniła jednak zdanie. Postała przez chwilę w miejscu, prawdopodobnie myśląc o czymś intensywnie, po czym cofnęła się do mnie. Serce zabiło mi szybciej, kiedy wyobraziłem sobie, że da mi swój numer albo zaprosi na kawę. A może nawet, aż zakrztusiłem się na samą myśl, może nawet pocałowałaby mnie. Chociaż w policzek.

- A nie chciałbyś przypadkiem, Janek – mówiła, przysuwając twarz bliżej mojej, aż poczułem, że się, wstyd przyznać, zaczerwieniłem jak jakaś pensjonarka – spróbować jeszcze czegoś?

Och, tak, próbowaliśmy później jeszcze wielu różnych rzeczy…

 

*

 

Spierdalać, spierdalać, spierdalać jak najszybciej! Tak brzmiała, nie wiem do końca dlaczego, pierwsza myśl, która zabłąkała się do mojej zadziwiająco opustoszałej głowy, kiedy obudziłem się trzeciego października. Odpiąłem pasek do spodni, który miałem zaciśnięty na ramieniu. Pomagałem sobie zębami, bo lewa ręka zdrętwiała mi zupełnie. Była niepokojąco blada.

Powoli kojarzyłem fakty. Bardzo, bardzo powoli.

Drgnąłem, kiedy lodowata dłoń przylgnęła do mojego karku. Po dłuższej chwili zdałem sobie sprawę, że to właściwie mój kark przylgnął do lodowatej dłoni, kiedy oparłem się o brzeg łóżka. Był to wąski i krótki mebel, dlatego spałem na kocu rozłożonym obok. Przynajmniej tak zapamiętałem to z momentu, kiedy się kładłem. Teraz stwierdziłem, że ktoś musiał wyszarpnąć go spode mnie, kiedy tak leżałem, bez życia, z drętwiejącą ręką ściśniętą paskiem.

- Mój drugi październik tutaj – usłyszałem nagle.

Głos Marylee był tak zachrypnięty, że z trudem odróżniałem poszczególne słowa. Dziewczyna odcharknęła i wypluła na podłogę obrzydliwego gluta. Spojrzałem na jej wychudzoną, bladą twarz. Strużka śliny zaschła na jej prawym policzku. Jasne włosy, które niedawno sama przycięła sterczały w nieładzie wokół jej głowy. Bursztynowe oczy wydawały się jeszcze większe niż dawniej.

Tak bardzo ją kochałem. Kochałem przenośnie, dosłownie, we wszystkich możliwych kombinacjach i pozycjach.

Ile mieliśmy wtedy lat? Mam wrażenie, że było to bardzo dawno temu. Tak dawno, że nie powinienem mieć prawa pamiętać.

- Zapaliłbym coś – wydukałem, odnotowując suchość w gardle.

Niemal od razu podała mi kolorowe pudełeczko. Został w nim jeden papieros, skręcony przez nią samą z jakiegoś podłego tytoniu i owinięty karteczką z bardzo wymownym napisem mówiącym „DUPA DUPA DUPA”. Cóż, każdego może czasem zawieść kreatywność.

Chciałem uśmiechnąć się pod nosem, w taki ciepły, miły sposób. Okazać Marylee wsparcie i miłość, jaką darzyłem ją bezsprzecznie. Na szczęście zdążyła już odwrócić się do mnie plecami, kiedy na moją twarz wypełzł obrzydliwy grymas, który ani trochę nie był tym, co próbowałem wytworzyć.

Zwiesiłem głowę, załamany absolutnym brakiem samokontroli. Cóż, zaczęło się niewinnie, od papierosów, przeszło przez wszystkie obrzydliwe narkotyki, o których przecież nie chciałem nigdy wcześniej nawet słuchać, przez seks, bez którego ciężko było teraz żyć, a o który trzeba było walczyć terminową abstynencją, co nie było łatwe, kiedy się zaczynało kolejne stadium rozwoju uzależnienia od taniej wódki. I kończy się na tym – pomyślałem – że już nawet własnej twarzy nie umiem kontrolować.

Nie miałem jednak racji. Daleko nam stąd było jeszcze do każdego z naszych końców.

 

*

 

Wszystko zaczynało się na nowo.

- Mój czwarty październik tutaj – szepnęła mi Marylee do ucha. Jej głos drżał tak słodko i zadziornie jednocześnie. – Każdy kolejny podoba mi się coraz bardziej.

Odnotowałem w myślach, że rozwinęła swoje standardowe powiedzonko, które stało się dla nas czymś na kształt motta. Odliczaliśmy tymi październikami spędzone razem lata. Chociaż w tym akurat momencie nie liczyły się dla mnie żadne liczby. Miałem Marylee. Znów ją miałem. Nie tylko w listach, nie tylko na zdjęciach.

Po długich miesiącach przerwy, ukochanego człowieka czuje się zupełnie inaczej. Ona smakowała teraz miękkością, potem, ulgą. Pachniała pomarańczą i pożądaniem.

Uwolnionymi wreszcie zmysłami żegnaliśmy nasz pierwszy koniec.

Cóż to było za pożegnanie!

 

*

 

Jej ciche, pełne żalu „nie” dźwięczało mi w uszach. Tłukło się po wnętrzu mojej czaszki, nie pozwalając skupić się na niczym innym. Uniemożliwiało mi skutecznie zrozumienie odgłosu zaczerpniętego gwałtownie powietrza, który wyrwał się z moich ust. Nie dało mi poznać prawdy.

Dlaczego odeszła?

Marylee i ja siedzieliśmy na jej krótkim, wąskim łóżku. Stykaliśmy się czołami. Było zupełnie cicho, nie słuchaliśmy muzyki, nie rozmawialiśmy. Myślałem o zmianach, które zaszły w moim życiu od tamtego dnia. Czekałem niecierpliwie, aż ona odezwie się wreszcie. Aż powie, że to już jej szósty październik tutaj. Tak bardzo potrzebowałem to usłyszeć!

- Twój szósty październik tutaj – powiedziałem wreszcie, nieco ostrzej, niż chciałem. – To dużo czasu – dodałem już delikatniej. Ścisnąłem jej chłodną dłoń.

Nic nie odpowiedziała. Przekręciła tylko głowę tak, bym musiał spojrzeć w jej wielkie, złote oczy. Przez krótką chwilę dostrzegłem w nich coś na kształt zdziwienia. Jak gdyby spodziewała się usłyszeć coś zupełnie innego. Było to bardzo znajome spojrzenie.

- Marylee, to już szósty październik. Twój, ale też nasz. – Wziąłem bardzo głęboki oddech i kontynuowałem głosem, który drżał o wiele bardziej, niż powinien - Wyjdź za mnie, Kruszyno. Bądźmy razem każdego kolejnego października.

Obserwowałem całą gamę uczuć układających się w jej oczach niczym w kalejdoskopie.

Dlaczego uciekła?

*

 

Kiedyś nie wierzyłem w przeznaczenie. Uważałem, że każdy odpowiada za siebie, swoje wybory i, w konsekwencji, za swój los. Nie mogłem jednak nie zacząć uznawać wpływów jakiejś siły wyższej, kiedy po latach znów ją spotkałem.

Odnalazła mnie w Kalifornii.

Poznałem ją od razu. Nie zmieniła się prawie wcale. Wciąż przypominała laleczkę. Miała te same chude nogi ubrane w luźne spodnie, te same chude ręce skrzyżowane na chudej piersi i tę samą dziecięcą twarz o wielkich bursztynowych oczach. Tylko jej włosy były białe, a może tylko wyglądały tak, kiedy stała przede mną w słońcu, paląc papierosa. Znów wydało mi się, że w ogóle nie współgrało to z jej wyglądem. Ale teraz wiedziałem już, że Marylee po prostu składała się z elementów, które nie mogłyby w innej sytuacji do siebie pasować.

Chciałem, żeby rzuciła mi się w ramiona. Żeby może płakała. Albo, jak wtedy, wiele lat wcześniej, żeby chociaż dała mi swój numer i pocałowała w policzek. Żeby coś zrobiła. A ona akurat nie chciała nic robić. Wolała przyglądać mi się tymi swoimi wielkimi oczyma, jak gdyby, nie pierwszy już raz, zdziwiła ją moja obecność.

- Twój pierwszy październik tutaj? – zapytała wreszcie, po bardzo długim milczeniu.

Rzeczywiście, tego dnia właśnie zaczynał się październik. Uśmiechnąłem się niepewnie.

- Zapalisz? – Wyciągnęła w moją stronę kolorowe pudełko wypełnione papierosami poowijanymi w karteczki. Na ich widok zapiekło mnie w gardle coś bardzo niemęskiego. Odkaszlnąłem i wyjąłem sobie jednego, skręcanego. „Why, October, why?” odczytałem z karteczki. Odnotowałem ze zgrozą, że do oczu napływają mi łzy.

Spierdalać, spierdalać, spierdalać jak najszybciej! – przeleciało mi przez głowę.

Jak dobrze, że od lat nie było już we mnie żadnej samokontroli.

 

*

 

To był, jak do tej pory, ostatni koniec ze wszystkich. Ostatni październik. Zarówno jej, jak i nasz.

Siedziałem, dziwnie spokojny, przy kamiennej płycie, na której czyjaś obca ręka wyryła jej imię, nazwisko i kilka niewiele znaczących cyfr. Ja nie odliczam czasu od dnia jej narodzin ani odejścia. Zauważam tylko kolejne październiki.

Tak, jest to miesiąc, o którym nie wiem co myśleć. Z jednej strony dał mi przecież Marylee. Dopuścił ją tak blisko mnie, jak nikt nigdy nie mógłby być dopuszczony. Z drugiej, odebrał mi ją przecież, zresztą nie tylko ten jeden raz. Ale i oddawał mi ją zawsze. Aż do tej pory.

- Ósmy październik bez ciebie – powiedziałem, dotykając nagrzanego kamienia, jak gdyby to miała być ona. Nie podobało mi się jego ciepło. Tęskniłem za jej chłodnymi dłońmi. – Dlaczego, październiku, dlaczego?

Nie otrzymałem odpowiedzi, więc teraz czekam już tylko na swój ostatni październik tutaj.

Ostatni w ogóle.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • KarolaKorman 18.06.2016
    Zobaczyłam Twój wpis na forum i postanowiłam zajrzeć. Nie żałuję :) Opowiadanie jest piękne :) Dobrze wykreowana postać dziewczyny, krucha i delikatna. Są emocje chłopaka i wzruszające zakończenie. Temat jaki w nim poruszyłaś opisany jest minimalnie, ale to też na plus, działa wyobraźnia. Zostawiam zasłużoną piąteczkę :)
    Jedno, co mi się nie podoba, to końcowa reklama. Nie lubię takich wpisów. Jest na profilu miejsce na takie rzeczy i każdy, kto jest zainteresowany, na pewno by to znalazł.
  • Słodki Ziemniak 18.06.2016
    Pięknie dziękuję za opinię i za ocenę :)
    Z reklamą w sumie racja, rzeczywiście nie jest tu ani trochę potrzebna. Zabiorę ją stąd, niech już nikogo nie kłuje w oczy :)
  • candy 18.06.2016
    - Shit happens, kolego. - idealne podsumowanie
    Piękna całość :) słodko-gorzki motyw odliczania. Wielkie 5
  • Słodki Ziemniak 18.06.2016
    Dziękuję bardzo :)
  • Iskierka 18.06.2016
    Nie wiem, co napisać. Może najpierw zgrzyty? W sumie pamiętam teraz tylko jeden:
    "Zakrztusiłem się, kiedy dym wtargnął do moich płuc."
    Myślę, że "moich" jest niepotrzebne, no bo wiadomo, o czyje płuca chodzi. :) Coś jeszcze chciałam napisać, ale teraz mi umknęło.

    Tekst smutny. Wywołał we mnie trochę niechęci. Przecież to nie musiało się tak skończyć, mogli być szczęśliwi. No i papierosy... nie lubię papierosów, jointów i w ogóle niczego takiego... Nienawidzę tego zapachu! Ona była ładna, a ten papieros w jej ustach tak bardzo psuł jej wizerunek.
  • Słodki Ziemniak 18.06.2016
    Piękne dzięki za opinię :)
    Prawdę mówiąc, ten dym rozważałam już przedtem kilka razy, ale bez tego "moich" zdanie brzmi strasznie pusto, czegoś w nim brakuje. Z kolei "wtargnął mi do płuc" jest gorsze, a w zasadzie płuca dalej są "moje". Może kiedyś wreszcie znajdę jakiś złoty środek, ale na razie zostawię to tak, jak jest. Mimo to, wielkie dzięki, będę to miała na uwadze.
    Osobiście nie sądzę, żeby oni tak naprawdę mogli być tak po prostu szczęśliwi, ale może to kwestia tego, że jako autorka wiem o nich więcej, niż wynika z opowiadania. A może po prostu mam za mało otwarty umysł ;D Tak czy tak, cóż, taka to właśnie sobie jest smutna historia :(

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania