Październikuję
Idę sobie ulicą. Ciemną, zimną jesienią. Przytłumione światła latarni co chwila wychylają się zza gęstej, lepkiej mgły by oświetlić mi drogę. Drogę donikąd.
Idę przed siebie. Nie oglądając się ani razu w tył. Krok za krokiem. Równo i pewnie jak żołnierz, choć nigdy w wojsku nie byłem. Maszeruję. Raz, dwa. Raz, dwa. Raz, dwa. Pięknie maszeruję. Niczym żołnierz.
Słyszę jak ich mijam. Tylko słyszę, bo przez mgłę widzę jedynie latarnie. Gdzieś tam w górze.
Latarnie. Pajęczyny. I ćmy.
Słyszę jak szepczą, lecz nie słyszę o czym. Jeden wielki bełkot. I zastanawiam się dlaczego ludzie bełkoczą. Szepczą o niczym. Mówią o wszystkim wiedząc o niczym. Bądź mówią o niczym już wiedząc o wszystkim. Cieszę się nie słysząc ich uszami. Moja wyobraźnia się dławi, bo ich podsłuchuje.
Latarnie. Pajęczyny. I ćmy.
Z kominów leniwie unosi się czarny dym. Wdycham go niechętnie. Na zmianę z papierosem, którego palę bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby. Przypominam sobie tego pierwszego peta w życiu. Jego smak, zapach. Karuzelę w głowię. I teraz też mi się kręci, choć chyba z sentymentów.
Ściągam pajęczynę z czoła. Babie lato. O ironio!
Idę sobie ulicą. Ciemną, zimną jesienią.
Tylko po co?
Komentarze (2)
Jedna drobna uwaga:
"Nie oglądając się ani razu w tył." Oglądamy się zawsze w tył lub za siebie. Dlatego zostawiłbym zdanie: "Nie oglądając się ani razu."
Pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania