Piasecki

Widok miałem niezgorszy; Archanioł Gabriel dąłby w puzon. Niespiesznie posuwając się wzdłuż rzeki, przystawałem czasem, jakby w oczekiwaniu niejasno nadciągającego, upragnionego ładu, który przecież musiał nastać. Jakby ze szczelin skutej lodem Wisły miała wyłonić się ostateczna prawda i ja, bezwzględnie, podporządkuję się jej. Wskoczę na jej port, gdy zacumuje do brzegu, na jednej z wielkich kier, w dole, i odpłyniemy. I porzucone zostaną raz na zawsze wszelkie złudzenia!

 

Głęboka depresja pod mostem. Lodowaty wiatr. Chaos igra w bladym świetle dnia. W konarach demonicznych drzew. Gałęzie postukują o siebie szponami. Wiecznie czegoś szukają. Grzeszne kształty nawiedzone przez mróz i śmierć. Śmierć... Kto za tym wszystkim stoi?

 

Nie mogę odzyskać myśli. Wpatrując się bezmyślnie w skutą lodem rzekę, w drugi brzeg, w ogołocone z liści drzewa, gdzie niewyraźnie, jakby we śnie, majaczy przystań wioślarzy, muszę sprawiać wrażenie szaleńca w głębokim majaku. W tym pustym i ponurym pejzażu, wyrwana z mrocznej karty pamięci, z kurzawy przeszłości, niczym zjawa staje przede mną postać kurwy, o której zupełnie zapomniałem. To w taki sam, zimny dzień, znalazłem się w burdelu, razem z Piaseckim, któremu przyszła ochota na dziewczyny. Wszystko jest dla mnie nowe, błyszczące, powabne, magiczne; pełne kształty domagają się dotknięcia. Nigdy wcześniej nie widziałem kobiety.

Siedziała na pietrze, w ogromnym pomieszczeniu, jak jakiś szeryf na swoim posterunku i paliła cygaro. Przywitała się ciepło i sztucznie jak z dalszą rodziną. Patrzę na nią, po tylu latach, jak idzie po schodach, do sypialni; z dłonią pod kiecką zmierzam za nią, ocieram się o sedno sprawy. Przed sobą mam półkobietę i półrybę, zasłuchaną w rzeczną pieśń, uwikłaną we wszystko bez początku i bez końca. Objawia się jako tajemnica kilku miliardów mężczyzn i kobiet. Tygiel wszystkiego, w czym brała udział jej dusza. Jest nosicielką zapachów i kształtów za którymi ujadają boskie psy spuszczone z łańcucha, w zaświatach. Dotykając jej, dotykam Boga. Nasze ciała sprzymierzyły się w głębokiej ignorancji. Wplątano nas w kolejną nieskończoność. Nowa konstelacja na jednej z końcówek jej długich włosów. Jej pragnieniem zsynchronizowanym z pragnieniem Wielkiego Mutanta Pytona, który nigdy nie kłamie jest tańczyć i myślę, że żyje wtedy, gdy tańczy.

Powietrze przesycone wszystkim, czego nie chcę. Siedzę tu, na bezludnej wyspie, między dwoma mostami, na wietrze i mrozie, wpatrzony w Małpi Gaj, w centrum miasta i myślę o pierwszej kobiecie na ziemi. Nagle go dostrzegam. Jest jeszcze daleko . Właściwie domyślam się, że to może być on. Wyłania się spod mostu. W tym samym momencie długa gąsienica towarowego turla się z łoskotem przez pradolinę. Wygląda to tak, jakby wyskoczył z jednego z wagonów i idzie, z uśmiechem od ucha do ucha, ukazując brak dolnej czwórki, w moją stronę. W dłoni ma kanapkę. Co jakiś czas bierze gryza. Przeżuwa, spoglądając na Wisłę, przez ramię. Jest tuż, tuż.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania